Rozdział 1


Emmet wstał rano, tak jak co dzień, zaparzył wodę i wlał do kubka z nadrukiem "Everything is awesome". Wsypana wcześniej kawa sprawiła, że ciecz przybrała ciemnobrązową barwę. Dodał także pięć kostek cukru, które idealnie komponowały się z gorzkim smakiem.

Skierował się w stronę swojego pokoju w tym samym czasie przecierając dłonią oczy. Nagle jego kubek spadł na podłogę rozlewając czarny napój po całej podłodze. Zgani sam siebie za swoją głupią niezdarność, która często sprawiała mu kłopoty. Przykucnął, żeby podnieść kubek z podłogi, ale jego palce przeszły na wylot. Emmet przyjrzał się swoim dłoniom, jego cielesna forma stała się przezroczysta.

Przerażony wstał gwałtownie i obejrzał swoje cały ciało. Nie tylko z rękoma miał ten problem. Bez chwili namysłu pobiegł w stronę telefonu, który leżał na stoliku obok kanapy. Ale im bardziej się stawał przezroczysty, tym więcej tracił sił. Upadł na ziemię. Mroczki pojawiły się mu przed oczami. Czuł się, jakby jakaś siła odebrała mu całą energię. Znał tylko jednego człowieka, któremu się przytrafiło coś podobnego. Nie sądził, że to może się dziać jemu. Nie miało to sensu. Przecież on nie jest Rexem. Jego świat nadal istnieje, nadal jest sobą.

Zamknął oczy myśląc, że to koniec. Zamiast pustej nicości poczuł twardy grunt, na który spadł. Zaskoczony uniósł bolącą głowę, a gdy tylko się poruszył, to jego reszta ciała zaczęła boleć.

Poza bólem mięśni, tak naprawdę nic mu się nie stało. Westchnął głęboko z ulgą. Jednak, gdzie się znalazł? Rozejrzał się. Wokół niego rosły drzewa, których średnia wielkość wynosiła około piętnaście metrów, a ich korony szeroko wznosiły się ku słońcu skutecznie blokując jasne promienie.

Nie rozpoznawał tego miejsca. Musiał być na jakiejś nieznanej planecie albo wymiarze. Bo jak inaczej mógł wytłumaczyć to, co się z nim przed chwilą stało? Gdzieś go przeniosło.

Postanowił zbadać las, nie miał innego wyjścia. Nie zdążył nawet zadzwonić i krzyknąć chociażby "Ratunku!". Nie mógł czekać na to aż zdążą się zorientować, że zniknął.

Ostrożnie szedł przez krzaki i leżące grube pnie. Nagle się potknął i wpadł w kolczastą roślinę, która zrobiła wiele dziur w jego ubraniu, a także zraniła go. Przeklną swoje nieszczęście i szedł dalej.

Nadal nie widział żadnej ścieżki, która by gdzieś go zaprowadziła. W dodatku nie za bardzo znał się na lasach i nie do końca wiedział, jak ma znaleźć z niego wyjście. Wszystko w jego oczach wyglądało tak samo. Za mało przeżył przygód, dzięki którym by zdobył więcej doświadczenia.

Nagle usłyszał coś za sobą. Odwrócił się. Badał wzrokiem ruchy gałęzi, coś musiało je poruszyć. Oczywiście, nie posiadał żadnej broni, ale jego dwie moce powinny wystarczyć w walce z drapieżnikiem. Aczkolwiek i tak czuł strach przed nieznanym. Przecież to mógł być jakiś potwór.

– Emmet? – Usłyszał głos. Zamachnął się, ale ten ktoś chwycił jego dłoń bez wielkiego wysiłku, żeby się obronić.

– Rex? – Opuścił swoją rękę. Otworzył szeroko usta z wrażenia. – Ty żyjesz... istniejesz? Czy to ja przestałem istnieć i jesteśmy w jakimś dziwnym wymiarze dla nieistniejących?!

– Istnieję i ty też. – Zaśmiał się, jednak jego twarz po chwili stała się poważna. – Ale nie wiem, gdzie się znajdujemy. Zaraz ci powiem to, co wiem. Jednak najpierw musimy znaleźć mój statek. Jest niewielki, więc będzie ciężko, ale może się rozbił w tym lesie. – Podszedł do dnia i zaczął się wspinać na drzewo.

