Rozdział 8


Inokirtes przekroczyła próg kamiennego pałacu. Władca wezwał swoich trzech najlepszych wojowników i dowódców w celu przydzielenia im misji.

- Wzywałeś nas, panie. - Ukłoniła się z szacunkiem.

- Tak, każdy dostanie zadania. Kierowałem się waszymi umiejętnościami przydzielając je. - Wstał i podszedł do nich. - Ty Leiranie musisz się udać na północ. Armia w tym regionie potrzebuje dowódcy. Poprzedni poległ na bitwie w trakcie ataku smoków. Jestem pewien, że godnie zastąpisz jego miejsce, udaj się tam natychmiast.

- Tak jest, mój panie. - Odwrócił się od razu opuszczając salę tronową.

- Pristenti, będziesz szkoliła nowych wojowników. Jesteś najlepsza w panowaniu nad mocą destrukcji. Przyznam, że nawet lepsza niż ja.

- Ależ panie, proszę mi tak nie pochlebiać. - Odparła trochę zawstydzona.

- Jesteś zbyt skromna, aczkolwiek szanuję taką postawę. Ty także zacznij od razu.

Pristenti ukłoniła się mu i tak samo jak Leiran, opuściła salę tronową.

- A co będzie dla mnie, panie? - Zapytała nie mogąc się doczekać odpowiedzi.

- Zawsze byłaś ciekawska. Misja, którą dla ciebie wybrałem będzie idealna dla ciebie, jednak bardzo niebezpieczna. - Jego twarz spoważniała.

- Czyli także ekscytujące. - Oni próbowała powstrzymać swoje emocje.

- Inokirtes - urwał na chwilę, żeby jej się dokładnie przyjrzeć - będziesz musiała zamienić swoją postać w smoka i wejść w szeregi wroga.

- Oh... - nie wiedziała, co ma o tym myśleć - To naprawdę niebezpieczne...

- Wiem, ale nikt, po za tobą, nie obserwował smoki. Gdy inni je zabijali, ty im się przyglądałaś, badałaś ich zachowanie z daleka, a w dodatku nie wyczuwają twojej energii przez twoją dziwną, wrodzoną aurę.

- Tak, ale właśnie, to było z daleka. Są tak inteligentni jak my. Po prostu myślałam... że uda nam się jakoś dogadać.

- To nie jest możliwe, Inokirtes. Dobrze wiesz, że próbowaliśmy już to zrobić. Smoki chcą nas zabić, ponieważ niszczymy. To jest ich główny powód.

- One nie rozumieją po prostu, że niszczenie też jest potrzebne.

- Właśnie dlatego musisz tam iść i dowiedzieć się o ich planach. Są zagrożeniem dla całej naszej rasy. Chociaż posiadają moc tworzenia, niszczą o wiele więcej niż my. Pomyśl, ile już zginęło w obronie naszych ziem. Nie mogliśmy się nie bronić, bo wtedy naprawdę by się nas pozbyły.

- Jeżeli naprawdę nie da się nic więcej zrobić dla pokoju między nami, - westchnęła ciężko - to pójdę tam w formie smoka i będę szpiegowała ich. Na pewno dowiem się czegoś więcej.

- W takim razie idź. Tylko uważa, po odkryciu twojej tożsamości na pewno zabiją ciebie bez jakiegokolwiek zastanowienia. - Ostrzegł ją.

- Oby tak nie było, chciałabym jeszcze kilka tysięcy lat pożyć. - Zaśmiała się.

***

Stała przed ogromnymi, grubymi słupami, które oddzielały granice. Jedna należała do Smoków, druga do oni. Granicy nikt nie chronił, ponieważ odległość zbyt bliska mogłaby narazić obie strony na jeszcze więcej zniszczeń.

Inokirtes powoli przekroczyła granicę. Bała się tego, ale także podniecało. Uwielbiała niebezpieczne przygody, a zamienienie się w smoka i dołączenie do ich szeregów spełniały wszystkie granice szaleństwa, których jeszcze nigdy nie przekroczyła.

Czasem się rodzą smoki bez mocy, widziałam takie. W takim razie na pewno uwierzą, że jestem właśnie takim smokiem, ale jak mam wyglądać? Raczej się nie zrobię na fioletowego smoka, bo takie nie istnieją. To będzie zbyt podejrzane, hm... O! Będę wyglądała jak smoki błyskawic! Niebieski jest drugim moim ulubionym kolorem! Uśmiechnęła się do siebie.

Zauważyła jakąś jaskinię. Sprawdziła, czy w środku nikogo nie ma, żeby nikt nie zobaczył, jak się przemienia.

Po przemianie od razu wyleciała z jaskini. Cieszyła się z tego, że jest Oni, ponieważ mogła przeobrazić swoją postać we wszystkie zwierzęta i rasy, a to umożliwiło jej latanie. Uwielbiała latać.

