Zmartwienia
Hermiona nerwowo trzaskała kostkami w palcach, chodząc po wnętrzu przestronnego namiotu, rozłożonego najbliżej Hogwartu jak tylko się dało. Zarówno Blaise, jak i Draco nie dali znaku życia odkąd udało im się aportować z Zakazanego Lasu, a ona od tamtego czasu nie mogła wyzbyć się strachu piętrzącego się w sercu. I nie bała się tylko o rodziców.
Zresztą miała wrażenie, że nawet Ron martwił się o dwójkę Ślizgonów bardziej niż myślał, że będzie. Może miało to związek z tym iż obaj zrobili coś czego kompletnie się nie spodziewał po członkach domu Salazara, a może po prostu niepokoił się powodzeniem ich zadania. Oba były dobrymi powodami, a brunetka i tak miała zbyt dużo własnych zmartwień by zastanawiać się nad powodami jego milczenia. Siedzieli sami w namiocie już od kilku godzin, podczas gdy Harry i Ginny pod peleryną niewidką spotkali się z Nevillem po raz drugi. Pierwszego spotkania, Gryfonka nawet nie pamiętała. Zbyt przejęta tym, że tamtego wieczoru ich towarzysze mieli wrócić, by brać czynny udział w dyskusji.
Może było to samolubne. Ale czy bardziej niż pozwolenie Malfoyowi ryzykować by znaleźć jej rodziców? Wyrzuty sumienia zżerały ją od środka a niewiedza tylko pogłębiała czarne myśli pojawiające się w jej głowie. Miała wrażenie, że zaczyna powoli szaleć, kiedy nagle płachta poruszyła się i do środka energicznie wszedł brunet.
-Jest lepiej niż myśleliśmy.-oznajmił przed tym jak którekolwiek z nich zdążyło zapytać.-Gwardia Dumbledora jest wystarczająco rozrośnięta, a z tego co mówi Neville sam już kilka razy musiał powściągać zapał członków.-uśmiechnął się półgębkiem.-Kontynuowali treningi w miarę możliwości i ponoć są gotowi na wszystko.
Ron pokiwał głową z zadumą, a następnie spojrzał w kierunku wejścia do namiotu.
-Gdzie Ginny?
-Wejdzie razem z Nevillem do Hogwartu przekazać Gryfonom wieści, że koniec już blisko.
-Czy to bezpieczne?-chłopak zmarszczył brwi, wstając z ziemi.
-Nie bardziej niż rozbijanie namiotu zaraz obok jego murów.-wzruszył ramionami okularnik, następnie przenosząc wzrok na przyjaciółkę.-Jakieś wieści od chłopaków?
-Ani słowa.-odparła po czym zacisnęła usta w wąską kreskę. Zdołała wymusić półuśmiech kiedy brunet poklepał ją delikatnie po ramieniu.
-Wiedzieliśmy, że to może zająć nieco dłużej. Musimy postępować tak jak umówiliśmy się z Malfoyem i co kilka dni wysyłać kogoś na wypadek gdyby nas nie znaleźli.
-Znalezienie twoich rodziców może nie być takie proste.-dodał Ron, również dotykając jej ramienia.-Podobnie jak ewakuacja całego Zakonu. Daj im trochę czasu. To przecież nie tak, że wszystko zawsze szło po naszej myśli.
-Wiem. To po prostu niesamowicie irytujące.-westchnęła.-Samo czekanie na nich w tym miejscu jest dziwne. Jednocześnie mam wrażenie, że za moment się pojawią i, że to na pewno nie dziś.
-Na razie nie pozostaje nam nic innego niż czekać.
-Ginny próbowała kontaktować się z Norą poprzez Freda ale na razie nie dostała odpowiedzi.- powiedział Harry, przecierając okulary rogiem koszulki.-To może być dobra wiadomość. Prawdopodobnie Blaise zdążył ich ostrzec.
