Rozdział 5
Przez pewien czas nie było kolejnego porwania mistrzów żywiołów. Ninja musieli ograniczyć czas spędzony w herbaciarni przez poszukiwanie jakichkolwiek wskazówek, które zaprowadzą ich do oni. Na szczęście klienci potrafili zrozumieć powód skrócenia czasu, dlatego nie mieli żadnych pretensji do swoich bohaterów.
Dzisiejszego dnia postanowili zrobić mały turniej dla treningu. Losowali w urnie z imionami swoich przeciwników, gdy ktoś wylosował swoje imię, musiał powtórzyć jeszcze raz. Pierwszy sparing czekał Kaia i Emmeta.
Oboje założyli ochraniacze, walczyli bez broni, ponieważ walka polegała na tym, że muszą używać swoich specjalnych mocy wraz ze spinjitzu. Budowlaniec uczył się tego trochę od Lloyda, ale jeszcze ani razu nie udało mu się stworzyć wiru. Jednak nie zamierzał się poddawać, bo ninja też na początku mieli z tym problem, więc to było naturalne, że nie umiał po kilku treningach.
Mogłoby się wydawać, że wynik jest już przesądzony, jednak Emmet wygrał tę rundę dzięki swojej zwinności. Ćwiczył sztuki walki wraz z Rexem i ninja, żeby lepiej poradzić sobie w starciach z wrogami i przyniosło to wiele efektów. Teraz Emmet posiadał nie tylko siłę, ale też szybkość, dlatego atak z zaskoczenia zdezorientował Mistrza Ognia i ostatecznie przegrał walkę.
Następną walkę toczyli Zane i Nya, lód i woda. Żywioły te są bardzo blisko ze sobą spokrewnione. W dodatku Biały Ninja ulepszył swoje ciało i nie może uszkodzić jego systemu. Jednak Nya wygrała, ponieważ wykonała nowy ruch, który zaskoczył Zane'a. Jej mama, poprzednia mistrzyni wody, dała jej wskazówki jak stworzyć z wody silne pnącza, którymi można złapać przeciwnika i to przesądziło o wyniku starcia.
Jay kontra Rex. Niebieski Ninja wiele razy mierzył się z Cole'em, najsilniejszym z ich drużyny, dlatego nie straszna była mu nadzwyczajna siła Niebezpiecznika. W dodatku w walce używał techniki, którą sam nazywał "gadkontracja". Polegała oczywiście na tym, żeby mówić przeciwnikowi jakieś suche żarty albo po prostu głupoty. Mogło się wydawać to głupie, jednak nie raz dzięki temu mistrz błyskawic wygrywał pojedynki, ponieważ wrogowie szybko przez niego denerwowali i to ich właśnie dekoncentrowało. Jednak Rex bardzo dobrze znał tę technikę, bo sam jej używał, tylko w inny sposób, dlatego złośliwe żarty nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia. Kowboj wygrał dzięki chwyceniu go za nadgarstek i rzuceniu nim o ścianę.
Kolejni byli Lloyd i Cole. Aktualny i przeszły lider, oboje niezwykle uparci, żeby dążyć do swoich celów i wygrywać walki, a także przyjmować porażki z godnością. Tak jak Emmet, Lloyd polegał bardziej na swojej zwinności i trikach, a Cole, jak Rex, na swojej sile, jednak to nie znaczyło, że Czarny Ninja był mniej giętki, wręcz przeciwnie. Dzięki szkole tańca jego ciało rozciągnęło się i czasami nawet wykorzystywał swoje umiejętności taneczne do bojowych technik. Za to Zielony Ninja także posiadał potężną siłę, dzięki ćwiczeniom i swoim specjalnym umiejętnościom. Ten pojedynek jednak wygrał Lloyd, ponieważ obaj Ninja stworzyli wiry spinjitsu, które siebie odpychały, ale Zielony Ninja w porę wykorzystał swoją moc do stworzenia kuli energii. Kula uderzyła w Cole'a i przechyliła szalę zwycięstwa na lidera.
Do półfinału przeszli Emmet, Nya, Rex i Lloyd. Rozpoczęło się drugie losowanie i zostali wybrani Rex przeciwko Emmetowi i Nya przeciwko Lloydowi.