– Zaraz! Poczekaj! – Emmet podążał za nim. Trochę gorzej mu szła wspinaczka, ponieważ wyszedł z prawy. – Tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy?

– Sam bym chciał to wiedzieć, młody. – Wyciągnął do niego rękę by pomóc mu wejść na grubą gałąź. – Zbudowałem statek, który potrafi podróżować pomiędzy wymiarami ale... – zagryzł dolną wargę i zmarszczył brwi. – zaszły drobne... komplikacje. – Jego głos brzmiał ciężko, jakby wstydził się przyznać przed nim, że coś zrobił nie tak, jak trzeba. – Nie przewidziałem, że nie starczy mi energii na dostanie się do twojego wymiaru i wylądowałem tutaj. A ty pewnie dlatego tutaj jesteś, bo musiała zajść jakaś anomalia w twoim świecie i przeniosło cię tam, gdzie ja trafiłem. Czyli tutaj, ale naprawdę nie wiem co to znaczy "Tutaj". Dlatego wspinamy się na drzewo. Może zobaczymy mój statek z samego czubka albo chociaż jakąś wskazówkę, gdzie się znajduje.

Emmet uważnie analizował to, co jego przyjaciel miał do powiedzenia. Mimo tego, co Rex mu zrobił, on jemu wybaczył. W końcu są tak naprawdę tą samą osobą, tylko każdy z nich przeszedł co innego. Miał chociaż nadzieje, że będzie mógł dać Rexowi drugą szansę, ale on zaczął znikać, a mistrz rozwałki tłumaczył to tym, że przez zmienioną przyszłość, nie ma prawa istnieć. Ale on tutaj jest, żyje, nie został wymazany. Budowlaniec doszedł do wniosku, że tak naprawdę inaczej to działa niż w "Powrocie do przyszłości".

Archeolog dostrzegł w oddali kilka złamanych czubków drzew. Wyglądało to tak, jakby je coś przecięło. Takie zniszczenia mógł zrobić tylko jego statek.

– Musimy iść na południowy zachód. – Wskazał kierunek i zeskakując z drzewa spojrzał w górę. Czekał na swojego towarzysza. – Chodź Emmet. Musimy jak najszybciej odnaleźć statek, a potem wymyślić, jak naprawimy generator. I jeszcze trzeba będzie znaleźć coś, czym będzie można go zasilić. Mam nadzieję, że znajdziemy to szybko.

- Dobrze. - Zszedł z drzewa. - Już idę.

Po kilkugodzinnej wędrówce niebo przybrało granatowych barw. Musieli zrobić postój, rozpalić ognisko i uszykować prowizoryczne posłania. Nie chcieli iść przez gęstą puszczę w nocy. W dzień także mogli się natknąć na drapieżniki, jednak nocne bestie są przystosowane do takich warunków, a oni nie.

Klockowski miał uniesioną głowę do góry. Księżyc i gwiazdy oświetlały całe niebo. Na pewno był to inny wymiar. Konstelacje układały się w kompletnie inne kształty. Zastanawiał się nad tym, jak w tym świecie się nazywają i czy w ogóle ktoś je nazwał.

Rex wcześniej złapał zwierzę, które wyglądem przypominało królika. Emmet nie chciał patrzeć na to, jak on robi z niego jedzenie. Jadł mięso, ale patrzenie na ten cały proces wywoływało u niego mdłości. Dopiero spojrzał, gdy jego przyjaciel podał mu kawałek mięsa nadziany na patyku, który został już upieczony.

– To teraz mi opowiesz, jakim cudem istniejesz? – Zaczął jeść upieczone mięso. Bez żadnych przypraw smakował dosyć nijako.

– Racja. – wstał i wyjął ze swojej kieszonki małe urządzenie. Położył je na trawie i pojawił się neonowy obraz.

– To jest linia czasu? – Spytał trochę zdziwiony.

