Wypaleni
Pełne dwa miesiące.
Tyle zajęło im uprzątnięcie bałaganu, wywołanego przez starcie z gronem Śmierciożerców. Największa bitwa tego rodzaju od oficjalnego przejęcia czarodziejskiego świata przez sługusów Voldemorta zakończyła się tragicznie. I choć większości członków Zakonu Feniksa udało się ujść z życiem, straty jakie ponieśli odcisnęły piętno na każdym z ocalałych.
Hermiona Granger, aktualnie pomagająca pani Weasley w Norze od niespełna dwóch tygodni szukała innej niż stary dom Blacków siedziby, do której przenieść by się mogła cała organizacja. W końcu po tym co się stało i tylu latach ukrywania się właśnie w tym miejscu, nie mogli być pewni, że nikt ich nie znajdzie w taki sam sposób jak znaleźli dom matki Tonks.
Niczego nie mogli być już pewni.
-Dziękuję dziecko. Z resztą już sobie poradzę.-matka Rona posłała jej pokrzepiający uśmiech i wyjęła jej z rąk miskę z sałatką.-Możesz dać znać Remusowi, że jesteśmy w stanie przyjąć jeszcze kilkoro czarodziei.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i z wahaniem odwróciła się do kobiety.
-Nie wiem czy to dobry pomysł pani Weasley.-odparła Hermiona, wpatrując się w lecące w kierunku powiększonego magicznie stołu nakrycia.-Już i tak ma pani na głowie wystarczająco osób.
Dodała delikatnie. Nie chciała nawet wspominać o fakcie, że lokalizacja Nory pozostawała przecież wiadoma dla śmierciożerców. I z tego powodu przebywanie tam kogokolwiek poza członkami rodziny było według brunetki zbyt wielkim ryzykiem. Nie chciała o tym myśleć, ani tym bardziej mówić, jednak po tak brutalnym najeździe na miasteczko, od dawna liczyła się z myślą iż dni tej ukochanej przez wszystkich ostoi były policzone.
Nawet jeśli sługusy Czarnego Pana nadzorowali tylko chatę z zewnątrz, a większość jej powierzchni włącznie z małym podwórkiem pozostawała pod wieloma zaklęciami ukrywającymi i kształtującymi rzeczywistość, nie mogli uważać, że potrwa to wiecznie. Hermiona w swoich wyliczeniach wciąż uwzględniała to iż mimo, że śmierciożercy za oknem widzieli tylko projekcję aktualnego stanu rzeczy, ktoś w końcu musiał uznać to za podejrzane. Któryś z nich prędzej czy później wpadnie na pomysł przedarcia się przez wszelkie istniejące bariery. A jeśli Voldemort to poprze?
Może nigdy nie znajdą tam Harry'ego, ale za to tak wielu innych, którym choć namiastkę bezpieczeństwa można zaoferować tylko w jeden sposób.
Za pomocą przeprowadzki.
Hermiona jeszcze przez chwilę w zupełnym milczeniu patrzyła na panią Weasley pakującą do kosza okraszonego zaklęciem zmniejszającym zawartość przydział jedzenia dla domu Blacków.
Wysiliła się na pokrzepiający uśmiech, kiedy odbierała od niej koszyk.
-Dziękujemy. Nie wiem co byśmy bez pani zrobili.
Kobieta ponownie odwdzięczyła się uśmiechem.
-Uważajcie na siebie!
Brunetka kiwnęła głową i wyszła na werandę, narzucając na siebie zaklęcie kameleona, które w połączeniu z barierami sprawiało iż najbardziej skutecznie zlewała się z otoczeniem dla kogokolwiek z zewnątrz. Nie aportowała się jednak od razu. Niepewnym krokiem podeszła w kierunku wysokiej, ubranej na czarno postaci, stojącej przed wbitymi w ziemię, przekrzywionymi tablicami. Westchnęła ciężko i nim choćby zdołała się zawahać, stanęła obok Malfoya. Mężczyzna nawet na nią nie popatrzył, z głową zwróconą w kierunku grobu jego matki.
-Zabrałaś wszystko co potrzebne?-zapytał zachrypniętym głosem.
-Tak. Ale możemy jeszcze chwilę zostać, jeśli chcesz.