Pierwsza para kiedyś ze sobą walczyła, gdy wpadli do innego wymiaru, a w dodatku byli zaklęci w niewielkie zabawki. Klockowski obawiał się tego, że Niebezpiecznik z łatwością go pokona.
- Wyobraź sobie, że jestem twoim wrogiem. - Poradził Rex dostrzegając niepewność swojego przyjaciela. - To zawsze pomaga.
Emmet posłuchał tej rady i próbował stworzyć obraz w swoim umyśle Rexa, który byłby nadal po złej stronie mocy.
Rozpoczęła się walka, starszy wykonał pierwszy ruch, jego pięść wbiła się w ziemię tworząc niewielkie zagłębienie. Młodszy chciał go kopnąć, ale przeciwnik odparował atak. Cios, unik, parowanie, atak, unik i seria kolejnych ataków.
Nagle Rex stracił równowagę przez rzucenie piaskiem w jego oczy. To oślepiło kowboja i próbował to szybko zetrzeć, ale tarcie tylko spowodowało, że jeszcze mocniej go szczypało. Emmet wykorzystał okazję i pokonał Rexa. Niebezpiecznik pogratulował swojemu przyjacielowi wygranej i pochwalił jego pomysłowość.
Następni byli Lloyd i Nya, obojei czujni, ponieważ spodziewali się najmniej spodziewanych rzeczy. To była jedna z ich głównych zasad.
Lloyd doskonale wiedział, jak wykorzystać moc Nyi przeciwko niej. Posiadał pięć żywiołów, a oprócz energii najbardziej dominowały u niego błyskawice i tego właśnie chciał użyć przeciwko niej. Po serii uderzeń, gdy nadarzyła się okazja, naładował błyskawicą swoje ręce i dotknął nimi wody, którą miała zamiar cisnąć Nya w niego. Przez to dostała niewielkiego, ale skutecznego szoku elektrycznego, jednak to nie był koniec niespodzianek. Gdy Mistrz Energii zbliżał się, żeby wykonać cios ostateczny, który zakończyłby walkę, to wojowniczka nakierowała rozlaną wokół wodę na ziemi. Zebrała ją w jednym punkcie, a gdy Lloyd stanął tam, gdzie była woda, sprawiła, że woda od dołu go odrzuciła. Przez to Lloyd spadł na dach i przegrał.
Finałową walkę będą toczyć mistrzyni wody i Budowlaniec. Niespodziewana była to konkurencja, ponieważ większość stawiała na Rexa i Lloyda, ale życie potrafi być naprawdę nieprzewidywalne. Emmet też nie spodziewał się tego, że przejdzie do finałowej rundy.
Zane dał znak do rozpoczęcia pojedynku. Wojowniczka przeskoczyła nad nim i próbowała go zajść szybko od tyłu. Uniknął strumienia wody, który o mało go nie uderzył, a Nya zaraz po jego uniku wykonała serią strumieni, jednak Emmet niezwykle sprawnie ich unikał. Postanowiła zmienić taktykę i spróbowała go zaatakować swoim spinjitzu. Wciągnęła go w wir, ale zdołał z niego wyskoczyć, co dosyć zaskoczyło mistrzynię wody. Nie zdążyła nawet zadać mu żadnych obrażeń. Budowlaniec wykorzystał jej dezorientacje i uderzył o ziemię tworząc trzęsienie ziemi, które przerwało jej wir.
Wtedy przypomniał sobie słowa Lloyda "Zakręć się i wyprzyj swoją moc na zewnątrz". Porażka za porażką, nie wykonał wcześniej żadnego wiru, ale próbował teraz zrobić dokładnie to, czego uczył go Zielony Ninja. Zamknął oczy. Czuł, jakby czas w jego głowie zwolnił. Zakręcił się, a jego obroty z każdą chwilą stawały się szybsze aż powstało spinjitzu, które miało kolory pomarańczowy i srebrny. Wciągnął w wir mistrzynię wody i pokonał ją w pojedynku dzięki tej technice.
Lloyd odczuł dumę, ponieważ pierwszy raz kogoś uczył i jego lekcja była skuteczna. Widząc prędkość jego nauki czuł jeszcze coś innego, ale starał się nie przypominać swoich błędów i błędów swojego mistrza.
