Kompania się powiększa (część 1)

Dłuższy rozdział wyjdzie mi z wątku, który chciałabym, żeby znalazł się tu pod jednym tytułem, dlatego dzielę go na pół :) druga połowa w najbliższych dniach!

– Absolutnie wykluczone.

– Wujku! No a Bilbo to jakoś może do nas dołączyć.

– Znamy go już. Wędrował z nami i udowodnił więcej, niż można by oczekiwać – Thorin potrząsnął głową. – Teraz zależy nam, żeby wrócić do Ereboru jak najprędzej. Nic nie powinno nas opóźniać.

– Nie będę opóźniać – Lara wzięła się pod boki. – Serio, Wasza Wysokość, wstydziłbyś się tak powiedzieć. Wiesz, jakie trza mieć ruchy, żeby się poruszać po karczmie? Nie wspominając już, że swego czasu zajęłam pierwsze miejsce w jednym z hobbickich biegów przełajowych.

– To akurat prawda – Bilbo potwierdził. Thorin spojrzał na niego i hobbit odwrócił wzrok.

– Nie i koniec. Jeśli nie zdążymy wrócić do Góry nim będzie za późno, kto za to odpowie? Myślałby kto, Fili, że jako następny w kolejce do tronu masz więcej rozumu, i więcej poczucia troski o nasz lud, o naszych braci, którzy tam zostali i oczekują nas. I tak nadłożymy drogi, idąc przez Dunland, żeby zobaczyć, jak się w nim sprawy mają.

– Z całym szacunkiem – Miriam odchrząknęła. Stali wszyscy na ścieżce przed domem Bilba, Dori i Ori przepychali się w drzwiach Bag End, bo starszy z nich próbował poprawić młodszego, jak zwykle. – Cała ta kłótnia zajmuje więcej czasu niż zajęłoby po prostu wyruszenie, gdybyś pozwolił jej iść.

Thorin wycelował w nią palcem.

– Nie mów mi, co mam robić. – Westchnięcie. – Wyruszamy. Niech idzie – warknął, pokazawszy na Larę. – Ale jak wyniknie z tego jaka bieda, wspomnicie moje słowa.

Dziewczyna podskoczyła i objęła Filiego, niemal go przewracając. Trzymając Tauriel za rękę Kili powiedział coś do nich, do Lary i Filiego, Balin wskazywał ręką horyzont, tłumacząc Dwalinowi i Oinowi niezrozumiałe rzeczy; Ori i Dori stoczyli się w końcu spod drzwi w kierunku furtki.

– I dobrze – Miriam stwierdziła, przechodząc koło Thorina. – To podłe nie pozwalać Filiemu przygarnąć towarzyszki, kiedy jego brat bardzo wyraźnie wędruje ze swoją. Z Tauriel nie dyskutowałeś. Wcale z nią nie dyskutujesz, nigdy – obejrzała się na niego, posyłając mu spojrzenie znad uśmiechu. – Można by pomyśleć, że trochę się jej boisz.

– Nic podobnego. Zwyczajnie wolę mieć z elfami Thranduila najmniej wspólnego, jak to możliwe.

Coś ją zatrzymało.

– Co powiedziałeś?

– Z elfami Thranduila. Wolałbym nie mieć z nimi nic wspólnego.

Zamrugała, patrząc na niego. Przekrzywił głowę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi i co spośród tych kilku słów wywołało u niej taką a nie inną reakcję – przez chwilę patrzyli tak więc na siebie, ze zmarszczonymi czołami. Wspomniane przez Thorina imię króla elfów zadzwoniło Miriam w uszach i wkrótce wyparowało jej z głowy, choć echo dzwonienia pozostało. Wzdrygnęła się, syknąwszy, poczuła coś dziwnego, jak gdyby obrączka na jej szyi zapiekła ją w skórę; to nie było możliwe. Sprawdziła to, dotknęła jej i była chłodna, jak zawsze.

