Przegraliśmy

 Noga paliła go żywym ogniem, a mgła raz po raz nachodziła i znikała sprzed jego oczu, kiedy całkowicie wyczerpany gnał co sił z zawodzącym Teddy'm na rękach. Nie myślał zbyt wiele nad tym, gdzie właściwie biegnie. Nie miał na to czasu, raz po raz niezgrabnie uchylając się przed kolejnymi urokami. Wiedział, że członkowie Zakonu, widząc kogo niesie na rękach, starali się w miarę możliwości utorować mu drogę wśród wrogów, za co był więcej niż wdzięczny. 

Nogi same poniosły go w kierunku jednej z pobocznych uliczek, na których natknął się na Artura Weasleya. Nie widząc zbyt wiele, wpadł w niego z taką siłą, że starszy mężczyzna aż się zachwiał.

-Na wszystkich świętych, całe szczęście!-odetchnął głęboko, widząc małego synka Tonks, kurczowo trzymającego się połów płaszcza Dracona.-Wszyscy dostali informację, żeby jak najszybciej biec w kierunku rynku. Już się bałem, że nikt z nas nie zdąży!

Zdyszany, położył dłoń na główce przerażonego dziecka i popatrzył na blondyna. Ten doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak musi wyglądać, choć jeśli miał być szczery mało go to obchodziło. Po walce z Bellatrix Lestrange, cieszył się, że w ogóle ma możliwość ocenić swój wygląd. 

Ojciec Rona, nie wyglądał z resztą dużo lepiej, kiedy potężny, fioletowy już siniak puchł na połowie jego twarzy. Zanim jednak Malfoy zdążył cokolwiek odpowiedzieć, różdżka Artura zadrżała, a ten korzystając z faktu, że oprócz nich w alejce nie było żywej duszy, odsłuchał wiadomość. 

-Dale Street 58.-napięty głos Hermiony, rozległ się między nimi.-Ja, Ron i Harry potrzebujemy wsparcia w zabezpieczeniu budynku.

Razem z rudowłosym, lekko siwiejącym mężczyzną, wymienili zmartwione spojrzenia. Całe Złote Trio w jednym miejscu? Co ich napadło....

Po chwili rozległ się jednak kolejny komunikat, który Gryfonka musiała wysłać chwilę później.

-Proszę, ktokolwiek.-jej głos był niemalże złamany płaczem.-Tu jest przedszkole...

Serce w piersi Dracona zamarło. Przedszkole. Dzieci. Tyle niewinnych dusz, na które śmierciożercy rzucą się pewnie w pierwszej chwili, w której odkryją co kryje się za murami pomalowanego na limonkowo budynku, mieszczącego się tuż przy głównym rynku, do którego walka zbliżała się z zastraszającą szybkością. 

-Egzekucja...-szepnął blondyn, na co pan Weasley odetchnął głęboko.

-Zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby uratować Notta, chłopcze. Musisz mi wierzyć.

Ich oczy spotkały się tuż nad głową szlochającego dziecka, którego główkę, starszy z nich wciąż głaskał uspokajająco. Po chwili ciszy dodał.

-Nie dasz rady walczyć Draco. Z tego co widzę nie masz nawet różdżki. Zaufaj nam.

Zaufaj nam....Co za paradoks! Przecież to on trzymał w ramionach, można by powiedzieć najmłodszego członka Zakonu Feniksa, a jeden z jego głównych członków, prosił jego, byłego śmierciożercę, by zaufał organizacji od zawsze stojącej po stronie dobra... Blondyn nie wiedział czy zacząć się śmiać, czy płakać.

-Zabiorę tam Teda i zrobię wszystko, żeby utrzymać te dzieci, przy życiu.-powiedział powoli, patrząc Arturowi Weasleyowi prosto w pełne zmartwień oczy. -Pana dzieci również. 

Starszy mężczyzna uśmiechnął się lekko, po czym uścisnął ramię chwiejącego się na nogach chłopaka. 

-Bądźcie bezpieczni Draco. 

-Pan też.

Kiwnęli sobie szybko głowami, po czym każde z nich pobiegło w dwie różne strony z dziwnym, aczkolwiek podnoszącym na duchu poczuciem zaufania względem tego drugiego. 

Zanim blondyn, z chłopcem na rękach zniknął za rogiem, usłyszał jeszcze jak ojciec klanu Weasley'ów wysyła komunikat.