- Wszystko w porządku? - Zpytał Zane, który stał obok niego.
- Tak, cieszę się. Nauczył się spinjitsu dzięki mnie. Po prostu mam nadzieję, że nie podjąłem złej decyzji. - Westchnął.
- Lloyd, każdy popełnia błędy. - Powiedział Kai podchodząc bliżej do niego, bo usłyszał to, o czym rozmawiali. - Nawet mistrz Wu je popełnia, pamiętasz?
- Tak, wziąłem to pod uwagę i dzięki.
- Ja też bym chciał tak umieć! Który z was może mnie uczyć? - Zwrócił się Niebezpiecznik do Ninja.
Zanim Zielony Ninja zdążył cokolwiek powiedzieć, Cole wyszedł pierwszy na przód i zgłosił się do uczenia go. Wydawali się być naprawdę dobrymi przyjaciółmi, dlatego zgodził się na to, żeby Cole nauczał Rexa.
***
- Na drugiej stronie tej mapy napisali "Nikt jeszcze żywy nie wyszedł ze świątyni szukając skarbu" - Czarny Ninja zacytował.
- Zawsze tak piszą, a potem główni bohaterowie wychodzą bez szwanku w ostatniej chwili. Klasyka. - Rex przewrócił oczami. Potrafił przewidzieć kilka scenariuszy ich wyprawy. Czasami oglądanie filmów jest przydatne w prawdziwym życiu.
Rex, Cole, Lloyd i Emmet wylądowali na środku pustyni. Według współrzędnych właśnie tutaj znajdowała się świątynia. Rozejrzeli się i trochę dalej dostrzegli bardzo niską wieżę.
- To jest ta świątynia? - Zapytał zdziwiony Emmet. - Trochę mała.
- Wydaje mi się, że to tylko jej wieża, a pod piaskiem znajduje się cała budowla. Pewnie musiała zostać zasypana przez piasek. - Zauważył Lloyd - Trzeba będzie wejść przez okno.
Tylko taką drogą mogli się wejść do środka, ponieważ odkopywanie świątyni zajęłoby wieki.
W środku panowała ciemność, dlatego wyjęli latarki i włączyli je. Wtedy zobaczylia na końcu korytarza przejście, które prowadziło do ogromnej sali. Przeróżne hieroglify i płaskorzeźby znajdowały się na ścianach. Nawet przy słabym świetle mogli dostrzec szczegóły.
- Blondie, mówiłeś, że...
- Nie nazywaj mnie Blondie. - Przerwał mu Zielony Ninja patrząc na niego groźnie.
- Lloyd, mówiłeś, że tę świątynię stworzył twój dziadek, Pierwszy Mistrz Spinjitsu i platynowe rękawice też. On jest chyba czymś w rodzaju boga, prawda?
- Był pół-smokiem, pół-oni. - Zaznaczył wyraźnie słowo był.
- Tak, ale spotkałeś się z nim, gdy prawie umarłeś. Nie możesz się z nim jakoś skontaktować? - Zasugerował Rex. - Może by mnie i Emmeta przeniósł albo chociaż pomógł znaleźć te rękawice.
- To nie jest takie proste. Nie kontaktuje się z nim jak przez telefon, kiedy mam na to ochotę.
- Szkoda, to by nam bardzo pomogło. - Westchnął cicho.
Niestety nie posiadali mapy z wnętrza świątyni, tylko drogę do niej. Kręte korytarze przypominały labirynt. Czasami musieli się wracać, ponieważ natknęli się na ścianę.
Na końcu korytarza, przez który teraz szli, znajdowało się potrójne rozwidlenie. Musieli podjąć decyzję czy wybrać jedną drogę lub się rozdzielić i zobaczyć dwie. Nie brali pod uwagę trzeciej opcji, żeby podzielić się na nierówne drużyny i zbadać wszystkie, ponieważ wynikało z tego dosyć duże ryzyko. Dlatego wybrali drugą opcję, czyli rozdzielenie na dwie drużyny i zbadaniu dwóch korytarzy. Rex poszedł z Cole'em, a Emmet z Lloydem.
