Spóźnienie
Niebieska smuga światła, która wdarła się przez uchylone okno pokoju Malfoya zaskoczyła ich tak bardzo, że blondyn o mało co nie spadł ze stołka od fortepianu. W pełni uformowana, dostojna klacz stanęła praktycznie twarzą w twarz z Hermioną i kierując pysk w stronę Dracona, odezwała się głosem jego matki.
-Egzekucja odbywa się dzisiaj. Prawdopodobnie za dwie godziny w Ramsden Heath.-głos Narcyzy był ściszony i spięty, jednak żadne z dwójki, której przyszło słuchać tego co ma do powiedzenia nie zwracało na to uwagi, zbyt poruszone wiadomościami.-Wspomnienia Teo w końcu przebiły się przez zasłonę, ale nie byłam w stanie dowiedzieć się które. Sprowadźcie wsparcie, postaram się.....
Koniec. Klacz rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając niedokończoną wiadomość wiszącą między Gryfonką a Ślizgonem niczym młot. Oboje bladzi, bez śladu po wcześniejszym uśmiechu wpatrywali się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widzieli Patronusa Narcyzy Malfoy.
Zaledwie jedno skrzyżowanie spojrzeń zajęło im zrozumienie tego w jakiej sytuacji się znaleźli. Zrywając się do biegu, jak jeden mąż pognali w dół schodów, rozdzielając się dopiero przy gabinecie doktora, do którego wbiegł blondyn, podczas gdy Hermiona pognała w stronę salonu, nawet nie zastanawiając się nad tym ile tak na prawdę wiedzą znajdujący się tam magowie. Jak zawsze tłoczny, wypełniony członkami Zakonu Feniksa oraz uratowanymi ze szponów śmierciożerców czarodziejami pokój dosłownie zamarł, gdy blada jak ściana brunetka zatrzymała się w jego progu, wyrzucając z siebie wieści dosłownie na jednym wdechu.
-Dostaliśmy Patronusa od matki Dracona. Publiczna egzekucja Teodora odbędzie się za dwie godziny. Zaatakują miasteczko...
Gwar jaki wybuchł natychmiast po tym oznajmieniu, zamilkł prawie całkowicie dla kręconowłosej, której ramię jeszcze zanim zaczęła mówić zostało zamknięte w żelaznym uścisku Alastora Moody'ego. Czarodziej odciągnął ją prawie pod samą klatkę schodową, a za nimi w mgnieniu oka poszli Harry, Ron, Lupin, Tonks, pan Weasley oraz reszta kluczowych członków dla dowodzenia działaniami Zakonu Feniksa.
-Co ci przyszło do głowy, głupie dziewuszysko, żeby rozpowiadać takie informacje na pełną gardziel?!-warknął były profesor obrony przed czarną magią, jednak zanim zdążyła chociażby zaprotestować, dodał.-Czyja konkretnie ta egzekucja?
-Teodora Notta.-odparła przez ściśnięte gardło.
Wyłapała jedynie łzy w oczach stojącej za Harry'm nowo przybyłej Ginewry, kiedy do jej uszu dobiegło prychnięcie Alastora.
-To śmierciożerca. Kto z naszych?
-On jest z naszych.-odparł Harry wyjątkowo pewnym jak na siebie głosem.
-Jedno poświęcenie, nie równa się drugiemu Potter.-złowrogi błysk w oczach Moody'ego sprawił, że Wybraniec aż się wzdrygnął.-Gdybym miał ratować każdego człowieka, który przysłużył się mojemu życiu, padłbym martwy już lata temu. A w przeciwieństwie do jego, na twoją śmierć nie możemy sobie pozwolić.
-Nie zostawimy Teodora. Pomógł nam zlokalizować i ocalić tylu czarodziei, że nie jestem w stanie nawet policzyć.-podtrzymała Ginny, na co jej ojciec pokiwał głową, opierając dłoń na ramieniu córki.
-Staramy się ratować mugoli, których nie znamy Alastorze. Jeśli nie postaramy się uratować tego, kto nam pomógł, kim właściwie jesteśmy?
Mężczyzna nie zdążył odpowiedzieć, gdyż przerwał mu zgniło zielony błysk towarzyszący zmianie koloru włosów Tonks.
-Gdzie będzie egzekucja?-rzeczowy ton Nimfadory sprowadził wszystkich na ziemię i jednocześnie, ku niezadowoleniu byłego profesora Hogwartu całkowicie odwiódł rozważania o sensie tej misji.
Nieważne co by powiedział, decyzja i tak jak zawsze należała do wszystkich, a nawet fakt iż Alastor od dawna szczerze nienawidził demokracji, nie mógł w żaden sposób pomóc mu wyperswadować reszcie tego pozbawionego krzty rozumu pomysłu.
-Ramsden Heath.-odparł Malfoy, wychodzący właśnie z pokoju medycznego.
Widok swojej kuzynki, której włosy z zielonkawych natychmiast zrobiły się przerażająco wręcz białe, zaniepokoił go jeszcze bardziej. Szybkie spojrzenie, które rzuciła w stronę męża wystarczyło by i ten zmarszczył brwi w przerażeniu, co sprawiło, że oboje wyglądali w tamtym momencie jakby mieli paść trupem na środku korytarza.
-Teddy...-szepnęła kobieta.-Mój Boże, Teddy. Mama! Muszę ich wydostać.
