Rozdział 11
Kroczył ku miejscu spotkania z już lekkim spóźnieniem. Musiał jeszcze odbyć "poważną" rozmowę ze swoimi przyjaciółmi. Nic dziwnego, że się martwili, jednak ciągle podejrzenia jeżeli chodzi o Ślizgona były poniekąd irytujące. Nareszcie zaczął widzieć jaki stosunek mieli do Domu Węża, a on się dziwił dlaczego irytowało tym innych. Odsunął fakty, o tym że rodzina Malfoyów mimo wszystko była mocno związana z Voldemordem. Dlaczego był takim idiotą, że nie myślał o zagrożeniu, o swoim przeznaczeniu, tylko o nie trudno się domyślić, dziewczynie. Nie chodziło tu tylko o jego, jednak także o Draco. Przecież jest wilkołakiem, a ma czas na randki? Wszedł do Pokoju Życzeń zamyślony, nawet nie zauważając, że już dotarł na miejsce.
- Potter! Po co tobie te okulary skoro nawet mnie nie widzisz?! - zawołał stojący za nim blondyn ze skrzyżowanymi rękoma. Dopiero teraz Harry otrząsnął się i spojrzał trochę zaskoczony na postać, którą wyminął, ale szybko przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Malfoy. - syknął ostrzegawczo. Ich rozmowy wracają na właściwy tor. Ron byłby dumny.
- Potteruś. - odpowiedział przesłodzonym głosem. Podszedł do niego mierząc wzrokiem, który nie zdradzał żadnych konkretnych uczuć. Harry westchnął zrezygnowany. Po co ma się jeszcze z nim kłócić? Co prawda Draco stał się mniej irytujący i może mu w jakiś sposób współczuł, ale nadal był to tylko Ślizgon, którego powinien znosić.
- Nieważne. Chce tylko poćwiczyć te zaklęcia, bez sprzeczek. - odsunął się, wyjmując różdżkę, całkowicie unikając tego wzroku, który pokazywał lekkie zdziwienie. Blondyn zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział, jakby był tym przygnębiony, co Harry sprawnie wyłapał. Wyjął zwinięta listę zaklęć by tylko przerwać ta dziwna atmosferę. - Zaczniemy od Lumina Chorum? - zapytał uspokajając się trochę, przez inne zachowanie jego towarzysza, które go zaniepokoiło. Zaklęcie nie wygląda na skomplikowane. Wystarczy skierować różdżkę ku górze i wytworzyć strumień światła razem z osobą drugą. Pierwszy lepszy czar z wypisanych.
- Gdybym wiedział co to jest, może bym odpowiedział. - jednym machnięciem różdżki, skrawek papieru był już w ręce Ślizgona, który uważnie ją przeczytał. Naprawdę? Ma podobna rozpiskę a dopiero teraz się z nią zapoznaje? Nie przerywał coraz to dłuższej ciszy swoimi spostrzeżeniami, nawet nie miał na to ochoty. Zauważył, że ten odłożył już instrukcję i machnął w jego stronę ręką. Dlaczego czuje się tak nieswojo? Chciał rozmowy, przekomarzań, czegokolwiek. Ustawił się gotowy do wykonania zaklęcia, byle by mieć je z głowy. Przecież to on zaproponował spotkanie, wiec o co mu znowu chodzi? Przez swój wewnętrzny dylemat nie zauważył, ze Draco rzucił czar, a on sam zrobił to zdecydowanie za późno, wiec strumień światła przeleciał tuż nad jego głową, na co zareagował syknięciem.
- Znowu chcesz mnie zabić?! - skierował swój gniew na blondyna z niewiadomych powodów.
- Znowu? A gdzie był ten pierwszy raz? - prychnął, odwracając głowę. - Prędzej sam się zabijesz. - dokończył już ciszej.
- Nic trudnego w zabiciu się zwłaszcza, że jesteś przy mnie. - wycedził zdenerwowany. Blondyn spojrzał na niego i natychmiast odwrócił się idąc dumne w stronę drzwi. Gryffon zamrugał zdziwiony i otrząsnął się, czując ze powiedział coś co nie powinien mówić.
- Draco. - zawołał go idąc za nim, na co ten przyspieszył. - Draco do cholery! - chwycił go za szatę, jak tylko ten chciał już wyjść. Spojrzał mu w oczy, które nie były takie jak zawsze, jakby zmęczone bardziej niż powinny.
- Puszczaj mnie. - syknął wyrywając się z uścisku. - Przecież mogę cię zabić co nie? Wilki maja to w zwyczaju. - o to mu chodzi, przecież nie powiedział nic... chwila, jednak powiedział.
- Ja... Nie chodziło mi o to... - zaczął rozumiejąc swój błąd. Draco myśli, ze boi się go? Że nienawidzi, przez wilkołactwo?
- A o co? O to że w każdej chwili mogę się na kogoś rzucić? - zaśmiał się, podchodząc do Harrego, rzucając go na ścianę i przytrzymując. - Faktycznie mogę to zrobić. - uśmiechnął pokazując swoje zęby. Zachowywał się jak szaleniec, co zaniepokoiło chłopaka, ale nie może mu tego pokazać.
- Skoro możesz kogoś zaatakować to zamiast nauczyć się to kontrolować, uganiasz się za dziewczynami?! - krzyknął starając się wydostać, jednak ten miał więcej siły niż wyglądało.
- Nie uganiam się za dziewczynami, Potter. - przycisnął go do ściany mocniej, jakby nie kontrolował swoich napadów złości, ale Harry miał to gdzieś, chciał odpowiedzi na to co go gryzło.
- A ta Puchonka, to twoja dawno nie widziana kuzynka, co? Widzę, że fajnie się razem bawicie, rodzinne zabawy? - nie wytrzymał, znowu nie myśląc nad swoimi słowami. Draco opuścił go, wymierzając cios swoimi paznokciami w policzek, tworząc trzy linie przechodzące przez twarz wybrańca.
- Ta Puchonka bez mojej interwencji, mogłaby cię zagryźć, ale jak wolisz być dupkiem nie powinno cię to obchodzić. - pospiesznie opuścił pokój, pozostawiając Harrego z samym sobą. Przyłożył dłoń do rany, słysząc jeszcze jego głos w swojej głowie. Wspominał kiedyś o jeszcze innym wilkołaku, dlaczego nie połączył faktów? Poczuł się jak skończony idiota. Obarczał go, jeszcze bardziej dołując, a pewnie miał dość zmartwień. Nie nadaje się na opiekuna, nie powinien nawet się ta sprawa interesować. Spuścił wzrok na swoje dłonie na których była krew, przez ranę. Z niechęcią skierował się do Snape, przecież tylko jemu będzie mógł wyjaśnić przyczynę ran i ten je usunie. Piekło, ale nie tak bardzo jak poczucie winy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top