-Teddy jest bezpieczny! Powtarzam, Teddy jest bezpieczny! Draco niesie go do was Hermiono.

.............................................................................................................................................................


-Teddy jest bezpieczny! Powtarzam, Teddy jest bezpieczny! Draco niesie go do was Hermiono.

Brunetka odetchnęła głęboko z ulgą. Syn Lupina i Tonks na prawdę zdołał przeżyć. 

-Pójdę po Malfoya.-powiedział szybko Harry, wciąż ukryty pod Peleryną Niewidką.-Wejdziemy od tyłu, żeby nikt nas nie widział, a wy dalej pracujcie nad zabezpieczeniem. 

Ciche skrzypnięcie tylnych drzwi później, już go nie było, a Hermiona i Ron, drżąc ze zmęczenia pracowali nad nakładaniem na budynek wszystkich możliwych zaklęć ochronnych o jakich zdołali sobie przytomnieć. Również zlana zimnym potem Ginny zajęta była uspokajaniem dwóch przerażonych opiekunek przedszkola i grupy 23 dzieciaków, których istnienie jej brat odkrył zaledwie dziesięć minut wcześniej. 

-Ostium illusio.

Zaklęcie zdublowania wejść pomknęło różowym promieniem w kierunku drzwi i już niedługo potem, każdy kto minąłby ścianę niewidzialności i z zewnątrz chciałby wejść do budynku, musiałby zmierzyć się z nie lada zagadką odkrycia, które wejście jest prawdziwe.

-Moenibus.

Prawdziwe drzwi, już chwilę potem ukryły się za iluzją muru.

-Bez Fideliusa nie obronimy się na długo.-mruknął Ron, opierając się o pobliską ścianę. 

-Nikt z nas nie da rady go teraz nałożyć.-odparła Gryfonka, niestrudzenie rzucając kolejne zaklęcie na ściany budynku. 

-Zaczaruję schowek na środki czystości.-odezwała się Ginny, wśród zgiełku jaki nastał, kiedy opiekunki z całych sił, mimo własnego przerażenia próbowały wytłumaczyć dzieciom, że wszystko to to tylko zabawa.-W razie, gdyby wdarli się do środka, postaram się by był niewidzialny.

-Dobry pomysł.-pochwaliła jej przyjaciółka, a chwilę później, przez okno po drugiej stronie pomieszczenia wtoczyła się czyjaś niewidzialna sylwetka. 

Rudowłosa natychmiast podbiegła w tym kierunku i ściągnęła ze swojego chłopaka i Malfoya, niewidzialny płaszcz. Na widok tego drugiego wciągnęła powietrze przez zaciśnięte usta.

Blondyn wyglądał potwornie. Ledwo trzymał się na nogach i wyraźnie próbował nie obciążać tej rannej. Jego twarz była jeszcze bledsza niż zazwyczaj i cały umazany był krwią. Rękawy jego płaszcza śmierdziały spalenizną, a on sam wyraźnie nie mogąc już dłużej wytrzymać na stojąco, padł na kolana, nim Ginny zdołała go złapać. Ciężki oddech mieszał się z cichym szlochem dziecka, które kurczowo tulił do piersi. 

Hermiona podbiegła do niego, przez chwilę przerażona iż Teddy również oberwał jakimś paskudztwem. 

-Malfoy, co się stało...

Chłopak podniósł na nią przekrwione oczy, które tylko potwierdziły jej iż był na granicy omdlenia.

-Bellatrix...Znowu. 

Podczas gdy Ginny kucnęła obok blondyna i cichym głosem zaczęła uspokajająco przemawiać do chłopczyka, Złote Trio wymieniło znaczące spojrzenia. Samotna walka z tą czarownicą była czymś więcej niż samobójstwem, a jeśli Malfoy faktycznie walczył z nią sam, to fakt, że wciąż żyje, nawet mimo stanu w jakim się znajdował, był cudem. 

-Czy Tonks i Lupin...?-Harry nie dokończył myśli, niecierpliwie patrząc w stronę szkolnego wroga.

Blondyn pokręcił szybko głową, delikatnie próbując rozluźnić piąstki dziecka zaciśnięte na połach jego płaszcza, podczas gdy Ginny rzucała na jego obrażenia ciche lecznicze uroki.