W oddali ujrzała smoczą osadę. Ta rasa zamieszkiwała jaskinie, które sami tworzyli. Mogło to się wydawać prostackie, jednak korytarze miały często kilkadziesiąt kilometrów. Posiadali także swoje pokoje bez mebli, bo były im niepotrzebne. Smoki rozwijały głównie naturę i jej piękno, za to Oni przekształcały ją za pomocą swoich rąk i tworzyli budowle przy pomocy narzędzi.

Dwa ogromne gady podleciały do nieznajomej. Na początku tylko się jej przyglądały, ale potem przemówiły swoim językiem. Większość oni go znała, w tym Inokirtes, ponieważ kierowali się tym, by znać język swojego wroga.

- Skąd przybywasz i jak masz na imię? - Sapytał szary smok z kilkoma zielonymi łuskami. Większość smoków wiatru tak wyglądało.

- Tak szczerze - zastanowiła się przez chwilę nad odpowiedzą - nie pamiętam. Obudziłam się w jakiejś jaskini i nie wiem, jak się tam znalazłam.

- Musiałaś się uderzyć bardzo mocno w głowę. - Stwierdził drugi Smok, który w przeciwieństwie do swojego towarzystwa był szkarłatny. - To, co ci dolega to amnezja. Twoje wspomnienia mogą powrócić lub nigdy sobie nie przypomnisz, kim byłaś.

- Ou... Naprawdę? - Spytała zasmucona Inokirtes.

- Flameferno, opanuj się. Nie zabieraj nadziei już na samym początku tej biednej smoczycy. - Zganił go drugi.

- Powiedziałem tylko prawdę, Starwind. - Przewrócił oczami. - Leć za nami, na pewno znajdziemy dla ciebie jakąś wolną grotę. Stworzyliśmy ich trochę za dużo, dlatego są wolne miejsca.

***

Minęły dwa tygodnie, odkąd zamieszkała w osadzie smoków. Dowiedziała się kilku nowych informacji, na przykład to, że Firstbourne, władczyni Smoków i posiadaczka wszystkich mocy żywiołów, poczęła syna kilka lat temu. Inokirtes postanowiła zebrać więcej informacji na jego temat. Będzie miała ku temu okazję, ponieważ Starwinda i Flameferno powiedzieli jej, że syn Firstbourne przybędzie do ich osady.

- Lightning Sound, chodź! - Zawołał ją Smok Wiatru - Za niedługo przybędzie następca.

- Już idę. - Wstała i poleciała za nim, a chwilę później dołączył do nich także smok ognia.

Inokirtes przyznała sobie, że polubiła tę dwójkę, jednak wiedziała, że na pewno by ją znienawidzili, gdyby dowiedzieli się o jej prawdziwej tożsamości.

Wszystkie smoki z osady zebrały się, żeby powitać syna władczyni, który już przybył. Był nieco większy od innych smoków, jego łuski mieniły się w szmaragdowych barwach, a oczy iskrzyły złotem.

- Witajcie. - Ukłonił się, a jego poddani uczynili to samo. - Ja, Forest Wild, przybyłem tutaj by sprawdzić umiejętności naszych żołnierzy, a także w razie potrzeby ich doszkolić. Przez wiele wieków toczymy wojnę z demonami destrukcji. Musimy umieć się bronić, a gdy będzie trzeba, atakować. Również ta osada należy do najbardziej narażonych na ataki oni, ponieważ jest położona niedaleko granicy, dlatego potrzebuje nowych rekrutów. - Zbliżył się do swoim poddanych. - Są chętni?

Inokirtes wyszła z tłumu. Jeżeli chciała dowiedzieć się o synu władczyni smoków więcej, to musiała być bliżej niego, żeby móc go obserwować bez jakichkolwiek podejrzeń.

- Jestem Lightning Sound i nie posiadam żadnych mocy, ale to nie znaczy, że jestem bezużyteczna. Chcę być użyteczna dla mojego ludu.

- Cóż, brak mocy nie wyklucza bycia wojownikiem. Najważniejsza jest odwaga, poświęcenie i umiejętności. - Forest Wild przybliżył się do niej. - Zobaczymy, czy jesteś wstanie zostać żołnierzem.

- Dam z siebie wszystko. - Zapewniła go i ukłoniła się przed nim.

***

Inokirtes ćwiczyła nie tylko z księciem, ale także sama, żeby móc nadrobić zaległości. Walczenie w postaci smoka ją fascynowało, ponieważ ich ciała bardzo się różniły od ciał oni.