Kiwnął głową, wpatrując się w misternie wypisane imiona na kilku ułożonych obok siebie kawałkach marmuru. Hermiona natomiast ostrożnie przyjrzała się jego zgarbionej sylwetce. Malfoy nigdy wcześniej się nie garbił... Nie mogła przypomnieć sobie czy choć raz widziała go z głową spuszczoną w dół w ten sposób. Dziewczyna nerwowo przełknęła ślinę, zastanawiając się czy jest właściwie coś co mogłaby zrobić by zmienić ten stan rzeczy.
-Piękne kwiaty.-powiedziała cicho, wskazując na dwa, takie same bukiety świeżych, białych azalii. Jeden leżący na grobie Narcyzy, drugi przy Andromedzie.
Draco od samego początku, kiedy pierwszy raz przyszło mu zobaczyć mogiłę, pojawił się z dwoma wiązankami, co wtedy niesamowicie ją poruszyło. Nie tylko ją zresztą. Wciąż przypominała sobie sceny ze skromnego pogrzebu, kiedy zapłakana Nimfadora podbiegła do swojego kuzyna i do końca ceremonii nie przestawała płakać w jego koszulę. Stali tam, obejmując się nawzajem jeszcze długo po jej zakończeniu.
-Moja matka je uprawiała.-odparł bezwiednie.-Zanim to wszystko się zaczęło.
Uważnie śledziła wzrokiem każdy jego ruch. Sam fakt, że ciągnął rozmowę był już jakąś odmianą po tygodniach milczenia.
-Malfoy Manor pewnie wyglądało wtedy pięknie.-powiedziała ostrożnie.
Jego szare oczy zwróciły się w jej kierunku tak szybko, że aż się wzdrygnęła.
-Nie udawaj. Nienawidzisz tego miejsca podobnie jak ja.-prychnął nieco pogardliwym tonem.
-Nigdy nie byłam w jego ogrodach.
Wzruszył ramionami.
-Bo dawno już ich nie ma. Teraz Voldemort tresuje tam swoje wierne pieski.-warknął pod nosem.-Kto przejmowałby się kwiatkami...
-Twoja matka nie chciała prowadzić ogrodu gdzieś indziej?-zapytała, usiłując podtrzymać konwersację.
-Nie wiem.-zmieszał się, odwracając głowę od niej i od grobów.-Nie miałem pojęcia co robiła z wolnym czasem odkąd zostałem wmieszany w jego szeregi.
Gorycz w jego głosie była tak wyraźna, że Gryfonka niemal sama zaczynała ją czuć. Co też mogła mu powiedzieć? Że ona też straciła rodziców? Przecież nie było szansy, by wiedziała jak się czuł. Jak wraz z Tonks się czuli. Ona odesłała swoich rodziców, dobrowolnie wymazując im pamięć co wiązało się z tym, że nigdy nie była zmuszona patrzeć na ich śmierć w momencie kiedy ratowali życie jej bądź jej dziecka.
-Możemy już iść.-powiedział po chwili, przerywając ciszę.
Bo Narcyza Malfoy i Andromeda Tonks uratowały życie im wszystkim. Pozbawiając się własnego.
-Poczekaj!-wypaliła, zatrzymując oddalającego się blondyna.
Musiała mu powiedzieć. Od tylu dni zbierała się do tego, jednak coś głęboko w środku powstrzymywało ją z całych sił. Wyrzuty sumienia zbierały się w jej głowie każdej nocy od momentu w którym matka Dracona wzięła do ust tabletkę z cyjankiem. Tabletkę, którą ona jej przekazała.
Wzięła głęboki, nieco drżący oddech, uciekając wzrokiem od Ślizgona.
-Czegoś zapomniałaś?
-Ja...-mimo starań pod powiekami zebrały jej się łzy. Bezsilności? Strachu? Ciężko jej było powiedzieć.-Ja muszę ci coś powiedzieć.
Zerknęła na niego. Mimo cieni pod oczami, większych niż zwykle nie wydawał się już tak wyraźnie załamany jak na początku. Oczywiście to, że się nie wydawał, nie znaczyło wcale, że nie był lecz była to zmiana, którą wiele osób zdążyło zauważyć. Dziewczyna kilka razy wzięła oddech, by zacząć mówić i po chwili zamykała usta. Jak? Jak właściwie się do tego przyznać?