Cole chciał zagadać Rexa, ale nie wiedział od czego zacząć i przerwać ciszę. Nie dogadywał się z nim źle, a nawet lilka razy poprosił go o rady dotyczące muzyki, jednak miał wrażenie, że mimo tego, co pokazuje na zewnątrz, jest on tak naprawdę bardzo zamknięty w sobie. Szczerze, to chciał poruszyć pewien temat, który jest ciężki, ale nurtuje go od pewnego czasu.
Gdy spędzili noc w hotelu, czarny ninja został nagle przebudzony przez dziwne jęki. To był pierwszy raz, kiedy widział, jak Rex płacze i mamrotał coś niewyraźnie. Zrozumiał tylko niewielką część: "To moja wina, przepraszam... Mogłem was ocalić..". Cole nigdy nie zapytał, czego dotyczył ten sen. Nawet nie zdradził Niebezpiecznikowi, że go usłyszał.
Nagle usłyszeli coś z końca korytarza. Będąc już wystarczająco blisko mogli ujrzeć przed sobą przepaść i ogromne ostrza, które się uruchomiły niedługo przed ich wejściem do ogromnej komnaty. Bujały się, a żeby się dostać na drugą stronę trzeba było skakać po platformach, które zostały oddzielone przez te ostrza.
- No cóż, standardowa pułapka - Archeolog przykucnął i chwycił jakiś kamień - a ja mam dla niej niestandardowe rozwiązanie. - Zamachnął się, ale Cole go powstrzymał przed rzuceniem. - Ej! Co ci nie pasuje?
- Muszę coś zobaczyć. - Mówiąc to, podszedł do ściany, przyłożył ucho do niej i popukał kilka razy. - Nie możesz tego zrobić, bo ostrza są mocno przymocowane do sufitu. Jeżeli spróbujesz je zniszczyć w ten sposób, to sufit może się zapaść, a wtedy zostaniemy pogrzebani żywcem pod piaskiem. Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę umrzeć w taki sposób.
- Eh, no dobra. To musimy uważać, żeby nas nie podzieliło na pół. - Uszykował się do rozbiegu wyczuwając odpowiedni moment, zaczął biec i skakać po platformach. Mistrz Ziemi był tuż zanim.
Platformy miały różne wielkości i przez niestabilność trudno się po nich skakało. Jedna z platform załamała się pod nogami Rexa, ale zdążył skoczyć i nie spaść w przepaść. Odwrócił się, żeby zobaczyć, czy jego towarzysz da radę przeskoczyć.
- Weź porządny rozpęd, i pamiętaj o ostrzach, a jak spadniesz, to cię złapię! - Krzyknął do niego.
- Dobrze... - Cole spojrzał w czarną otchłań, a potem na śmiercionośne urządzenia przed nim.
Rozpędził się i przeleciał pomiędzy dwoma ostrzami, jednak nie dał rady doskoczyć do celu. Chwycił się dosyć stromej ściany, żeby nie spaść. Próbował się wspinać, ale ściana była taka płaska, że nawet on nie mógł wejść wyżej.
Rex wyciągnął do niego rękę, ale zauważył obok czarnego ninjy otwarty medalion, który zwisał na niewielkim kolcu. Musiał mu wypaść, kiedy przeskakiwał.
- Rex! Pomóż! - Wołał do niego, a potem spojrzał w stronę, gdzie patrzył kowboj i ujrzał zawartość medalionu. Wtedy sobie przypomniał słowa, które jego towarzysz powtarzał przez sen. - Rex...
Przez krótką chwilę zastanawiał się, co ma zrobić. Wyciągnął znowu dłoń do Cole'a i wciągnął go. Chciał sięgnąć po medalion, ale on zsunął się z kolca i pochłonęła go ciemność, przepadł na zawsze.
- Czy te zdjęcie, co było w środku medalionu... - zaczął trochę niepewnie - czy to była twoja żona i dziecko?
Słysząc to, Rex odwrócił się w jego stronę. Przez krótki czas patrzył w dół, a jego grzywka zasłaniała mu oczy, a ręce miał zaciśnięte w pięści tak, że aż drżały. Uniósł głowę. Łzy wylewały się z wielką intensywnością. Nie był wstanie się ruszyć. Po prostu płakał kompletnie załamany.