Po pewnym czasie oni zaczęła zakochiwać się w Forest Wild'ie. Na początku wydawało jej się, że jest sztywnym dowódcą, któremu zależy tylko i wyłącznie na walce, jednak później odkryła, że dbał o każdego żołnierza. Po grupowych ćwiczeniach potrafił poświęcić swój czas na indywidualne lekcje, żeby doskonalić umiejętności słabszych smoków. Okazało się, że młody smok odwzajemniał jej uczucia. Mieli wrażenie, że są dla siebie stworzeni, ale Inokirtes nigdy mu nie zdradziła swojej prawdziwej tożsamości. Chciała mu powiedzieć, jednak wiązało się to ze zbyt wielkim ryzykiem.

Półtora miesiąca później zaatakowała ich armia oni. Musiała stanąć do walki przeciw swoim, żeby zachować pozory, lecz tak naprawdę to była to dla niej pierwsza i ostatnia walka po stronie smoków, ponieważ życie przypłacił Forest Wild osłaniając ją przed ciosem. Zrozpaczona uciekła z pola walki nie mogąc patrzeć na to i bojąc się o swoje życie.

W jaskini niedaleko granicy przemieniła się w swoją prawdziwą postać. Przez dwa dni jej nie opuściła pogrążając się w swoim smutku.

Później wróciła do swojego państwa, zdała raport władcy i powiedziała także o tym, że Firstbourne miała syna, jednak poległ w walce i nie będzie już dla nich zagrożeniem. Mówiła to z obojętnością, by nie zdradzić, co tak naprawdę łączyło ją z następcą. Bolało ją też to, że jej władca cieszył się z tej wiadomości.

Po pewnym czasie zauważyła u siebie dziwne objawy. Na początku myślała, że jest chora, ale potem zorientowała się, że to było jak najbardziej naturalne, ponieważ zaszła w ciążę. Czuła życie, które się w niej rozwijało. Nie spodziewała się, że to w ogóle możliwe genetycznie. Oni, która zaszła w ciążę ze Smokiem? To przecież czyste szaleństwo! Chciała, żeby się narodziło, ale też obawiała się, że jej dziecko, które będzie hybrydą, umrze zaraz po urodzeniu albo w niej, a jeżeli się narodzi i będzie zdrowe, zostanie skazane na wieczne ukrywanie się w jej domu. Nie wiedziała tak naprawdę, czy będzie miało umiejętność zmieniania swojej postaci. Na pewno nie będzie potrafiło tego w pierwszych tygodniach swojego życia, bo nawet dzieci oni tego nie potrafią od razu.

Po kilku miesiącach przyszedł czas na nadejście nowego życia. Inokirtes przeprowadziła się i zamieszkała w domu, który znajdował się daleko od miast i wsi w celu skuteczniejszej ochrony swojego dziecka.

Narodziny przebiegały bezboleśnie. Rasa Oni przez swoją umiejętność zmieniania formy mogła dopasować swoje ciało do takich sytuacji, dlatego nie odczuła żadnego bólu i dyskomfortu.

Najpierw umyła swoje dziecko, a dopiero potem je dokładnie obejrzała. Niewielka istotka płci męskiej, kształt jego ciała przypominał ten, które mają Oni, dwie ręce i nogi bez szponów, a twarz w ogóle nie przypominała smoka. Jego włosy były złote, tak samo jak skóra, która w kilku miejscach posiadała zielone łuski. Również miał czarne rogi, smocze skrzydła i ogon. Nie widziała koloru oczu swojego synka, ponieważ jeszcze ich nie otworzył.

- Jesteś taki malutki i niezwykły. - Owinęła go kocykiem. - Wybrałam już dla ciebie imię. Edrewil do ciebie zdecydowanie pasuje, mój promyku światła.

***

Mijały lata, a syn Inokirtes ciągle się rozwijał. Potrafił tak jak jego mama zmieniać swoją postać, dlatego żaden z oni nie zorientował się, że jest mieszańcem.

Inokirtes zorientowała się po czasie, że Edrewil nie znał swoich granic możliwości. Mógł tworzyć i niszczyć, ale nie mógł tego robić na większą skalę, by sprawdzić, gdzie się kończy jego moc, ponieważ zdemaskowałoby go to.

Pewnego dnia, gdy mieszaniec miał już ponad dwadzieścia lat, pierwszy raz zobaczył smoki. Inokirtes mu o nich opowiadała i nie ukrywała tego, że jego ojcem był jeden z nich. On chciał poznać swoje drugie korzenie, dlatego wieczorem zapytał bezpośrednio:

- Mamo, czy mogę iść do Krainy Smoków?

- Wiesz, że będziesz musiał tam na siebie uważać> Ja mam dziwne wady, fioletowa skóra zamiast czarnej i moc zniszczenia, której nie mogą wyczuć Smoki. Jednakże twoja moc jest wyczuwalna.

- Będę uważał mamo - Uśmiechnął się. - Przecież mnie znasz.