Hermiona pokręciła głową i podeszła do niewielkiej szafki by wyciągnąć trzy kubki na herbatę. Marszcząc brwi, posłużyła się magią by podgrzać wodę w czajniku.
-Wiedzieliśmy, że Blaise da radę to zrobić. Skoro śmierciożercy faktycznie stworzyli zaporę pozwalającą na aportację tylko im, to przedostanie się nie stanowiło żadnego problemu. Owszem, musiał dostać się do domu Blacków, ale przeniesienie wszystkich w bezpieczne miejsce z pewnością nie mogło zająć mu tyle czasu.
-Może mieli problemy z Nottem.-rzucił zamyślony Ron, na co Gryfonka jeszcze bardziej się skrzywiła.
-Nic nam nie przyjdzie z takiego gdybania.-rzucił Harry, biorąc jeden z kubków dla siebie.-Sprawdzimy miejsce gdzie mieli wrócić jeszcze dzisiaj, a później będzie to pewnie robił ktoś inny.
-Neville da radę wpuścić nas do Hogwartu?-ożywiła się Hermiona.
-Prawdopodobnie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze któreś z nas będzie mogło pójść tam już na noc.
-Gdzie niby chce nas ukryć?-dopytał Ron, również ewidentnie weselszy na samą myśl o perspektywie powrotu do Hogwartu.
Harry uśmiechnął się szelmowsko i pociągnął irytująco długi łyk herbaty.
-W pokoju Życzeń.
Złote Trio nie mogło powstrzymać grymasu radości cisnącego im się na usta. Mimo wszystkiego co przeszli i ryzyka jakie podejmowali, każde z nich nie mogło doczekać się powrotu do Hogwartu z tak wielu różnych przyczyn. Być może dlatego, że problemy jakie zajmowały ich głowy w trakcie nauki wydawały się teraz tak niewielkie w porównaniu z tymi teraźniejszymi, a może dla samej możliwości przejścia się po korytarzach wśród kryło się tak wiele szczęśliwych wspomnień. Szkoła Magii i Czarodziejstwa była dla nich nie tylko ostoją dzieciństwa i radości ale także domem, do którego powrót rozgrzałby nawet najsmutniejsze z serc.
Uśmiech nie zniknął z twarzy rudzielca, kiedy zadawał kolejne techniczne pytania, które Harry po chwili musiał zacząć zbywać. Żadne z nich nie miało pojęcia gdzie będą spać i jednocześnie żywili głupią nadzieję, że będzie to ponownie miejsce po brzegi wypełnione wesołymi Gryfonami i magią przenikającą mury zamku. Lecz Okularnik dobrze wiedział, że nawet mimo jego podekscytowania nie może dać się mu pochłonąć z prostego powodu. Rzeczywistość zawsze okazywała się być gorsza niż wyobrażenia. A przynajmniej w przeciągu ostatnich lat. I jak się miało okazać, również tego dnia ktokolwiek plótł losy jego życia, nie zaplanował niczego wesołego. Wciąż z wesołymi zmarszczkami w kącikach oczu odwrócili się do rudowłosej postaci, która wpadła do namiotu niczym wicher. I dokładnie te zmarszczki zniknęły z ich oczu natychmiast po tym gdy zobaczyli jej zacięty wyraz twarzy z pewnością nie zwiastujący nic dobrego.
-Co się stało? Miałaś być dopiero za kilka godzin.-zapytał Harry z zaciśniętym ze stresu gardłem.
Zaraz za Ginny, nim dziewczyna w ogóle zdołała odpowiedzieć nagle pojawił się zdyszany Neville.
-Chodźcie za mną. Zaprowadzę was do lochów najszybciej jak się da.
-Do lochów?-krzyknął Ron, wciąż nie rozumiejąc.-Po co mamy biec do lochów?
Ginny przebiegła przez pokój i wyrwała z torby pelerynę niewidkę Harry'ego.