-Aportuj się z nimi tutaj.-polecił jej Lupin, zestresowanym głosem.-Dołączysz na miejscu.
Zaledwie jedno skinienie głowy później, białowłosa zniknęła przy akompaniamencie cichego pstryknięcia, a jej mąż z wrażenia aż oparł się o ścianę. Przypomniał wszystkim fakt, o którym mimo tego, że wstyd jej było to przyznać zapomniała również Hermiona.
-To miejscowość, w której mieszka jej matka.
-Siostra mojej.-nagły przebłysk zrozumienia w oczach Malfoya sprawił, że i on zmarszczył brwi.-Trzeba ją stamtąd natychmiast wydostać.
-Fidelius nie pozwala nikomu, kto o nim nie wie tam wejść. Tonks zabierze Teddy'ego i mamę...
-Nie rozumiesz.-pokręcił głową Dracon, zdenerwowanym wzrokiem wodząc po zgromadzonych. Przełknął ślinę, nim odezwał się po raz kolejny.-To nie będzie egzekucja tylko Teodora. Oni wezmą całą wioskę. Dom po domu. Żaden Fidelius ich nie powstrzyma jeśli natkną się na chociaż jednego czarodzieja, który wiedział gdzie znajduje się jej dom. To musiało już się zacząć...
-Teraz?-przerażony Remus natychmiast, gdy wyłapał kiwnięcie głowy Malfoya, aportował się zaraz za żoną, w momencie gdy z pokoju wyszedł doktor Stanley, mierząc wzrokiem blondyna.
-Nie wybudzę Blaise'a wcześniej. Nie mam przygotowanego antyeliksiru na ten regenerujący, a wytworzenie go zajęłoby...
-Nie trzeba go budzić.-powiedział wolno Ron, po czym spojrzał prosto na niegdyś znienawidzonego Ślizgona.-Wszyscy pójdziemy po Notta.
Ciche podziękowanie, które Dracon posłał w stronę rudowłosego podziałało niczym zapalnik, po którym cała reszta zgromadzonych, na prędce chwytając płaszcze pobiegła do salonu, bądź teleportowała się, by zebrać pozostałych członków Zakonu Feniksa. Ramsden Heath było kluczowym miejscem nie tylko ze względu na miejsce zamieszkania Andromedy Tonks, ale również przez wzgląd na fakt iż wciąż mieszkało tam dość sporo niepewnych co do przeprowadzki rodzin czarodziei, nie wspominając nawet o ogromie mugoli, których spokojny dzień mieli przerwać śmierciożercy.
Harry pognał od razu wprost do swojego pokoju, bez wątpienia po Pelerynę Niewidkę, nie zważając na krzyki Alastora, mówiące iż Potter nie ma prawa opuszczać siedziby. Nikt nie wziął tego jednak na poważnie, widząc automatyczną wręcz reakcję bruneta. Siedział w ukryciu zbyt długo, a Hermiona i Ron znali go na tyle dobrze, by tym razem nie protestować. Oboje wiedzieli, że gdyby nie udało się im uratować Teodora, Wybraniec na pewno obwiniałby tylko siebie. A jego załamanie to ostatnie czego Zakon Feniksa potrzebował, gdy kilkuletnia, otwarta wojna zaczęła się zaostrzać.
Po kilku minutach wszyscy byli już gotowi i zaznajomieni z sytuacją. Ci którzy jeszcze nie byli na misji tego rodzaju, a chcieli pomóc, mieli teleportować się grupami, do różnych części miasteczka, gdzie według odwiecznego już planu mieli ratować wszystkich, którzy mieli jeszcze jakąkolwiek szansę uciec, zanim grupa śmierciożerców, mających przygotować miasteczko na egzekucję Teodora, pojawi się na miejscu. Ponure spojrzenie Malfoya w stronę pokoju w którym leżał wciąż pozbawiony przytomności Blaise po chwili natrafiło na zbiegającego ze schodów Pottera. Okularnik po chwili wahania wystawił rękę z peleryną w stronę blondyna.
-Jakoś damy radę w kilka osób, jeśli chcesz.
Dracon pokręcił głową.
-Mnie zabiją od razu Potter. Za ciebie każdy z nich uciąłby sobie głowę, więc nie wychylaj nosa spod tej peleryny w towarzystwie śmierciożerców.
Ron od razu spojrzał w stronę swojej siostry, zakładającej kaptur płaszcza na ogniście rude włosy.
-Idź z Ginny, Harry. Rodzice nigdy w życiu jej nie puszczą, jeśli będzie miała pójść na otwartą walkę, a jej pomoc może okazać się potrzebna jak nigdy wcześniej.
Brunet skinął głową, zwracając się do Hermiony.
-Jak rozumiem, tak samo jak Ron idziesz sama?
-Więcej miejsc które odwiedzimy, to równocześnie więcej mugoli, których możemy uratować. Będę zakrywać się szalem.-powiedziała, przez ściśnięte gardło, po czym przytuliła przyjaciela, cicho szepcząc mu do ucha, na wypadek gdyby umysł kogoś z zebranych miał zostać przetrzepany przez wroga.
-Malfoy ma rację. Idźcie z Ginny na obrzeża i wyprowadzajcie ludzi stamtąd. W razie czego teleportujcie się do Hogwartu i znajdźcie McGonagall. Jeśli cię złapią, nic już nie zostanie z Zakonu.