Jako pierwsza na południe od Shire stanęła na drodze powiększonej o aż dwie nowe osoby kompanii rzeka Brandywina. Przeszli przez nią brodem Sarn, płycizną nazwaną tak na pamiątkę innego brodu w Beleriandzie, Sarn Athrad, istniejącego w Pierwszej Erze. Ach, Beleriand. Kraina gdzie niegdyś istniało wspaniałe miasto Gondolin, gdzie pokonano Morgotha, co przy okazji spustoszyło kraj później zalany przez morze. Miriam tego nie pamiętała, nie mogła pamiętać, ale to właśnie tam, w dawnej krainie po której nie został ślad mieszkała dawno, dawno temu, w królestwie Doriathu, gdzie poznała Thranduila i gdzie zgodziła się zostać jego żoną. Tam przeżywali swoją najwcześniejszą miłość. Przechodząc przez bród moczyli stopy w lodowatej wodzie, to zimno mroziło jej mózg. Ori kwiczał z tyłu, nie tylko z powodu zimna, ale i złych wspomnień z ostatniej przeprawy przez Anduinę.

Zostawili Brandywinę za sobą i ruszyli Zieloną Ścieżką do mostu na Gwathló, Szarej Wodzie.

Płomienie trzaskały, iskry pstrykały cicho, ulatując ku niebu wraz z dymem unoszącym się z fajki. Thorin palił, mimo że to nie była jego kolej, by trzymać wartę; trzymał ją Balin. Wzrok uciekł mu w prawo, ku Miriam śpiącej na ziemi u jego boku. Znaleźli miejsce mniej zasypane przez śnieg, w niewielkim zagajniku i tam rozbili obóz, ogień rozpalili na skraju zagajnika, rzecz jasna. Choć większość grupy ukryła się w głębi lasku, ona położyła się blisko niego, co oznaczało wystawienie się na zimniejsze powietrze i wiatr.

Nigdy nie myślał o podobnych głupotach, o romansach, wciąż coś się działo, coś ważniejszego, co nie dawało mu czasu ani możliwości wdawać się w podobne – choroba dziadka, konflikt z elfami, napaść Smauga. Potem musiał znaleźć krasnoludom nowy dom, a następnie spróbować odzyskać stary. W międzyczasie u bram Morii rozegrała się pamiętna krwawa bitwa. Nie, było mu zbyt ciężko radzić sobie ze wszystkim innym, by jeszcze brać sobie na barki... uczucie. I wcale nie wydawało się, bym tym razem moment był odpowiedni, nie był jedynie pewien, czy to jeszcze od niego zależało. Patrzył na nią, patrzył, jak śpi, obserwował, jak oddycha, prawie bezwiednie.

Seks nie jest zobowiązujący."

Chyba, że ci się spodoba."

Podobało mu się. Było mu z nią dobrze, może mógłby to powtórzyć, kiedy zatrzymają się w Dunlandzie, może mógłby... zatrzymać ją przy sobie tylko dlatego, że posuwało się ją tak przyjemnie. Starał się nie dopuszczać do siebie przeczucia, że któregoś dnia obudzi się przy niej rano i stwierdzi, iż jest w niej zakochany. Jak dotąd nie był, w nikim. Trudno było mu jednoznacznie orzec, czy w ogóle jest do bycia w kimś zakochanym zdolny. Trochę się tego bał. Bał się zmian, jakie mogłoby to przynieść, choć w zasadzie jakież byłyby to zmiany? Tylko takie, że miałby przy sobie kogoś na dobre i złe, kogoś komu mógłby powiedzieć wszystko i kto dzieliłby z nim całe jego szczęście, i cały ból. Kogoś, przy kim mógłby się zapomnieć nocami, zamiast spędzać je samotnie na ponurych rozmyślaniach o czarnej przeszłości i niepewnej przyszłości. On też miewał koszmary, tak jak ona. Może wspólne zasypianie łagodziłoby je, zarówno u niego, jak i u niej.