– Tak, dokładnie tak. Lepiej słuchaj uważnie, bo naprawdę trzeba się skupić, żeby to zrozumieć. – Puknął go lekko w czoło. – Rozkminiałem to kilka miesięcy, dlatego materiału do zrozumienia będzie więcej niż jest mrówek w mrowisku.

Emmet pokręcił głową na znak, że rozumie. Przygotował się psychicznie na to, by móc przetworzyć wszystkie nowe informacje.

– Patrz, te dwa punkty na osi czasu to ja i ty. Ty jesteś po lewej stronie, ja po prawej, bo czas leci do prawej strony. Byłeś kiedyś przeszłym mną. Zbudowałem machinę i przeniosłem się w czasie, żeby odmienić moją przyszłość. – Przeniósł dłonią obraz ze sobą do lewej części osi czasu. – Wtedy z czasem było wszystko wporzo, bo było pierdyliard możliwości, żebyś mógł stać się mną. Jednak te możliwości zniknęły wtedy, kiedy Lucy walnęła mnie sercową bombą. Wtedy właśnie zniszczyła rdzeń do machiny czasu.

– No tak. Wtedy znikałeś i mówiłeś, że nie dojdzie nigdy do przemiany. – Wtrącił Emmet.

– Dokładnie! Ale wtedy nie zniknąłem. No bo spójrz. W linii czasu by się wtedy wiele rzeczy nie zgadzało. Bo jak miałem wpłynąć na twoją teraźniejszość skoro wtedy nie istniałem? Przecież mnie nigdy by nie było.

– Eeee... – zamyślił się – nie wiem.

Linia czasu zniknęła, a na jej miejscu pojawiło się fioletowe kółko.

– Załóżmy, że te koło to jest wymiar, w którym się działy te wszystkie wydarzenia z tobą, mną i wszystkimi innymi. Otóż, gdy już nie było opcji, byś stał się mną, to nastąpiło podzielenie wymiaru. – Machnął dłonią i z jednego kółka powstały dwa. Jedno było czerwone, drugie niebieskie. – Dlaczego ono nastąpiło? Po to, żeby na osi czasu wszystko się zgadzało. Ja musiałem istnieć, żebyś się stał tym, kim teraz jesteś. Wpłynąłem na twoje wydarzenia Emmet i nie tylko na twoje. Już nie jesteśmy tą samą osobą. W mojej rzeczywistości wpadłem na asteroidę, a w twojej, ja ciebie uratowałem. Dlatego ja mam prawo istnieć i ty masz prawo istnieć. A i jeszcze, mnie wypierdykło do mojego wymiaru, bo to był efekt uboczny rozczepienia jednego wymiaru w dwa. Rozumiesz?

– Chyba tak. Czyli, że kim teraz dla siebie jesteśmy? Mamy jakieś połączenie genetyczne między sobą?

– Też mnie to zastanawia. Albo jesteśmy kompletnie innymi osobami albo braćmi. – Odpowiedział zjadając ostatni kawałek. – Dobra, ja się kładę – Położył się na liściach. – Mam czujny sen, więc usłyszę, jak coś będzie próbowało nas pożreć.

Gdy Emmet dokończył swój posiłek, to dołączył do niego. Przez pewien czas nie mógł zasnąć. To wszystko było takie ekscytujące i jednocześnie przerażające. Znajdują się niewiadomo gdzie. Kto wie, co ich tutaj spotka. Ale miał niewielką nadzieje, że nic złego.

***

Biegli przez gęstą puszczę, żeby szybciej dotrzeć do statku. W przeciwieństwie do Klockowskiego, Dangervest zauważył kilka szczegółów. Prawdopodobnie niedaleko znajdowało się morze lub ocean. Powietrze unosiło zapach słonej wody. Również widział i usłyszał lecące na błękitnym niebie ptaki, które przypominały mu mewy.

Doszli do miejsca, gdzie widzieli połamane drzewa i przewrócone pnie. Zdecydowanie niedaleko wylądowała jego machina. Szli szlakiem zniszczonej roślinności.

Rex lekko drgnął, gdy usłyszał w oddali jakieś głosy, które dochodziły z kierunku, do którego zmierzali. Kazał być cicho swojemu druhowi, a także iść powoli i uważnie.