-Granger?
-Twoja matka nie zginęła od zaklęcia Voldemorta, Bellatrix czy kogokolwiek innego.-wypaliła patrząc pod swoje nogi.-Nie została zabita. Ona...Ona wzięła tabletkę.
Zabije ją za to. A ona wcale się nie zdziwi. Zacisnęła mocno powieki, powstrzymując wilgoć.
-Granger, byłem tam.-przypomniał jej, przyglądając się jej z niezrozumieniem.- Wiem.
-Nie rozumiesz.-rzuciła, odwracając się w kierunku mogił. Oczy znów zaszły jej łzami.-To ja dałam jej tę tabletkę.
Wpatrywała się w grób kobiety, która odebrała sobie życie z jej pomocą. Bo jak mogła to inaczej wyjaśnić? Cisza za jej plecami przerażała ją chyba jeszcze bardziej niż potencjalny krzyk. Wiedziała, że Narcyza zginęłaby i tak. Miała nadzieję, że on też o tym pamiętał. Jednak nie mogła powstrzymać się od myślenia, że w jakiś sposób to była jej wina. To ona czegoś nie dopilnowała, ona pomyliła się w kalkulacjach, ona zawiodła. Nie tylko Dracona, czy jego matkę. Cały Zakon, rodziców, świat, a najbardziej wszystkich, których symboliczne mogiły stały przed nią.
Czy przesadzała?
Możliwe. Ale konsekwencje jej akcji widziała tak wyraźnie, że nie była w stanie wmówić sobie, że jest inaczej.
Kilka łez bezgłośnie spłynęło po jej policzkach, nim postać Ślizgona pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Zaledwie krok od niej.
-Tego nie wiedziałem.-zaczął niepewnie. Widziała, że jej się przygląda, jednak nie była w stanie podnieść na niego wzroku.-To było w woreczku, który dałaś jej w Malfoy Manor?
Dziewczyna pokiwała wolno głową.
-Myślałam, że przekaże to Teoderowi. Wiesz, gdyby coś poszło...niezgodnie z planem. Ja nie przypuszczałam, że będzie nosić ją ze sobą, ale koniec końców to właśnie to sprawiło, że nie żyje. Nie wiem jak cię przeprosić Malfoy. Gdybym tylko zdołała przewidzieć...
-Nie pierdol.-rzucił zdenerwowany, co całkiem zbiło ją z tropu.-Jesteś inteligentna Granger. Zginęłaby i tak. Ta tabletka sprawiła tylko, że mogła to zrobić na swoich zasadach.
Popatrzyła na niego. W jego uważnie lustrujące jej twarz oczy. Draco Malfoy i jego zimna kalkulacja. Brak uczuć i empatii. Sławetne okrucieństwo. Od początku przeczuwała, że żadne z tych określeń nie jest prawdą, jednak w tak trudnym dla niego momencie i tak okazał jej więcej zrozumienia niż mogłaby na to liczyć.
-Nie jesteś...
-Wściekły?-wtrącił jej się w zdanie, uśmiechając się smutno.-Byłem wściekły. Nawet kiedy nie wiedziałem o tabletce. Na siebie za to, że nie dotarłem na czas by uratować Andromedę. Na matkę i jej heroiczne myślenie. Nawet na ciebie za to, że dałaś się złapać przeze mnie. Na ten twój wazon.-trącił niepewnie jej ramię, kiedy zobaczył przebłysk uśmiechu na pogrążonej w smutku twarzy.-Może to głupie, ale zaczynam godzić się z tym, że żadne z nas nie mogło zrobić nic więcej niż zrobiło by ich uratować. Nawet moja matka.
-Nie miałam szansy ci tego powiedzieć Draco.-zaczęła, delikatnie dotykając jego ramienia.-Ale bardzo mi przykro z powodu jej śmierci. Nie tylko ze względu na moje wyrzuty sumienia.
Blondyn położył dłoń na jej dłoni i delikatnie uścisnął.
-Dziękuję. Też za ten cios. Zabiliby mnie na miejscu gdyby nie twoja chęć rozwalenia mi głowy.