-Żyją. A przynajmniej żyli kiedy zwinąłem Teda i uciekłem przed zgrają tych popaprańców. 

-Słownictwo!

Cichy głos należał do jednej z małych dziewczynek, kulących się zaraz obok nich i przyciskających małe rączki do jednego z wielkich pluszowych misiów. Gdyby nie tragiczność sytuacji, wszyscy by się roześmiali, jednak w tamtym momencie w ogóle nie było im do śmiechu. Hermiona zmierzyła wzrokiem wielkie, niebieskie oczy małej brunetki, która zaraz po tym jak się odezwała, schowała twarz z powrotem w przytulance. Malfoy o dziwo nie zbył jej uwagi mimo uszu tak, jak się tego spodziewała.

-Wybacz księżniczko, więcej nie będę.-sapnął w jej stronę, siląc się na krzywy, uspokajający uśmiech. 

Chłopak rozumiał co to znaczy nie wiedzieć co dzieje się wokół. Zbyt wiele lat był tym pełnym strachu dzieckiem, by teraz pozwolić tej wygadanej dziewczynce na to samo. Możliwość ukojenia lęków dzieci była jednak luksusem na który nie mogli sobie pozwolić, a rozczulenie, jakie poczuła Gryfonka widząc łobuzerski błysk w oczach pięciolatki minęło natychmiast kiedy uśmiech opuścił twarz Dracona. 

-Oni żyją, ale Andromeda...Wydaje mi się, że...

Nie musiał kończyć zdania nie tylko ze względu na dzieci. Hermiona wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby i popatrzyła na twarze przyjaciół na które po chwili wypełzło zrozumienie, niedługo później zastąpione przez widoczny ból. 

-Uratowała Teda.-ciągnął Malfoy.- Straciłem różdżkę, a Lestrange ogłuszyła mnie na tyle mocno bym nie był w stanie się ruszyć. Rzuciła Avadę, a wtedy Andromeda...ciocia...rzuciła się przed nią. Dała mi szansę, żeby powalić Bellatrix. I resztę już znacie. Zabrałem Teda i pobiegłem na łeb na szyję do was.-popatrzył na moment na Rona i Ginny.-Spotkałem waszego ojca. Ostatecznie przenoszą walkę na główny rynek. 

-To zaraz obok.-jęknęła rudowłosa, w której oczach przez cały czas czaił się ból. Jedyna córka Weasley'ów rzadko brała udział w walkach, a bitwa tego kalibru była dla niej czymś zupełnie nowym, co z pewnością odciśnie na niej swoje piętno.

-To też miejsce egzekucji Theodora.-dodał Draco, któremu w końcu udało się oderwać od siebie wymęczonego płaczem chłopca, którego ostrożnie przekazał Ginny.-Kiedy się zacznie, będę musiał tam....

Przerwał im potężny grzmot, który na krótką chwilę ogłuszył wszystkich wokół. Harry instynktownie ustawił się przed rudowłosą i swoim chrześniakiem, wyciągając przy tym różdżkę przed siebie. Ron zrobił podobnie, rzucając się tuż przed grupę przerażonych dzieci, a Hermiona, na drżących nogach, niepewnie podeszła do pobliskiego okna.  Kątem oka widziała jak Malfoy chwiejnie podnosi się na nogi, również strategicznie stając obok Rona.

Mimo tego iż dziewczyna wiedziała, że zasłona działająca na zasadzie lustra weneckiego jest nałożona na każde okno, to i tak wynurzając głowę zza framugi, czuła się jakby zaraz miała oberać Avadą. 

-Hermiona, co się stało?

Lecz nawet mimo faktu, iż żadne zaklęcie nie zostało posłane w jej stronę, to i tak w momencie w którym zobaczyła rynek na własne oczy, czuła się jakby ktoś ugodził ją potężną Drętwotą. 

Miejsce w którym znajdowała się stara studnia, ratusz oraz pomnik zionęło dymiącą pustką, kiedy budowle zastąpione zostały przez ciemny krater, którego tworzeniu towarzyszył wybuch. 

-Otoczyli nas!-Krzyknęła przedszkolanka, upychająca dzieci w grupce niedaleko tablicy interaktywnej.-Ci ludzie w strojach Zorro stoją z każdej strony!

-Granger, co się dzieje na rynku?