- Właśnie, znam i dlatego się o ciebie boję. Jesteś ciekawski tak jak ja. - przyznała. Podeszła do niego i go przytuliła. Był wyższy od niej o całe dwadzieścia centymetrów - Kocham cię, synu.

- Ja ciebie też, mamo.

***

Mijały kolejne lata, a Edrewil żył wśród smoków. Inokirtes nie martwiła się o niego, ponieważ czasami wracał do domu, żeby opowiedzieć jej, co się działo z nim przez ostatnie tygodnie. Najbardziej zdziwiło ją to, że smoki nie zareagowały na niego wrogo, jednak Edrewil jej powiedział, że Firstbourne od razu rozpoznała w nim swojego wnuka.

Kilka razy uratował wioski smoków przed oni. Nikogo wtedy nie zabił, nie chciał nikomu odbierać życia. Dzięki swoim mocom mógł walczyć w taki sposób, żeby nikt nie ucierpiał.

Sytuacja stawała się coraz bardziej ciężka, ponieważ oni chciały. żeby Edrewil dołączył do nich i to samo chciały Smoki. Nie mógł wybrać pomiędzy nimi z prostego powodu: należał do obu ras. Wiedział, że chodzi im głównie o jego nadzwyczaj potężną moc. Żaden smok i żaden oni nie posiadał tak wielkiej mocy, i to doprowadziło do jeszcze większych, bardziej zaciętych walk pomiędzy nimi.

Mieszaniec nie mógł już tego znieść. Próbował pogodzić królestwa, tak jak poprzednie pokolenia, ale nawet on nie zdołał tego zrobić. Nigdy ich nie pogodzi, ale to przez jego moc walki stawały się coraz bardziej krwawe, dlatego postanowił opuścić ten wymiar.

- Mamo! - Wszedł szybko do niewielkiego domu. - Musimy się zbierać!

- Co? A gdzie chcesz iść? - Zapytała zdziwiona.

- Znaczy... jeżeli chcesz tutaj zostać, to nie będę ciebie zmuszać. Umiem tak jak smoki otwierać przejścia do innych wymiarów, ale jeżeli nie będziesz mamo chciała, to zrozumiem... - Westchnął. Chciał mieć przy sobie Inokirtes, ponieważ od początku była jedyną osobą, która nigdy nie pożądała jego mocy.

- Ja nie będę chciała? Naprawdę bym chciała zwiedzić inne krainy! To będzie ekscytujące! - Ucieszyła się. - Mam nadzieję, że dadzą tobie spokój, jak już nas nie będzie.

- Właśnie dlatego chcę się stąd wynieść. W ogóle nie czuję się także tutaj wolny. Ta wojna jest bezsensowna, ale nikt nie chce słuchać. - Stwierdził rozgniewany.

Inokirtes westchnęła dokładnie rozumiejąc te uczucie. Zaczęła zbierać najpotrzebniejsze rzeczy do swojego worka, a potem zarzuciła go przez ramię i wyszła na zewnątrz ze swoim synem.

Edrewil wyciągnął ręce przed siebie. Dłonie oplatały złote płomienie, które przypominały rękawice. Pojawił się portal w kształcie koła, który przypominało wir czarnej i granatowej masy. Po chwili niepewności wskoczyli jednocześnie do portalu, który za nimi się zamknął.

Podróżowali przez długi czas zwiedzając różne wymiary. Widzieli także wiele niezwykłych ras i zwierząt, na przykład niskie istoty, które żyły na niezwykle zaawansowanej planecie. Cała ich planeta posiadała wysokie budynki w kształcie prostopadłościanów, a same istoty wydawały się bardzo wrażliwe. Czasami uznawały za zniewagę coś, co nie było zniewagą, a zwykłym żartem. Także dowiedzieli się od nich, że w tym świecie jest jeszcze pięć innych planet, na których istnieje życie, jednak Inokirtes i Edrewil postanowili przenieść się do innego wymiaru zamiast zwiedzać inne planety w tym.

Po pewnym czasie natrafili na planetę, na której życie w ogóle życie było rozwinięte na poziomie bakterii. Pusty, wielki ląd i woda, tylko tyle.

- Jakoś tutaj pusto, nie będzie co zwiedzać.

- Jest idealnie! - Krzyknął nagle Edrewil.

- Ale jak to? Przecież tutaj nic nie ma!

- No właśnie! Mogę sprawdzić granice swoich mocy i mogę tworzyć, i niszczyć bez krzywdzenia kogokolwiek i czegokolwiek! - Ucieszył się. - Chcę stworzyć swój świat właśnie tutaj.

- W takim razie działaj. Twórz synu, a jeżeli będziesz chciał coś zniszczyć pamiętaj o tym, że twoja mama ma także moc niszczenia i też chce się czasem zabawić. - Zachichotała ciesząc się jego szczęściem.