- Tak długo się powstrzymywałem, bo nie byłem wstanie nikomu o tym powiedzieć. Nawet Emmetowi, a ty się dowiedziałeś pierwszy... - powiedział z jękiem. Czuł, jakby całe jego ciało zostało ściśnięte, a szczególnie serce - Zginęli przeze mnie...
Cole podszedł do niego i objął go. Wiedział jak to jest stracić kogoś bliskiego. Ale nigdy się nie obwiniał za to.
- Na pewno to nie była twoja wina. - Mówił spokojnym głosem - Opowiedz mi, co się stało. Obiecuję, że nikomu nie powiem. Nie możesz tego w sobie trzymać przez wieczność.
– Mamy misję do wypełnienia.
– Daj spokój z misją! Naprawdę chcesz w takim stanie pokonywać przeszkody? Nic się nie stanie, jak najpierw mi powiesz. - Zapewnił go.
Usiedli naprzeciw siebie, a Rex zaczął opowiadać.
W Siostaroburgu nadeszła zima i płatki śniegu powoli spadały nakładając białą kołderkę na ziemię.
Główne drzwi od żółtego domu otworzyły się ze skrzypieniem, gdy Rex wszedł przez nie. Położył plecak z porąbanym drewnem i przetarł buty o wycieraczkę.
- A ty znowu nie założyłeś kurtki. - Zwróciła mu uwagę Lucy.
- Nie jest mi zimno, więc po co mi? - Przewrócił oczami. - Jak nasz mały Rebel? Już zaczął chodzić? - Zmienił temat i wzrokiem szukał swojego małego syna.
- Właśnie idzie. - Wskazała na chłopczyka, który szedł powoli na dwóch nogach do swojego taty.
- O rany! Naprawdę chodzi! - Przyklęknął i wyciągnął do niego ręce. - Chodź do tatusia!
Rebel ze skupioną miną szedł do swojego taty starając się utrzymać na swoich nogach. Gdy maluch doszedł do niego, to jego tata wziął go na ręce i pochwalił.
Nagle pokój stał się nienaturalnie czerwony. Te dziwne światło dochodziło z okna, dlatego małżonkowie postanowili wyjrzeć przez nie, żeby zobaczyć, co było powodem tego zjawiska. Ujrzeli meteoryt, który leciał w stronę ziemi.
- Padnij! - Krzyknął Rex do Lucy.
Oboje szybko się położyli na podłodze, a ogromny huk sprawił, że szyby okna pękły na drobne kawałki. Niebezpiecznik podniósł się i jeszcze raz szybko zerknął przez stłuczone okno. Nadlatywały kolejne meteoryty.
- Musimy biec do twojego statku! - Wstała i wzięła od niego dziecko. - Ty czyść nam drogę, a ja przypilnuje Rebela.
Rex skinął głową, kazał poczekać Lucy, żeby przez ten czas poszukać kluczy. Wtargnął jak opętany na piętro szukając ich. Nie liczył się z tym, jaki bałagan robi wokół siebie. Teraz liczyły się tylko klucze. Bez nich nie uruchomią statku. Na szczęście znalazł je w jednej z szuflad.
Wrócił do nich i wszyscy razem wybiegli z domu. Jak tylko jakieś meteoryty lub mniejsze ich odłamki leciały w ich stronę, to Rex podskakiwał wysoko i dzięki swojej ogromnej sile niszczył zabójcze pociski.
Gwałtownie ziemia się rozstąpiła robiąc dziurę ogromną i głęoką, która docierała aż do wrzącej lawy. Wpadli do niej, a szybka reakcja kowboja sprawiła, że zdążył chwycił się jedną ręką ściany, a drugą trzymać swoją żonę, która też trzymała ich dziecko.
- Lucy, nie bój się, zaraz ciebie podrzucę!
- Dobrze. - Pokręciła głową na zgodę i mocniej trzymała Rebela, żeby przez podrzucenie nie wypadł jej z rąk.
Rozbujał ją i gdy miał już ją podrzucić, to kolejne trzęsienie ziemi sprawiło, że puścił rękę Lucy za szybko. Krzyk Lucy odbijał się echem o ścian krateru. Zanim Rex zdążył cokolwiek zrobić, oni już wpadli do wrzącej lawy od razu się spalając.
- LUCY! REBEL! - Wykrzyknął, ale nie miał czasu na rozpacz, musiał uciekać, sam.