Wyjrzeli zza krzaków na zagłębienie, w które wpadł latający pojazd. Machina została otoczona przez sześć osób przebranych w kolorowe stroje.

– To chyba są ninja. Posiadają bronie, więc prawdopodobnie ćwiczą jakąś sztukę walki. I chcą się dostać do mojego statku. – O mało nie krzyknął, gdy to powiedział. – Jak ich zaraz dorwę...

– Rex, poczekaj! – Chciał go zatrzymać, ale nie zdążył go złapać.

Kowboj podskoczył. Uniósł swoją pięść do góry, a gdy wylądował, uderzył w ziemię wywołując tym małe trzęsienie.

Zaskoczyło to wojowników. Czarnego i niebieskiego nie przewróciła fala uderzeniowa, ponieważ znajdywali się trochę dalej i utrzymali się na nogach. Wyciągnęli swoje bronie i zaatakowali napastnika. Do walki dołączył jeszcze drugi, który pomagał mu.

– Kim wy jesteście?! – Krzyknął ninja w zielonym stroju wstając. Wyciągnął swój długi miecz.

– O to samo chciałem się zapytać! Dlaczego grzebiecie w moim statku?! – Ominął cios młotem o włos. Gdy czarny chciał znowu w niego uderzyć, to Rex chwycił trzon młota. Czarny Ninja nie był wstanie przeciwstawić się jego sile. Został odepchnięty, jakby ktoś o normalnej sile chciał walnąć go młotem.

– To jest nieporozumienie! My nie chcemy...

Czerwony i Szary zaatakowali Emmeta nie dając mu dojść do słowa. Niezdarnie unikał dwóch katan i trójzębu, które próbowały go przeciąć.

– Wy pierwsi zaatakowaliście! – Odparł wyprowadzony z równowagi czerwony ninja. Jego głowa i ręce dosłownie zaczęły płonąć.

Ta sytuacja kompletnie ich obu zdezorientowała, przez co nie zauważyli, że biały ninja celuje w nich, by spętać lodem ręce i nogi. Lód zamroził ciała aż do pleców i brzucha, przez co prawie w ogóle nie mogli się ruszyć.

– Nie są już zagrożeniem. – Oznajmił biały ninja zdejmując swoją maskę. Był to robot ze świecącymi, niebieskimi oczami. Jego metalowe ciało powodowało, że kontury jego twarzy były ostre, przez co wydawał się niebezpieczny.

– My naprawdę nie chcemy walczyć! Mój przyjaciel popełnił błąd i tak głupio wyszło. Uznał was za wrogów... – Starał się wytłumaczyć. Jego ciało drżało tam, gdzie nie zostało zamrożone. Bał się, że teraz ich zabiją albo zrobią inne okrutne rzeczy.

Rex postanowił się na razie nie odzywać, analizował każdy ruch wojowników. Przyglądając im się dostrzegł, że są oni nastolatkami albo mają najwyżej po dwadzieścia lat, lecz ich wiek w tej chwili znajdował się na końcu listy tego, czego się o nich dowiedział. Jeszcze nigdy nie widział takich mocy, a skoro biały władał lodem, to czerwony prawdopodobnie ogniem, niebieski wodą lub piorunami. Podejrzewał także, że czarny posiada żywioł ziemi, ale nie miał bladego pojęcia, jaką moc ma dziewczyna i chłopak w zielonym ubraniu.

– Rozpuścimy lód, jeżeli dacie się potem skuć i...

– Z jednej niewoli do drugiej?! – Wtrącił zdenerwowany Rex przerywając Zielonemu Ninja.

– Skujemy was na pewien czas. Możecie okazać się wrogami, dlatego jako obrońcy Ninjago musimy zachować ostrożność. Przyjmujecie propozycje? – Schował ręce z tyłu czekając na ich odpowiedź.

– Dobrze, ale jak będziecie coś kombinować, to gwarantuje Blondie, że nawet kajdany mnie nie powstrzymają. – Zagroził Rex marszcząc wrogo brwi. Przypominał groźnego drapieżnika, który byłby wstanie rozszarpać w kilka sekund swoją ofiarę.

