33.„Usmiechem zmieniaj świat i nie pozwól by..."

„Uśmiechem zmieniaj świat i nie pozwól by świat zmienił twój uśmiech."

- Jaki zakład?- spytałam nie wiedząc o co chodzi.
- Mateusz... On założył się z kolegami, że uda mu się mnie poderwać.
- Boże Karo tak mi przykro. Będzie dobrze zobaczysz.-powiedziałam przytulając ją. Widziałam, że zależało jej na tym chłopaku, bo nigdy wcześniej nie płakała z tego powodu.
  Posiedziałam jeszcze chwile z siostrą po czym dziewczyna poprosiła, żebym zostawiła ją samą. Wróciłam do swojego pokoju, gdzie zastałam Martina rozłożonego na łóżku.
- A tobie nie za wygodnie?- zapytałam marszcząc brwi.
- No wiesz brakuje mi tu tylko ciebie- powiedział z chytrym uśmieszkiem na co pokazałam mu środkowy palec stając przy oknie.- A co tak w ogóle stało Karolinie?
- Mateusz z nią zerwał.
- Czemu? Przecież tak świetnie się dogadywali.
- Powiedział, że był z nią tylko dla zakładu.- Po moich słowach podniósł się z łóżka i cały się spiął.
- Zabije gnoja.- Po tych słowach wyszedł trzaskając drzwiami.
  Szybko wybiegłam za nim. Wiedziałam, że poszedł do stajni, gdyż Mateusz i pan Edward wywozili obornik. Zobaczyłam szarpiących się chłopaków i schowałem się za ścianą stajni wszystko obserwując.
- Mówiłem ci baranie żebyś nie wchodził w ten zakład.- krzyczał rozwścieczony Martin.
- Jjja nie chciałem.... jej skrzywdzić.
- A co kurwa zrobiłeś?!
- To nie tak. Gówno wiesz, więc się nie wtrącaj!- Po tych słowach ręka mojego chłopaka wyładowała na twarzy Mateusza.
  I tak zaczęła się bójka. Z pomocą wybiegł pan Edward, który odciągnął od siebie rozwścieczoną dwójkę. Zabrałam Martina do domu i opatrzylam mu ranę, której nabawił się podczas szarpaniny.
                                    ***
  Następnego dnia obudziłam się o szóstej. Był poniedziałek, więc niechętnie zsunelam się z łóżka i ruszyłam do łazienki, zabierając przed tym ubrania z szafy. Ubrałam się, umylam zęby, a włosy spielam w wysokiego kucyka. Kiedy wyszłam była siódma, dlatego szybko zrobiłam śniadanie dla mnie i Martina po czym zabrałam się do jedziecie. Gdy skończyłam posiłek do kuchni wszedł rozespany brunet.
- Hej- powiedział witając mnie pocałunkiem w czoło.
- Hej. Tu masz śniadanie.- Wskazałam na talerz naleśników leżący na blacie.
- Dziękuje. Kocham cię- wyszeptał zabierając się za posiłek.
***
Pierwsze lekcje minęły dobrze. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że na długiej przerwie podszedł do mnie Kuba- Chłopak, którego poznałam w ośrodku jeździeckim.
- Hej- powiedział uśmiechnięty.
- Cześć- odburknelam.
- Co tam?
- Mów czego chcesz, bo nie mam całego dnia.
- No bo wiesz ty jesteś ładna, ja jestem zajebisty, więc może byś została moją dziewczyną?- Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Nie wiem czy wiesz imbecylu, ale ja mam chłopaka- syknelam z kpiną.
- Właśnie ona ma chłopaka.- usłyszałam za sobą Martina oblapiajacego go w talii.
- Yyyyy dobra to ja już pójdę.- wymruczal pod nosem Kuba i poszedł.
- Dziękuje. -Powiedziałam odwracając się w stronę bruneta.
- Zostawiam cię na chwile sama, a tu już się rywale pojawiają- zaśmiał się po czym wpił się w moje usta. Zdziwiło mnie jego zachowanie, ponieważ byliśmy w szkole.
- Boże ty widzisz i nie grzmisz- Nasz pocałunek przerwał Ksiądz Henryk. Gdy oderwaliśmy się od siebie stał ze złożonymi rękami ku niebu i wymawiał dziasiatki różańca. Jego zachowanie było komiczne.
- Przepraszamy to się więcej nie powtórzy. - powiedziałam zawstydzona.
- No są ludzie i parapety No ale żeby się od razu klamką urodzić to już przesada- powiedział Mężczyzna tym razem trzymając się za głowę. Na jego słowa wszyscy wybuchlismy śmiechem.- Dobrze dobrze zatrzymajmy już tą karuzele śmiechu. - oznajmił Rozbawiony Ksiądz.
- Dobrze to my już pójdziemy na lekcje- powiedział Martin i złapał mnie za rękę.
- Młodzieży- odwróciliśmy się w stronę Księdza- pamiętajcie ja tez byłem kiedyś młody i tez przeżywałem tą pierwszą milosc. No a teraz lećcie na lekcje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top