23. Epilog

 Z góry przepraszam, za tak długą nieobecność, nie będę tu pisać nie wiadomo jakich powodów mojej dwutygodniowej(?) nieobecności, po prostu ostatnio mam ciężki okres i nie miałam nadzwyczaj weny. Przepraszam. x
Ps. proszę o przeczytanie notatki na samym dole.

*DWA LATA PÓŹNIEJ*

Według mnie, święta są najgorszym okresem... Chociaż, raczej tydzień przed świętami bożonarodzeniowymi, jest najgorszym i morderczym tygodniem na świecie. Tydzień szału zakupowego i sprzątania całego domu, od podłogi, po dokładne czyszczenie klawiatury komputera. Kiedy przez ten tydzień, a czasami nawet i dwa tygodnie, narobisz się po pachy, dziękujesz, że w wigilię, możesz usiąść przy stole, z rodziną, ciepłymi potrawami, w miłej atmosferze... cóż, nie każdy spędza w ten sposób święta, a na pewno nie ja.

 Nakładałam właśnie na trzy talerze ziemniaki puree, kiedy poczułam owijające się wokół mojej talli, duże ręce. Uśmiechnęłam się, odwracając się do chłopaka, o kruczoczarnych włosach.

 - Wesołych świąt kotku. - chłopak wyszeptał, muskając moje usta.

Pogłębiłam pocałunek, nadal trzymając w jednej dłoni garnek z ziemniakami, a w drugiej łyżkę. Całowaliśmy się przez chwilę, dopóty nie usłyszeliśmy chrząknięcia.

  - Przy jedzeniu? - przewróciłam oczami, na pytanie Caluma.

 - Jeszcze nie jemy, jakbyś nie zauważył. - warknął Michael, odsuwając się ode mnie o krok.

 - Ale to jedzenie patrzy - wskazał palcem na talerze, ustawione na blacie. - właśnie, co na obiad?

 - Nie wiem, czemu nie chcieliście spędzać normalnie świąt. - westchnęłam odwracając się z powrotem w stronę talerzy. Dokończyłam nakładać jedzenie, po czym odłożyłam brudne garnki do zmywarki.

 - Ponieważ nie miałyby one sensu. - mruknął Mike, łapiąc za twa talerze, po czym położył je na stole w jadalni. - Cieszmy się sobą i jedzmy! - krzyknął.

 Wzięłam do rąk ostatni talerz i udałam się do pomieszczenia obok. Dwie najważniejsze osoby w moim życiu, siedziały zajadając się przygotowanym przeze mnie obiadem. Czy to nie jest uroczy widok? Nie, kiedy masz świadomość, że gotujesz codziennie i oczywiście, codziennie widzisz ten sam widok, na który masz już ochotę wymiotować.

 - Powinniście zacząć gotować, księżniczki. - burknęłam, siadając na przeciwko Clifforda.

 - Och, nie po to cię poślubiłem, żeby teraz gotować. - stwierdził Michael, z pełną buzią.

Westchnęłam zrezygnowana, a mój wzrok od razu przeniósł się na lewą dłoń, gdzie na palcu widniała złota obrączka.

 - Gdybym wiedziała, wyszłabym za mąż, za Caluma.

 - O nie, mnie w to nie mieszajcie. - chłopak uniósł do góry ręce.

 - Właśnie, frajerze. Gdzie twoja dziewczynka? - zapytał czarnowłosy.

Nadal nie mogę się przyzwyczaić do koloru włosów mojego męża... Boże jak to dziwnie brzmi. Pół roku temu, Michael postanowił, że przefarbuje się na normalny kolor, ponieważ jak to stwierdził; ,,nie będę chciała męża, tęczowego idioty", i dzień przed naszym skromnym ślubem, zafarbował włosy, co nie powiem, zasmuciło mnie. Wszystko co stało się dwa lata temu, zmieniło nas. Okropnie nas zmieniło, a brak tego czerwonego koloru na jego włosach, tylko mi o tym przypomina. Każdy z nas nosi sztylet wbity w plecy, ale ja mam ich najwięcej.

 - Agnes przyjedzie dzisiaj wieczorem.

Jak na zawołanie, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Podniosłam się, oznajmiając, że otworzę. Nie miałam pojęcia kto to. Oprócz Jen, która miała przyjechać dopiero za jakieś pięć godzin, nikogo się nie spodziewałam. Agnes jest dziewczyną Caluma od ponad roku i cieszę się z tego niezmiernie. Ona jest moją jedyną przyjaciółką, którą nad zwyczajniej kocham, nie opuściła mnie po tym wszystkim, jak zrobiłaby to każda normalna osoba. Została przy mnie i do dziś mnie wspiera.

Otworzyłam drzwi, nie patrząc przez wizjer, po czym złapałam się za brzuch, wstrzymując powietrze, widząc osobę... a raczej osoby stojące przede mną.

 - Kto przyszedł? - odwróciłam wzrok na stojącego za mną Michaela.

Zaciskał pięści, a jego twarz poczerwieniała. Był zły. Był bardzo zły.

 - Co tu robisz skurwielu?! - warknął robiąc krok.

 - Michael... - wysapałam zginając się.

Ogromny ból przeszedł po moim ciele. Czułam, jakby w moim brzuchu coś się rozrywało. Upadłam na kolana, a widok przede mną stał się zamazany przez łzy.

 - Córeczko. - usłyszałam głos Veronicy, mojej matki.

 - Oddychaj. - wyszeptał Michael, podnosząc mnie. - Tom pierdolony sukinsynie, dzwoń po karetkę! - krzyknął.

 - Co się dzieje? - zapytał Calum, wbiegając do holu.

 - Ona rodzi, dzwońcie po pogotowie, do kurwy!

 Bałam się. Cholernie się bałam o nasze dziecko, które od ośmiu miesięcy noszę w sobie. Bałam się o naszą córeczkę. Dlaczego akurat teraz? Kiedy wszystko pomału szło do przodu, musiał zjawić się tutaj Tom...? Do tego u boku swoich, a raczej naszych rodziców? Zostawił mnie, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Po długim czasie rozpaczaniu, kiedy podobno był martwy, w końcu go odnalazłam, a on tak po prostu mnie opuścił. Wbijając mi kolejny sztylet w plecy, który przebił się wprost do serca.

O mój boże to koniec ,,Dread"! A może nie zupełnie...;) Myślałam nad dodaniu ,,bonusowych" rozdziałów z perspektywy Michaela, paru, tych najważniejszych + z dwóch czy po prostu jednego, który powiedziałby, co będzie dalej. Idk, to zależy od Was. Mogę napisać tyle, że dziecko oczywiście przeżyje (imię też należy do Waszego wyboru), Rose nie umrze przy porodzie! Chociaż muszę się przyznać, że przez chwilę chciałam ją zabić (tak jak Michaela XD). Ale nie chciałam Wam tego robić. No więc, jak na razie to tyle. Czy będę tu jeszcze coś pisać, czy nie, jak mówiłam, zależy tylko od Was. Całuję Kamila. x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top