-Jeśli złapią was, skończy się tak samo.-odszepnął, po czym podniósł głowę przez chwilę patrząc uważnie na przyjaciół, przesuwając również wzrokiem po Ślizgonie.-Uważajcie na siebie.-mruknął cicho.
-To największa akcja od początku wojny.-rozpoczął pan Weasley donośnym głosem, marszcząc czoło, gdy zobaczył jak jego córka podchodzi do Wybrańca z różdżką w ręce. Z dłonią na ramieniu Billa, kontynuował.-Pamiętajcie, żeby nie ujawniać się bez potrzeby. Jedyna szansa jaką widzę na uratowanie naszego sprzymierzeńca, to odciągnięcie ich uwagi.-uniósł swoją różdżkę ku górze i głośno, tak aby wszyscy słyszeli, wypowiedział zaklęcie-Communic recta. Powtórzcie.-kiedy każdy już powtórzył to samo zaklęcie, mężczyzna o coraz bardziej siwiejących włosach objął wzrokiem całą grupę. -Każde użycie tego zaklęcia nadaje fale na różdżki nim połączone. Używacie zaklęcia i przekazujecie informacje do różdżki, tylko jeśli nikogo z wrogów nie ma w pobliżu. Kiedy wyczujecie delikatne fale na jej powierzchni, ktoś zaczął do niej mówić. W miarę możliwości postarajcie się odsłuchać i odpowiedzieć na wezwanie . Odsłuchujecie, kręcąc delikatną ósemkę.-zademonstrował, a kiedy wszyscy potwierdzili, że zrozumieli zaklęcie, westchnął głęboko.-Pójdzie nas 53 osoby. Reszta zostaje ze swoimi dziećmi, a moja żona zastąpi idącego z nami doktora Stanleya w pokoju medycznym. W Norze aktualnie znajdują się nowoprzybyli, których Bill i Fleur ściągnęli z południa Londynu, więc gdyby cokolwiek się działo aportujcie się albo tutaj, albo tam. Nie wychylajcie się na pewną śmierć i uważajcie na siebie na miłość boską.
-To jest wojna!-krzyknął Moody, całkowicie innym tonem niż poprowadził swoją wypowiedź Bill Weasley. Szybko wychłeptał Ognistą Whiskey której nalał sobie wcześniej do szklanki i rozbieganym wzrokiem przebiegł po wszystkich zebranych, nawet nie próbując uspokoić przerażonych czarodziei w kącie pokoju, dla których ta akcja miała być jedną z pierwszych.-Nasi przeciwnicy nie będą wahać się przed rzuceniem nawet najgorszych zaklęć. A jeśli wszyscy zgadzacie się by iść walczyć za Notta, koniec z patyczkowaniem się. Wszystkie chwyty są dozwolone by ratować skórę przed ludźmi Voldemorta, a może uda nam się wydostać...-z roztargnieniem przygryzł wargę wbijając ostre spojrzenie w byłego śmierciożercę.-..sprzymierzeńca. Przeżyjcie to a może zdążymy nauczyć się czegokolwiek przed ostatecznym starciem.
Nikt już nie chciał zabrać głosu po tej wypowiedzi. Osłupiali członkowie Zakonu, czekali tylko na sygnał mający dać im wolną rękę co do aportacji, który nadbiegł chyba z najmniej spodziewanej strony.
-Ruszamy.-powiedział Fred, wyjątkowo poważnym, jak na niego tonem, wpatrując się w stojących obok niego braci.
-Harry.-zaczęła roztrzęsionym głosem pani Weasley, patrząc w oczy chłopakowi którego traktowała niemal jak własne dziecko odkąd tylko go zobaczyła.-Jeśli uchylisz chociaż rąbka tej peleryny i tobie, albo mojej córce coś się stanie, rozszarpię cię na kawałki.
Okularnik wytrzymał mocne spojrzenie Molly i pokiwał powoli głową, zarzucając niewidkę na plecy swoje i Ginny. Hermiona przeniosła spojrzeniem po wszystkich osobach, które już cicho ustaliły gdzie zamierzają się aportować, wymieniła pokrzepiające uśmiechy z doktorem Stanleyem, po czym jej wzrok skrzyżował się z twardym spojrzeniem stalowoszarych oczu Malfoya. Kiwnęli do siebie głowami, patrząc jak czarodzieje wokół nich znikają w akompaniamencie cichych trzasków.
Zanim zakapturzona brunetka, ze szczelnie owiniętą szalikiem twarzą również zniknęła, usłyszała jeszcze tylko cichy, przerażony szept mamy Rona, zwracającej się do swojego męża.
-Powodzenia.
........................................................................................................................................................
Blondyn odwiedził tą wioskę już kilka razy wcześniej, a na miejsce aportacji przytoczył ulicę która z reguły dostawała się młodszym śmierciożercom. Czuł niesamowity ścisk w żołądku na samą myśl o tym co miało wydarzyć się w tym miejscu a także o fakcie, że jego drugi przyjaciel wciąż leżał w pokoju medycznym. Zdawał sobie dobrze sprawę, jak bardzo Blaise będzie wściekły, gdy się obudzi i jak bardzo będzie obwiniał siebie, jeśli tylko....
