3. Nadzieja zawsze umiera tak szybko, jak tylko się pojawia.

Chodziłam po zielonym, tętniącym życiem lesie z aparatem w ręce. Co chwilę widziałam przepiękne zjawiska natury, na które co i raz otwierałam i zamykałam buzię. Bardzo dobrze czułam się pośród szumiących drzew, co spowodowało to, iż zrobiłam na tyle dużo zdjęć, że chyba nie byłabym w stanie obliczyć ile ich dokładnie jest. Do tego bardzo mocno się odstresowałam, przez co totalnie zapomniałam o zbliżającym się przydziale do typów osobowości. Na samą myśl o tym, dalej jednak ściska mnie w brzuchu, czego nie potrafię zatrzymać. Zbyt wiele negatywnych emocji kojarzy mi się z tym wydarzeniem, co jest naprawdę męczące i wyczerpujące, a na samą myśl o moim niezdecydowaniu nawet nie wiem czy powinnam się śmiać czy płakać.

Usiadłam na ławce koło wysokiej brzóz, spuszczając wzrok na moje buty, kiedy nagle szybko musiałam schować aparat do plecaka, bo jakiś mężczyzna właśnie szedł drogą leśną obok mnie. Nienawidziłam ukrywania się z fotografowaniem, chociaż dobrze wiedziałam, co mogłoby się stać, gdybym przestała to robić. To wszystko potrafi mocno wyniszczyć człowieka.

Do dziś pamiętam, kiedy dostałam swój aparat, co miało miejsce niecałe dwa lata temu. Od tamtej pory zaczęłam odkrywać swoje wielkie zamiłowanie do tej właśnie czynności. Wcześniej próbowałam rysować albo tańczyć, ale po czasie przestawałam, zauważając iż te zajęcia nie sprawiają mi aż tyle przyjemności. Później próbowałam z gotowaniem, ale o tym wolę nawet nie wspominać, bo do dziś pamiętam jak mój brat całą noc wymiotował od mojego ciasta-zakalca. W tamtym momencie zrozumiałam, że chyba żadne dodatkowe zainteresowanie nie jest do końca dla mnie. Jednak po pewnym czasie odwiedziliśmy naszych dziadków, a ja dostałam wtedy od mojego dziadka mój aktualny aparat. Dowiedziałam się gdzie ewentualnie mogę dać go do naprawy, a ludzie nic mi nie zrobią z faktu, iż robię coś "nielegalnie''. Również zawsze mogę kupić sobie nowy sprzęt, ale jak na razie to mi wystarcza. Rodzice do tej pory nie wiedzą o mojej pasji i lepiej żeby tak zostało, wolałabym raczej nie widzieć ich reakcji.

Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni, spoglądając na wyświetlacz, co spowodowało, że poczułam jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. W domu powinnam być już dobre dwie godziny temu, a tym czasem ciągle sterczę i zastanawiam się, czego zrobić teraz zdjęcie.

— Świetnie, po prostu świetnie. — mruknęła do siebie po cichu, a po chwili szybkim krokiem pokierowałam się na przystanek autobusowy.

***

Gdy dochodziłam na przystanek, cudem udało mi się wejść do maszyny, a potem czuć na sobie wzrok każdej osoby dookoła. Przygryzłam lekko wargę i usiadłam na wolnym miejscu, w tym czasie sięgając po moją książkę, którą to czytałam rano, po czym ponownie próbowałam wciągnąć się w fabułę. Odpuściłam sobie jednak po paru minutach, odchylając głowę bardziej do tyłu, przez co spotkała się ona z metalowym słupkiem. Złapałam się za obolałe miejsce, klnąc przy tym pod nosem. Z dalej skrzywioną miną popatrzyłam przed siebie, widząc siedzących na siedzeniach ludzi.

Wszystkie znajome twarze.

Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego tak zareagowałam, ale ta mała rzecz spowodowała, iż zebrało mi się na mało przyjemne przemyślenia. Zdałam sobie sprawę, że naprawdę nienawidzę tego żywiołu i przede wszystkim miasta. Nienawidzę tego, że znam każdy zakątek tego przeklętego miasteczka, bo prawie nigdy go nie opuszczam, nienawidzę tego, iż każdy dzień niczym się nie różni od pozostałych, nienawidzę tego że czuję się tu przywiązana linami, a opór nie pozwala mi się stąd wyrwać. To uczucie jest zdecydowanie gorsze od tego, iż nie umiem się zdecydować, jaki typ osobowości powinnam wybrać. Gdyby jednak dłużej nad tym pomyśleć, są to podobne impresje. Każdy żywioł ma swoje plusy i minusy, ale ja jak na razie potrafię dostrzegać tylko tą gorszą stronę wszystkich z nich. Te dwa uczucia łączy to, iż czując którekolwiek z nich mam ochotę krzyczeć najgłośniej jak tylko potrafię, z tego powodu, że już nigdy nie poczuję się w stu procentach wolna, po prostu nie mam jak.

Zamknęłam oczy i wstrzymałam na chwilę oddech. Musiałam jak najszybciej odgonić od siebie te myśli, zanim zrobiłabym w tym autobusie coś, za co każdy na ulicy wskazywałby na mnie palcami. Wszystko dusiłam w swoim środku, co tylko bardziej go wypalało, ale tak musiało być. Miałam tego dość, po prostu. Zdawałam sobie sprawę z tego, że moje życie to jeden wielki i żałosny żart, z którego nikt nie potrafi wydusić ani grama śmiechu. Ciągle narzekam na swoje problemy, przez co jeszcze bardziej zamykam się w czterech ścianach. Każdego dnia mam nadzieję, że ten opór nagle zniknie, ale do tej pory nie widzę większych postępów. Bo nadzieja zawsze umiera tak szybko, jak tylko się pojawia, a ja nie potrafię w inny sposób postrzegać świata. I to wcale nie jest motywujące.