Ręce Czerwonego Ninja zapaliły się. Rozpuścił lód, który ich więził, a potem skuli im ręce. Emmet miał nadzieje, że nic im nie zrobią, za to Dangervest sprawdził wytrzymałość łańcuchów. Uśmiechnął się lekko, ponieważ wyczuł, że nie będą wstanie wytrzymać jego maksymalnej siły, więc w razie konieczności będzie wstanie się uwolnić.

Zostali zabrani na pokład latającego statku, ale to nie był kosmiczny statek, tylko drewniany, morski statek, który posiadał silniki. Pierwszy raz widzieli taką konstrukcję, ktoś posiadał ogromną wyobraźnie, że wpadł na taki szalony pomysł. Vest-przyjaciele usłyszeli, że ninja nazywali go Parła Przeznaczenia.

Wojownicy zdecydowali, że kosmiczny pojazd Rexa na razie zostawią, ponieważ nie posiadali ze sobą odpowiedniego sprzętu do transportu.

Ninja zabrali obcych do jednego z pokoi. Pomieszczenie posiadało niewiele metrów kwadratowych, biała lampa oświetlała środek pokoju i stół, przy którym stały cztery krzesła.

– Czyli będziecie nas przesłuchiwać? – Zapytał Emmet.

– Dokładnie tak, indagacja jest konieczna w takich sytuacjach. – Odparł Biały Ninja. Irytowało Dangervesta to, że nie okazywał teraz żadnych emocji na swojej metalowej twarzy. Ciężko odczytać myśli z całkowitej obojętności i ze sztucznych, świecących oczu.

– A po co te kubki? – Klockowski wskazał palcem na nie. Wszystkie miały jednakowy kolor.

– Jest to herbata prawdy. Po wypiciu jej nie można skłamać. Ja też wypije. – Zapewnił ich Zielony – Ale na mojego przyjaciela to nie zadziała. Jest tutaj w razie komplikacji. – Specjalnie zaznaczył ostatnie słowo, żeby znali konsekwencje swojego nieposłuszeństwa.

– A skąd mamy mieć pewność, że nie chcecie nas otruć? – Dopytał Rex podejrzliwie przyglądając się kubkom.

Zielony Ninja wypił łyk herbaty. Odczekał chwilkę i powiedział, żeby zadali mu jakiekolwiek, prywatne pytanie.

– To musi być coś dotkliwego... – Podrapał swoją krótką brodę. – Jaka była najbardziej zawstydzająca sytuacja w twoim całym życiu?

– Ciężko wybrać jedną. – Zaczął aż za bardzo pewnie. To był jeden ze skutków wypicia tej herbaty, nadmierna pewność i bezwstydność w momencie odpowiedzi. – Ale chyba będzie to moja pierwsza przygoda z alkoholem. – Zaśmiał się na samo wspomnienie. – Nie wiedziałem ile mogę wypić na raz. Wypiłem dwa kieliszki i już byłem pijany. Wtedy w bokserkach i z czarną peleryną zrobioną z ręcznika, udawałem młodszego siebie. Będąc dzieckiem chciałem być jak mój ojciec i chciałem zostać największym złolem w Ninjago! – Zaraz po wyznaniu tego zakrył swoje usta. – Musieliście spytać o coś takiego?!

– Teraz mamy dowód, że herbata nie truje i działa. – Stwierdził Rex śmiejąc się. Wypił herbatę, a Emmet zrobił to samo zaraz po nim. – Może się w końcu przedstawimy sobie, bo nie wiem, czy mam mówić do was Biały, Zielony, czy jakoś inaczej.

– Jestem Zane, Mistrz Lodu. – Ukłonił się lekko. – A to Lloyd, Mistrz Energii i lider nasze dryżyny.

– Ja jestem Rex Dangervest. Archeolog, kowboj, treser raptorów, amator stolarki, mistrz MMA i atypowy fotomodel o wyrazistych rysach twarzy, ale możecie mówić na mnie Rex. – Gestykulował szybko za każdym razem, gdy wymieniał kim jest. Czasami za szybko, żeby można było stwierdzić, co dokładnie pokazał. – A to jest Emmet Klockowski. Jesteśmy przyjaciółmi, ale od dwóch lat się nie widzieliśmy, więc nie mam bladego pojęcia, co się z nim działo. Pochodzimy z dwóch bliźniaczych wymiarów.