Posłali sobie pokrzepiające spojrzenia. Bo co innego mieli zrobić? Śmiać się? Na to było za wcześnie i za późno za razem. Ta wojna eskalowała już wystarczająco. I mimo tego, że każdy był w rozsypce, nie było chyba jednej osoby, która nie widziałaby ostatecznego starcia na horyzoncie. Z tą myślą aportowali się do domu Blacków.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Teodor wpatrywał się w jeden punkt na ścianie już stanowczo zbyt długo. Właściwie jedynym, co wciąż kazało Blaise'owi wierzyć, że jeszcze żyje, była jego bardzo powoli unosząca się i opadająca klatka piersiowa.
Nienawidził każdej sekundy w której siedział obok przyjaciela i nie był pewny czy ten w ogóle go słyszy. Potrafił już rozpoznać, czy brunet śpi, czy jest przytomny ale poza tym nie było nic co mógłby zauważyć, poza faktem, że ten nie odezwał się do tej pory ani razu. Ani do niego, ani do Malfoya, ani do doktora Stanleya, czy Granger. Nie reagował na eliksiry ani inne bodźce. Jedynym z czego w tej chwili można było się cieszyć był fakt iż jego obrażenia z każdym dniem wyglądały coraz lepiej i Nott mógł już samodzielnie chodzić.
I robił to. Niczym duch, praktycznie nie wydając żadnego dźwięku.
Blaise bał się już własnych myśli. Zabrnął w nich już tak daleko, a dalej nie potrafił wyobrazić sobie ogromu cierpienia jakiego doświadczył jego przyjaciel odkąd został zamknięty w celi własnego domu. Jednak nie potrafił też przestać rozmyślać. O tym co by było, gdyby Malfoy i Hermiona jednak go wtedy nie zabrali? Gdyby im nie pomógł, albo gdyby Draco nie zdecydował się wtedy uratować Granger. Co gdyby Teo nigdy nie poszedł na misję razem z Malfoyem i nie zaczął myśleć o zamianie stron? Gdyby obaj Ślizgoni pomyśleli wcześniej, może zdołaliby uratować przyjaciela przed tym losem. Na pewno mogli zrobić coś więcej niż zrobili.
Może gdyby przyszli po niego wcześniej?
Może wystarczyłoby kilka dni?
Wzdrygnął się na krześle, kiedy do ich pokoju weszła nagle Ginny Weasley.
-Wybacz. Nie chciałam cię wystraszyć.-powiedziała od razu, niemalże szepcząc jak każdy kto przebywał w towarzystwie kurującego się bruneta.
Tak jakby to głos miał go przerazić. Jednak Blaise sam też to robił. Cisza tak bardzo opanowała jego ostatnie tygodnie, że nie był w stanie już wysiedzieć w tłoku jaki ostatnio panował w Norze. Rudowłosa podeszła do łóżka na którym leżał Teodor i postawiła kubek parującej herbaty na stoliku obok. Delikatnie uścisnęła też ramię bruneta, starając się zwrócić jego uwagę. Ten jednak wciąż nie odwrócił wzroku.
-Daje sobie radę z kubkami.-powiedział cicho Blaise. Sam zdziwił się słysząc własny głos. Odchrząknął i wstał robiąc miejsce dziewczynie.-Odzyskał większość mobilności.
Pokiwała głową z zadumą.
-Doktor Stanley mówił, że w tej kwestii jest już coraz lepiej. Draco i Hermiona wrócili już z Nory z obiadem. Pomyślałam, że może dla odmiany razem z Malfoyem zjecie z nami na dole.-niepewnie zerknęła w kierunku Teodora.- Teo, jeśli tylko chcesz, również możesz dołączyć.
Było to tak surrealistyczne, że część Blaise'a chciała wybuchnąć śmiechem, podczas gdy druga rozpłakać się na miejscu. Brunet jak zwykle nie dał znaku, że rozumie przekaz. Właściwie wciąż wpatrywał się w ten sam punkt nieco przymykając przy tym oczy.
-Może faktycznie dam ci chwilę żebyś w spokoju się przespał, stary.-powiedział i delikatnie poklepał go po ręce. Spojrzał jeszcze raz na Ginny i westchnął.-Chodźmy.