Nagle autobus się zatrzymał, a ja szybko opuściłam maszynę, kierując się do miejsca, do którego najchętniej bym nie wchodziła, czyli mojego domu. Szybko podeszłam pod białe drzwi, bez zastanowienia je otwierając. Zdjęłam moje nakrycie wierzchnie, by potem zawitać do salonu. Rzuciłam kilka pytających spojrzeń moim rodzicom, którzy siedzieli przy stole w kuchni, a ich palący wzrok spoczywał na mojej osobie. I gdyby wzrok mógł zabijać, to już od dawna leżałabym martwa. Starając się ignorować dwie pary tęczówek wlepionych w moje ciało, podeszłam  do lodówki, z której wyciągnęłam makaron z serem, odgrzewając go potem w mikrofali. Wzięłam widelec i zaczęłam kierować się w stronę swojego pokoju, przy czym chcąc być jak najmniej zauważona.

— Poczekaj. — usłyszałam twardy głos ojca, dzięki czemu moje serce zaczęło trochę szybciej bić. Obróciłam się na pięcie i usiadłam na drugim końcu stołu przy rodzicach.

— Coś się stało? — spytałam, nabijając przy tym makaron na widelec, by zaraz znalazł się w mojej buzi.

— Tak. — czułam jak matka obserwowała każdy mój ruch, co zaczynało powoli mnie denerwować.

— Chcielibyśmy z tobą porozmawiać, ale nie będzie to lekka rozmowa. — słysząc specyficzny głos mojego ojca, przełknęłam makaron znajdujący się w moich ustach, myśląc o jego słowach.

— Dobrze, więc o co chodzi? — skakałam wzrokiem po czerwonych oczach to ojca, to matki.

— Chcemy porozmawiać o twoim bliskim wyborze do typów osobowości. — rodzicielka spojrzała w moją stronę. — A dokładniej chodzi o to, byś należycie przemyślała swój wybór.

— Wiesz o tym, że tutaj w domu będzie ci dobrze, a w tych innych żywiołach może być nie za kolorowo. — mój ojciec uśmiecha się swoim pijackim uśmiechem, przez co mam ochotę się zrzygać.

— Pamiętaj kochanie, my zawsze przyjmiemy cię do domu, a w twoim wieku w zieleni jedynie będziesz musiała chodzić częściej na lekcje medytowania, oraz będziesz mocniej pracować nad szczerością w szkole i przez około rok lub trochę wiecej będziesz mieszkać w akademiku. — wymusiła na swojej twarzy uśmiech, a ja potrafiłam myśleć jedynie o tym, jak bardzo nie lubię lekcji medytowania w tym narodzie. — Najlepiej będzie, jeśli zostaniesz w tym żywiole, więc tak też zrób.

Ostatnie słowa matki rozbrzmiewały mi w głowie, powtarzane jak modlitwę, a w środku czułam, jak powoli gotuje się we mnie złość. Nie spodziewałabym się, że moi rodzice naprawdę chcieli mną zmanipulować tak prostym sposobem, a przede wszystkim wierzyć, iż coś to da. Musieli chyba zapomnieć, że nie mam już pięciu lat. Parsknęłam śmiechem, kręcąc przy tym głową, za to ich zakłopotane miny sprawiały, iż cała sytuacja stawala się być jeszcze zabawniejsza.

— Wy tak na poważnie? — spytałam, smiajac się. — Naprawdę myśleliście, że jak usiądziecie przy stole i postaracie się mną zmanipulować w sposób, jaki manipuluje się dzieckiem to coś to da? — uniosłam brwi do góry, przestając się już śmiać, by zamieniło się to w złość. — Czy wy naprawdę jesteście już na tyle zdesperowani, by narzucać mi jeden z najważniejszych wyborów w życiu? Tak się składa, że jeżeli by wam zależało na tym, bym została w tym typie osobowości, to trzeba było pracować na to całe życie, a nie martwić się tylko o siebie, kiedy ja ze wszystkim musiałam radzić sobie sama, bo każdy problem był tylko i wyłącznie mój, nieważne że przeżywałam przy tym piekło. Nie macie po tym wszystkim prawa wpychać swojego nosa w moje życie, bo od dawna nie jesteście w nim obecni. — wpatrywałam się chłodno w ich tęczówki, nie żałując żadnego słowa, które wypowiedziałam.

Widziałam, jak moja matka uchyla usta w szoku, a ojciec bez zastanowienia podniósł się z krzesła, bym po chwili poczuła przeszywający ból w prawym poliku.

— O tym właśnie mówię, nie potraficie nawet pogodzić się z prawdą. — spluwam, a potem szybko kieruję się do swojego pokoju, nie szczędząc sobie mocnych kroków po schodach oraz trzasku drzwi. Od razu  po przekroczeniu mojego pokoju siadam na podłodze przy łóżku i podkulam pod siebie nogi. Naprawdę mocno pogubiłam się w tym życiu.

===

Dzisiaj trochę krótszy rozdział niż zazwyczaj, ale mam nadzieję, że to nie aż tak duży problem.

Do zobaczenia w kolejnej części!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top