Przesunął spojrzeniem po jej twarzy, na moment zatrzymał je na dłużej na jej szpiczastych uszach. Westchnął.

– Połóż się spać, Balin – rzekł, podniósłszy się ze swego miejsca przy ognisku i podszedłszy do niego. Fajkę zgasił. – Przypilnuję nas. I tak nie mogę zasnąć.

– A powinieneś – Balin kiwnął na niego podbródkiem. – Powinieneś oczyścić umysł, Thorinie, ostudzić głowę. Nie wymyślisz rozwiązania na wszystko od tak – upomniał go, jak zwykle bez problemu go przejrzawszy. Thorin nie sypiał, kiedy zbyt dużo trapiło go zmartwień, kiedy za dużo rzeczy miał do przemyślenia, choć ich rozpatrywanie wciąż od nowa i od nowa nie zmieniało niczego i tak. – Jesteś potrzebny nam wypoczęty, nie zmęczony i przytłoczony. Jesteś naszym królem.

– Nie martwi mnie już tylko sytuacja Ereboru. Ani dodatkowy kłopot w postaci Dunlandu.

– Widzę. Myślisz, że cię nie znam? Potrafię przejrzeć cię na wylot, od zawsze – stary krasnolud wymownie rzucił okiem ku pogrążonej we śnie dziewczynie. – Nie rozumiem tylko, dlaczego to taka kula u nogi, fakt, iż zaczynasz ją lubić. Może właśnie tego ci potrzeba, chłopcze, dokładnie tego. Jest zagubiona. Ty również. Moglibyście nawzajem dać sobie oparcie.

– Owszem, jest zagubiona. To oznacza, że jest w Śródziemiu ktoś, kto wie o niej więcej niż my. Co, jeśli się znajdzie? – Potrząśnięcie głową. – Nie poradzę sobie z takim zawodem, Balin. Wolę się w to nie pakować.

– Dwa tysiące lat i nie znalazł się nikt, jaki musiałby być to pech, że też pozwolę sobie to tak ująć, by odnalazł się teraz?

– A co z resztą, z innymi krasnoludami? Ona jest elfką. Nikt w Ereborze mi tego nie wybaczy.

– Na Durina, ty jesteś władcą! Ty decydujesz! Każdy, kto jest ci wierny, zaakceptuje twój wybór. Czy nie posłuchaliśmy cię, kiedy zabroniłeś nam z początku walczyć u boku Dáina? Dostosowywałem się do wielu twoich niezbyt stosownych decyzji, mój drogi. Słuchałem twoich szalonych rozkazów, tu i ówdzie. Wiesz dlaczego? Dlatego że zawsze wierzyłem, że wiesz, co robisz, i że jeżeli coś robisz, masz ku temu powód. Nie kwestionowałem cię. Nigdy. I w tym przypadku też nie zamierzam. Spytaj kogo chcesz, każdy powtórzy ci to samo. To twoje życie, ty będziesz z nią sypiał, nie my – krótki śmiech. – Thorinie, weź się w garść. Wyciągnij rękę po szczęście będące tak blisko.

Miriam drgnęła, gdy położył się koło niej, poddawszy się w końcu. Otworzyła oczy.

– Nie śpisz? – wymamrotała.

– Nie mogę. Coś mnie ciągle rozprasza.

– Och tak – poprawiła się na swoim miejscu, zawinięta w futra i koce. – Co ci chodzi po głowie?

– Nie wiem. Chyba ty – odparł, już opuściła powieki, jednak ta odpowiedź sprawiła, że na powrót uniosła jedną. – Śpij – skarcił ją, przymykając własne. – Balin ma rację. Będę jutro nieprzytomny.