Zeszli po schodach w całkowitym milczeniu. Rudowłosa przez cały ten czas nerwowo przygryzała wargę nie do końca wiedząc jak się odezwać. Zresztą Blaise robił to samo. Miał wrażenie, że bardzo dawno nie rozmawiał z kimkolwiek kto nie był nieodpowiadającym Teodorem, Malfoyem, bądź doktorem Stanleyem. W końcu jednak zmusił się do powiedzenia czegokolwiek.
-Jak sytuacja?
Nie musiał wyjaśniać dalej. Ginny w mig pochwyciła temat.
-Póki co bez zmian. Hermiona stara się znaleźć inną lokalizację dla grupki osób z Nory i innych czarodziei. Kilka jest właśnie sprawdzanych.
-Przydałoby się to. -przyznał Blaise, myśląc o zatłoczonych domach.-W taki sposób dowalilibyśmy mu wywiadowczej roboty.-dodał, niemal warcząc.
-Oj tak. Niestety nie jest to takie proste. Żadne z nas nie chce, by to Harry po raz kolejny nakładał Fideliusa, skoro jest związany już z tym miejscem. Wcześniej Malfoy mówił, że byłby w stanie spróbować, ale nie wiem, czy to dobry moment...
-Zapytajcie.-Blaise wzruszył ramionami myśląc o drugim przyjacielu i jego nieustannie trwającej żałobie.-Draco na pewno nie odmówi pomocy, a gdybyście potrzebowali jeszcze kogoś, możesz uznać mnie za ochotnika. Nie siedzę co prawda tak bardzo w zaklęciach tego typu, jednak mogę spróbować.
Ginny uniosła brwi w zdziwieniu.
-Wiesz z jak wielką magią to się wiąże? Nikt do tej pory tego nie powtórzył. Nawet doświadczeni czarodzieje tacy jak Remus czy Tonks.
-Remus i Tonks nie pałali się czarną magią, a twój kochaś nie może być jedynym godnym.-odparł ponuro. Po chwili jednak zrozumiał jak bardzo ofensywna była jego wypowiedź, więc dodał już nieco łagodniej.-W Fideliusie jest coś podobnego do zaklęć z jakimi obcowałem. Czuję to nawet przebywając w tym domu. Owszem jest bardziej skomplikowany i wymaga pokładów energii większych niż jakiekolwiek inne zaklęcie, jakiego używałem, jednak uważam, że opanowanie tego będzie łatwiejsze dla kogoś z czarnomagicznym doświadczeniem.
-Dlaczego?-zapytała zaciekawiona, kiedy wchodzili do kuchni.
-Nie jestem pewien, ale myślę, że rodzaj magii jest podobny. Podobnie...przytłaczający.
Dziewczyna kiwnęła głową i delikatnie uciszyła go dłonią. No tak. Cały Zakon był z nimi w jednym pomieszczeniu. I mimo iż tak wiele dzieliło go od grona Śmierciożerców to jedna rzecz nie była wcale aż tak różna. A mianowicie hierarchia. Oczywiście na całkowicie innych zasadach, jednak w obu przypadkach istniała.
I w tym akurat oznaczało to, że o niektórych rzeczach nie można było mówić na forum, tak samo jak Blaise musiał liczyć się z tym, że nie wie i prawdopodobnie nigdy nie będzie wiedział wszystkiego. Podobnie zresztą jak córka Arthura Weasleya, czy ktokolwiek inny poza Złotą Trójką i starszymi Zakonu. I mimo wszystko zgadzał się na to. A nawet więcej. Cieszył się. Bardzo cieszył się, że nie był u władzy ani nie musiał podejmować takich decyzji. Owszem, było to samolubne, jednak Blaise od początku wiedział, że nie był stworzony do przewodzenia jakąkolwiek grupą.
W odróżnieniu od Dracona, który właśnie znalazł się w zasięgu jego wzroku. Ten za to od zawsze niejako przewodził grupie Ślizgonów. Również w polu służenia Voldemortowi niejednokrotnie uznawany był jako przyszły lider. Jednak od czasu śmierci jego mamy Blaise nie widział w nim już takiego zapału do planowania czy rozdzielania zadań. Właściwie ciężko mu było zobaczyć coś takiego w kimkolwiek odkąd Narcyza straciła życie. Teraz jednak zdziwił się bardziej niż przypuszczał, że może. Blondyn wciąż nieco przygarbiony stał przy blacie z rękawami swetra zakasanymi do łokci co samo w sobie sprawiło, że ciemnoskóry uniósł brwi w niemym zdziwieniu. Jego przyjaciel najbardziej z całej ich trójki ukrywał Czarny Znak. A mimo to teraz wyciągał z pomniejszającego koszyka coraz to nowe porcje jedzenia, świecąc przy tym tą wstydliwą częścią ciała i cicho rozmawiając z czarującą talerzyki Hermioną. Obiady niczym żołnierze ustawiając się w jednej linii odbywały spokojną trasę z rąk chłopaka do zastawionego w salonie stołu, przy którym czekali już wszyscy oprócz znajdującej się w kuchni czwórki.
