XXXVI

Kolejne dwa dni wyglądały tak, jak poprzednie, a ja odchodziłam od zmysłów. Nie ojciec Cartera zachowywał się inaczej, ale nie chciał mi nic powiedzieć, a to mogło oznaczać, że mają jakieś informacje dotyczące mojego męża. Tego dnia był wyjątkowo pobudzony i dziwny, jednak nie puścił pary z ust.

- Ok. Widzę, że coś się stało. Powiedź o co chodzi. -  Rozkazałam już mocno zaniepokojona. Moja cierpliwość się skończyła i byłam gotowa walczyć z nim o prawdę. Miałam po prostu dość tej niewiedzy. 

Wyłączyłam telewizor, który stał w małym skromnym salonie i wpatrywałam się uparcie w Erica.Nie odpowiedział od razu, jak gdyby zastanawiał się, czy powinien mi powiedzieć. Minuta trwała wieczność, ale nie zamierzałam się wycofać, musiałam wiedzieć. 

- Znaleźli trop. - Odpowiedział, a ja wstrzymałam powietrze czekając na dalsze rewelacje i automatycznie podniosłam się z kanapy. - Niestety prowadzi na terytorium wampirów i nie mamy pojęcia co zastaną na miejscu. - Wyznał, a ja z wrażenia upuściłam trzymany kubek, który uderzył o posadzkę i roztrzaskał się na milion części. 

- I mówisz mi o tym dopiero teraz! Cholera jasna! - Wydarłam się na Erica, a on w milczeniu zabrał się za sprzątanie podłogi. - Jak mogliście to przed mną ukrywać! A co jeśli... - Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam na Erica z czystym przerażeniem. - Czy oni właśnie są w drodze do tego miejsca? - Zapytałam, a on tylko przytaknął. - Dlaczego więc my siedzimy do jasnej cholery tutaj?!

- Chyba oszalałaś? Nie wiesz co tam jest, a nie możemy cię narażać. - Oznajmił spokojnie i spojrzał na mnie, tym swoim lodowatym, przerażającym wzrokiem ojca. Przy Ericu znowu czułam się, jak dziecko - zwłaszcza kiedy karcił mnie spojrzeniem. 

Teraz nie tylko mój teść chodził zdenerwowany. Nie byłam wstanie usiedzieć na miejscu, więc co chwilę chodziłam do kuchni robić kawę i kręciłam się w kółko po salonie. Świadomość, że zaufani ludzie znaleźli jakiś trop, była wręcz przytłaczająco stresująca. W głowie miałam miliard scenariuszy i starałam się trzymać, raczej tych dobrych, bo te złe mogłyby mnie zabić.

Dźwięk telefonu postawił nas na nogi i z mocno bijącym sercem obserwowałam jak teść, rozmawia z kimś po drugiej stronie.

- Tak. - Przerwał na chwilę i słuchał dalej, a jego mina diametralnie się zmieniła. Na twarzy mieszała mu się ulga z czymś co przypominało strach w jego wykonaniu. - Dobrze. Czekamy. - Wyłączył urządzenie i wpatrywał się we mnie chwilę. 

- Co się stało? Znaleźli go? - Zaczęłam wypytywać z prędkością wystrzeliwanych kul z karabinu.

- Tak.. - Wyznał, jednak daleko mu było od szczęścia. Czy nie powinien się cieszyć? - Jego stan jest krytyczny. - Poinformował, a moje ciało ogarnęło coś na kształt bezsilności. Usiadłam na pobliskim fotelu i czekałam na to co ma dopowiedzenia. Szykowałam się na najgorsze. - Zostawili go w jakimś opuszczonym budynku, pewnie myśląc, że nie żyje.

Jeśli wcześniej myślałam o jakimś dobrym rozwiązaniu tej sprawy, to teraz w głowie miałam same czarne scenariusze. Bałam się, cholernie się bałam, że umrze, a ja zostanę sama i to jeszcze bez dzieci. A wielka, zapsiona rada nic nie zrobi, bo nawet nie mamy dowodów, że Cameron jest w cokolwiek zamieszany - a przynajmniej tak mówił Eric. 

Czekaliśmy około dwóch godzin, kiedy blisko domu zaalarmował mnie, odgłos silników, nie czekając na nic wybiegłam przed dom, a tam podjechały dwa czarne duże auta. Z jednego z nich wysiadł Marcel, mate mojej przyjaciółki, ale byłam tak zdenerwowana, a jednocześnie szczęśliwa, że znaleźli Cartera, że nie zwracałam uwagi na nic. Dwóch nieznanych mi wilkołaków, wyciągnęło Cartera z tylnego siedzenia samochodu i kolana się pod mną ugięły. Wyglądał okropnie, był jedną wielką raną, która zadali mu ci zwyrole. Nie wiem czy miał centymetr ciała, który nie był w jakiś sposób skatowany. Był nieprzytomny, więc nawet nie usłyszał mojego krzyku rozpaczy na to, co zobaczyłam. Nigdy nie widziałam go w tak złym stanie i nie sądziłam, że ktoś może coś takiego wyrządzić wilkołakowi.

- Uspokój się. - Usłyszałam Erica, który złapał mnie kiedy próbowałam rzucić się w stronę Cartera. - Nie pomożesz mu tym. - Próbował mnie uspokoić, a jeszcze bardziej mnie rozwścieczył.

-W czym mu nie pomogę?! Widzisz, jak on wygląda?! - Szarpałam się na marne, ale byłam w takim szoku, że to był instynkt. Musiałam być blisko Cartera, ale nie pozwolili mi się zbliżyć. 

- Aria uspokój się do cholery! - Po kilku minutach walki Eric wydarł się na mnie, a ja na chwilę zamarłam. Dopiero po kilkunastu sekundach, zdałam sobie sprawę, że wpadłam w panikę i Eric miał racje, nie pomogę mu rzucając się, jak wariatka. 

- Emilia już jedzie. - Powiedział jeden z wilkołaków i posłał w moją stronę współczujące spojrzenie. Spojrzenie, które mówi ''przykro mi nic więcej nie mogliśmy zrobić''. 

Wzięłam kilka głębokich wdechów i starałam się zapanować na sobą. Musiałam to jakoś przeżyć i Carter też z tego wyjdzie, bo jeśli nie, to osobiście skopie mu dupę w zaświatach. Nie po to przeszłam przez to wszystko, nie po to urodziłam mu dzieci, żeby teraz się zawinął na drugą stronę. O nie! Ma to kurwa przeżyć, żebym mogła mu sama obić twarz, za to, że w ogóle na siebie nie uważał i postawił mnie w takiej sytuacji. 

*************

''Nie bij, wytłumacz.'' 

Przepraszam, że nie pisałam, ale szczerze mówiąc zabrakło mi weny do tej historii. Mój mózg nie pracuje od A do Z, on po drodze jeszcze inne wymyśla i nigdy nie skupiam się na jednej historii na raz. Takim sposobem zaczynam np dwa opowiadania i pisze raz tak, a raz siak. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top