Rozdział 4


Dokładnie dwa dni temu Emmet opuścił szpital i wrócił do klasztoru. Niestety nadal musiał dużo odpoczywać, dlatego przez większość czasu leżał w łóżku. Wykorzystywał ten czas, na czytaniu książek, żeby znaleźć jakieś informacje, które się przydadzą w razie nieudanej misji z platynowymi rękawicami. Również sięgał po książki fabularne, żeby chociaż trochę zabić monotonność. Lubił czasem sobie posiedzieć i odpocząć w spokoju, ale trwało to już za długo i zaczynało go męczyć. Znalazł jeden plus w tej sytuacji, nie musiał leżeć kilka tygodni, by rana się zagoiła, tylko kilka dni.

Usłyszał skrzypienie drzwi i wtedy położył książkę na biurku. Lider drużyny go odwiedził, tym razem nie posiadając swojego stroju wojownika. Ubrany był w zwykłą szarą zapinaną bluzę z kapturem i ciemnozielone jeansy.

- Hej, przyszedłem sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku, bo dawno nie dzwoniłeś. - Usiadł na krześle, które stało obok łóżka.

- Bo niczego nie potrzebowałem i zaczytałem się, ale nic ciekawego nie znalazłem. - Westchnął odrobinę zawiedziony. - Chciałbym w końcu móc iść dalej niż do łazienki.

- Wiem, co czujesz. Nieraz miałem jakieś kontuzje i byłem zmuszony leżeć i nic nie robić. - Uśmiechnął się do niego. - Minęły już trzy tygodnie od waszego przybycia. Nic dziwnego, że się niecierpliwisz powrotem do domu. Pewnie ty i Rex chcielibyście już tam wrócić.

- Tak, ale są też tego plusy. Dzięki temu mogę poznać nowy świat, a nawet wystąpiłem w tańcu na wrotkach i uratowałem chłopca! Jest naprawdę wiele plusów!

- Myślisz bardzo pozytywnie, zawsze szukasz jakieś pozytywne strony każdej z sytuacji. - Stwierdził, będąc pod wrażeniem.

- Tak, pozwala to spojrzeć na świat z lepszej perspektywy. Przynajmniej w moim przypadku.

- Rozumiem. - Wstał z krzesła. - Ja muszę na razie iść, ale gdybyś czegoś potrzebował, to pamiętaj, że masz mój numer i innych ninja też. Ale teraz do innych nie dzwoń, bo tylko my jesteśmy w klasztorze. - Skierował się w stronę drzwi.

- Dobrze i jeszcze raz dziękuję za troskę! - Powiedział zanim Lloyd wyszedł z jego pokoju.

***

Mistrz ognia czekał na swoją dziewczynę przed oceanarium. Siedział na ławce, która znajdowała się w pobliżu. Noga mu przez niecierpliwość drgała, ponieważ Skylor nie miała w zwyczaju się spóźniać. Czasami przychodziła nawet wcześniej niż planowali, jednak mijało już dziesięć minut, a jej jeszcze nie było. Najdziwniejsze jest to, że nie odbierała telefonów. Zrozumiałby, gdyby wpadła w korek, wtedy przecież mógł poczekać, ale nie dała żadnego znaku życia. Zawsze odbierała, a może telefon jej się popsuł?

- Czekasz na Skylor, Kai? - Zapytała Nya idąc pod ramię ze swoim chłopakiem.

- Tak, spóźnia się. - Potwierdził z niepokojem, jego twarz wyglądała na strapioną. Zamrugał szybko i otrząsnął się z najgorszych myśli. - A wy gdzie idziecie?

- Też na randkę! - Lrzyknął ucieszony Jay. - Idziemy na basen. Nya stwierdziła, że trochę pobawi się wodą.

- Tak, ale ty nie baw się prądem, bo jeszcze komuś stanie się krzywda. - Poradziła mu.

- Dobra, dobra. Wcale tego nie planowałem. - Zaprzeczył od razu, wyraźnie kłamiąc. Jego głupi uśmiech zdradzał wszystkie figlarskie intencje.