-Blaise wrócił.-wysapał Neville.-Parkinson go znalazła.
-Pansy Parkinson?-dopytała Hermiona z ciężkim sercem, kiedy w pośpiechu opuszczali namiot, a Harry i Ron zajęli się jego szybkim składaniem.-Doniosła?
Chłopak pokręcił głową i upchnął ją pod pelerynę zaraz obok Ginny.
-Pansy jest z nami.
-Co?-zapytał Ron, jednak Neville szybko go uciszył i energicznym krokiem ruszył przed siebie.
-Starajcie się nie zostawiać śladów.
Dlatego też zgięci prawie do ziemi i niekomfortowo ściśnięci między sobą, niemal biegli za chłopakiem, który zaprowadził ich wpierw do niewielkiego wejścia dla skrzatów, a następnie plątaniną korytarzy przeszli już nieco wolniej by znaleźć się w jednym z wielu składzików znajdujących się na terenie szkoły. Tam narzucili na siebie wszelkie możliwe zaklęcia ochronne i kryjące i tym razem niesamowicie wolno poszli za Longbottomem w kierunku lochów. Niestety kończące się zajęcia, zmusiły ich do zmiany planów i brunet, ewidentnie zdenerwowany zaprowadził ich na tyły szklarni, gdzie o dziwo nie było jeszcze nauczycielki. Natychmiast zdjęli z siebie pelerynę i rozprostowali plecy.
-Nie dam rady zaprowadzić was do lochów. Za dużo tam ludzi.
-A tu przypadkiem nie będzie zajęć?-dopytała Ginny.
Chłopak pokręcił głową.
-Za pół godziny zaczynają się dodatkowe, na których z reguły jestem całkowicie sam. Przynajmniej przez chwilę powinno być czysto. Harry muszę pożyczyć niewidkę.
-Pójść z tobą?-zapytała Hermiona, kiedy okularnik podawał Nevillowi materiał.
Ten jednak pokręcił głową.
-Transportowanie go jest wystarczająco ryzykowne, a we dwóch damy radę się wyprostować. Zaraz wrócę.
Niemal od razu wybiegł ze szklarni, a odgłosy jego pospiesznie oddalających się kroków po chwili całkiem ucichły. Żołądek Gryfonki ścisnął się z niepokoju. Jednocześnie miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję i zanieść się radosnym płaczem, związanym z tęsknotą jaką od długiego czasu czuła z powodu braku kontaktu z chłopakiem i płakać z całkiem innego powodu. Ani ona, ani Harry czy Ron nie odezwali się ani słowem. Stojąc niespokojnie za regałami wypełnionymi świeżymi sadzonkami oraz workami z ziemią nie byli w stanie nawet na siebie patrzeć. Każde tak samo pełne obezwładniającej mieszanki uczuć związanych z ich aktualnym położeniem.
W końcu na prawdę stali na terenie szkoły Magii i Czarodziejstwa w miejscu gdzie kilka lat temu uczyli się rozsadzać mandragory. A jednocześnie tak wiele zmieniło się od tamtego czasu, że Hermiona nie była pewna czy poznałaby tę małą, zaciętą Gryfonkę gdyby stanęła tuż przed nią. Albo czy ta mała Gryfonka poznałaby ją. Brunetka zacisnęła usta w wąską kreskę, jednak już po chwili usłyszała kroki dochodzące z tego samego wejścia którego użyli chwilę wcześniej. Kiedy zobaczyła przesmyk ciemnych włosów machinalnie wyciągnęła różdżkę przed siebie z zaklęciem petryfikującym gotowym do użycia. Powstrzymała się jednak widząc iż osobą nadchodzącą z tamtej strony istotnie jest Pansy Parkinson.