Nie. Nie będzie tylko, bo Dracon odkąd tylko usłyszał z ust własnej matki sformułowanie publiczna śmierć, nie mógł myśleć o niczym innym niż o potencjalnych scenariuszach tego starcia.
Samo to, iż po swojej stronie miał pomagający całej wiosce Zakon Feniksa, który na prawdę, co przyjął z wielkim zaskoczeniem zdawał się chcieć pomóc młodemu Nottowi. Niegdyś wyśmiewana przez niego za każdym razem Gryfońska lojalność, po raz jeden z pierwszych wzbudziła w nim tak wielki szacunek jakiego dawno już nie poczuł do jakiegokolwiek hogwartskiego domu. Nawet patrząc w oczy Wieprzleja nie mógł nie zadać sobie tak prostego pytania jakim było: dlaczego?
Dlaczego rudzielec to robił?
Po tylu latach uprzykrzania mu życia, nawet kiedy już wreszcie byli w czymś najbliższym do neutralnych stosunków, nigdy nie przypuszczałby, że Weasley zdecyduje się pójść na misję mającą ocalić przyjaciela Ślizgona. Nie miał niestety czasu na długie rozważania na ten temat, gdyż zaraz po tym jak aportował się w starym sadzie, obok którego przechodził kilka razy wcześniej zorientował się jak źle przedstawiała się sytuacja. Sam miał na sobie czarny płaszcz, którego użyczył mu Potter oraz niechlujnie przerzucony przez szyję szal. Miał wrażenie, że pośród tego wszystkiego jedynie stara, wełniana czapka, wręczona mu przez Molly Weasley sprawiła, że przebiegający po ścieżce obok śmierciożerca nie zabił go od razu.
Cruciatus rzucony w jego kierunku, przemknął zaraz obok jego ucha, kiedy próbował uskoczyć i w mig pojmując powagę sytuacji, zebrał się do biegu w kierunku drzwi jednego z pobliskich domów. Zapędzając goniącego go młodzika z trzeciego kręgu z dala od pobliskiej drogi, odwrócił się tylko raz, by z jego różdżki wydobył się zielony promień, który chwilkę później ugodził jego przeciwnika prosto w pierś.
Opanował drżenie dłoni, które towarzyszyło mu przy każdym użyciu Avady od bardzo dawna, wciąż powtarzając sobie, że na prawdę nie miał innej opcji. Mimo iż od zawsze darzył Alastora Moody'ego niczym innym niż tylko wstrętem, dzielił z nim przecież tę jedną opinię. Zakon musiał zacząć zabijać. A on sam musiał zacząć zachowywać się jak jego członek. Nerwowym krokiem wtargnął więc do jednego z pobliskich domów, z wysoko uniesioną różdżką.
Wchodząc do budynku naprawdę myślał, że po tylu latach był przygotowany na wszystko. Jednak zaledwie jedno spojrzenie na obrazek jaki ukazał się przed jego oczami wystarczyło, by mimowolnie cofnął się o krok.
Śmierciożercy z pewnością zaczęli terroryzację miasteczka znacznie wcześniej niż zazwyczaj, co zrozumiał z całą klarownością gdy jego oczom ukazały się trzy martwe ciała porozrzucane w rogach salonu. Krew, którą umazane były ściany pomieszczenia, jak mu się zdawało wciąż jeszcze z nich spływała, co było oznaką tego iż masakra w tym miejscu zakończyła się stosunkowo niedawno. Zacisnął szczęki odganiając od siebie myśl o tym iż ich reakcja okazała się być spóźniona, po czym przyjrzał się uważnie scenie bez większych nadziei szukając śladu życia w ofiarach.
Żółta sofa leżąca niedaleko wejścia była cała umazana bordową cieczą, która wydobyła się zapewne z potraktowanej potężną Sectumsemprą kobiety, leżącej na niej w dziwnej pozie. Pan domu, którego kończyny były powykrzywiane w różne strony, leżał na cząstkach stołu, którego noga przebiła też okno. Jednak największym szokiem dla Ślizgona była postać dziecka. Wiele razy widywał już takie obrazki jednak za każdym, cholernym razem czuł się jakby był to pierwszy raz.
Mała blondynka, której rączka zapewne jeszcze nie tak dawno zaciśnięta była na pluszowym misiu, leżącym teraz smętnie obok niej, rzucona była niczym szmaciana lalka na niewielki regał, z którego pospadały wszystkie książki. Malfoy z gorzkim wyrazem na twarzy odwrócił wzrok, gdy tylko zobaczył ciemną, wypaloną plamę na jej różowej sukience. Nie musiał nawet podchodzić do żadnego z nich. Nie szukał już też ocalałych.
Zbyt długo siedział po uszy w kręgu zwolenników Voldemorta, by od razu wiedzieć, że w takim przypadku nikt nie miałby szans. Narwańcy z trzeciego kręgu, choć zwykle mało rozgarnięci, byli wciąż przerażająco okrutni. Uważnie lustrując okolicę, skulony przebiegł tuż przy murku okalającym miejsce tragedii i przeskoczył płot, by dostać się do domku obok. Scena jaką tam zastał była niesamowicie podobna, co sprawiło, że wypadł stamtąd jeszcze szybciej niż wbiegł. Coraz bardziej przerażony, z jedyną już tylko myślą w głowie krążył po zmasakrowanej okolicy, co jakiś czas z ukrycia posyłając zaklęcia w stronę biegających po ulicach śmierciożerców. Skupił się już tylko na jednym po cichu błagając o to, by za którymikolwiek drzwiami, które przychodziło mu otwierać nie znaleźć siostry swojej matki, Andromedy Tonks.