Ginny, nim Hermiona zdołała machnąć różdżką na kolejne talerze, porwała dwa przed tym jak odleciały w kierunku sufitu. Uśmiechnęła się do Blaise'a i ustawiła jeden z nich tuż przed nim, po czym zaczęła polować na kolejne dwa dla Hermiony i Dracona.
-Zostawiłabym nam ostatnie.-rzekła z przekąsem Gryfonka.-Przecież nie zabraknie.
-Znając moją mamę w pierwszych porcjach dała najwięcej marchewki.-odparła ruda, zasiadając przy blacie.
Ciemnoskóry nieco zdziwił się widząc to, jednak jednocześnie ulżyło mu, że nie był zmuszony jeść razem ze wszystkimi w gigantycznej jadalni. Już same rozmowy z pomieszczenia obok rozbrzmiewały w jego uszach nieznośnie głośno.
-Jak Theo?-zapytał cicho Malfoy, biorąc swoją porcję i stawiając ją na blacie tuż przed nim.
-Bez zmian.-odparł, wpatrzony w przyjaciela. Obaj pogrążyli się w niezręcznej ciszy, po której chwili, blondyn szybko naciągnął rękaw do samego nadgarstka, wyczuwając na sobie spojrzenie Blaise'a.
Ten odchrząknął niepewnie i zwrócił się do Hermiony. Już od dawna cisza nie przeszkadzała mu tak bardzo, kiedy był w pobliżu Dracona.
-Ginny powiedziała mi o poszukiwaniach. Udało się coś znaleźć?
-Niestety.-pokręciła głową, przeżuwając przy tym kawałek ziemniaka. -Nawet nie wspominając o Fideliusie, ciężko znaleźć jakiekolwiek miejsce, o które nie bylibyśmy podejrzewani. A sprowadzenie ludzi gdzieś, gdzie może czaić się niebezpieczeństwo to jeszcze głupszy pomysł niż pozostanie tutaj.
-Śmierciożercy też się kurują.-rzuciła rudowłosa.-Nie zapominajmy, że też ponieśli straty.
-Uwierz mi, nikt tam nie opłakuje zmarłych jak tutaj.-odpowiedział Zabini, usilnie starając się nie patrzeć w stronę drugiego Ślizgona.-A przynajmniej nigdy tak nie było. Nie ważne jakie straty ponieśli, wystarczyło kilka awansów dla szajbusów z Trzeciego Kręgu i miejsca same się zapełniały.
-A więc jak wytłumaczysz ich mniejszą aktywność od Ramsden Heath?
-Nie wytłumaczy.-wtrącił się Malfoy, grobowym głosem.-I ja też nie potrafię. Od zawsze plan w tamtych strukturach wyglądał tak samo. Jeden wybuch, by później uderzyć w przeciwnika wieloma małymi. Tak wieloma byście nie zdołali obstawić wszystkich. Plan na rozbicie was był prosty i działał bez zarzutu, bo po prostu nie potrafiliście spisać nic na straty.
-Tym samym spisywaliśmy wszystkich...-wtrąciła się Ginny, zwieszając nieco głowę.
Blondyn potaknął jej cicho, po czym kontynuował.
-Nie wiem dlaczego zdecydowali się zmienić metodę działania, ale możemy być pewni. Nie zwiastuje to nic dobrego. Może do czegoś się przygotowują.
-Zostały nam jeszcze dwa horkruksy.-przypomniała rudowłosa.-My też się przygotowujemy. Harry wspominał, że planują wyruszyć na poszukiwania razem z Ronem. Tonks również gdzieś zniknęła. Ale poza tym przecież nie ma nic co moglibyśmy póki co zrobić.