Dziewczyna odziana w znajome, Ślizgońskie szaty przystanęła na sekundę i omiotła ich niepewnym spojrzeniem. Na dłużej zatrzymała się na wyciągniętych różdżkach, po czym odwróciła się by machnąć ręką w kierunku z którego z pewnością miał nadejść Neville.
-Kopę lat Parkinson.-rzucił Ron, opuszczając rękę.
Ciemnowłosa skinęła mu głową i odetchnęła głęboko. Zmieniła się diametralnie odkąd ostatni raz się widzieli. Ścięła gęste, prawie czarne włosy do ramion, a niegdyś nieskazitelną, dziewczęco umalowaną buzię, ozdabiał mocny, ciemny makijaż przypominający gwiazdy amerykańskiego rocka. Jednak wciąż bez trudu można było ją rozpoznać choćby po niezmiennie wysoko uniesionym podbródku i ciemnych jak obsydian oczach.
-Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to powiem, ale dobrze was widzieć.
Nie zdążyli odpowiedzieć gdyż w tym momencie Neville zdarł z siebie i Blaise'a pelerynę niewidkę. Ginny natychmiast doskoczyła do zdyszanego ciemnoskórego i pomogła Nevillowi usadzić go na ziemi. Chłopak miał przemoknięte do suchej nitki ubrania i śmierdział dymem. Mimo to nie wydawał się być ranny.
-Gdzie byłeś tyle czasu Zabini?-warknęła, nie zważając na zdziwioną jej zachowaniem Pansy.
-Sprawy się nieco skomplikowały.-wydyszał.-Pomyślałem, że skoro udało mi się aportować w jedną stronę, może będzie lepiej jeśli bezpośrednio udam się do Hogwartu i znajdę Longbottoma. Pech chciał, że przeliczyłem się i zamiast do pokoju wspólnego Gryfonów, w pośpiechu przeniosłem się do lochów.
Harry jęknął głośno, jednak Pansy nie dała mu możliwości by mówić dalej.
-Ten tłuk myślał, że uda mu się przejść niezauważenie taką drogę i jeszcze nie napatoczyć się na żadnych strażników. Nie powiem, trochę zdziwiłam się kiedy spotkałam go na korytarzu. A jeszcze bardziej zdziwiłam się, kiedy prawie trafił mnie Drętwotą. Na szczęście udało nam się zamienić trzy słowa i takim oto sposobem wyszło na to, że działamy po tej samej stronie.
-Czekaj, czekaj, powiedziałaś strażników?-zdziwił się Ron.
-Też nie wiedziałem.-machnął ręką Blaise.-Śmierciożercy co chwila patro...
-Pogadacie sobie później.-warknęła Pansy, odwracając się w kierunku Harry'ego.-Nawiązałam współpracę z gwardią Dumbledora trzy miesiące temu. Wiem, że to niewielki staż, ale fakt, że pomogłam ukryć tego tu - wskazała dłonią na ciemnoskórego.-chyba udowadnia, że nie zdradzę.
-Blaise był śmierciożercą, więc nie wiem, czy wywierasz tym tak wielkie wrażenie jak myślisz.-odparł wybraniec.
-Mniejsza z tym.-przerwała im zirytowana Ginny.-Załatwimy to później. Blaise, co z moimi rodzicami? I z Zakonem?
-Wszyscy przeniesieni.-uniósł kąciki ust w szerokim uśmiechu.-Trochę to zajęło, ale teraz w domu Blacków i w Norze zostawiliśmy po dwójce zwiadowców. Kiedy aportowałem się tutaj wszystko wydawało się być w porządku. Co prawda trochę zlał nas deszcz, a ja aportowałem się do zapalonego kominka, ale poza tym nie było problemów. Twoja mama pozdrawia.
Wszyscy w pomieszczeniu wydali westchnienie ulgi na tę wiadomość, lecz uczucie to nie utrzymało się zbyt długo.
-Draco już wrócił prawda?
-Chwila, czy ty mówisz o Malfoy'u?-wykrzyknęła Pansy, natychmiast uciszona przez karcące spojrzenie Harry'ego.