Nie pamiętał jej zbytnio z wczesnego dzieciństwa, kiedy Narcyza kilkukrotnie zdołała wymknąć się do niej wraz z synem. Lucjusz prawie nigdy nie przebywał wtedy w Malfoy Manor, co dawało jej możliwość by odwiedzić najmłodszą z sióstr Black. Wszystko to niestety skończyło się, gdy Draco miał cztery lata zostawiając mu tylko mgliste wspomnienia fioletowowłosej kuzynki z dumą pokazującej mu wielką kolekcję pluszaków, oraz ciemne włosy trzymającej go kobiety, wyraźnie pachnące wanilią. To było jedyne co pamiętał o Nimfadorze oraz jej matce. Teda Tonksa, męża Andormedy, brutalnie zabitego przez najstarszą siostrę ciemnowłosej nie pamiętał za to w ogóle.
Mimo wszystko, odkąd zaczął mocno działać na rzecz Zakonu, czyli organizacji w którą kuzynka była zaangażowana niemal tak mocno jak w macierzyństwo, bardzo nie chciał się przyznawać do faktu iż zaczął obserwować ją, Remusa oraz małego Teda coraz uważniej. Mimo tego, że nie widział Andromedy na oczy ani też nie rozmawiał z Tonks był pełen podziwu co do tego jakie życie sobie wybudowała.
Wyklęte dziecko jednej z sióstr, mieszaniec, metamorfomag, ktoś o kimś Bellatrix oraz ojciec Dracona wyrażali się w najgorszych słowach.
A mimo to mógł śmiało przyznać, że jej zazdrościł.
Zazdrościł jej tego, że nawet mimo trwającej wojny i ciągłej niepewności w stosunku do przyszłości, miała chociaż cząstkę, mały okruszek spokoju, który znajdowała w najbliższej rodzinie. Matka, mąż, dziecko. Nie musiał dobrze jej znać by widzieć jak bardzo ją to uszczęśliwiało. I mimo tego, że nie rozmawiali sam na sam ani razu, życzył jej wszystkiego co najlepsze, a w tamtym właśnie momencie o nic nie bał się tak jak o to, że w którymś domu znajdzie zmasakrowane ciała rodziny, której nie był w stanie poznać przez wszystkie te lata. Był przerażony na samą myśl o tym, że bańka szczęścia w której zamknął jedyne dobre osoby z jego krewnych rozbije się bezpowrotnie.
Wobec tego z drżącym sercem chodził od domu do domu, coraz bardziej panikując, gdy w jego głowę wpijały się nowe obrazki okropieństw do jakich zdolni byli śmierciożercy. Mimo, że sam zmuszony był niegdyś robić to samo, nie mógł przejść obojętnie obok tego rodzaju okrucieństwa, a każde makabrycznie rozdarte ciało wstrząsało nim coraz to bardziej.
Kolejny dom do którego przyszło mu zajrzeć miał małe okienko na wysokości piwnicy, które otworzone było na oścież. O dziwo na podwórku domostwa nie zauważył nic niepokojącego, co dało mu namiastkę nadziei, że może z niego komuś udało się uciec. Jednak kiedy już ruszał w tamtym kierunku, jego różdżka zawibrowała, a cichy szept Alastora Moody'ego który się z niej wydobył nakazał wszystkim jak najszybciej ratować zachodnią i północną część miasteczka które według niego nie zostały jeszcze zaatakowane.
Ślizgon zacisnął mocno zęby od razu pojmując, że nie da sobie spokoju, jeśli chociaż nie sprawdzi. Nie mógł darować sobie tego jednego domu w którym mieszkańcy mieli według niego jakąkolwiek szanse przeżycia. Czarny Pan zabiłby go za niesubordynację tego rodzaju, jednak blondyn wiedział, że tym razem nie stoi w bitwie po jego stronie.
Zgrabnie lądując wśród sterty niepotrzebnych gratów i śmieci, szybkim, cichym krokiem zaczął wspinać się po schodach prowadzących na parter domu. Niemal słyszał szum krwi w swoich własnych żyłach kiedy z całych sił próbował nie wydawać z siebie absolutnie żadnego dźwięku. Zdołał dostać się na parter i z drżącą dłonią rozejrzeć się po domku w którym zobaczył jedynie starszego, nieżyjącego już mężczyznę z którego wielu ran kapały już ostatnie krople krwi. Zrezygnowany miał właśnie ukradkiem wymykać się z domu, kiedy usłyszał ciche skrzypienie dobiegające z piętra.
Zdawał sobie sprawę, że jeśli na górze jest jeszcze jakiś śmierciożerca, ten mężczyzna nie może być jedynym mieszkańcem budynku, wobec czego równie cicho pospieszył na górę. Na ustach wciąż miał niewypowiedziane jeszcze niewybaczalne zaklęcie, kiedy ramieniem wyważał zatrzaśnięte drzwi do jedynego zamkniętego pomieszczenia w budynku. Wprawnym ruchem popchnął zauważoną wysłanniczkę Voldemorta schylającą się nad starszą, obolałą kobietą tak mocno, że ta wpadła w przeciwległą ścianę.