Wspiął się na szczyt, i biegł ile miał sił w nogach. Cały czas wycierał łzy, które zmniejszały jego widoczność. W dodatku ogromne negatywne emocje usiłowały go zatrzymać, jednak zmuszał swoje ciało do biegu.
Przyciskiem od kluczy otworzył właz od niewielkiego statku kosmicznego i natychmiast go uruchomił wzbijając się w powietrze. Nabierał coraz większej prędkości, żeby wykonać skok do innego wymiaru, ale wtedy kilka odłamków meteorytu uderzyło przed skokiem i uszkodziło statek.
Teleportował się, jednak jego maszyna zaczynała szwankować przez uszkodzenia i wyrzuciło go ze statku. Uderzył mocno o grunt i stracił przytomność.
Po nieokreślonym czasie obudził się z bólem głowy i innych części ciała. Wstał powoli i rozejrzał się. Myślał, że mu się udało, lecz w ogóle nie rozpoznawał tego miejsca, a to oznaczało, że teleportacja się nie udała i wylądował gdzie indziej. Jednak w tej chwili go to nie obchodziło. Opadł na kolana, ponieważ dotarło do niego, że właśnie stracił swoją całą rodzinę, przyjaciół i świat, a on jedyny ocalał.
Łzy cały czas napływały do jego oczu, a ciało drżało. Ścisnął pięści i zaczął uderzać w ziemię robiąc wgłębienie w niej. Krzyczał. Szlochał. Był wkurzony na cały świat, a szczególnie na samego siebie. Cały czas słyszał w swojej głowie krzyk jego żony i widział obraz spalających się dwóch ciał.
- Lucy... Rebel... - Wymęczony, skulił się i płakał dalej.
Usłyszał czyjeś kroki. W krótkiej chwili jego zrozpaczona twarz zamieniła się nie do poznania. Nie mógł okazywać obcym strachu ani słabości, bo mogą to wykorzysta, jednak zamiast obcych ujrzał Emmeta. Wtedy do niego dotarło, że jego maszyna musiała zrobić w świecie Emmeta anomalie.
Chciał podejść do swojego starego przyjaciela i mu wszystko powiedzieć, ale nie był wstanie teraz nikomu o tym mówić. Nawet gdyby chciał, to by bełkotał bez sensu.
Sprawdził, czy w kieszeni ma nadal medalion, który zrobił sam specjalnie dla Lucy. Nie zdążył jej tego dać, dlatego prezent dla niej stał się jego pamiątką po jego bliskich.
***
Cole wpatrywał się w niego przez długi czas, gdy skończył opowiadać. Co mu miał powiedzieć? Że będzie wszystko dobrze? Nie będzie dobrze, stracił tak wiele i nic tego nie odwróci.
- Przykro mi. Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić, współczuć ci. - Rzekł cicho Mistrz Ziemi zirytowany swoją bezsilnością w tej sytuacji.
- Nie, to nie jest tylko tyle. Zrobiłeś już bardzo dużo. - Wymusił niewielki uśmiech, który miał zakryć grymas bólu. - Dobra, musimy się zbierać. Pewnie Lloyd i Emmet są już daleko i czekają na nas.
***
- Naprawdę byłeś opętany? - Zdziwił się Emmet.
- Tak. - Odpowiedział szczerze Lloyd.
- I jakie to uczucie? - Dopytywał się każdego szczegółu, ponieważ przygody Zielonego Ninja go fascynowały.
- Niezbyt przyjemne, bo czujesz, że ktoś przejmuje nad tobą kontrolę i walczysz z nim. Ciężko to opisać, ale naprawdę nie jest to przyjemne. - Wzdrygnął się na przypomnienie sobie tego.
Emmet stanął na posadzce, która się pod nim zapadła i uruchomiła pułapkę.
- Uważaj! - Krzyknął Lloyd i z rozpędu popchnął go aż się oboje przewrócili.
Ze ściany wystrzeliły strzały, a jedna z nich trafiła w ramię ninja. Po chwili pułapka zastopowała.
- Lloyd, jesteś ranny! To wszystko przeze mnie...
- To nic takiego... - Usiadł i zacisnął mocno zęby - Przynajmniej nie jest zatruta. Wtedy bym od razu umarł.
