XXV

Wszystko było dopięte na ostatni guzik, ja byłam ubrana w suknie za tysiące dolarów, a reszta była organizowana przez specjalne osoby, które się tym zajmowały zawodowo. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że czekałam tylko na jedną osobę, w całym tym zamieszaniu ostatnich tygodni, nigdy nie zapomniałam o niej i o tym ile dla nas zrobiła. Nie mogłam zmusić Kim do przyjścia i nie chciałam też wywierać na niej presji ale czekałam, miałam nadzieję, że jakoś oswoiła się z informacjami, którymi rzuciłam w nią ostatnio i jednak się pojawi na moim ślubie. Wysłałam jej nawet suknie druhny, wysłałam milion SMS-ów, ale ona milczała co sprawiało, że pękało mi serce. 

- Za kim tak wyglądasz? - Zapytała podejrzliwie Alex. 

- Za przyjaciółką. Miałam nadzieje, że się pojawi... - Odpowiedziałam i westchnęłam głośno kiedy nie zobaczyłam, ani Kim ani jej samochodu. 

Alex stanęła koło mnie i również wyjrzała przez okno, chwilę stała w milczeniu aż w pewnym momencie zaczęła kręcić głową i wzdychać.

- Nie martw się o przyjaciółkę... - Zaczęła, a jej głos sprawił, że mnie zmroziło. - Przyjechał ojciec Cartera i nie wygląda na zadowolonego. 

Myślałam, że wcześniej się stresuje, ale teraz dosłownie miałam wrażenie, że wypluje flaki z nerwów. Myślałam, że ojciec Cartera nie żyje i dlatego on jest alfą, a teraz mam się z nim spotkać. Usiadłam ciężko na siedzenie bo zrobiło mi się słabo.

- Dasz radę jakoś, na więzi mate nic nie może poradzić, więc co najwyżej ponarzeka... - Próbowała mnie uspokoić i miało to jakiś sens, ale moje ciało reagowało samoistnie. 

Kiedy wróciła Mia, miała nieodgadnioną dla mnie minę, co nie wróżyło nic dobrego. Ten ślub zapowiada się na katastrofę, a jednak musiał się odbyć więc kiedy naszedł czas pozwoliłam, żeby dziewczyny mnie wyprowadziły z pokoju. Starałam się iść pewnie ale zamiast nóg miałam dwie galarety, a bijące jak dzwoń serce wcale nie pomagało, zwłaszcza, że każdy wilkołak je słyszał. 

Stałam na pierwszym piętrze i zaczęłam rozglądać się zebranym na dole. Czekał Carter, który rozmawiał o czymś ze starszym mężczyzną, łudząco przypominającym Emilię - prawdopodobnie był to jego ojciec. Czekały dziewczynki ubrane w śliczne, pastelowe sukienki, a za nimi w każdym pomieszczeniu najważniejsi członkowie watahy. Wzięłam głęboki wdech kiedy Mia pomagała mi schodzić po schodach, gdyby cała ceremonia zależała od mnie, to było by to tylko podpisanie dokumentów w zwykłej sukience i tyle, ale  Carter i dziewczyny uparły się na ślub, który kosztował majątek i zmuszał mnie do wystąpienia publicznego. 

Kiedy byłam już w połowie, zobaczyłam wzrok Cartera, który mówił mi, że coś jest mocno nie tak. Zamarłam na chwilę, ale postanowiłam, że muszę trzymać nerwy na wodzy i kiedy byłam już na samym dole spytałam się Cartera o co chodzi. 

- Rada ''dopatrzyła'' się kilku wykroczeń jeśli chodzi o ludzkie prawo...- Zaczął i wykrzywił usta, dobrze wiedziałam kto się dopatrzył i im doniósł. - Prawnie umarłaś, zajmowała się nimi Kim, która nie zgłosiła faktu, że zabrałaś dziewczynki. A ja dopiero niedawno wysłałem papiery z wyjaśnieniem twojej tajemniczej śmierci. - Dokończył i spojrzał na mnie tym wzrokiem który mówił mi, że mam szykować się na więcej. - Mój ojciec jest w radzie i nie powinien ale poinformował mnie, że przyjadą niedługo zabrać dziewczynki. 

