26
Idąc ze szkoły ciągle zastanawiałam się jak to możliwe, że członkowie rodziny mogą się tak bardzo nienawidzić.
A może to nie jest nienawiść? Tylko czy zwykła niechęć potrafi doprowadzić do tylu nieszczęść? Nie rozumiałam, a nie lubię tego uczucia.
W szkole jeszcze kilka osób pochwaliło mój outfit. Ta stylówa składała się z zbyt dużej koszulki Dylana i za małych już spodni jednego z chłopaków. Pewnie znowu wyglądałam trochę śmiesznie, ale przynajmniej było mi bardzo wygodnie.
O wiele wygodniej niż w rurkach i jakiejś bluzce. Chyba wcześniej nie znałam definicji słowa "wygoda".
- Clary, stęskniłam się siostrzyczko- zobaczyłam Audrey, która dosłownie pędziła w moją stronę. Dobrze, że sobie przypomniała o członku rodziny. Lepiej późno niż wcale.
- Nie przesadzaj. Zniknęłam z domu bez uprzedzenia tylko na 4 dni- zaśmiałam się ironicznie.
- Edmund stwierdził, że może jeszcze nie oswoiłaś się z tym, że będziesz miała ojczyma i chciałaś wszystko przemyśleć. Mama uznała to za logiczne, a ja- zatrzymała się- Trochę się martwiłam, ale przypomniałam sobie, że masz już te 17 lat- uśmiechnęła się, a ja nie potrafiłam tego odwzajemnić.
- Edmund- zrobiłam krótką przerwę i wzięłam głęboki oddech- Masz rację. W końcu mam już te 17 lat- znowu zaśmiałam się nerwowo- Nieważne, wracam do domu.
- To super, chodź już.
- Nie do tego- skrzywiłam się- Mieszkam teraz zupełnie gdzieś indziej. Jak na razie nie mam w planach zmieniać miejsca mojego zamieszkania.
- Powiedz mi przynajmniej...- wiedziałam o co chcę poprosić, dlatego jej przerwałam.
- Odpada. Potrzebuję spokoju. Ale nie martwcie się. Teraz już nie. Jestem w bardzo bezpiecznym miejscu- tak myślę.
- Okeeeej. Coś się dzieję?- cieszę się, że zauważyłaś.
Ostatnio zauważyłam jedną bardzo ważną rzecz. Mój charakter uległ drastycznej zmianie. Kiedyś w takich sytuacjach zachowywałabym się i myślała zupełnie inaczej. Nie mogę powiedzieć, że czasy się zmieniają. To ja się zmieniam.
- Już nic, ale możemy pójść teraz na kawę- której zresztą nie lubię, ale przemogę się.
- Starbucks?- skrzywiłam się. Zbyt typowe.
- Pani Murray ma bardzo przytulną kawiarnię. Ostatnio piłam tam bardzo dobrą latte- tak właśnie. Ta starsza kobieta zrobiła jedyną kawę w życiu, która mi smakowała. Talent?
- Nie kojarzę, ale możemy tam pójść- uśmiechnęła się.
- To cudownie.
***
- Według moich ustaleń lekcje skończyłaś o godzinie 14.25. Mogłaś jeszcze zostać zatrzymana przez jakiegoś nauczyciela, co mogło zając koło 10 minut, a potem samo dojście modło ci zająć około 30 minut. Powinnaś być tutaj o 15.05. Wiesz, że właśnie dochodzi 18.00?
Patrzyłam na Dylana z szeroko otwartymi oczami i sama nie wiedziałam co powiedzieć. Dobrze, że on przynajmniej wiedział.
- Co ty sobie myślisz? Nie mogłaś przynajmniej odebrać tego głupiego telefonu? To zbyt wiele?
Sięgnęłam do tylnej kieszeni w celu sprawdzenia telefonu. Nie powiem, że 25 nieodebranych połączeń mnie nie przeraziło. Spróbowałam, więc załagodzić sytuację.
- Nie przesadzaj- tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
- No jasne- powiedział tylko i tak po prostu wyszedł z domu.
Patrzyłam za nim i za drzwiami, które z hukiem zostały zamknięte.
- Clary, Clary, Clary. Ty nawet nie wiesz jak on się o ciebie martwił- usłyszałam z kuchni głos Daniela. W ciągu doby zdążyłam go bardzo polubić. Był taki sympatyczny i delikatny. To właśnie od niego pożyczyłam spodnie.
- Skąd możesz to wiedzieć- prychnęłam. Nie wierzyłam w to, że kogokolwiek w tym miejscu będzie interesowało moje życie.
- Może dlatego, że cały czas chodził po domu zdenerwowany i mówił tylko o tobie? Ale nie. To pewnie nie dla tego- zaśmiał się.
Podążyłam za jego głosem do kuchni i zobaczyłam, że siedzi na wysepce i w ręce trzyma starą gazetę. To do niego takie typowe. Większość czasu spędza właśnie w tym miejscu mimo tego, że wcale nie gotuje. Po prostu siedzi tam i czyta gazetę. No, ale jak kto woli.
- Mamy cole?
- Mamy- otworzył lodówkę i podał mi napój- Jak tam sprawy rodzinne?
Przelałam cole do szklanki i upiłam łyka. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że chcę mi się pić dopóki się nie napiłam. Wiem, że ta ciecz raczej nie ugasi mojego pragnienia, ale przynajmniej jest dobra. Gdy już skończyłam się delektować, wróciłam do pytania Daniela.
- Beznadziejnie. Chyba nie jestem tam już potrzebna.
- Chrzanisz.
- Wcale nie. Nowy facet mojej matki coś jej wmówił, a ona ślepo zapatrzona wierzy mu we wszystko. Przy nim nie ma własnego zdania, a to najgorsze co może być.
- Tęsknisz za ojcem, prawda?
- Przejrzałeś mnie- zaśmiałam się cicho- Ale to nie wszystko. Edmunda nigdy nie zaakceptuję. Nawet nie próbuj mnie do niego przekonywać.
- Nie chcę. Sam go nie lubię- wzruszył ramionami.
- Och, nie jestem jedyna!
- Z całą pewnością. Coś mi w nim nie pasuję- coś.
- Jeśli chodzi o Dylana...
- Myślę, że mimo wszystko powinnaś go przeprosić. Martwił się jak nigdy. Na dodatek potrzebujecie się.
- Wcale nie- nigdy nie myślałam o sobie, że jestem samowystarczalna, ale po co mi on?
- Kiedyś zrozumiesz- Daniel odłożył gazetę i wyszedł. Tak zwyczajnie.
Wstałam i popatrzyłam na gazetę. Coś przykuło moją uwagę. Data wydania gazety i nagłówek.
Anglia, 24 czerwca, 2002.
Śmierć Kate Donovan
- Co jest do cholery?- wyszeptałam.
Sprawdźcie wszyscy czy czytaliście wcześniejszy rozdział. Dodałam go dosyć szybko i mogliście nie zauważyć czy coś?
Byłam wczoraj na festiwalu kolorów i kocham!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top