Most na Gwathló będący punktem docelowym kompanii okazał się zniszczony. Nazwa „Szara Woda" pasowała do rzeki, która rozciągała się od brzegu do brzegu bardzo szeroko wprost bezbłędnie – ciemne szare masy wody przetaczały się jej korytem ciągnąc za sobą grube lodowe kry. Trudno było stwierdzić, kiedy spinający brzegi most został porwany wraz z nimi, czy wydarzyło się to tej zimy, przed zaledwie kilkoma dniami? A może już w zeszłym roku? Tak czy inaczej efekt pozostawał taki sam, krasnoludy, ich trzy towarzyszki i hobbit pozostawali na zachodnim brzegu Szarej Wody uwięzieni.

Dopóki Dwalin nie wypatrzył łódki.

– Szybko! – Thorin machnął na swych kompanów ręką. – Trzeba ją zwodować, póki widno. Nie pomieści nas wszystkich naraz, koniecznych będzie więcej kursów!

Miriam nie ruszyła się z miejsca. W tych sunących po rzece krach, kawałkach lodu obijających się o siebie było coś hipnotyzującego, i uspokajającego zarazem; mroźny wiatr poruszał jej spiętymi lekko włosami, poniżej punktu spięcia pozostającymi wolno. Trzask. Kra obiła się o krę. Gdyby rzeka była skuta w całości, gdyby jej nurt nie rozrywał lodowej pokrywy na kawałki, można by wybrać się tu na łyżwy.

Chyba potrafiła na nich kiedyś jeździć. Nie przypominała sobie, by robiła to już po zaniku pamięci, jednakże myśl o łyżwach zdawała się w jej umyśle znajoma – podobnie jak myśl o zmrożonej rzece.

Nie. Nie o rzece. O jeziorze.

Kiedy Thranduila nie było w Leśnym Królestwie, a na początku Trzeciej Ery nie było go często, bo wtedy jeszcze przejmował się losem innych mieszkańców Śródziemia i wspierał ludzi i elfy walczące w ich walkach, dni się dłużyły, zwłaszcza te zimowe – królowa Miriel, wyczekując powrotu męża zwykła przyjeżdżać nad jezioro skute twardym zimowym lodem, już po zmroku, gdy wokół panowała cisza, a granatowe niebo rozświetlały srebrne gwiazdy. Zostawiała konia na brzegu, para szła jej na zimnie z ust; zmrożona powierzchnia jeziora gładka była jak lustro i odbijała całą przepastną głębię nocnego nieboskłonu. Na horyzoncie ciemniała linia gór.

Tamtego wieczoru stała na brzegu dłużej niż zwykle, napawając się spokojem i widokiem jeziora pogrążonego w mroku. Wpływała do niego Leśna Rzeka. Koń parsknął cicho za jej plecami, Legolas został w domu, zwykle padał ze zmęczenia wcześnie, wykończony swymi ruchliwymi zabawami w ciągu dnia. Ktoś zaszedł ją od tyłu i przysłonił jej oczy, dłońmi, wystraszyłaby się i przeklęła w myślach swoją naiwność, gdyby nie rozpoznała tych rąk. Przypisała je do właściciela błyskawicznie.

Thranduil – zaśmiała się, obracając się do niego. Miał na sobie płaszcz z kapturem, podobnie jak ona; ściągnąwszy z siebie jego dłonie splotła z nim palce. – Wróciłeś wcześniej, niż zapowiadałeś – puściła je, by się do niego przytulić. Zrobiła to z takim zaangażowaniem, że zachwiał się pod nią, delikatnie. Utrzymał ją, rzecz jasna. Cmoknęła go w usta. – Tęskniłam za tobą.

Ja za tobą też – uśmiechnął się do niej, patrząc w jej oczy. – Kochanie. Ponoć przychodzisz tu niemal każdej nocy, gdy nie ma mnie w pałacu. Widok jest piękny, nie przeczę, jednak... jechać taki kawał? Żeby podziwiać jezioro?