- A ja pojadę do Skylor. - Poprawił swoją bluzkę i wszedł do swojego auta bez dachu. - Od piętnastu minut jej nie ma, a wiecie, że się nigdy nie spóźnia. - Odpalił swój samochód.

- Pa Kai! - Pożegnała się z nim jego siostra.

Kai stanął przed blokiem, w którym Mistrzyni Bursztynu mieszkała. Posiadała skromne mieszkanie, ale to nie znaczyło, że jest biedna. Dzięki swojej restauracji zarabiała dużo pieniędzy, ale wolała taki styl życia, w bloku w niewielkim mieszkaniu.

Drzwi do jej domu zostały zamknięte, dlatego Kai wyciągnął zapasowe, które wcześniej mu dała.

- Skylor! - Zawołał jeszcze raz, ale nikt nie odpowiadał.

Postanowił sprawdzić w kuchni, i właśnie tam ją znalazł. Leżała, a obok znajdował się rozbity wazon, który prawdopodobnie uderzył w jej głowę. Kai szybko do niej podbiegł i sprawdził jej stan. Nie leciała krew, ale na jej głowie pojawił się dosyć duży guz.

- Co się stało? Au... - Skylor nagle powiedziała i chwyciła się za bolącą głowę.

- To dlatego się spóźniłaś do oceanarium. Już nic, tylko to spadło ci na głowę. - Mistrz Ognia wziął ją na ręce i położył ją na łóżku w jej sypialni. - Przyniosę lód. - Wyszedł na chwilę i zaraz wrócił z kostkami lodu w torebce. - Przyłóż je sobie do głowy.

Mistrzyni Bursztynu odebrała od niego torebkę i zrobiła tak, jak jej polecił. Lód złagodził ból i trochę zmniejszył wielkość obszaru opuchlizny.

- Już lepiej? - Zapytał, patrząc ze zmartwieniem na swoją ukochaną. - Może pójdziemy z tym to lekarza?

- Lepiej, po co z tym iść? Nie raz gorszy wycisk dostawałam w trakcie walki. - Zaśmiała się krótko. - Nie potrzebny mi lekarz.

- Dobrze, a jesteś głodna?

- Trochę tak.

- To zrobię coś dla ciebie. Odpocznij, dzisiaj darujemy sobie oceanarium. - Znowu wyszedł, tym razem na dłużej.

- Ludzi tak łatwo oszukać - uśmiechnęła się nonszlancko - nie obdarowałeś ich zbyt dużą inteligencją, Edrewil.

***

Trzy dni później Emmet mógł już chodzić. Miał trochę problemy, ponieważ długo leżał i mięśnie się szybciej męczyły, ale dzięki ćwiczeniom mógł szybciej wrócić do poprzedniej kondycji.

- Jest coraz lepiej. - Pochwalił go Rex - A teraz trochę odpocznij.

- Nie chcę mi się odpoczywać. - Stęknął budowlaniec niechętnie siadając na łóżku.

- Ale chyba nie było ci aż tak źle, gdy mnie nie było, prawda?

- Nie, czytałem i rozmawiałem głównie z Lloydem, bo przez te dni akurat był w klasztorze, gdy ciebie nie było. - Położył się na łóżku i przeciągnął się, a Rex usiadł na swoim materacu. - Jest miły.

- Czasami jak na was patrzę, to mam wrażenie, że to coś innego niż zwykła przyjaźń. Zauroczyłeś się w nim? - Zapytał, a potem dodał - Co na to powie Lucy?

- Nie chodzę z nią już, bo zerwaliśmy. - Odpowiedział chłodno.

Kowboja to zdziwiło, ponieważ był przekonany, że Emmet z Lucy tworzy szczęśliwą parę, a oni ze sobą zerwali.

- Opowiesz mi, co się stało? - Zapytał trochę niepewnie.