Nikt nie powiedział ani słowa. Twarz Blaise'a niemal natychmiast straciła kolory, kiedy zorientował się co to oznacza, a czarnowłosa stała tak w niemałym szoku pozostawiona bez nawet skrawka informacji.
-Idę za nim. -rzekł czarnoskóry, otrzepując spodnie.
-Zabini dopiero tu dotarłeś. Musimy dać znać gwardii, a to nie będzie łatwy orzech do zgryzienia. Nikt jeszcze nie wie, że jesteście po naszej stronie, a to, że ja i Luna jesteśmy jedynymi którzy jakkolwiek rozmawiają z Pansy nie sprawia, że przekonanie reszty do waszego zaangażowania będzie łatwiejsze.-przypomniał Neville, jednak chłopak w ogóle się z tym nie liczył.
-Mogą mnie zlinczować później.-rzucił, po czym natychmiast zwrócił się w kierunku Hermiony.-Aportuję się do domu twojej babci i sprawdzę czy mu się udało.
Brunetka kiwnęła głową, nie chcąc nawet dopuszczać do siebie oczywistych myśli. Gdyby mu się udało, stałby obok nich. Mimo to wyszarpała z kieszeni kawałek papieru i nabazgrała na nim adres, który wcześniej dała Draconowi. Odwróciła się na pięcie w kierunku Nevilla i Pansy usiłując nie brzmieć tak desperacko jak się czuła.
-Nie ma żadnej możliwości aportacji stąd nie będąc śmierciożercą?
-Moi rodzice próbują wyciągnąć mnie od roku.-odparła ciemnowłosa, nieco otrząsnąwszy się po nowinach związanych z Malfoyem, których do końca jeszcze nie potrafiła zrozumieć.-Gdyby był jakikolwiek sposób znaleźliby go albo oni albo gwardia.
-Najpewniejszy sposób to przelecenie na miotle poza barierę aportacyjną.-mruknął niepewnie Neville.-Ale śmierciożercy i dementorzy cały czas patrolują przestrzeń powietrzną, więc wątpię, że to możliwe, chyba, że z peleryną niewidką.
Brunetka pochwyciła jego pomysł i skierowała się do Blaise'a. Ten jednak pokręcił głową.
-Granger dużo szybciej będzie jeśli się tam po prostu aportuję. Zanim tam dolecimy, Malfoy może już dawno wrócić.
Skrzyżowali spojrzenia, oboje bojąc się powiedzieć na głos tego co kryło się za gulą strachu obecną w ich gardłach. Co ciekawe żadne z pozostałych dwóch członków Złotego Trio, ani nawet Ginny nie zawetowało od razu tego pomysłu. Po chwili ciszy, Harry odchrząknął nie pewnie i z miną wskazującą na to, że nawet jemu nie podoba się jego pomysł, zaproponował.
-Blaise, ty możesz aportować się stąd i dowiedzieć się, czy rodzice Hermiony są na miejscu. My z Ronem wrócimy tam, gdzie według planu ma nas spotkać Malfoy, o ile nie przyjdą mu do głowy takie głupie pomysły jak tobie. Ginny może pójść z Nevillem i przekazać wiadomość, że wróciliśmy. Może pójdzie sprawnie jeśli najpierw zobaczą naszą trójkę i to my przekażemy im informacje o zmianie stron chłopaków.-następnie okularnik popatrzył na przyjaciółkę i stojącą obok niej Pansy.-Jeśli chcesz udowodnić lojalność, to mam idealny sposób. Znajdź Hermionie dobrą miotłę.
-Nie bardzo rozumiem.-Ślizgonka zmarszczyła brwi.
