Prolog

- Ty chyba sobie żartujesz?! -krzyknęła o rok ode mnie starsza koleżanka ze szkoły. - Jak to ani jednej tkanki tłuszczu? Przecież ty umrzesz przez to bardzo szybko. A wiesz, że wtedy łatwo o choroby przeróżne?

- Nie obchodzi mnie to. - powiedziałam w triumfalnym uśmiechem, wygrywając przy tym sprawę i odeszłam od grupki znajomych.

Usiadłam samotnie na parapecie i oparłam się o okno. Zza szyby widać było jedynie mgłę. Atmosfera wręcz była przez to nostalgiczna, aż chciało się zamyślić i mieć pewność, że nikt cię z twoich myśli nie wyrwie szybkim i donośnym zawołaniem.

Zamiast jednak zatapiania się we własnym świecie, przypomniałam sobie o tym, że jutro miałam coś do zrobienia ważnego, jednak zapomniałam co konkretnie. Sięgnęłam po torbę, która leżała pod parapetem i wyciągnęłam kalendarz. Ach, jutro imieniny mamy. Przydałoby się coś kupić. Uwielbia prezenty. Dam jej cokolwiek i pewnie każe mi wrócić do nauki. Tak to już jest... Jej miłość zna się jedynie na cenach i pieniądzach.

- Marysia! Lekcje! - usłyszałam krzyk jednej z dziewczyn z mojej klasy. Nie byłam pewna kto to, bo rzadko z kim rozmawiam. Zeskoczyłam z parapetu ignorując gniewne spojrzenie mojej nauczycielki i weszłam do sali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top