***

Mijały kolejne lata, a świat się coraz bardziej rozwijał. Edrewil stworzył wiele rzek, jezior, gór, lasów, łąk, a także różne zwierzęta. Wiele wzorował na światach, które wcześniej odwiedził. Niektóre rzeczy przekształcał bardziej, inne mniej. Lubił eksperymentować i tworzył wielkie owady, które w innych wymiarach występowały w niewielkich rozmiarach. Chciał jednak stworzyć coś jeszcze, coś bardziej ambitnego.

- Nad czym rozmyślasz? - Zapytała jego mama widząc, jak się wpatruje w gwiazdy.

- Nad stworzeniem kilku ras, które będzie podobna do mnie albo mniej podobne. Zależy, co wymyślę. - Odpowiedział zwracając głowę ku niej - To jest poważna decyzja. Chcę, żeby byli tacy jak my, inteligentni, kreatywni.

- Ale?

- Ale nie będą posiadać żadnych specjalnych zdolności. - Odparł przygnębionym tonem. - To jedna z rzeczy, których nie mogę im dać. Tak potężna energia sama nie powstaje, a ja nie mogę jej stworzyć. Bez tego będą bardzo słabi i będzie im ciężko żyć.

-Nie z samych mocy żyjemy. Wyobraź sobie, jakie by było życie, gdybyś musiał mieszkać w swoim świecie bez nich. - Zaproponowała mu.

- Dosyć trudne, ale może by dali radę. Już wiem! - Podskoczył z radości z powodu znalezienia rozwiązania.- Niech idą w technologię! Widzieliśmy w wielu wymiarach, jak zwyczajne istoty stworzyły różne maszyny. Taka nauka to inny rodzaj magii. Pewnie trochę czasu im to zajmie, ale dadzą radę! Później zobaczę, co zrobię dalej.

***

Inokirtes wybrała się sama na spacer do lasu, którego dopiero co stworzył Edrewil. Był on dosyć specyficzny, ponieważ drzewa w nocy świeciły własnym światłem, każde w innym kolorze.

- To chyba będzie jedno z moich ulubionych miejsc. - Powiedziała do siebie zrywając błyszczący kwiatek. - Jest tutaj naprawdę pięknie.

Usłyszała świst i poczuła mocne ukłucie w barku. Dotknęła bolącego miejsca i poczuła niewielką strzałkę. Po chwili osłabła. Starała się zamglonym wzrokiem znaleźć sprawcę, ale zaraz upadła na trawę tracąc przytomność.

***

- Co się... stało... - Szepnęła i otworzyła oczy. Jej dłonie zostały skute w kajdanki i znajdowała się w klatce. - Gdzie jestem?

- W więzieniu. - Z cienia wyłonił się znany Inokirtes oni.

- Leiran - Przyjrzała mu się. Miał założone na nadgarstkach srebrne bransolety. Nosił je tylko władca, a skoro on je miał... - Dlaczego je nosisz? Nie należą do ciebie.

- Już należą. - Na jego twarzy pojawił się uśmieszek. - Powiedzmy, że poprzedni władca w tragiczny sposób zakończył swoje rządy.

- Zabiłeś go. Dlaczego?

- Gdy ty wraz ze swoim cudownym dzieckiem uciekłaś, on nie chciał was szukać. Ja jednak uważałem inaczej. Moc Edrewila jest nam potrzebna, a że nie chciał słuchać, to cóż, trzeba było się go pozbyć.

- Nie dość, że zabiłeś władcę, to jeszcze chcesz znaleźć mojego syna, żeby wykorzystać jego moc!? - Gwałtownie się ruszyła i wtedy poraził ją prąd. Upadła na kolana czując ból w całym swoim ciele.

- Tak, a ty mi w tym pomożesz. - Jego uśmiech się poszerzył.

- Nigdy tego nie zrobię. - Splunęła na podłogę pokazując swoją pogardę w stosunku do niego.

- Ależ zrobisz. Jeden z naszych naukowców zdołał przyrządzić pewną substancję ze smoka umysłu. Wystarczy, że ci ją damy i zapragniesz sama odebrać moc i zabić swojego syna, a najlepsze jest to, że nie będziesz wiedziała, że jest twoim synem.

***

Edrewil szukał swojej mamy przez całe cztery dni. Nigdzie jej nie mógł znaleźć. Zaczął się coraz bardziej martwić. Inokirtes nie mogła go zostawić bez powodów. Bał się też, że jeden z jego eksperymentów ją skrzywdził i zjadł ją. Na przykład skarabeusz o ogromnych rozmiarach, który żyje na pustyniach.

Nagle zauważył w oddali portal, który się właśnie otwierał, a za chwilę został zamknięty. Uniósł się w górę i poleciał, żeby to sprawdzić. Dostrzegł, że ktoś tam stoi, a po kształcie rozpoznał swoją mamę.