Już miał wypowiedzieć urok, kiedy spod jej kaptura wysunął się dobrze mu już znany, brązowy lok. Przezornie rozejrzał się po pomieszczeniu, a zauważając leżącą obok łóżka, spetryfikowaną postać w śmierciożerczej pelerynie, klnąc pod nosem ruszył w stronę Gryfonki i pomógł jej wstać.
-Do jasnej cholery Granger, myślałem, że poszłaś tam, gdzie kazał Moody.
Dziewczyna odkaszlnęła głośno, pocierając żebra i zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.
-Rozejrzyj się zanim następnym razem kogoś zaatakujesz.
-Że ja niby...-już zaczynał się bronić jednak nagle zamilknął, kiedy podążając za wzrokiem Hermiony natrafił na bardzo szybko oddychającą, trzymającą się za serce, posiniaczoną staruszkę. Jego głos natychmiastowo złagodniał kiedy podszedł do kobiety i ukucnął obok. Kłamstwa wychodzące z jego ust przychodziły mu tak łatwo, że nawet brunetka byłaby w stanie mu uwierzyć.-Spokojnie, nic już pani nie grozi. Wszystko jest już w porządku.-delikatnym ruchem położył rękę na dłoni kobiety i delikatnie nią potrząsnął.-Czy mnie pani rozumie?
-Mój...mój mąż.-odszepnęła, oddychając coraz szybciej i wykrzywiając twarz w grymasie bólu.
-Spokojnie, tylko spokojnie, proszę na mnie spojrzeć.-utrzymał wzrok staruszki, usilnie starając się nie zwracać uwagi na wciąż żywego śmierciożercę leżącego nieruchomo tuż obok.-W tej okolicy nic już się nie dzieje. Czy jest tu miejsce, gdzie może się pani schować?
-Mój...O Boże...-kobieta wybuchła nagłym płaczem, zaciskając trzęsącą się rękę na oparciu łóżka.
Rozgoryczony Malfoy skrzyżował spojrzenia z równie dobitą Gryfonką, po czym jeszcze raz spojrzał na kobietę.
-Proszę mnie posłuchać. Ukryjemy panią. Nic więcej się pani nie stanie.-powolnym ruchem, uważając by nie skrzywdzić staruszki, podniósł ją do pionu i częściowo oparł płaczącą na Hermionie.-Moja koleżanka zaprowadzi panią do jakiegoś bezpiecznego miejsca, dobrze?
Kobieta przez łzy pokiwała głową, a między młodymi zdążyła zarówno zacząć się jak i zakończyć burzliwa kłótnia, mimo tego, że nie wypowiedzieli nawet ani słowa. Kręconowłosa skapitulowała jednak, gdy blondyn wskazał na ukrytą pod czernią własnego nakrycia postać.
Gdy tylko wyszła wraz ze staruszką z pokoju, Dracon bez zastanowienia posłał zielony promień w dobrze znanym mu kierunku. Nie chciał odkrywać śmierciożerczego płaszcza. Nie chciał musieć popatrzeć w twarz osoby, którą ma zabić, a jeszcze bardziej nie chciał rozpoznać tej twarzy. Tak było łatwiej, nawet jeśli był przez to tchórzem bez honoru. A przecież dokładnie taki był. Prawdziwy Ślizgon...
Z tym, że w tamtej chwili nie był z tego taki dumny.
Wyszedł z pomieszczenia, usiłując powstrzymać wybuch o który tylko prosiły jego skołatane nerwy. Gryfonka, która wyszła z pomieszczenia kilka kroków dalej również nie wyglądała lepiej.
-Zamknęłam ją na klucz w garderobie i wyczyściłam pamięć.
Kiwnął głową, gdy szybkim krokiem schodzili po schodach.
-Ile bym dał, żeby mnie ktoś wyczyścił.-szepnął bardziej do siebie niż do niej, wychodząc z budynku.
Pierwszy raz tak otwarcie działał po drugiej stronie barykady i nigdy nie pomyślałby, że Zakon natrafia na takie obrazki po niemal każdym ataku.
Bez słowa podążali obok siebie, zmierzając dokładnie w tym samym kierunku. Połowicznie udana interwencja brunetki nie była czymś czego powtórki mogli się spodziewać po otaczającej ich okolicy. Szalejące pożary, zwłoki przerażonych mugoli porozrzucane po ich własnych ogródkach i wybite szyby w zakrwawionych oknach nie dawały im nawet cienia nadziei, że taka sama sytuacja powtórzy się w którymkolwiek z tych domków. Wobec tego sukcesywnie zmierzali w stronę ,którą wskazał im Moody, co jakiś czas zaglądając na wszelki wypadek do pobliskich domów. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że nie mogą wdać się w otwartą wymianę zaklęć, jeśli nie byli absolutnie pewni, że ją wygrają. Draco mógł co najwyżej stracić życie, ale w przypadku Hermiony sprawa komplikowała się jeszcze bardziej. Tortury, czytanie umysłu....dziewczyna z pewnością nie przeżyłaby starcia z Voldemortem, a wraz z nią nie przeżyłby również cały Zakon, gdyż Harry zaraz po akcji miał udać się do kryjówki znanej tylko i wyłącznie Złotemu Trio. Gdyby śmierciożercy wyczytali coś takiego w jej umyśle.... wszyscy byliby skończeni.