- Dobrze. - Wyjął swój telefon. - Przygotowywałem się do powiedzenia tego tobie i mam wszystko zapisane. Heh... Tak więc... - wciągnął powietrze i zaczął czytać - To był piękny, słoneczny dzień. Poszedłem kupić kawę, jak codziennie rano to robiłem. Chyba pamiętasz, co nie? Kawa z czterema kostkami cukru, a wracając do historii... Gdy już dostałem kawę dla siebie i jeszcze drugą dla Lucy, to od razu udałem się do naszego domku.

Gdy już tam byłem, to szukałem Lucy. Nuciłem sobie pod nosem piosenkę, miałem wtedy słuchawki na uszach. Otworzyłem łokciem drzwi na tyły domów.

- Hej, Lucy! Przyniosłem dla nas kawusię! - Poinformowałem dosyć głośno.

Jednak to, co zobaczyłem, kompletnie wbiło mnie w ziemię. Stałem jak słup. Słodka Zadyma właśnie pocałowała w usta moją dziewczynę. To nie był przyjacielski gest, ale pełen romantycznej miłości pocałunek, a ja w tamtym momencie upuściłem dwa, już ostygnięte, kubki z czarnym napojem.

Lucy oderwała się od niej. Widziałem, że jest zarumieniona, spojrzała na mnie. Chciała coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie była pewna, jak to wszystko ubrać w słowa.

- Emmet, ja...

- Musimy porozmawiać. - Nigdy nie brzmiałem tak poważnie, jak wtedy. - Słodka Zadymko, możesz na chwilę nas zostawić?

Nie mówiłem do niej złośliwym tonem, ale poważnym. Kompletnie nie pasował mi ten ton. Czasami miałem wrażenie, że brzmię, tak jak ty.

Zadymka opuściła nas, poleciała do miasta, a ja wraz z Lucy usiadłem na piętrowej kanapie, żeby omówić tę sprawę.

- Emmet, wiem, że jesteś zły... - Zaczęła, ale ja nie dałem jej dokończyć, bo się myliła.

- Nie jestem zły. Jestem bardziej zszokowany i smutny. - Westchnąłem ciężko. - Posłuchaj, Lucy. Wiem, że bałaś się mi powiedzieć to. Nie chciałaś, żebym cierpiał. Ale... no wyszło jak wyszło. Widocznie nie jest dane nam być razem, skoro zakochałaś się w Zadymce.

- Wybaczasz mi? - Spytała zdziwiona.

- Tak. - wyprostowałem się - boli mnie to bardzo i pewnie długi czas zajmie mi pozbieranie się po tym. Miłości w sekundę się nie pozbędę, ale... dam radę.

- Na pewno? - Dopytał zmartwiona Lucy.

- Jakoś to przeboleje. - Zaśmiałem się trochę z przymusem. - Życzę tobie i Słodkiej Zadymie wiele szczęścia. Chcę, żebyście były szczęśliwe i mam nadzieję, że nadal będziemy przyjaciółmi?

- Chyba ja o to powinnam zapytać. - zachichotała i wyciągnęła do mnie dłoń. - Przyjaciele?

- Przyjaciele. - Uścisnąłem jej rękę.

Gdy opuściła domek, to schowałem się w swoim pokoju. Wiedziałem, że to będzie bolało, a także wiedziałem, że nie mogłem jej zmusić do tego, żeby mnie kochała. To by było nie fair wobec mnie, a w szczególności niej. Oszukiwałbym sam siebie, gdybym z nią nadal był.

Naprawdę miałem odczucie, że moje serce rozerwało się na miliardy kawałków. W takiej smutnej atmosferze minął mi cały miesiąc. Na szczęście miałem wsparcie, ponieważ Kicia Rożek często dawała mi pod drzwi jedzenie, żebym z głodu nie umarł. Często dodawała też jakieś słodycze i liściki na poprawę humoru. Pewnie się domyśliła, że nie chcę nikogo w tej chwili widzieć, dlatego właśnie dawała mi liściki. Podnosiło mnie to trochę na duchu, a po pewnym czasie częściej zacząłem wychodzić z domu.

Któregoś tam dnia przeglądałem swoje stare zdjęcia na telefonie z moimi przyjaciółmi. Znalazłem też kilka z tobą. Przypominałeś mi radosne i smutne chwile. Bardzo mi było ciebie szkoda, bo w końcu byłeś przyszłym mną i zniknąłeś na zawsze.