- Mamo! Tyle czasu ciebie szukałem! Gdzie by...

Gdy się do niej zbliżył, ona uderzyła go. Kompletnie zdezorientowany Edrewil otrząsnął się i spojrzał w jej kierunku. Przez chwilę myślał, że się pomylił, ale to na pewno była ona, a nie jakiś Oni, który się za nią przemienił. Czuł energię prawdziwej Inokirtes.

- Mamo, coś się stało? - Zapytał i podchodził powoli do niej. Jej oczy z jasnofioletowych stały się ciemne, niemal czarne, a na czole posiadała tiarę z niewielkim kryształkiem, której wcześniej nie nosiła.

- Mamo? Dziwnie nazywasz swojego wroga. - Rzekła ustawiając się w pozycji bojowej.

- Wroga? Ja nie jestem wrogiem! Kto ci to zrobił?!

- Nie wiem, o czym mówisz, ale nie jestem tą, za którą mnie uważasz. - Prychnęła. - A teraz najlepiej się nie ruszaj. Wyciągnięcie twojej mocy będzie bardziej bolesne, jeżeli będziesz się wiercić.

Rozpoczęła się walka. Edrewil starał się z Inokirtes nie walczyć i próbował rozmawiać, ale żadne słowa nie dały nawet nici nadziei, że coś sobie przypomniała.

Na tę chwilę mógł uczynić tylko jedno. Stworzył magiczne lustro, w którym ją uwięził. Lustro usypiało na wiele tysięcy lat, jednak nie mógł uśpić jej świadomości, przez to wszystko słyszała

Edrewil różnymi sposobami próbował przywrócić jej pamięć, jednak trucizna, którą jej dano została przypieczętowana magią, którą tylko nieliczni oni znali. Żaden smok ani oni nie mógł tego zdjąć.

- Dlaczego jestem bezużyteczny? Nie mogłem ciebie ocalić! - Zdenerwowany uderzył w lustro, ale nie tak mocno, żeby je rozbić. - Nawet, jak posiadam tak ogromną moc!

Wtedy zobaczył kilka wizji przyszłości, które mogły się wydarzyć. Tylko w jednym jego matka została wyleczona.

- Platynowi Wojownicy... - Szepnął. - Ludzie z innych wymiarów, ale z mocą niszczenia i tworzenia. Takimi samymi jak moja, a jednocześnie tak różniącymi się, ale żeby ta jedna wizja miała szansę zaistnieć, będę musiał w pewnym momencie opuścić ten świat. Później zostaną trzy wyjścia różne drogi. - Spojrzał w lustro, w którym była uwięziona Inokirtes. - Poświęcę się dla ciebie, mamo. Mam nadzieję, że zdołają cię uratować, skoro ja nie mogłem. - Przetarł dłonią łzy i odszedł od lustra pozostawiając je głęboko ukryte w jaskini.

- I tak właśnie było. - Skończyła swoją opowieść.

Patrzyli na nią z podziwem. Wiedzieli, że mówi prawdę, ponieważ wcześniej Wu sprawdzał jej energię i jest ona zgodna z energią jego zmarłego ojca.

- Ja... - spojrzała na nich z ogromnym wyrzutem sumienia - zabiłam swojego własnego prawnuka... - Schowała swoją twarz w dłoniach i zaczęła płakać.

- To nie twoja wina, Inokirtes. - Mistrz Wu podszedł do niej. - Nie posiadałaś żadnej kontroli nnad sobą. Edrewil o tym wiedział i teraz - Zerknął na swoich uczniów - wszyscy o tym wiedzą.

***

Śnieg powoli prószył z jasnego nieba. Dzień, mimo że piękny, unosił w powietrzu atmosferę żałoby całej drużyny. Na pogrzebie zjawiła się Inokirtes, a także stwórca Pixal, Cirus Borg.

Prochy Lloyda niósł Wu, ponieważ należał do najbliższej rodziny, a Zane niósł prochy Pixal. Na jej cześć spalono jej ulubione kwiaty, które symbolizowały jej śmierć. Inni nieźli lampiony.

Postanowili pochować ich przy grobie ojca Zane'a. Dawno było to zaplanowane, ale nikt się nie spodziewał, że ten dzień nadejdzie tak szybko dla dwóch członków ich drużyny i rodziny.

Gdy dotarli, nindroid położył na chwilę urnę i stworzył lodowe rzeźby. Figury przedstawiające zmarłych były wyprostowane, a na ich twarzach wyrzeźbione zostały uśmiechy. Mistrz lodu starał się ich odwzorować jak najlepiej. Wyglądali, jak żywi, tylko w większych rozmiarach.

Wszyscy podeszli bliżej. Zane i Wu zaczęli rozsypywać prochy, a reszta puściła lampiony, które uniosły się w górę.