Wobec tego z ciężkim sercem oddalali się również od domów w których zdołali zauważyć więcej niż trójkę wrogów, a im bardziej zbliżali się do północno zachodniej strony miasteczka, tym ciężej było im się ukrywać. Sługusy Czarnego Pana zdołali zauważyć już interwencję Zakonu, a kolorowe smugi latały w obie strony, nieudolnie naśladując pokaz sylwestrowych fajerwerków.
Przebiegając obok pobliskiego żywopłotu, Gryfonka zauważyła jak bardzo słowa Alastora wpłynęły na jej sprzymierzeńców. Każdy, nawet mimo bólu z jakim przychodziło im to robić zaczął posyłać w powietrze coraz to odważniejsze zaklęcia. Dziewczyna z pewnością nie była gotowa na taki widok, nawet jeśli wiedziała, że ten krok był konieczny. Nie chciała stać się podobna do śmierciożerców i nie chciała tego samego dla tak zwanej jasnej strony, jednak z ponurą świadomością musiała przyznać, że było to skuteczniejsze niż prosty Expelliarmus bądź inne klątwy, których usilnie szukała przez te wszystkie lata, byle tylko powstrzymać się od tortur czy zabijania.
Malfoy otworzył jej oczy ,kiedy dobitnie przedstawił im swój punkt widzenia niedaleko sierocińca, a Moody zrobił to tego dnia po raz drugi. Nawet jeśli skutkiem tego była zaburzona samoocena, właściwie wszyscy w duchu byli skłonni przyznać, że nie było lepszego sposobu. Zbyt długo go szukali, by móc dalej łudzić się, że nie zabijając wroga zdołają coś zdziałać. W tym przypadku po prostu musieli zwalczać ogień ogniem, nawet jeśli miałoby to oznaczać zacieranie się różnic między nimi a ich przeciwnikami. Tak bardzo jak członkowie Zakonu Feniksa nienawidzili tej myśli, tak rozpaczliwa stawała się potrzeba ruszenia do aktywnego działania. Musieli obudzić się i zacząć eliminować wrogów. I właśnie tego dnia, z każdym rozedrganym ruchem różdżki, z której po słowach wypowiedzianych przez zaciśnięte gardło wydobywał się zielony strumień, byli już pewni.
To na prawdę była jedyna droga.
Gryfonka znów skupiła się na bitwie rozgrywającej się wokół, kiedy stojący obok Malfoy oberwał odbitym rykoszetem, słabym zaklęciem tnącym. Ciche przekleństwo z jego ust i ślad krwi, którą ze złością starł sobie z policzka wystarczyły by znowu wróciła do poprzedniej koncentracji. Rzuciła kilka zaklęć, z ukrycia posłanych w kierunku śmierciożerców walczących z bliźniakami Weasley, a kiedy już miała pobiec w głąb płonącego Szatańską Pożogą miasteczka zaraz za Draconem, nagle stanęła jak wmurowana.
Widziała ten dom na własne oczy tylko raz.
Ukryty pod Fideliusem nałożonym przez właścicielkę, teraz w pełni widoczny błękitny domek z białymi okiennicami wyzierał spod licznych krzewów róży, tak chętnie uprawianej przez Andromedę przez ostatnie lata. Przewrócona na bok huśtawka, na której jeszcze poprzedniego lata huśtała się z Teddy'm i drzwi całkowicie wywalone z zawiasów sprawiły, że zakręciło jej się w głowie.
Nie ostrzegła Malfoya gdzie zamierza pójść i nie zważając na pytania jakie skierował w jej stronę, zaczęła biec w kierunku domku, rzucając po drodze pospieszne zaklęcia tarczy, kiedy pędzący za nią Draco ciskał klątwy gdzie popadnie, usiłując powstrzymać atakujących tę dwójkę śmierciożerców. Gdy zdołali pokonać wrogów, kręconowłosa z bijącym mocno sercem przeskoczyła przez rozwalony płotek, spiesząc ku drzwiom.
Wbiegła do domku jakby dobrze wiedziała gdzie się znajduje, co tylko utwierdziło podążającego za nią Ślizgona w przekonaniu, że on również wie. Rozbita ramka ze zdjęciem jego małej kuzynki, jaką zobaczył na komodzie przy wejściu rozwiała wszelkie wątpliwości, a on sam z wysoko uniesioną różdżką, podążył zaraz za brunetką w głąb budynku.
-Tonks!-krzyknęła przerażona dziewczyna, nie zważając na możliwą obecność wroga.-Lupin!
-Ciszej Granger.-warknął, zamaszystym ruchem wdzierając się do kuchni.