Nie przychodzę go tylko podziwiać – spojrzała w kierunku konia, gdzie do siodła zostały przyczepione na rzemyku łyżwy, wprost ujmująca, elegancka para z białej skóry, wyłożona futrem królika. – Przychodzę jeździć. To cudowne zajęcie, uwielbiam to robić. Kiedy cię nie ma... harmonia tego miejsca zastępuje mi twoją obecność. Ciężko mi bez ciebie. Staram się, by ta myśl nie była we mnie zbyt głośna, by nie miała siły przebicia ale... boję się, że któregoś dnia zginiesz w bitwie jak twój ojciec.

Nie zginę. Nie dałbym nikomu zranić mnie wiedząc, że jesteś ty i jest nasz syn.

Nie masz nad biegiem wydarzeń aż takiej władzy.

Miriel – ujął w ręce jej twarz. – Nie bój się o mnie. W najbliższym czasie nie wybieram się nigdzie więcej. Jesteś taka piękna – wyszeptał, łamiąc swą królewską powagę pod wpływem jej bliskości. – Tak dobrze cię widzieć. Przywiozłem coś, ze sobą – odsunął się od niej, jego jeleń wyłonił się z ciemności. Błysnęły płozy nowej pary łyżew. – Może pozwolisz mi pojeździć z tobą i zakosztować twojego lekarstwa na tęsknotę? To w istocie fantastyczna noc.

Roześmiała się, usiłując wyobrazić go sobie na łyżwach. Sama jeździła wybitnie – poruszała się po lodzie jakby tańczyła, śliska nawierzchnia pod jej stopami nie ujmowała jej gracji. Nie musiała się na niej skupiać, stawała na lodzie i pozwalała, by łyżwy niosły ją, czuła się... wolna. W tych chwilach zatracenia nie była królową Leśnego Królestwa lecz wolną istotą, wolną całkowicie, pod niebem pełnym gwiazd. Chwyciła ukochanego za rękę, wciągnęła go za sobą na zamarznięte jezioro; choć przypuszczalnie robił to pierwszy raz, prawie się nie zakołysał. Był elfem czystej krwi, w przeciwieństwie do niej, w teorii mógłby być w tym od niej nawet lepszy. Lekusieńcy jak dwa piórka zatoczyli na jeziorze koło, Thranduil obrócił żoną niczym w tańcu i przyciągnął ją w swe ramiona, oparła się plecami o jego pierś. Przeżyli w szczęściu tak wiele lat... bo idealnie się ze sobą równoważyli. Jego opanowanie łagodziło jej temperament, jej prędko krążąca w żyłach krew budziła do życia i jego. Jedno miało to, czego brakowało drugiemu i to dlatego to działało. Ten związek, ich związek, działał.

Lód wyszczerbił się w miejscu, gdzie łyżwa jego lub jej, trudno powiedzieć, przeszła po nim wbijając się w niego, Miriel odsunęła się od męża na odległość ich wyprostowanych ramion; przyciągnął ją z powrotem, a wtedy trafiła w owe wyszczerbienie i zupełnie przypadkowo utraciła na moment równowagę. Nie upadła jednak, bo pochwycił ją w porę, jego dłoń podparła ją od spodu, łapiąc ją.

Mam cię – szepnął, w języku elfów, uśmiechnęli się do siebie. Thranduil pochylił głowę, by dosięgnąć jej ust, jego pocałunek był gorący, pomimo mrozu, bo przepełniała go miłość. Kochał ją, i całował tak, by było to czuć. Jej dłoń dotknęła jego policzka. Przeniosła się na szyję, Miriel objęła go, oddając pieszczotę.