-Ginny, jak nasze kontakty z Hogwartem?-zapytała nagle Hermiona.
Cisza panująca później zakłócona była tylko przez rozmowy z pokoju obok i szuranie widelców o talerze. Blaise uważnie wpatrywał się w brunetkę. Była zmęczona już od dłuższego czasu, lecz dawno nie widział jej tak wyczerpanej ciągłymi niepowodzeniami. Długo zajęło rudowłosej by zebrać myśli i skrzywić się wymownie.
-Jest gorzej niż było. McGonagall stara się informować Zakon. Neville robi wszystko by utrzymać Gwardię Dumbledora, ale to nie jest takie łatwe. Szpiegów jest coraz więcej, nawet wśród uczniów. To wszystko co wiem z jego ostatniej wiadomości.
-Jak wielu jest uczniów w Hogwarcie? Powiedzmy takich...po czwartym roku?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Nie jestem w stanie określić dokładnie. Za naszych czasów mogło być ich około 250.
-Teraz zapewne 100 mniej.-wtrącił się Malfoy.
Hermiona podrapała się po głowie w zamyśleniu i spojrzała prosto na blondyna. Blaise patrząc na to odniósł wrażenie, że oboje prowadzą w głowie jakiegoś rodzaju kalkulacje. Dracon zaczął kręcić się na krześle, ewidentnie podłapując jej tok rozumowania.
-Z tego trzeba wykluczyć około 30...
-Ale dlaczego?-zapytał patrząc na przyjaciela.
-Kapusie.-odparł po prostu.-Dodatkowo około 10 nauczycieli i pracowników. Co daje...
-Około 160 czarodziei po naszej stronie.
-A co z resztą Hogwartu?-dopytywała Ginny patrząc na dwójkę.
-Najwięcej zajęć bitewnych jest dopiero po 4 roku.-wytłumaczyła brunetka.-Wojna trwa już dwa lata, więc wszyscy po czwartym roku mieli wtedy 13 lat, czyli byli już po podstawach Obrony Przed Czarną Magią i kilku sparringach magicznych. Nie wiemy jak nauka wyglądała później, ale jeśli Neville utrzymał Gwardię Dumbledora...
-To znaczy, że mamy kim się bić.-dokończył za nią Ślizgon.
Blaise natomiast wciąż niewiele rozumiejąc, odsunął się od stołu.
-Ale przecież zawsze mieliśmy. Oni zawsze tam byli.
-Nas tam nie było Blaise.-Gryfonka popatrzyła na niego z ogniem w oczach.-Ja, Harry i Ron bywaliśmy przez te lata wiele razy, ale poza nami nikt nie postawił tam stopy ze względu na zabezpieczenia.
-Które dalej istnieją.-przypomniał.
-Bo nie chcieliśmy ich zburzyć. Nikt z nas nie chciał otwartej wojny, bo nie mieliśmy zasobów.
-I dalej ich nie mamy.
-Ale nie zaczniemy mieć Blaise!-krzyknęła, co zdziwiło chyba wszystkich przy stole. Po chwili jednak odetchnęła głęboko i zaczęła już ciszej.-Nie będzie już lepiej. Trzymaliśmy się głupiej nadziei, że pomogą nam czarodzieje z innych krajów. Że znajdziemy sojuszników. I faktycznie znaleźliśmy. Ale to nie...To nie było...Oni...
-Wypełniali miejsca trupów.-rzekł Ślizgon patrząc prosto na Hermionę.-Mimo tego, że wcale nie tak miało być. A teraz jesteśmy w podobnym punkcie co wtedy, kiedy każdy uważał, że wojna potrwa kilka tygodni i wiele szybkich walk. Nie potrwała jak wszyscy wiemy. Żyjemy w tym od lat bo żadna ze stron nie chce przyznać, że nie może być przygotowana lepiej. Każda wierzy, że może zmiażdżyć przeciwnika jeszcze bardziej. Chyba już pora skończyć się łudzić.
Dziewczyna pokiwała głową.
-Nigdy nie byliśmy mniej gotowi. Ale nigdy już nie będziemy bardziej przygotowani.
-Więc co teraz?-zapytała Ginny.
Hermiona i Draco nie spuszczali z siebie wzroku.
-Wracamy do Hogwartu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top