Przez chwilę mocniej zabiło mu serce, gdy zobaczył zwiniętą sylwetkę człowieka leżącą obok stołu, jednak jeden rzut oka wystarczył by z ulgą stwierdził, że był to śmierciożerca. Natychmiast więc odwrócił się i wbiegł po schodach zaraz za Gryfonką. Dziewczyna wpadała przez kolejne drzwi, coraz bardziej przerażona, a kiedy na korytarzu znalazła kilku kolejnych martwych śmierciożerców, blondyn miał wrażenie, że zejdzie na zawał serca. Biegali po piętrze, co chwila wpadając do coraz to nowych pomieszczeń i mijając ślady wcześniejszej bitwy, jaka miała tam miejsce. Dom Andromedy był większy niż wydawał się z zewnątrz i obfity w małe pokoiki. Draco nie patrzył nawet na walających się po korytarzu, oraz w kilku pokojach śmierciożerców, cały czas modląc się by nigdzie nie musiał ujrzeć twarzy członka rodziny. Wśród całego tego zgiełku Gryfonka towarzysząca mu zauważyła w połowie spakowaną torbę z małymi ubraniami, należącymi do chłopca. A fakt iż tejże torby ucho zaciskał w dłoni martwy wróg wprawił ich w o ile to możliwe jeszcze większe przerażenie. W końcu jednak dotarli do ostatniego już pokoju jaki został im do sprawdzenia. Drzwi były uchylone i częściowo wyrwane z zawiasów a na ścianie obok widniała wielka, osmolona plama z której wciąż wydobywały się smugi dymu.
Nie zastanawiali się nawet chwili nim podjęli działanie, szybko wbiegając do pomieszczenia, z uniesionymi wysoko różdżkami.
Jednak ku ich zdziwieniu, zastali tam jedynie dwójkę zwiniętych w pozycje embrionalne sylwetek przykrytych czarnymi szatami, ułożonych tuż pod wybitym oknem, na którego krawędziach można było zauważyć leniwie kapiącą z framug krew.
-Musieli tu być niedawno.-szepnął Malfoy, sprawdzając czy wrogowie na pewno są martwi, kiedy Gryfonka nagle wciągnęła powietrze.
-Ruth.-jęknęła, podbiegając do leżącej na brzuchu kobiety, której ciało upchnięte było w bok pokoju.
Dziewczyna natychmiast przewróciła znajomą na plecy żywiąc jakąkolwiek nadzieję, że rudowłosa jeszcze żyje. Widząc jednak wyzierające spod konstelacji piegów, puste, zamglone oczy czarodziejki, która wielokrotnie pomagała Andromedzie, Tonks i Lupinowi w opiece nad Teddy'm, Gryfonka zacisnęła mocno szczękę, walcząc ze łzami. Szybkim ruchem uderzyła pięścią o podłogę obok.
-Nic nie możesz zrobić Granger.-odezwał się cicho Ślizgon, niepewnym ruchem kładąc jej dłoń na ramieniu.-Musimy stąd wyjść.
Brunetka zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła się w kierunku blondyna.
-Musimy znaleźć Tonks.
Chłopak, ku jej zdziwieniu, natychmiast kiwnął głową i czekając aż wstanie z podłogi, dodał, nie wiedząc czy próbuje pocieszyć siebie, czy też ją.
-Krew jest świeża, a ciała jeszcze ciepłe. To wszystko musiało rozegrać się przed chwilą, więc wciąż istnieje możliwość, że zdążyli się aportować.
-Oby.
Oboje ruszali już szybkim krokiem w kierunku drzwi, kiedy nagle wszelkie ich nadzieje pękły niczym bańka mydlana, kiedy zza wybitego ogna dobiegł ich pełen rozpaczy wrzask Nimfadory Tonks.
-Nie!!!!
Sprintem wręcz dopadli do okna, by ujrzeć na własne oczy tę przerażającą scenę, która miała miejsce na dole. Zaraz za rozbitą szybą usytuowane było wielkie drzewo, po którym najwyraźniej aktywni członkowie Zakonu Feniksa zdołali chwilę wcześniej zejść wraz z Andormedą oraz Tedem. Niestety, mimo heroicznej walki jaka rozegrała się w budynku, podwórko po jego drugiej stronie całkowicie już ogarnęła bitwa. Zarówno Remus jak i Nimfadora byli na tyle doświadczeni by poradzić sobie nawet z przeważającą ilością wrogów, których znacząco przewyższali umiejętnościami, jednak nic nie mogło przygotować ich na to co zastali na dole. To zdecydowanie nie był już Trzeci Krąg.
Czerwonowłosa z wściekłości Tonks klęczała zaraz obok drzewa, a jej jedno ramię luźno zwisało przy jej boku, kiedy śmierciożerca nad nią ściskał ją za szyję. Wrzaski torturowanego Remusa niosły się po całej okolicy, wpijając się w umysł dwójki dziewiętnastolatków przypatrujących się temu z góry. Ich oczy jednak nie były zwrócone ku mężczyźnie, a on sam nawet mimo tortur, również patrzył gdzieś indziej.
Zaledwie metr od Nimfadory, brutalnie trzymając jej matkę za włosy stał nie kto inny niż Bellatrix Lestrange, znęcająca się nad własną siostrą. Wyraźnie roześmiana w swój wyjęty z najstraszniejszych horrorów sposób kobieta, w drugiej ręce, podnosząc go do góry za koszulkę, trzymała płaczącego ze strachu, dwuletniego Teda.
Hermiona nie czekała nawet sekundy, błyskawicznie unosząc różdżkę i szepcząc, rozedrganym głosem.
-Communic Recta. Dom Tonks, potrzebne wsparcie, już.
Następnie wraz z Malfoyem, przeskakując po kilka schodków naraz popędzili w dół budynku, w myślach wciąż zaklinając wszechświat w obawie, że i tym razem pomoc przybędzie zbyt późno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top