– A dlaczego przybiliście do Ninjago? – Zane, tak jak Rex, analizował ich każdy ruch, Mówili prawdę dzięki herbacie, jednak mistrz lodu brał pod uwagę każdą z możliwych opcji, a jeżeli obcy okazaliby się chytrymi wrogami, to potrafiliby uniknąć odpowiedzi, którą wymusza ten napój. Mogli przecież mówić prawdę, ale nie całą.

– Nie planowaliśmy tego. Rex mi mówił, że chciał się dostać do mojego wymiaru, ale coś się stało w jego statku. Generator się zepsuł, ale nie ma już energii, która byłaby wstanie napędzić generator.

– Zane, czy mamy jeszcze herbatę podróży?

– Nie. – Pokręcił głową. – Skończyła nam się.

Vest–przyjaciele spojrzeli na nich, jak dzieci, które usłyszały coś skomplikowanego.

– Co się tak patrzycie? – Zapytał Lloyd.

– Czy wy na każdy problem macie herbatę? Herbata prawdy, herbata podróży. Ile wy jeszcze macie tych herbat? – Odpowiedział pytaniem retorycznym, jednak Zane nie do końca załapał to w jego tonie.

– Herbata późnego wieku, muzykowa, uspokajająca... Trochę ich jest.

Rex przewrócił oczami, a Zane i Lloyd wyszli z pokoju zamykając ich. Powiedzieli, że muszą się naradzić.

– Nie zamierzam siedzieć tutaj cały czas w zamknięciu. – Mruknął Dangervest wstając. Szybkim krokiem chodził w to i we w te.

– Może nie będzie tak źle. Trzeba patrzeć na to pozytywnie. – Emmet próbował go pocieszyć, choć sam miał wątpliwości co do tych ninja.

– Jeżeli nas zamkną, to ja uciekam. Już dość spędziłem czasu w niewoli... – Rzekł drżącym głosem. Bał się, ale nigdy się do tego nie przyznawał. Również nie może tego pokazać ninja. Wiedział, że niektórzy wykorzystują strach drugiego człowieka, żeby nim manipulować.

Nagle drzwi się otworzyły. Weszli wszyscy ninja, a Dangervest wrócił na swoje miejsce. Przez zniecierpliwienie jego noga drgała, co powodowało stukanie powierzchni buta o drewnianą podłogę.

– Będziemy musieli zabrać was do naszego Mistrza, wtedy będziemy wiedzieć, co zrobimy. – Poinformował ich lider wojowników – Chodźcie.

Zeszli ze statku na dziedziniec. Znajdowali przez klasztorem wielkim, drewnianym klasztorem. Budowlaniec zauważył na murze murale, domyślił się, że ukazywały pewne wydarzenia historyczne, w których wojownicy brali udział. Obrazy zostały namalowane z wielką dokładnością, a z bliska można było ujrzeć kilka małych, ale ważnych szczegółów, lecz Emmet nie wiedział, co one oznaczają.

Weszli do środka. Wnętrze urządzone zostało w japońskim stylu. Ściany pomalowano na biało, kremowo lub czarno, kratkowane, cienkie drzwi zsuwały się na boki, a pod drewnianą podłogą wydzielało się ciepło, dzięki zamontowanym tam grzejnikom. Na korytarzu czasami stały stoliki z wazonami, a na nich namalowano kwitnące wiśnie.

Lloyd zatrzymał się przed jednymi drzwiami i je otworzył. W środku siedział na macie starszy człowiek, z długą, białą brodą i ze słomkowym kapeluszem na głowie, a przed nim, bardziej po jego prawej stole, stał bardzo niski, czarny stoliczek, na którym stał niebieski czajnik i kubek. Rexowi chciało się śmiać, ponieważ skojarzył to z kilkoma filmami, które kiedyś oglądał. Często mistrzowie posiadali brody i oczywiście pili herbatę.