Jednak zauważyłem coś, co się nie zgadzało. W filmie, który dzięki tobie obejrzałem, "Powrót do przeszłości" było w nim coś takiego, że jak ktoś znikał, to znikał także ze zdjęć. Przypomniałem sobie, że przecież są też twoje raptory i cały statek. Coś musiało być nie tak.

Wyznaczyłem sobie nowy cel: "Odnaleźć Rex'a". Pomimo szukania przeróżnych informacji o podróżach w czasie, nic nie znalazłem. Znaczy, znalazłem, ale nie było żadnych przydatnych informacji.

Wtedy nie wiedziałem dlaczego, ale naprawdę chciałem ciebie odzyskać. Po twoim zniknięciu pogodziłem się z tym, że cię już nigdy nie zobaczę, ale jak nadzieja się odrodziła, to nie mogłem przestać o tym myśleć. Mimo że znaliśmy się tak naprawdę krótko i też, że popełniłeś wiele błędów, to chciałem, naprawdę bardzo, bardzo chciałem ciebie mieć przy sobie. Chyba po prostu chciałem odzyskać bliskiego przyjaciela.

Później, gdy znowu straciłem nadzieje, nagle mnie coś wciąga i wpadam do lasu. Właśnie tutaj, w Ninjago, znalazłem ciebie znowu. Byłem naprawdę bardzo ucieszony i zaskoczony, że moja teoria była prawdziwa. Ty naprawdę żyłeś.

- No i resztę znasz. - Dokończył.

- Widzę, że długo się przygotowałeś do tej rozmowy. - Skomentował to, że czytał z telefonu.

- Tak. A u ciebie jak było?

- W sumie, to nic ciekawego. Szkoda mówić. - Wymusił grymas, który przypominał uśmiech.

Klockowski zorientował się, że on chce uniknąć tego tematu, dlatego jeszcze bardziej chciał się tego dowiedzieć.

- Powiedz mi. - Nalegał. - Dobrze wiem, że nie wolno trzymać w sobie wszystkiego. Czasami trzeba się wygadać. - Położył dłoń na jego barku.

- Powiedziałem NIE! - Odepchnął jego rękę. Wtedy z kieszeni Rexa wypadł jakiś wisiorek z medalionem. Niebezpiecznik od razu wsadził go z powrotem do kieszeni nie ukazując, co znajdowało się w środku. - Nie drążmy tematu.

Emmet nie wiedział, co powiedzieć. pokiwał tylko głową twierdząco. Zachowanie Rexa opisał jako dziwne i dosyć niecodzienne. Nie mógł go zmusić do mówienia, odczuł jednak, że Niebezpiecznik jest smutny i zły jednocześnie.

Po chwili obaj skierowali się do kuchni bez słowa. Postanowili zrobić zimne kakao. W kuychni rozmawiał Jay z Zane'em. Ich też się spytali, czy chcą. Zane stwierdził, że jest robotem i nie jest to dla niego dobre, a Jay, że chętnie.

- Coś się stało, Jay? - Mistrz Lodu przyjrzał się twarzy przyjaciela.

- Zastanawiam się, co dać Nyi na naszą rocznicę, ale nie o tym chciałem teraz powiedzieć! - Machnął nieznacznie ręką i położył na stole gazetę. Wskazał palcem na nagłówek. - Zobacz!

- Wczoraj zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach mistrz metalu Karlof, mistrz cienia Shade, mistrz dymu Ash i mistrzyni żywiołu bursztynu...

- Skylor. - Dokończył za Zane'a Jay. - Kto to mógł zrobić? Co powiemy Kaiowi?

- Co mi powiecie?

Mistrz ognia nagle zjawił się w kuchni.

- Eem... Nic takiego, Kai...

- Jay, daj spokój, nie kłam. Musimy mu powiedzieć. - Zane przybrał swoją lodowatą, poważną twarz. Dał Kaiowi gazetę, by ją przeczytał. - Przykro mi...

