XXIV

Nastały ciche dni, bo Carter wciąż był zły o implant, a ja póki co nie zamierzałam odpuścić. Rozmawiałam z Emilią o tym dlaczego był taki zły i w sumie nie mogłam całkowicie go obwiniać, bo  kiedy kończysz sto pięćdziesiąt lat to ciężko czekać na późnej jeśli chodzi o zakładanie rodziny. Swoją drogą nasz związek podchodził pod ostrą pedofilię i dziewczyny śmiały się ze mnie, nie szczędząc głupich komentarzy. Co prawda wiedziałam, że wilkołaki są długowieczne, ale Carter wyglądał co najwyżej na trzydzieści lat, więc tym bardziej informacja o jego wieku trochę mnie zbiła z tropu.

 W między czasie przygotowałam się do ślubu, choć wszystkie rzeczy, które powinniśmy byli załatwić razem załatwialiśmy przez bety lub siostry Cartera. Sytuacja była komiczna i tragiczna zarazem, wielki zły alfa obrażał się jak nastolatka, a ja nie wiedziałam już jak z nim rozmawiać bo on nie zamierzał iść na jakąkolwiek ugodę. Nawet w dzień ślubu skutecznie mnie unikał, aż do momentu kiedy nadeszło niespodziewane, a ja zaczęłam naprawdę się obawiać o los dziewczynek. 

- Zostaw już te włosy, lepiej nie będzie. - Powiedziałam zirytowana do Alex, która już dobre z pół godziny maltretowała moje włosy.

- Cicho bądź, musisz choć trochę przyzwoicie na ślubie wyglądać, żeby nie drwili z nas inne watahy. - Odbąknęła z przekąsem. 

Westchnęłam ciężko, bo już dawno się poddałam, wszystkim czynnościom jakie na mnie wykonywała razem z siostrami Cartera. Byłam tak zestresowana, że nie mogłam nic przełknąć, a żołądek na stałe zatrzymał się w moim gardle. Nie wiedziałam czy chodziło o ślub czy o coś jeszcze, ale byłam nadzwyczaj niespokojna. 

- Nie wierć się! - Zawarczała na mnie wściekle. - Wszystko zepsujesz! 

Już miałam jej odpowiedzieć ale usłyszałam nie małe zamieszanie na dole, a Alex i Mia zawarczały ostrzegawczo w stronę drzwi. Przyglądałam się im kiedy stały tam rozwścieczone i gotowe do ataku, obie stanęły na przeciw drzwi, jakby próbując mnie ochronić.

- Co się dzieje? - Zapytałam przerażona ich zachowaniem.

- Obce stado. - Warknęła Alex. 

Skłamałbym mówiąc, że się nie przestraszyłam, ale nie mogłam wytrzymać tego napięcia i niewiedzy, więc mimo protestów dziewczyn, założyłam szlafrok i zeszłam na dół do holu, gdzie miejsce miało największe zamieszanie. 

- Kto zabił mojego ojca? I gdzie są moje siostry? - Usłyszałam pewny siebie głos mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie widziałam, ale podobieństwo do tego skurwiela było zaskakujące. Skóra zerwana z Andreasa, tylko miał mniej zmarszczek i mniej siwych włosów. 

- Ja. - Odpowiedziałam spokojniej niż powinnam. - A co do odpowiedzi na twoje drugie pytanie, to nie powinno ciebie obchodzić gdzie są dziewczynki. - Dodałam i zrobiłam kilka spokojnych kroków w dół schodów. 

Nie mogłam mu pokazać, że się boje, ani tym bardziej nie zamierzałam mu oddawać dziewczynek. Jeśli to był syn  Andreasa to nawet niech nie marzy, że zobaczy dziewczynki. Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko, nie wiem czy widziałam podziw odwagi, obojętność czy może pogardę. Jedno wiedziałam na pewno, on był zdeterminowany i ja byłam zdeterminowana - z naszych spojrzeń można było odczytać, że wyzwanie zostało rzucone i przyjęte. 

- Ty jesteś Luną tego stada? - Zapytał z uniesioną brwią. 