– Witaj, Mistrzu Wu. – Lloyd ukłonił się – Są to Rex i Emmet, przebywają z innego wymiaru. Przez przypadek trafili do naszego i muszą znaleźć jakiś sposób, żeby dostać się do swojego świata. Proponuję, żeby się u nas zatrzymali, Mistrzu.

– Chcesz przyjąć obcych do naszego klasztoru? – Zapytał wstając i skierował swój wzrok na przybyszy. – Hmm... Jesteś pewny?

– Przesłuchaliśmy ich za pomocą herbaty prawdy. Oczywiście, nie jestem pewny, czy można im w stu procentach zaufać, ale nierozsądne byłoby też puścić ich samych. – Zauważył Lloyd. – Również posiadają moce, jak my. Jednak nie są to moce żywiołu, chyba...

– Nie, nie potrafię ciskać płonącymi kulami ognia. – Zaprzeczył Rex z ironią w głosie. – Ale ja i mój przyjaciel jesteśmy baaardzo silni i potrafimy szybko budować.

– Masz na myśli moc kreacji? – Dopytał Mistrz Wu wyraźnie zainteresowany.

– Można to tak nazwać. Chociaż wolę to nazywać umiejętnością rozwałki i budowania.

Przez chwilę nastała kompletna cisza. Emmet bał się werdyktu, bo nie wiedział, co z nimi zrobią jeśli ich nie przyjmą. Przecież mogli uznać, że potencjalne zagrożenie najlepiej zlikwidować.

– Dobrze, możecie tutaj zostać. Dostaniecie jeden pokój do póki nie odnajdziecie rozwiązania. Jednak jeżeli będziecie próbowali skrzywdzić kogoś, to ja się o tym dowiem pierwszy i będziecie mieli do czynienia ze mną. – Zagroził poprawiając przy tym swój kapelusz.

On nie żartuje. Na pewno jest jednym z najsilniejszych bossów. Dangervest zinterpretował to trafnie. To mistrz ninja, czyli on wygląda tylko na starego i niegroźnego. Już ja znam takie przypadki. Nie można go lekceważyć. Lepiej będę na niego uważał.

Lloyd ich rozkuł na polecenie Mistrza. Opuścili jego pokój i zostali zaprowadzeni do innego. Była to niewielka sypialnia z jednym łóżkiem, biurkiem i drewnianym krzesłem. Zielony Ninja przyniósł jeszcze materac, ponieważ mieli tylko ten jeden pokój wolny, więc musieli się zmieścić w jednym.

– Jeżeli jesteście głodni, to zaraz będzie kolacja. – Rzekł kierując się do wyjścia.

– Jesteśmy i nie bój się. Nie będziemy sprawiać problemów. – Zapewnił go Emmet.

– A ja bym się cieszył, jakby były problemy. Bo problemy równa się nowa przygoda. – Założył nogę na nogę – A ja lubię przygody.

Lloyd bez zbędnych komentarzy opuścił ich pokój. Uważał ich za trochę dziwnych, ale przypuszczał, że to może być spowodowane tym, że pochodzą z kompletnie innego wymiaru.

Wszedł do jadalni i usiadł na krześle. Zawsze mieli dwa miejsca więcej w razie gości, dlatego przybysze będą mogli bez problemu zjeść z nimi kolacje. Stolik posiadał osiem miejsc, jednak Wu ostatnio rzadko z nimi jadał, ponieważ dużo medytował.

– Przybysze będą tutaj z nami mieszkać. Prawdopodobnie do czasu aż nie znajdą sposobu na wydostanie się z naszego wymiaru. – Poinformował ich lider wzdychając ciężko. Rex przypominał mu Ronana, złodzieja i manipulanta, którego obchodzi tylko forsa. Oczywiście, mógł się mylić co do niego. Już kilka razy popełnił błędy w ocenie tego, czy ktoś jest wrogiem.

– Zgaduję, że trzeba będzie ich pilnować. – Stwierdził Mistrz Ognia opierając głowę o swoją rękę. – Widzieliście jak się ubierają?

– Akurat stroju bym się nie czepiała. – Wtrąciła Nya przysiadając się do brata – My chodzimy w kolorowych strojach ninja i dla nich to pewnie też jest dziwne.