- Co takiego?! SKYLOR ZAGINĘŁA?! - Gazeta w jego rękach natychmiastowo spłonęła, a ciało samo się zapaliło.

Jay i reszta odsunęli się natychmiast. Nie chcieli zostać oparzeni. Jednak Zane, któremu poparzenie nie groziło, objął Kaia mocno, żeby niczego nie spalił. Użył też przy tym swojej mocy lodu, żeby zmniejszyć ogień.

- Uspokój się Kai. - Mówił Zane spokojnym tonem.

- Jak mam się uspokoić?! - Krzyknął znowu. Przez ich przeciwne żywioły powstawała para miedzy nimi. - Jeszcze wczoraj ją widziałem!

- Wiem, że to trudne, ale znajdziemy ją Kai. - Powtarzał to cały czas aż w końcu gniew Kaia zgasł, a na jego miejscu pojawiła się fala łez.

Emmet, Rex i Jay próbowali ugasić zapalone szafki i półki.

- Ten, kto to zrobił... Zapłaci za to. - Wytarł o rękaw łzy.

- Bardzo mu współczuję. - Szepnął Klockowski do swoich przyjaciół.

- Ja też, nie wiem, co bym zrobił, gdybym stracił Nyę. Oby nic Skylor się nie stało i innym mistrzom żywiołu.

- Nie martw się, płomyku - Niebezpiecznik podszedł do Kaia - ona może jeszcze żyć. Ty masz szansę ją uratować, jeżeli jest w tarapatach. Jeżeli będzie trzeba, to ja i Emmet tobie pomożemy.

- Naprawdę nam pomożecie? - Rex pokiwał twierdząco głową jako odpowiedź. - Dzięki.

***

Promienie słoneczne przekazywały dużą ilość ciepła, przez co w herbaciarni wszystkie okna zostały otwarte, a klimatyzacja ustawiona na najwyższe obroty.

Niebezpiecznik wyszedł na zewnątrz, by podać mrożoną herbatę dwóm paniom. Gdy podał zamówienie, obrócił się na pięcie, jednak zatrzymał się szybko, ponieważ poczuł, że coś przykleiło się do jego podeszwy. Uniósł nogę do góry i ujrzał skrawek jakiejś gazety. Chwycił ją i chciał przeczytać słowa, ale zorientował się, że nic nie słyszy poza dźwiękiem wiatru. W głośnym mieście było to niemożliwe. Rozglądał się i zauważył, że nikogo nie ma.

Nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Było tak cicho, że przez ten nagły dźwięk prawie podskoczył.

- Rex, nagle wszyscy zniknęli! Co się tutaj dzieje?! - Krzyknął Emmet spanikowany.

- Wydaje mi się, że jesteśmy we śnie. W bardzo realnym śnie. - Przyjrzał się Emmetowi. - A ty jesteś Emmetem, czy może częścią tego porąbanego snu?

- O to samo miałem się ciebie spytać! A ty jesteś prawdziwy? - Dotknął palcem jego czoła. - We śnie ciężko to określić, co jest prawdziwe, a co nie.

- Tak. - Spojrzał jeszcze raz na skrawek gazety. Można było z niej odczytać tylko główny nagłówek, ponieważ reszta została zamazana - Piszą w tej gazecie tak: "Mistrzów Żywiołów zniknęli bez śladu."

- Mistrzowie Żywiołów? Przecież dzisiaj było coś podobnego! - Pochylił głowę nad gazetą. - Co to znaczy? Zaraz... Czy to nie jest... wizja?

- Wizja po fakcie? To bez sensu.

- Z tego, co mi powiedzieli ninja, to jest więcej Mistrzów Żywiołów i ninja też są jednymi z nich, a oni nie zniknęli w rzeczywistym świecie.

- Co robicie w moim śnie? - zapytał nagle Zane.

- A ty co tutaj robisz?! - Odskoczył Rex, gdy go usłyszał. - Myślałem, że roboty nie sypiają!