Nindroid opadł na kolana. Wydawało się, że płakał, nawet, jak było niemożliwe pojawienie się łez. Rex, który stał najbliżej niego, spostrzegł, że na metalowej twarzy robota pojawił się szron, który przypominał zamrożone łzy.

Niebezpiecznik chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć słów. Rozumiał ból, który odczuwają wszyscy wokół niego, a jednocześnie im zazdrościł. Utracili swoich bliskich, ale nie wszystkich, a także ich świat nie został zniszczony. Nie chciał jednak się dzielić swoimi przemyśleniami z nimi. Wiedział, że to i tak nie zmniejszy bólu, który oni odczuwają, a nawet może się jeszcze bardziej pogłębić.

Emmet czuł się winny za to wszystko. Kai przeprosił go za swoje wcześniejsze zachowanie, ale nadal nie mógł wyrzucić tego z głowy. Nadal czuł, że wszyscy mogliby przeżyć gdyby działał rozsądniej albo wymyśliłby lepszą taktykę. Przez jego błędy zginęli jego przyjaciele, a jednego z nich zaczął darzył romantycznym uczuciem.

Podniósł głowę i spojrzał prosto przed siebie. W rzeźbie ujrzał swoje odbicie i intensywnie zielony kolor oczu, które zdradzały obecność energii zielonego ninja. To jedyne, co zostało Lloydzie i nie należało do materialnych rzeczy. Jego energia zostanie przekazana liderowi grupy, który zostanie wkrótce wybrany przez cztery złote bronie. Miał niewielką nadzieje, że jednak on zostanie wybrany, żeby zachować część swojego ukochanego, ale czuł jednocześnie, że to niemożliwe przez moc, którą już posiadał

***

Po powrocie do klasztoru, budowlaniec wymknął się w nocy i wspiął się na dach. Usiadł na nim i patrzył w gwiazdy. Zastanawiał się, co stało się z umarłymi, czy trafili to jakiejś duchowej krainy, czy może nic ich nie spotkało i po prostu się rozpłynęli.

Usłyszał, że ktoś wchodzi na dach. Przybliżył się do krańca i spojrzał w dół. To był Rex, który po chwili znalazł się na szczycie.

- Już myślałem, że chciałeś uciec. Martwiło mnie to i musiałem sprawdzić, czy naprawdę to zrobiłeś. - Przyznał i usiadł przy nim. - Trzymasz się jakoś?

- Chyba tak. - Westchnął ciężko. - Nie mogę spać, bo cały czas o tym myślę. Mógłbym zdążyć ich uratować, a okazałem się bezużyteczny...

- Wiem, co czujesz. - Spojrzał na Emmeta ze zrozumieniem.

Wtedy zaczął mu opowiadać o swojej przeszłości. Jego przyjaciel dokładnie słuchał nie mogąc uwierzyć w to, jakie piekło przeszedł Rex.

- Jak... Jakim cudem ty to ukrywałeś? - Zapytał zszokowany.

- Pękłem przy Cole'u w świątyni i się jemu wyżaliłem. Po prostu już nie mogłem. Trzymałem to bardzo długo. - Zaśmiał się krótko. - To nie jest twoja wina, Emmet. Tak samo nie przeze mnie mój świat został zniszczony i zginęła cała moja rodzina. To był wielki wypadek, ale potem zrozumiałem, że znowu mam rodzinę. Ból pozostanie, ale nie można cały czas w nim tkwić., trzeba iść naprzód. Nawet, jeżeli to będzie trudne.

- Dzięki Rex. - Uśmiechnął się lekko do niego. - To trochę pomogło. A i rzypomniałem sobie, że Inokirtes powiedziała mi o naszej mocy trochę więcej. Możemy otwierać portale do innych wymiarów.

- Rozumiem, - Potrząsnął lekko głową - ale ja nie lecę. Wcześniej znałem tylko twój świat i nie za wiele myślałem o tym. Chciałem po prostu uciec, ale gdybym teraz tam poleciał, dawny ból by się odnowił. Lucy już nigdy ze mną nie będzie i nie będę miał z nią już rodziny. Teraz tutaj jest mój dom i tutaj jest moja rodzina.

- Tak naprawdę, to ja czuję to samo. Nie chcę tam wracać. Szczerze, to myślałem, że ty chcesz, ale okazało się, że nie więc chyba nie ma żadnego problemu. Poza tym - Podniósł głowę do góry, a potem w jego stronę - Nie możemy ich teraz zostawić.

- Masz racje, potrzebują wsparcia bardziej niż kiedykolwiek przedtem.