– Rany koguta – nieoczekiwanie GŁOŚNE stwierdzenie tuż za uchem wyrwało Miriam z rozmyślań głębokich jak koryto rozciągającej się przed nią potężnej rzeki. Nie widziała wspomnienia takim, jakim zostało w jej głowie zapisane, choć zostało. Pamiętała chłód, i taflę jeziora. Nic poza tym. Lara przystanęła przy niej i oparła dłonie na biodrach. – Ale wielka ta rzeka, co nie? Jaki gruby lód! Ja nie mogę, przeszkoda jak się patrzy. Myślisz, że przepłyniemy, nie rozbijając się o te kry? Stary Bolger przymarzł raz do studni u Zielonego Smoka. Dobre trzy kwadranse ogrzewano mu tyłek pochodniami, żeby go od niej oderwać. Niech go szlag – zaśmiała się i pokręciła głową. – Czort jeden raczy wiedzieć, po co w ogóle na niej siadał.

Zwodowano łódź. Podzielono przeprawę i choć poprzez dryfujący lód nie była ona najłatwiejsza, ani najszybsza, cała grupa zdołała znaleźć się na drugim brzegu nim zapadł zmierzch – a w zimie zapadał on wcześnie.

– Miriam, trzymasz wartę – Thorin poinformował ją, sprawdzając teren. – Na zmianę ze mną i Filim.

– Też mogę trzymać! – Lara zgłosiła się, podnosząc rękę.

– Cicho tam – uciszył dziewczynę, nawet na nią nie spojrzawszy.

– Jaki nietaktowny – oburzyła się, zwracając się do Filiego. – Impertynent. Mówiłeś, że czego jest królem?

Noc mija wolno, kiedy siedzi się na warcie. Prócz mlaskania krasnoludów przez sen i szemrania, gdy przewracały się raz po raz w swych posłaniach Miriam nie towarzyszył w cichych ciemnościach żaden dźwięk. Zboczyli od połączenia Bruinen i Mitheithel – to właśnie one złączywszy się ze sobą płynęły dalej na południe jako Szara Woda – w kierunku północnym, gdzie po ich wschodnim brzegu rozlewały się Nîn-in-Eilph, Łabędzie Łęgi. Rozlewiska pełne sitowia, skryte wśród gałęzi wierzb. Dom wielkich łabędzi, których z pewnością nie mieli spotkać tam o tej porze roku; na zimę odlatywały na południe, gdzie było cieplej. Gdzie znajdowały się pustynie i egzotyczne mûmaki wspomniane przez Dwalina na Wichrowym Czubie.

Do świtu było jeszcze daleko, gdy coś ją zaalarmowało. Jej czuły elficki słuch wychwycił w tym bezmiarze spokoju jakąś zmianę.

– Ktoś się zbliża – szeptem powiedziała do Thorina, nie przestając nasłuchiwać. – Idą brzegiem rzeki, horda orków. Nieduża, sądząc z drżenia ziemi, ale całkiem nieźle uzbrojona.

– Zmierzają w naszą stronę? – spytał.

– Tak mi się wydaje. Zabierzmy ich stąd, idźmy na moczary. Zmokną i zmarzną, ale dużo trudniej będzie komukolwiek nas tam ścigać.

Pomyślał chwilę.

– Na Durina, ni chwili wytchnienia. Budź ich! – zgodził się z nią, o ile się nie myliła i orkowie zmierzali ku nim, całą pieprzoną sforą, lepiej było nie tracić czasu. – Niech wstają. Wstawać!

Minęło parę minut, nim ocucili całą gromadkę. Dori Maruda oczywiście od razu zaczął narzekać najgłośniej i sprawdzać, czy Ori jest dobrze ubrany; Thorin opieprzył go i kazał mu zabierać swój krasnoludzki tyłek na wschód. Pchnął Oriego, by podążył za nim natychmiast. Bilbo zerwał się dosyć szybko, raczej było to jednak bardziej niż mniej automatyczne, bo kiedy już stanął na nogi okręcił się dokoła patrząc na wszystko wytrzeszczonymi oczyma. Na ślepo odnalazł swój bagaż i łapnął go, niby przytomnie ale nie do końca. Orkowe kroki w uszach Miriam przybrały na byciu wyraźnymi. „Thorinie", zdążyła jedynie ostrzec go, nim pierwsze z obrzydliwych kreatur przekroczyły linię otaczających ich zarośli i zaryczały w głos z wyciągniętą bronią. Tauriel wystrzeliła z łuku. Trafiła najszybciej nacierającego na nich orka w łeb.