-Jeśli dobrze pamiętam latasz w reprezentacji Slytherinu.-dziewczyna kiwnęła głową więc kontynuował.-Odwrócisz uwagę patrolujących. Przelecisz się nad jezioro, czy cokolwiek co zwróci ich uwagę ale nie wciągnie cię w kłopoty. A wtedy Hermiona na miotle poleci poza barierę aportacyjną i poczeka na Blaise'a. Jeśli Malfoy jest bezpieczny, może aportować się tam gdzie się umawialiśmy a Blaise wróci z tobą. -chłopak zamilknął na chwilę, lecz zaraz potem wykrztusił to o czym każdy myślał.- Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, możecie razem go poszukać.
Oczy Gryfonki rozbłysły. Pomysł był ryzykowny i na tyle nie rozważny by wszyscy odrzucili go kilka dni temu, lecz podłapała go w mig. Mimo znikomej nadziei większość z nich obawiała się, iż blondyn nie zdołał wykonać zadania. Coś musiało mu przeszkodzić. A jeśli faktycznie tak się stało, ryzyko zdemaskowania Hermiony przez śmierciożerców było ceną jaką wszyscy gotowi byli zapłacić za możliwość uratowania chłopaka. Jakiś czas temu dziewczyna spodziewałaby się głosów protestu, jednak teraz... Po tym ile przeszli z chłopakiem, po tym ile on sam poświęcił dla Zakonu cisza wcale nie była dla niej czymś niezwykłym. Draco Malfoy stał się częścią grupy i nikt, nawet Ron nie kwestionował konieczności zapewnienia mu ratunku.
-Nie bardzo rozumiem co się dzieje.-Pansy niepewnie uniosła rękę, jednak nikt nie kwapił się by jej wytłumaczyć.
Złote Trio kiwnęło sobie głowami, a Ginny zacisnęła usta i przytuliła zarówno Blaise'a jak i Hermionę.
-Uważajcie na siebie. I znajdźcie go.-posłała im pokrzepiający uśmiech, a następnie odwróciła się w kierunku Neville'a który powtarzał plan Parkinson.
Nie czekali długo na jego realizację. Po zaledwie kilku godzinach Hermiona leciała już nad Zakazanym Lasem przykryta trzepoczącą na wietrze peleryną. Za jej plecami Parkinson śmiała się głośno z nieznajomym jej śmierciożercą i wmawiała mu iż całkowicie się zapomniała i wypuściła złoty znicz poza areną do ćwiczeń. Jej nieco zdenerwowany śmiech niósł się po okolicy, pozwalając kręconowłosej na przemknięcie niedaleko posterunku straży i ruszenie wprost do miejsca z którego wcześniej się aportowali. Dziewczyna goniona troską o rodziców i Malfoya nie zważała już na to jak szybko leci. Prędkość która kiedyś zdawała jej się najstraszniejszą rzeczą na świecie, nie przerażała jej już tak bardzo. Strach jaki czuła był niczym w porównaniu ze strachem jakiego doznała w wielu innych sytuacjach. Z całych sił starała się wyrzucić z głowy spotkanie z własną, smutną przeszłością jakie zaliczyła na skutek kontaktu z dementorem. Odrzucała jego skutki od siebie od momentu w którym Draco i Blaise aportowali się w poszukiwaniu jej rodziców. Mimo traumy, czuła się odpowiedzialna za ich zadanie niemal tak, jakby zmusiła ich do jego wykonania. Dlatego też nie była w stanie nie martwić się o blondyna.
Cały lot i późniejsze oczekiwanie na Blaise'a spędziła w nerwach. Słońce zaszło już za horyzont, a chłopak dalej się nie zjawił. Aż do momentu w którym cicho krzyknął jej imię, chodziła w kółko, wypatrując jego sylwetki w pobliżu miejsca w którym się umówili. Kiedy go zobaczyła, natychmiast odkrzyknęła i nie będąc w stanie po prostu na niego poczekać, wybiegła mu na przeciw.
-I co?-zapytała przestraszonym głosem, starając się wyczytać coś z jego ściagniętej niepokojem twarzy.
