8. „Podejmuj ryzyko..."
„ Podejmuj ryzyko, jeśli wygrasz- będziesz szczęśliwy, jeśli przegrasz- będziesz mądry."
Następnego dnia wstałam z samego rana. Byłam nie wyspana, bo wróciliśmy o dwunastej w nocy, a ogier sprawiał problem przy wejściu do boksu.
Poszłam do stajni. Podeszłam do boksu ogiera i patrzalam mu w oczy. Nadal były przerażone, ale nie tak bardzo jak wczoraj.
- Musisz mu nadać imię.- Usłyszałam zza siebie. To był Martin.
- Jezu debilu wystraszyłeś mnie. A ty nie w szkole?
- Przepraszam. Paula są święta zapomniałaś ?
- A No tak.
- Masz już jakieś imię dla niego.
Spojrzałam na konia.
- Almer.
- Niezłe. Dobra to skoro masz już imię to trzeba go wyczyścić.
- Sądzę, że to dobry pomysł.
Martin otworzył boks. Chciał podejść do Almera, ale ten uciekał bał się.
- Trzeba go najpierw dać na pastwisko. Proponowałbym żeby poszedł z nim Posejdon.
- Dobra, ale najpierw trzeba go wyprowadzić z boksu.
- Idź po Posejdona.
Pospiesznie poszłam po wałacha. Almer widząc go trochę się uspokoił. Martin złapał go za kantar i przypiął do niego uwiaz. Ogier wyrwał z boksu ciągnąc chłopaka za sobą. Szedł za Posejdonem. Walach wszedł posłusznie na zaśnieżone pastwisko, a ogier wbiegł za nim.
Almer stał jak wryty. Zachowywał się jakby nigdy nie był na pastwisku. Podszedł do niego Posejdon i zachęcił do biegania. Ogier niepewnie poszedł za nim. Zaczęli razem biegać.
***
Po dwóch godzinach, kiedy Almer był już spokojniejszy postanowiliśmy sprowadzić Posejdona do stajni a Alemera wyczyścić.
- Weź Posejdona, ja wezmę Almera.
- Okej
Złapałam Posejdona, a Martin Almera. Nie sprawiło mu to większego problemu. Kiedy szliśmy do stajni Almer cały czas debował i brykał. W końcu Martin przywiązał go do płotu ujeżdżalni.
- Nie będzie się odsadzał?
- Nie wiem. Zobaczymy.
Martin wziął szczotkę i podał mi ja do ręki.
- Ty go czyścisz, a ja go będę pilnował.
Przyłożyłam szczotkę do boku konia. Ten od razu skulił uszy i próbował mnie ugryźć. W ostatniej chwili Martin odciągnął mu pysk.
- Coś czuje, że praca z tym koniem nie będzie łatwa. Gadałem dziś z Jerzym i powiedział, że jeśli on do końca miesiąca nie będzie zajeżdżony to go sprzeda.
- Damy rade.
- No nie wiem czy zajeździmy go w niespełna dwa tygodnie.
- Nie mamy wyjścia.
- Trzeba by było z nim pracować rano i popołudniu. Tylko, że jeśli będą kuligi to mnie popołudniami nie będzie.
- To wtedy będzie się go wypuszczać na ujeżdżalnię żeby pobiegał.
- No dobra.
- Spróbuj jeszcze raz.
Po raz kolejny bardzo spokojnie przylozylam szczotkę do boku Almera, a ten zareagował nieco spokojnie.
Kiedy go wyczysciłam Martin zaprowadził go do boksu. Nazajutrz również mieliśmy się spotkać rano żeby z nim popracować.
Szczerze bardzo się bałam. Ten koń był przecież nieprzewidywalny. Mimo wszystko nie traciłam nadzieji. W końcu był przy mnie Martin.
***
Następnego dnia też wstałam z samego rana. Na dworze było bardzo dużo śniegu. Troche pokrzyżowało mi to plany, ale trudno.
Ja i Martin wyprowadziliśmy Almera i wyczyscilismy. Był nieco spokojniejszy niż wczoraj.
- To co bierzemy go na uwiąz i spróbujemy go nauczyć na nim chodzić.
- No dobra.
- To bierz go na uwiąz i choć.
- Ja?
- No przecież ja wiecznie żył nie będę.
- No dobra.
Wzięłam Almera. Koń szedł, ale cały czas na mnie wchodził i gryzl, albo wyprzedzał. Później Martin dał mi krótki bat i kazał go odganiać ode siebie. Ogier wtedy nieco odpuścił i potem próbowaliśmy się zatrzymywać. Tez mu to nie wychodziło. Po trzech godzinach czasu w końcu robił to prawidłowo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top