Kompania pognała przed siebie co sił.

Niebo poczynało z wolna jaśnieć tuż nad linią horyzontu, słońce kryło się tam, gdzie nie mogli go jeszcze zobaczyć. Wpadli po kolana do lodowatej wody stojącej na łabędzich rozlewiskach; na obrzeżach moczar sitowie było gęste, gałęzie wierzb zamoczone w rozlewisku przysłaniały widok. Biegnący na samym tyle Thorin ściął kilku orków, towarzyszący mu Dwalin rozpłatał pozostałych. Strzały świstały. Przebrodzili sto metrów nim Dębowa Tarcza zawołał im, że mogą przystanąć. Orkowie zaniechali pościgu, rezygnując z gonienia ich na takim terenie.

– Wszyscy cali? Czy wszyscy są? – obrócił się wokół własnej osi, sprawdzając kompanię, wizualnie licząc jej członków. Coś się nie zgadzało. – Kogo brakuje!

– Lara! – Fili krzyknął, Dwalin syknął i lekko dał mu po głowie.

– Sh! Orkowie są tuż za naszymi plecami!

– Wujku, nie ma jej – starszy z siostrzeńców rozłożył bezradnie ręce. – Nie ma. Pójdę sprawdzić, czy nie została...

– Stój tu – Thorin zatrzymał go, sam pokazał Dwalinowi palcami, żeby za nim poszedł. Zniknęli w spływających do wody niczym gęste warkocze wierzbowych gałązkach. Miriam obejrzała się na Tauriel, elfka wzruszyła ramionami dając jej w ten sposób znać, że nic nie wie. Nikt nic nie wiedział. Każdy z nich uciekał, nie oglądając się na innych, bo ufali sobie nawzajem, iż każde jedno miało w sobie na tyle sprytu, by o siebie zadbać, bez pomocy i doglądania. Nawet Bilbo Baggins dał radę, nie umniejszając mu, oczywiście.

Thorin i Dwalin wrócili po niewiele więcej jak dwóch minutach.

– Nie została w tyle – ten pierwszy zakomunikował, z pewną dozą zawziętości, jak gdyby miał już gotowy plan, jak gdyby te dwie minuty to było dla niego dość czasu, by podjąć pewne decyzje, którymi teraz miał się z nimi podzielić. – Jazda, idziemy na wschód. Rozglądajcie się, możemy zostać zaskoczeni w dowolnym momencie, z każdej strony. Powinniśmy poruszać się szybko i sprawnie.

– Co? – Fili w niedowierzaniu wybałuszył na niego gały. – Tak po prostu ruszysz dalej? Pozwolisz, by tu została, albo żeby zabrali ją orkowie?

– Znała ryzyko. Mówiłem, że wyniknie z tego bieda, nie posłuchaliście mnie. Ani ty, ani ona.

– Jak możesz! Każdego z nas mogło to spotkać! Zostawiłbyś Oriego, Doriego? Zostawiłbyś Bilba? Poszedłbyś ich szukać! Nie spocząłbyś, póki byś ich nie odnalazł! Zostawiasz ją, bo do niczego nie jest ci potrzebna!

– To prawda, nie jest.

– To cię nie usprawiedliwia! I nie uprawnia cię do zostawienia członka kompanii na śmierć! Pójdę szukać jej sam, jeśli nikt mnie nie wesprze – Fili zacisnął dłonie w pięści. – Pójdę!