- Owszem. - Odpowiedziałam i stanęłam obok Cartera, który mimo wszelkich starań wyglądał jak ktoś kto ma zaraz rozszarpać obcym gardło. Mężczyzna zrobił krok w moją stronę, na co Alfa zawarczał ostrzegawczo i zepchnął mnie za swoje plecy.

- Dziewczynki powinni trafić do najbliższej rodziny... - Zaczął spokojnie, jakby jego słowa miały mnie do czegokolwiek przekonać i zanim dokończył przerwałam mu wyłaniając sie za pleców warczącego Cartera.

- Dziewczynki są u najbliższej rodziny. Wychowywałam je kilka lat, gdzie w tym czasie byłeś? - Zaczęłam wściekle. 

- Jeśli nie oddacie ich po dobroci, będę musiał zwrócić się do rady. - Odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek, który znikł równie szybko co się pojawił.

- Rada już jest poinformowana, dziwne, że nie dostałeś jeszcze wezwania na spotkanie w sprawie dziewczynek. - Głos Cartera brzmiał wesoło, a po jego minie widziałam, że triumfuje. 

Cóż, mężczyzna raczej nie wyglądał na zadowolonego, bo wykrzywił usta w grymasie i wycofał się z naszego terytorium rzucając coś w stylu ''do zobaczenia później''. Jeszcze chwile po tym jak wyszli, wszyscy stali gotowi do ataku, a Carter ciężko dyszał. Kiedy byłam pewna, że nie wrócą zaczęłam wchodzić po schodach do góry, żeby dokończyć przygotowania. Carter na dole wydawał rozkazy, kazał zwiększyć patrole i informować się o każdym nawet małym incydencie na terytorium.

- Zaczekaj! - Usłyszałam jego głos i odwróciłam się. To już był jakiś postęp bo ostatnio nie odzywał się wcale. 

Chciał coś powiedzieć, ale kiedy tylko otwierał usta od razu je zamykał, a ja przypatrywałam się temu z lekkim rozbawieniem. Musiałam w końcu przerwać tą wewnętrzną walkę bo by biedny się zapowietrzył za chwilę. 

- Myślałam trochę o tym... - Tu spojrzałam wymownie w jego stronę. - Emilia wyjmie implant ale dopiero po tym jak zakończy się cała ta farsa z adopcją dziewczynek. 

Co prawda rozmawiałam o tym z nią i Alex, ale wcześniej nie zdecydowałam, teraz dopiero jakoś kiedy patrzyłam na te jego złote oczy wlepione we mnie coś we mnie kazało się złamać(?). Wcześniej miałam zamiar nie rezygnować z już postanowionej decyzji, ale teraz coś się zmieniło i nie wiedziałam za bardzo co. 

Nie powiedział nic tylko mnie przytulił i musiałam przyznać, że brakowało mi tego przez ostatnie dni. Wtuliłam się i staliśmy tak przez chwilę dopóki nie przerwała nam Alex swoim donośnym głosem i zgryźliwym komentarzem. 

- Zaraz się zrzygam! 

- Zaraz się widzimy. - Szepnął mi do ucha i odszedł, prawdopodobnie by również dokończyć przygotowania do ślubu. 

On miał łatwiej, musiał się wykąpać i ogolić, a mnie torturowano już kilka godzin i nie było widać końca. Kiedy weszłam z Alex do pokoju ta spojrzała na mnie gniewnie. 

- Co z twoją wolą walki? Zrobiłaś się ciepłą kluchą! - Wymachiwała rękoma oburzona. - Wystarczy, że spojrzy na ciebie jak szczeniaczek, a ty na wszystko się zgadzasz! 

Wiedziałam, że w pewnym sensie przemawiała przez nią zazdrość, może i topór wojenny między nami był zakopany, ale wyczuwałam tą nutkę zazdrości jaką miała w głosie. Uśmiechnęłam sie do siebie w duchu i spojrzałam w lustro, na rudowłosą kobietę, która kompletnie i niezaprzeczalnie poddała się Alfie, choć nie całkiem bez walki.

- Cóż ja na to poradzę... - Westchnęłam głośno. 

Alex skrzywiła usta i kiedy zabrała się ponownie za moje włosy, już nie była taka delikatna, przez co syczałam na nią co chwile wściekła, a ona z chytrym uśmiechem kontynuowała tortury. 

***********

Kto czeka na następne rozdziały? :) 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top