– A widzieliście jaką siłę miał ten brodaty?! – zaczął Niebieski Ninja z szokiem w głosie – Udało mu się powstrzymać cios Cole'a! Rozumiecie to? Tego naszego najsilniejszego, a także jednocześnie kompletnie bez poczucia humoru, przyjaciela!

– Z siłą to się zgodzę, ale nie jestem kompletnie bez poczucia humoru! Jak ja zażartuje, to jest to śmieszne, a ty rzucasz non stop nie śmieszne żarty!– Krzyknął Cole rozpoczynając długą kłótnie ze swoim najlepszym przyjacielem.

– Proszę, uspokójcie się, bo nie dostaniecie jedzenia. – Zagroził Zane stawiając na stole miseczki z sosami.

– To zjem swoje ciasto z lodówki. – Stwierdził spokojnie Cole.

– A ja równie dobrze mogę sobie kupić. Już nas nie zastraszysz Zane. – Zaśmiał się Jay.

– Przestanę robić ciasta, a tobie anuluję wszystkie rekordy w grze. – Odparował Zane zamykając usta Mistrzowi Ziemi, a nawet Mistrzowi Błyskawic.

– Zawsze się tak kłócicie? – Zauważył Dangervest dołączając wraz ze swoim przyjacielem do stołu. – Nie przepadam za długim milczeniem, więc od razu przejdźmy do rozmów. Wiecie, przychodzą obcy, wy nagle milkniecie i nikt nie wie, co powiedzieć, tylko jecie w ciszy. Pomińmy to, żeby nie przedłużać. Czy wy wszyscy jesteście rodziną?

– Nie, ale Nya, moja dziewczyna kochana, ma brata Kaia. To ten w czerwonym, taki z roztrzepaną fryzurą. – Wskazał palcem Niebieski Ninja – A i ja jestem Jay, tam jest Cole, Zane'a i Lloyda już poznaliście.

– Ej! Ona nie jest roztrzepana! Codziennie rano używam żelu, żeby włosy układały się w wielki płomień. – Poprawił starannie dłonią swoją fryzurę.

– I jeszcze Lloyd jest bratankiem naszego Mistrza Wu. – Dodał na koniec Jay.

– Czyli jesteście obrońcami waszego świata z jakimiś czadowymi mocami i się uczycie sztuki walki ninjutsu. – Wywnioskował Rex.

– Nie ninjutsu, tylko spinjitsu. – Poprawił go Cole. Vest–przyjaciele pierwszy raz słyszeli o czymś takim. – Potem wam pokarzę. Bo jakbym tego użył tutaj, to zrobiłbym małą demolkę.

– W najprostszym tłumaczeniu, to takie tornada magiczne. – Rzekł Jay, a palcem wskazującym zakręcił, żeby zobrazować to.

Rex, mimo luźnego nastawienia do rozmowy z nimi, nadal utrzymywał czujność. Nie ufał nikomu. Oprócz Emmetowi, jemu ufał bardziej niż sobie, ale jego przyjaciel jest nieuważny. A przynajmniej nie tak uważny jak on. Na razie nic podejrzanego nie znalazł w zachowaniu ninja. Jeden miał bzika na punkcie ciast, drugi gadał cały czas, ale to są po prostu takie zwyczajne odchyły. Każdy człowiek jest inny. Jednak pozory mylą. Możliwe, że wpadli na największych złych w całym tym wymiarze i nawet o tym nie wiedzą. Ostrożności nigdy za wiele. Będę śledzić każdy ich ruch.

***

– I co myślisz o tych ninja? – Zapytał się Rex i położył się na materacu. Zajął te miejsce, ponieważ już się przyzwyczaił do spania na twardym podłożu, więc materac był dla niego jak bardzo miękkie łóżko.

– Wydają się mili. – Wruszył ramionami. – Ale nie ufam im jeszcze aż tak. Może to też przez pierwsze spotkanie z tobą.

– Przynajmniej czegoś ciebie to nauczyło. – Uśmiechnął się. – Chodźmy spać. Jeżeli oni czegoś nie kombinują, to ten niebieski zabierze nas do biblioteki. Może znajdziemy jakąś wskazówkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top