-Twoi rodzice są u babci.-powiedział uśmiechając się delikatnie, lecz nie dał jej odetchnąć z ulgą zbyt długo.-Kiedy znalazłem dom, była tam karetka.
Dziewczyna wyraźnie zbladła jednak kazała mu kontynuować.
-Zabrała twoich rodziców do pobliskiego szpitala niemal natychmiast. Chciałem dowiedzieć się czegokolwiek, więc śledziłem twoją babcię i byłem całkiem niedaleko niej na oddziale. Twoja mama jest mocno posiniaczona i ma jakieś problemy z kostka, a tata ma złamaną rękę i obojczyk. Oboje są w zbyt wielkim szoku żeby powiedzieć cokolwiek. Z tego co widziałem, pamiętają twoją babcię. Lekarze mówili jej coś o zaangażowaniu terapeuty i policji, ale weszli do osobnego pokoju, więc ciężko powiedzieć jak to się skończyło
Hermiona zmartwiła się na samą myśl o tym jak wiele stresu musiała przeżyć ta kobieta i na jak wielkie niebezpieczeństwo została narażona. Odepchnęła jednak od siebie te myśli, przez sekundę pozwalając sobie na zwykłą ulgę jaką zapewniła jej wiadomość że obojgu jej rodzicom udało się przeżyć, cokolwiek co ich spotkało. Nie mogła cały czas myśleć o negatywach, a w tym stanie nawet nie potrafiła. Odkąd tylko usłyszała, że śmierciożercy wiedzą gdzie znajdują się jej rodzice, nie mogła zrobić absolutnie nic by pozbyć się olbrzymiej guli w gardle i tony negatywnych myśli. Dopiero teraz, kiedy poczuła jak to zmartwienie samo ulatuje z jej ciała, nawet na jedną, błogą sekundę pozwalając jej na przebłysk radości, nie mogła się nie uśmiechnąć.
-Aportuje się tam i znajdę sposób żeby im przypomnieć. Mogę jeszcze wszystko naprawić.-roześmiała się w głos i niemal podskoczyła w miejscu w wyniku nagłej euforii jaka ją ogarnęła.- Cholera Blaise, oni żyją.
Chłopak również roześmiał się na ten widok i widząc podekscytowanie Gryfonki nie mógł zrobić nic innego niż ją objąć. Brunetka uścisnęła go mocno, wciskając głowę w jego ramię.
-Dziękuję. Dziękuję, że tam poszedłeś.-powiedziała ściskając go jeszcze mocniej.
Ślizgon poklepał ją po plecach i przez chwilę oboje trwali tak, przyciśnięci do siebie w środku lasu. Hermiona czuła jak łzy ulgi zbierają się jej pod oczami. Owszem, jej rodzice byli ranni, a babcia z pewnością przerażona. Ale żyli. Wszyscy żyli i byli pod opieką lekarzy. To było zdecydowanie więcej niż to za co dziewczyna pozwalała sobie trzymać kciuki. Ta ulga, pomieszana jednak była z czymś jeszcze. Z jednym węzłem strachu, którego wiadomość przyniesiona przez Blaise'a nie zdołała rozwiązać. Na moment jeszcze schowała twarz w połach kurtki ciemnoskórego, desperacko wyłapując ostatnie chwile błogiego szczęścia, nim te zrobią miejsce na kolejną falę zmartwień.
-Co z Draco?-zadając to pytanie, dziewczyna nie wypuściła go z uścisku. Bała się odpowiedzi niemal tak bardzo, jak bała się jeszcze przed tym jak powiedział jej o rodzicach. I tym razem niestety strach okazał się więcej niż zasadny.
Chłopak odsunął ją od siebie tak, by mogli spojrzeć sobie w oczy. Hermiona zacisnęła szczękę kiedy pokręcił głową z trudem.
-Ani śladu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top