Musiałam złapać się o barierę schodów bo poczułam jak nogi mi mdleją, dosłownie grunt usunął mi się spod nóg. Spojrzałam jeszcze na ojca Cartera, który przyglądał mi się surowo i kiwał głową jakby ocena mnie nie wyszła zbyt dobrze.

- Po moim trupie! - Powiedziałam w końcu kiedy moje ciało opanowała złość. - Alex zabierz dziewczynki do mojego pokoju i macie stamtąd nie wychodzić. - Rozkazałam stanowczo ale ku mojemu zdziwieniu Alex wykonała polecenie. 

- Ario... To, że schowasz dziewczynki nic nie pomoże... - Zaczął Carter ale przerwałam mu gestem dłoni.

- Nie słyszałeś mnie. Kazałam im iść do mojego pokoju, nikt nie ma prawa tam wejść bez mojego pozwolenia, czyż nie? Czy to nie jest prawo? - Zapytałam, a on przez chwilę mi się przyglądał i przytaknął. - Rada nie złamie prawa, prawda? - Zapytałam ponownie bo w głowie już ułożyłam plan.

Carter uśmiechnął się w moją stronę, a jego ojciec wykrzywił usta w grymasie. 

- Nie możesz ich tam przetrzymywać cały czas! - Rzucił zbulwersowany, mój na nieszczęście przyszły teść. 

- Cały czas nie, ale dopóki czegoś nie wymyślimy. - Odpowiedziałam zdeterminowana i chyba go zaskoczyła moja hardość bo nie powiedział nic więcej. 

Zamiast zacząć ceremonie, czekaliśmy aż przyjadą inni z rady, nie mogłam udawać, że mnie to nie rusza ale byłam pewna jednej rzeczy - dziewczynki z nimi nigdzie nie pojadą. W głowie zastanawiałam się nad tym co mogę powiedzieć i jak może wyglądać spotkanie z radą, ale cholernie się bałam.

- Będzie dobrze. - Pocieszał mnie Carter.

Nie odpowiedziałam, bo wiedziałam, że sam nie był pewien tych słów. Nie pomagał fakt, że jego ojciec obserwował nas z grymasem na twarzy i co chwilę rzucał jakieś uwagi co do naszego ślubu czy adopcji dziewczynek. Czułam też, że nie podoba mu się, że jestem człowiekiem i jeszcze bardziej mnie to dobijało. 

- Idą! - Krzyknęła Mia, która wyglądała przez okno kuchenne.

Nagle w domu zrobiło się zamieszanie, a Carter cały się spiął na tą wiadomość. Moje serce przyspieszyło kiedy wyszliśmy na spotkanie mrokowi jakim była rada wilkołaków. Stałam tam i obserwowałam jak pięcioro starszych mężczyzn wchodzi do domu i przygląda nam się z poważnymi minami, a kiedy jeden z się odezwał moje ciało zalała fala gorąca.

- Carter Cole... - Skłonił lekko głowę i kontynuował. - Jesteśmy zmuszeni zabrać Emmę i Emily Matthews, gdyż podejrzewamy, że zostało złamane prawo, którego wszyscy musimy przestrzegać. - Tutaj wszyscy spojrzeli na mnie. - Dziewczynki zostały bezprawnie zabrane od jej prawnej opiekunki Kim Norton, a okoliczności cudownego ożycia ich ciotki Arii Matthews muszą zostać wyjaśnione. 

Mia zakryła usta w przerażeniu, a Carter uścisnął moją dłoń, choć marne to było pocieszenie. 

- Dziewczynki przebywają w pokoju Luny i dopóki nie wyda takiego pozwolenia, nie jestem wstanie was tam wpuścić. - Zaczął spokojnie Carter.

- Chowanie dziewczynek w niczym nie pomoże. - Zaczął mężczyzna o orlim nosie i złowrogim spojrzeniu.

Nie miałam pojęcia co jeszcze mogłam zrobić, ale wiedziałam, że potrzebowaliśmy cudu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top