Prolog (2 miesiące wcześniej)

„Najsmutniej jest wyjechać z domu jesiennym rankiem, kiedy nic nie wróży powrotu."
Obudziłam się rano. Była ósma więc wstałam i ubrałam się. Zorientowałam się, że jest pierwszy listopada, dzień wszystkich świętych i pewnie jak co roku od śmierci ojca pojedziemy odwiedzić jego grób.
Tata był super. To on zaraził mnie pasją do koni i nauczył jeździć. Kiedy zachorował na raka walczył do samego końca. Nigdy nie pogodziłam się z jego śmiercią.
Poszłam do kuchni, gdzie czekała na mnie mama. Zorientowałam się, że w pomieszczeniu nie ma mojej siostry. Było to dziwne, bo zawsze była pierwsza. Usiadłam przy stole.
- Hej mamo, gdzie Karolina?
- Dzień dobry Paulinko. Karolina leży w łóżku. Jest przeziębiona.
- Aha, czyli nie jedzie z nami na cmentarz ?
- Nie.
Mama podała mi miseczkę płatków po czym wzięła swoją porcję i usiadła przy stole. Kiedy zjadłyśmy ubrałyśmy się i poszłyśmy do samochodu.
***
Jechałyśmy w milczeniu. Droga była śliska, dlatego mama całą swoją uwagę skupiała na kierownicy. Jedyne co widziałam przed nami to krople deszczu spływające po szybie. Nagle straciła panowanie nad samochodem. Wjechałyśmy w drzewo. Ostatnim dźwiękiem, którym słyszałam był pisk opon i krzyk. Potem zrobiło się ciemno i cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top