10.„ Nigdy się nie poddawaj..."

„ Nigdy się nie poddawaj, bo zawsze jest ktoś kto będzie cię wspierał"

Następnego dnia obudziły mnie promienie słońca, dobiegające zza okna. Spojrzałam na telefon była 7:30, więc wstałam wykonałam poranne czynności i poszłam do kuchni, gdzie siedziała ciocia, wujek i Karolina.
- Paula dobrze, że jesteś. Musimy z wami porozmawiać.- oznajmiła Maria. Usiadłam przy stole.
- Co się stało?
- A więc ja i Jerzy musimy wyjechać.
- Ale gdzie?
- Moja siostra mieszka w Niemczech. Jest chora na białaczkę. Jej stan się pogarsza. Muszę pomoc jej mężowi i synowi. Wasz wujek pojedzie ze mną ale tylko na trzy tygodnie, a później wróci.
- A ty ile tam będziesz?
- Minimum dwa miesiące.
- A co z końmi i kuligami?- wtrąciła Karolina.
- Tym zajmie się Mateusz i pan Edward.
- Okej.
- A i jeszcze jedno. Chyba najważniejsze. Zamieszka z wami Martin.- Zatkało mnie. Chłopak, który mi się podobał miał tutaj zamieszkać. Niewiarygodne.
- Ale dlaczego?- wyjąkałam.
- Jego matka wyjechała w delegacje na kilka miesięcy i poprosiła mnie, aby zamieszkał tutaj.
- Kiedy wyjeżdżacie?
- Bilety mamy zarezerwowane na dzis po południu. Nie powiedzieliśmy wam wcześniej, bo sami wczoraj podjęliśmy decyzje.
- A Martin kiedy się tutaj wprowadzi?
- Dzisiaj wieczorem.
Po śniadaniu udałam się do stajni. Dalej byłam w szoku o tym czego się dowiedziałam. Niedość, że ja i Karolina miałyśmy przez dłuższy czas zajmować domem to jeszcze Martin. Z jednej strony się cieszyłam, że będę go widywać codziennie, ale z drugiej to było trochę dziwne.
- Hej Paula.- Usłyszałam zza sobą znajomy głos.
- Hej- Odpowiedziałam, ale nie odwróciłam się w jego stronę. Byłam za bardzo zajęta dobieraniem oglowia na Almera.
- A ty co taka zła?- spytał odwracając mnie w swoją stronę. Moje serce zaczęło bić sto razy szybciej.
- Ja? Nie. Wydaje ci się.
- To co może teren?
- Okej. Biorę Koronę.- Uśmiechnęłam się.
- Ja Posejdona.
Zabraliśmy się za czyszczenie i siodlanie koni po czym wyjechaliśmy w drogę. Pogoda była piękna. Drzewa były całe zasypane śniegiem. Promyki słońca przebijały przez zachmurzone niebo. Widoki jak w bajce.
- Słyszałam, że z nami zamieszkasz?- Spojrzałam na chłopaka. On spoważniał, po czym się uśmiechnął.
- Tak.
- Ile zostaniesz?
- Kilka miesięcy.
***
Po terenie wzięliśmy się do pracy z Almerem. Dziś mieliśmy go polążować. Najpierw pochodziłam z nim. Porobilam kilka zatrzymań i cofan. Ogier nie sprawiał przy tym problemów. Martin oczywiście bacznie nas obserwował. Po kilkunastu minutach poszliśmy na lążownik, który pan Edward wybudował specjalnie dla Almera. Wiedzieliśmy, że lążowanie tego konia nie będzie łatwe dlatego Martin przejął linę, a ja wyszłam poza ogrodzenie. Ogier zaczął się stawiać. Zaczął debować i atakować Martina. Wyglądało to bardzo niebezpiecznie. Mimo to wiedziałam, że chłopak sobie poradzi. Po kilku minutach koń się uspokoił. Pracowaliśmy z nim jeszcze pół godziny. Almer bardzo się denerwował, ale wykonywał polecenia. Zaprowadziłam go do stajni. Byłam zmęczona tym wszystkim. Wiedziałam, że przede mną i Almerem jeszcze bardzo dużo pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top