- Ale gdybym był bardziej uważny, to by do tego nie doszło. - Wyciągnął do niego rękę. - Dasz mi swój miecz?
Mistrz Energii na początku nie wiedział, do czego mu jest potrzebny, ale dał mu go. Emmet rozciął rękawy od swojej niebieskiej bluzki i jeden kawałek materiału zamoczył wodą z butelki.
- Wyjmij strzałę, a ja ją oczyszczę i zabandażuje.
Lloyd przytaknął i chwycił trzon strzały, a potem szybko ją wyciągnął. Jego ciało przeszył jeszcze gorszy ból niż wcześniej, a krew leciała szybciej.
Budowlaniec dokładnie oczyścił ranę, a następnie zaczął oplatać rękę strzępem materiału tamując wylewającą się intensywnie krew. Na końcu zawiązał na kokardę prowizoryczny bandaż, żeby później można było go łatwo odwiązać.
- Dzięki, ale nie musiałeś tego robić. Sam bym sobie poradził.
- Ale szybciej poszło jak ci pomogłem. Jesteśmy drużyną, a w drużynie trzeba sobie pomagać. Zapomniałeś o tym, liderze?
Lloyd zgodził się cicho z nim, ponieważ wiedział, że on miał racje. Zielony ninja często zbyt bardzo chciał brać wszystko na siebie, nawet te najdrobniejsze sprawy.
- A ciebie na pewno nie trafiło? - Dopytał.
- Nie, jestem cały. - Wstał i pomógł jemu się podnieść. - Musimy się zbierać. Pewnie Rex i Cole są już daleko i czekają na nas.
- Dobrze. - Uśmiechnął się mimo piekącego bólu i szedł obok niego.
Widząc profil Emmeta zauważył, że bardzo się zmienił. Przez treningi jego mięśnie stały się bardziej wyrzeźbione, a także schudł. Jego kości policzkowe delikatnie wystawały. Miał wrażenie, jakby patrzył na Rexa.
- Emmet, czy ty i Rex jesteście spokrewnieni?
- To dosyć... skomplikowane. - Zachichotał. - Rex był tak jakby przede mną. Jego imię oznacza Radical Emmet eXtreme, czyli w skrócie R.E.X. Wpadł do innego wymiaru, potem się z niego wydostał i chciał zmienić swoją przyszłość, żeby zemścić się na przyjaciołach, którzy jego zdaniem go zostawili. Tak, ja jestem alternatywną wersję Rexa, a istnieję tylko dlatego, że Rex postanowił zmienić przeszłość chcąc przekształcić mnie w siebie, żeby mógł istnieć, ale mu nie wyszło. No i niedawno się dowiedziałem, że on istnieje, tylko powstały dwa podobne światy z alternatywnymi rzeczywistościami. Wybacz, trochę mi się poplątało i moje tłumaczenie jest trochę bez sensu. To naprawdę skomplikowane do opisania.
- Tak, trochę. - Potrząsnął głową zaskoczony jego wyznaniem.
Podejrzewał, że mogą być spokrewnieni, ale nie, że są alternatywnymi wersjami tej samej osoby. Nawet ich głosy brzmią inaczej, jednak przypomniał sobie kilka sytuacji, kiedy myślał, że woła go Emmet, a to był Rex, więc czasami ich głosy bywały identyczne.
Stanęli, ponieważ zauważyli przed sobą głęboką przepaść, która oddzielała ich od następnego przejścia.
- Musimy wymyślić sposób, żeby się przedostać na drugą stronę. - Lloyd rozglądał się za czymś, co mogłoby im pomóc, ale nie miał żadnego pomysłu.
- Użyję tego. - Wskazał na obalony filar.
- Emmet, nie jestem pewny, czy nawet ty to...
Zanim dokończył, to budowlaniec z wielką ostrożnością podniósł filar i zrobił z niego prowizoryczny most na drugą stronę. Zielony Ninja nigdy w życiu nie widział takiej siły. Nawet on nie posiadał takiej siły, a jednak miał cząstkę żywiołu ziemi. Bez słowa przeszli na drugą stronę.
- Mam jeszcze jedno pytanie, ty i Rex, czy ta wasza moc jest wzrodzona, czy nabyta?