– Thorinie – Bilbo wtrącił się, zapewne z zamiarem wyrażenia swojego na ten temat zdania, Thorin uniósł rękę, nie pozwalając mu na to i nagle krasnoludy poczęły odzywać się jeden po drugim, podniosła się mała wrzawa. Kili stanął po stronie brata, Tauriel również, po stronie Filiego, Dori powiedział coś, czym naraził się Dwalinowi. Thorin zakrzyknął po krasnoludzku, zarządzając spokój.

Atkât! [Cisza!] Uspokójcie się, wszyscy! Niech będzie – dał za wygraną. – Pójdziemy po nią, ale niech to będzie nauczka dla wszystkich pozostałych, że tak oto kończy się zabieranie w trudną drogę każdego, kto się nawinie pod rękę. Niech to będzie nauczka dla ciebie, Fili! – wymierzył w siostrzeńca palcem. – Jeśli coś jej się stało, to jest to wyłącznie twoja wina. Dwalin! Idziesz ze mną. Fili i Kili, wy też. Balin, zajmij się resztą.

– Włączam się do poszukiwań – hobbit bez opcji dyskusji zajął swoje miejsce w ich drużynie. – Będę waszymi oczami i uszami.

– Ja także idę – Miriam oświadczyła, ni z tego ni z owego, Dwalin, bracia i Bilbo Baggins zdołali już oddalić się nieco. Thorin stanął z nią twarzą w twarz, z nieprzejednaną miną.

– Zostajesz. Pomóż Balinowi ogarnąć ten bajzel, ty i Tauriel, zaopiekujcie się Orim i Dorim. Oin jest silny duchem, ale ciało ma słabsze, a i zmysły nie te. Ja sobie poradzę. Oni potrzebują waszej ochrony.

– Mówisz tak, żebym miała poczucie, że to coś ważnego. Zabierasz hobbita, a mnie każesz zostać! Z całym szacunkiem dla jego „zasług".

– To jest coś ważnego. Proszę cię, żebyś wzięła pod ochronę tę część mojej rodziny, której rozdzieliwszy się, by szukać innych, ochronić nie mogę sam. Poprowadź ich z elfką na stabilniejszy teren. Czekajcie tam na nas.

– A jeśli coś wam się stanie? I nie wrócicie?

– Nic mi się nie stanie. Umiem o siebie zadbać.

– Akurat. Ostatnim razem, kiedy o siebie dbałeś, wylądowałeś w grobie, z którego musiałam cię wyciągać!

– Czyżby mi się zdawało, czy z jakiegoś powodu zaczęło się dla ciebie liczyć, co ze mną będzie?

Prychnięcie.

– Nie pochlebiaj sobie.

Nachylił się ku niej.

– Wrócę, mała. Masz dobry słuch, więc nasłuchuj zagrożenia. A ona, ze swoją szybką ręką i niezłym okiem, niech strzela, ledwo jakiś ork poruszy się w zaroślach.

– Thorinie! – nie wytrzymała. Zawołała za nim, by zatrzymać go, nim zniknie jej z oczu; odetchnęła, ciężko, bo cóż innego mogła zrobić? Było jej żal Oriego, Doriego i Oina, a rozumowanie Thorina miało sens. Oni byli rosłymi wojownikami, reszta krasnoludów nieco mniejsza i zdecydowanie bardziej zagubiona w sytuacji. – Uważaj na siebie.

Upłynęła sekunda, może dwie. Wrócił, cofnął się o tych parę kroków i złapawszy jej rękę tuż poniżej ramienia pocałował ją w policzek, poczuła jego ciepło i jego zarost na swojej twarzy. Spojrzała mu w oczy. Nie uśmiechnął się, nie tym razem, odwrócił się i odszedł, jednak jego wzrok pozostał na niej dłużej niż pozostałby jeszcze kilka, kilkanaście dni wstecz.

Niezaprzeczalnie dłużej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top