***

- Gdzie teraz pójdziesz? - Zapytał się Wu Inokirtes. Nie mógł uwierzyć w to, że ją poznał. Myślał, że dawno umarła, ponieważ jego ojciec nigdy nie wspominał o niej. Kiedyś, jak się o nią zapytał stwierdził, że zaginęła. Teraz rozumiał już całą sytuację.

- Będę podróżowała po Ninjago. Chcę zwiedzić każdy zakątek tego miejsca. W końcu mój syn je stworzył, a co zrobię potem? Jeszcze nie wiem, ale na pewno znajdę sobie jakieś zajęcie. - Odwróciła się do niego. - Widzę, że się starzejesz, wnuku, ale byś wyglądał na czterdzieści ludzkich lat, gdyby nie ta broda.

- Jestem także pół-człowiekiem i mam ponad tysiąc lat, więc o wiele, wiele więcej niż przeciętny człowiek - Podszedł do niej podpierając się swoim kijem. - Nie wiem do końca ile będę żył. Do póki żyję, chcę być nauczycielem moich uczniów. Są dla mnie jak rodzina.

- Wiem. Dziękuję za twoje przebaczenie. - Zaczęła iść w dal. - Do zobaczenia, Wu, mój wnuku. Opiekuj się nimi dobrze.

***

Minął miesiąc od pogrzebu i tego dnia ninja zostali wezwani. Mistrz wzywał ich w ważnej sprawie. Podejrzewali, czego chciał od nich Wu, to było oczywiste. Drużyna potrzebowała lidera.

Mistrz Wu ustawił w sali treningowej cztery złote bronie. To one miały zdecydować o tym, kto będzie dowodził i kto zastąpi zielonego ninja.

W przeszłości Zane, Kai, Cole i Jay bili się o ten tytuł. Każdemu z nich zależało na tym, a jednak okazał się nim Lloyd Garmadon. Zaakceptowali to, chociaż odczuwali zawód.

Dzisiaj było kompletnie inaczej. Mieli znowu okazję przekonać się, kto jest godzien tego tytułu, jednak to utwierdzało w tym, że ponieśli porażkę i teraz muszą odbudować drużynę. Ninja mieli nadzieje, że Emmet lub Rex zostanie wybrany.

Pierwszy poszedł Klockowski. Mimo że posiadał żywioł Lloyda, nic się nie stało, bronie nie zareagowały. Zaraz po nim był Rex i również brak reakcji. Następni byli Zane, Nya i Jay, ale bronie nadal nie reagowały.

Przyszła kolej na Kaia, Mistrz Ognia, który najbardziej ze wszystkich się denerwował. Powoli i niepewnie wszedł na środek. Nic się nie działo po kilku sekundach. Chciał już odejść, ale bronie nagle zaczęły świecić i uniosły się do góry obracając się wokół czerwonego ninja.

- Co? Ja...? - Zdołał tylko tyle wypowiedzieć widząc złoty blask.

Emmet podszedł do niego i wyciągnął rękę. Kai bez słowa ją uścisnął, a Klockowski przekazał żywioł energii nowemu liderowi. Oczy Budowlańca stały się znowu ciemnozielone, za to brązowe oczy Kaia zmieniły kolor na szmaragdowy. Czuł, że przepełniła go ogromna moc, której tak bardzo nie chciał przyjąć.

Bronie upadły po tym, jak wyszedł z kręgu. Mistrz Ognia miał opuszczoną głowę, którą po chwili podniósł, żeby móc na wszystkich spojrzeć.

- Wszystko w porządku, Kai? - Zapytała jego zmartwiona siostra.

- Nie, nie jest w porządku. - Powiedział poważnie, a potem wyciągnął powietrze i je wypuścił. - Ale damy sobie z tym radę, - Uśmiechnął się i wyciągnął rękę w stronę przyjaciół - razem.

Wszyscy podeszli do nowego lidera i również wyciągnęli ręce, oprócz Rexa i Emmeta.

- Chodźcie, jesteście częścią drużyny. - Zachęcił ich Cole, jednak zauważył niepewność w ich wyrazach twarzy. - Chyba, że wracacie do swojego wymiaru.

- Nie. - Niebezpiecznik pokręcił głową - Czyli co? Też będziemy musieli załatwić sobie jakieś stroje ninja?

- Tak, nawet już dla was je przygotowałem. - Mistrz Wu podszedł do szafy i wyciągnął z niej niebiesko pomarańczowy strój, a drugi w kolorze granatowym i zielonym.

- Fajne, - Emmet wziął od mistrza ubranie - ale skąd wiedziałeś, że nie będziemy lecieć?

- Przeczucie starego mędrca. - Wzruszył ramionami.

Zaśmiali się, a potem wykonali spinjitsu, żeby w kilka sekund się przebrać. Wtedy dopiero dołączyli do innych wyciągając dłonie do środka.

- NINJA GO! - Wykrzyknęli jednocześnie i unieśli ręce do góry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top