- Nie jestem pewny, ale chyba wrodzona. W moim świecie wszyscy mają dużo siły i potrafią budować, ale wydaje mi się, że tylko ja i Rex potrafimy to robić na taką skalę i potrafimy jeszcze niszczyć. Jak tak teraz o tym pomyślę, to jest to dosyć dziwne. Niby mnie nazywali "wybrańcem", ale ja się niczym nie wyróżniałem. To wpływ osób bardziej kreatywnych sprawił, że się zmieniłem.
- Rozumiem, czyli tak naprawdę nie wiesz. - Podsumował to. - Ja też na początku nie wiedziałem, ze mam moc. Później to odkryłem dzięki moim przyjaciołom i wujkowi. Moja na pewno jest wrodzona, bo nie dość, że moim dziadkiem jest twórca Ninjago, to jeszcze moim ojcem jest jego syn, który należy do strony ciemności, ona nim zawładnęła niestety. Pomyśleć, że kiedyś jak byłem dzieckiem, który chciał zostać kimś takim jak on.
- Nie znam go, ale na pewno jesteś lepszy niż on. - Położył swoją dłoń na jego zdrowym ramieniu. Wtedy na chwilę obaj się zatrzymali. - Pamiętaj o tym.
- Będę o tym pamiętać.
Na końcu korytarza dosgtrzegli kolejne przejście, które prowadziło do końca drogi. Ujrzeli na kamiennym piedestale rękawice, które wyglądały bardziej jak kamienne rzeźby.
- O cześć! - Pomachał im Cole, który dopiero co wyszedł z drugiego przejścia. - Jak było u was?
- Dosyć trudno, Lloyd trochę ucierpiał, ale to nie jest na szczęście nic poważnego. - Zapewnił ich Emmet. - A u was?
- Prawie spadłem do wielkiej dziury, ale na szczęście jeszcze żyję. - Zaśmiał się czarny ninja.
- A już myślałem, że moje ciastka będą bezpieczne. - Szepnął zielony ninja.
- Co tam mamroczesz? - Zapytał Mistrz Ziemi.
- Nic. - Skłamał usiłując powstrzymać wybuch śmiechu.
Droga do piedestału wydawała się zbyt prosta, jednak wcześniejsze pułapki dla większości osób mogły okazać się śmiertelne.
Według legendy, gdy dotknie się rękawice, zamienią się z kamienia na platynowe. Rex wziął jedną, a Emmet drugą, jednak nic się nie wydarzyło. Rękawice nadal pozostawały skamieniałe.
- To jakaś podróbka! - Niebezpiecznik rzucił rękawicę na podłogę. - A może nigdy nie miały żadnej mocy?
Czuł się oszukany. Miał nadzieje, że im one pomogą, jednak okazały się być tylko bezwartościowymi rzeźbami.
- Na pewno znajdziemy jakieś inne źródło energii. Nie wolno się poddawać, na pewno nam się uda. - Emmet starał się go podnieść na duchu.
- Ale dlaczego? Raczej nikt by nie zrobił tej świątyni bez powodu. - Szepnął Cole do Lloyda.
- Możliwe, że ktoś tutaj był dużo wcześniej i zostawił podróbki, a cały skarb przywłaszczył sobie. Ta świątynia ma wiele tysięcy lat, więc jeżeli ktoś tutaj był, to pewnie dawno już umarł albo wykorzystał moc rękawic po podróżowania po wymiarach.
Wyszli ze świątyni i od razu udali się do odrzutowca. Mistrz Rozwałki patrzył na zachodzące słońce. Patrząc na nie zaczął się zastanawiać nad tym, czy oni w ogóle potrzebują, żeby się stąd wydostać. Wcześniej leciał do świata Emmeta, bo tylko ten znał i chciał się uratować z rozpadającego się wymiaru. Teraz jednak znał Ninjago, w którym poznał nowych przyjaciół. Jest w ogóle sens szukać tego? Tam są wszyscy, których znałem, Lucy też. Ja straciłem swoją Lucy i swoje dziecko... Muszę się z tym pogodzić. Powrót do tego wymiaru nie będzie czymś dobrym dla mnie, ale Em może chce tam wrócić. Opowiadał mi, jak tam było, ale... może tęskni za swoim światem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top