Mistrz Lodu chciał już im wytłumaczyć, jak to działa, ale wiatr stał się w sekundę bardziej porywisty i niósł ze sobą szaleńczy, kobiecy śmiech. Miasto w jednej chwili zamieniło się w ciemną przestrzeń, w której znajdowały się krzewy niczym z labiryntu.

Przed nimi stało dziwne stworzenie, sylwetką przypominało kobietę, ale miało także rogi, kły, czerwone, świecące oczy i cała skóra tego stworzenia była niczym ametyst.

Emmet czuł przerażenie, dlatego w ogóle się nie ruszał, a Zane przygotował się do walki. Próbował zamrozić stwora, ale ten bez problemu się obronił.

Demon biegł niezwykłą prędkością do nich i uderzył Rexa swoimi szponami.

***

Obudził się, usiadł na materacu gwałtownie. Dyszał ciężko i poczuł jak krople poty spływają z jego czoła.

- Dlaczego... dlaczego mu to zrobiłaś... - Jęknął Emmet przez sen. Leżał na podłodze niedaleko materaca Rexa. - Zostaw go... i mnie... Zostaw nas...

- Emmet? Emmet! - Przysunął się do niego, chwycił go za barki i potrząsnął nim. - Obudź się!

To nic nie dało, jego przyjaciel nadal jęczał i się nie budził. Niebezpiecznik musiał zrobić coś, czego nie chciał robić. Zamachnął się i dał mu z liścia i to sprowadziło jego przyjaciela do świata realnego.

- Czy ty też miałeś ten sen? Mieliśmy ten sam sen? Co on oznaczał?!- Emmet spojrzał oszołomiony na Rexa.

- Nie wiem, ale ta czarna postać... - Rex swoją brodę. - Nie mam bladego pojęcia, kim lub czym była.

- Czyli też o tym śniliście - Powiedział Zane stojąc przed wejściem. - Chodźcie, musimy innych o tym poinformować. Moje wizje zawsze się sprawdzają i to jest niepokojące, ale dziwi mnie to, że wy też je mieliście.

- Nie tylko ty masz szósty zmysł, mrozik.

Trójka opuściła pokój, żeby obudzić resztę drużyny na naradę. Większość nie zachwyciła się tym, że zostali obudzeni o trzeciej nad ranem.

- Po co nas obudziliście tak wcześnie...? - Ziewnął Jay półprzytomny.

- Mieliśmy wspólny sen wraz z Zane'em i w nim było coś niepokojącego. Sądzimy, że to mógł być proroczy sen. - Emmet wyjaśnił w skrócie powód narady. - Czy wiecie coś o fioletowych stworzeniach z rogami i świecącymi oczami?

- Zapomniałeś dodać, że ta postać była kobietą, bo śmiała się jak kobiecym głosem. - Rzekł Rex.

Ninja popatrzyli na siebie. Po krótkiej chwili Lloyd pierwszy się odezwał:

- Prawdopodobnie, to był Oni, demon, który niesie zniszczenie. Potrafi przyjąć kształt każdego człowieka, a nawet zwierzęcia. Jeżeli ten sen jest wizją, to znaczy, że nie załatwiliśmy wszystkich Oni. Oni moją czarną skórę w swojej prawdziwej formie, ale możliwe, że to była jej wymyślona forma.

- i jeszcze w tym śnie Rex przeczytał z gazety "Mistrzowie żywiołów zaginęli bez śladu". - Zacytował Emmet. - To się już wydarzyło, ale pewnie jeszcze inni ucierpią.

- Wydaje mi się, że to będzie celem tej Oni. - Przeanalizował Zane swoim komputerowym umysłem. - Będziemy musieli poinformować wszystkich mistrzów, żeby uważali. Musimy ustalić, dlaczego Oni tutaj przybyła, a także w jakim celu chce porwać lub zabić wszystkich Mistrzów Żywiołów.

Kai słysząc słowo "zabić" o mało nie wpadł w kolejny szał, jednak powstrzymał swoje emocje pamiętając, że jest jeszcze druga opcja i Skylor może nadal żyje.

Rex miał jakieś złe przeczucie, bo Oni potrafią się zmienić w każdego, a to znaczy, że nikomu nie można ufać. Dlaczego tak dziwnie się czuję przebywając z ninja? Czyżby któryś z nich był tym demonem? Będę musiał to dokładnie zbadać. Ale nie mogę bez żadnych dowodów dokonywać osądu. Również nie znam ich na tyle dobrze, żeby stwierdzić, czy któryś zachowuje się ponad swoją normę. Ciężko będzie mi to zbadać. Może się też okazać, że naprawdę wraz z Emmetem wpadłem w jakąś ich pułapkę i jesteśmy ich ofiarami, a oni wszyscy kłamią i namieszali nam w mózgach.

***

Emmet po pełnym powrocie do zdrowia wrócił do pracy w herbaciarni. Nadrabiał czas, który stracił zastępując któregoś z ninja lub Rexa. Myślał także długo nad spinjitsu, ponieważ znalazł się w świecie wraz ze swoim przyjacielem, który dopiero poznają i bał się, że może im się coś przez tą ametystową Oni stać. im wszystkim. Zastanawiał się, co może zrobić i wpadł na pewien pomysł, ale będzie musiał porozmawiać o tym z liderem.

Zapukał do drzwi pokoju Zielonego Ninja, usłyszał zza nich jakieś odgłosy, jakby coś spadło i zamykanie półki lub szuflady. Dopiero po chwili drzwi zostały otworzone.

- O, to ty Em. Czy czegoś potrzebujesz? - Wyglądał na zakłopotanego. Budowlaniec nie wiedział z jakiej przyczyny, ale nie chciał być zbyt wścibski. W przeszłości raz podsłuchał rozmowę ninja i nie chciał dłużej ciągnąć tego, że ciekawość nim steruje.

- Chciałem tylko porozmawiać i mówisz, jakbym nadal miał chorą nogę. - Zachichotał rozbawiony.

- Jakoś tak z automatu zadałem te pytanie, wejdź. - Wpuścił go do środka. - To o co chciałeś zapytać?

- Czy możesz mnie nauczyć spinjitsu?

- Em, ja nie mogę uczyć ani wrogów ani innych ludzi. Ty też się zaliczasz do grona tych osób. Jesteś tak naprawdę obcy. - Odpowiedział będąc zły na samego siebie, bo chciał go tak naprawdę tego nauczyć.

- Proszę. My wszyscy jesteśmy zagrożeni, ty, twoi przyjaciele, Rex i ja. Przecież każdy z nas posiada jakąś moc. Nie wiem, czy ta demonica będzie chciała ukraść mi i Rexowi moc, ale nawet jeżeli nie, to chciałbym lepiej was chronić. Wiem, że się krótko znamy, ale... - przygryzł dolną wargę - Mam wielką i głupią skłonność do szybkiego przywiązywania się do ludzi. Jesteście dla mnie jak rodzina, a niecały miesiąc się znamy. Wiem, to głupie i dla Rexa na pewno też jesteście rodziną, tylko on to bardziej głęboko w sobie trzyma, ale jeżeli mu nie ufasz, to chociaż mi zaufaj. Mnie naucz, żebym mógł was wszystkich chronić. Spinjitsu to moc pochodząca z waszego świata, chcę umieć walczyć waszą bronią z waszymi wrogami, jeżeli nadejdzie taka potrzeba. Proszę, zaufaj mi.

Mistrz Energii spojrzał w jego oczy. Nie widział w nich żadnego kłamstwa, ale już raz się pomylił. Przez miłość do Harumi myślał, że ona jest dobra, a okazała się jego największym wrogiem. W dodatku miłość go oślepiła, a teraz ta sytuacja się powtarza. Jeżeli Emmet go okłamuje i jest po stronie wroga, to znowu narazi swoją drużynę na niebezpieczeństwo i kolejny raz pęknie mu serce...

- Zgoda, zaufam ci. - Spojrzał na niego obojętnym wzrokiem. Starał się teraz nie okazywać emocji. - Nie zawiedź mnie. - Błagam, niech tym razem nie popełnię tego błędu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top