Z piersi brunetki wyrwał się szloch, a palce zacisnęły się na błękitnej szafeczce stojącej tuż obok niej.

Zaraz nad brzegiem krateru, w czarnych niczym smoła szatach dostrzegła sylwetkę Voldemorta. Po obu jego stronach piętrzyły się zastępy gotowych do walki, nowych śmierciożerców, którzy skorzystali z chwilowego spuszczenia zasłony aportacyjnej. Zaskoczeni, niczego nie spodziewający się członkowie Zakonu Feniksa, w mig zostali wyłapani przez roześmianych zwolenników Czarnego Pana, dla których najwidoczniej była to kontynuacja planu, w którego sedno sami dali się zaprowadzić. 

Hermiona czuła jak cała drży z emocji. Nie mieli szans. Widziała jak grupy śmierciożerców rzucają jej przyjaciół na kolana, po obu stronach krateru, do którego kierowała się grupa, na czele z ich głównym przeciwnikiem. A kiedy zastępy zdaje się wszystkich sił Voldemorta rozstąpiły się, ukazał jej się widok, którego miała nie zapomnieć do końca życia. 

Żałosna, posklejana krwią, powykrzywiana masa, ledwie tylko przypominająca człowieka, taszczona była na środek krateru, niezdarnie ciągnięta między Rudolfem Lestrange a czarnowłosym mężczyzną, którego imienia nie pamiętała. Ubrania zwisały w strzępach, a przydługawe, zdaje się, że brąz włosy oblepiały pobitą, zakrwawioną i pokrytą siniakami twarz kogoś, kto musiał być Teodorem Nottem. 

A ona nie mogła mu pomóc.

Nie mogła pomóc żadnemu z przyjaciół.

Blada jak trup Gryfonka odwróciła się w stronę stojących za nią przyjaciół, zdolna do wypowiedzenia tylko jednego, pełnego żalu i niedowierzania słowa.

-Przegraliśmy.

Cisza jaka nastała wokół była tak gęsta, że niemal materialna. Nieprzerwana przez nawet jeden cichy szloch ukrytego dziecka, czy pisk zagubionej interaktywnej zabawki trwała przez ciągnące się sekundy do czasu aż najbardziej sponiewierany z nich wszystkich, odezwał się kręcąc przy tym głową.

-Niemożliwe Pudlu. Nie zacinaj się, tylko mów co się dzieje. 

Nie powiedziała. Nie była w stanie odgonić od siebie tej przeraźliwej świadomości, że wreszcie, po tylu latach pozowania na osobę, która zawsze znajdzie odpowiedź na wszystko, jej największy strach ją dogonił. Już nie była Panną Wiem To Wszystko. Bo w tamtym momencie nie wiedziała. Ba! Nie miała zielonego pojęcia, jak mogliby wydostać się z tej sytuacji. Malfoy jednak nie widział tego co ona, więc kiedy mu nie odpowiedziała, rozdrażniony  pokuśtykał do niej, a zaraz za nim podeszli Harry, Ron i Ginny ze śpiącym Tedem na ramieniu. Kręconowłosa doskonale widziała jak ich twarze bledną, jednak skupiła się na jednej. Na tej najbliżej. 

Oczy Dracona zrobiły się wielkie jak spodki, kiedy skupił wzrok na postaci na środku czarnego krateru. Zachwiał się na i tak słabych już nogach i natychmiast przeniósł wzrok na jej postać. 

-Oddaj mi swoją różdżkę.

-Chyba żartujesz.

-Granger, oddaj mi różdżkę. Zgubiłem swoją.

-Wiemy, że ją zgubiłeś, ale chyba padło ci na ten tleniony łeb, jeśli myślisz, że pozwolimy ci stąd wyjść.-rzucił Ron, nie spuszczając pełnego obaw spojrzenia ze zgarbionych sylwetek swojego ojca i braci. 

Blondyn odwrócił się w jego stronę.

-Nie jestem członkiem waszej elitki Weasley, pożyczcie mi którąkolwiek różdżkę.

-I co zamierzasz z nią zrobić Malfoy?-cichy, zmiażdżony poczuciem winy głos Harry'ego rozległ się tuż zza pleców Hermiony. 

Odwróciła się w jego kierunku i skrzyżowała spojrzenia z zielenią jego pełnych bólu tęczówek. 

-Nie zadawaj mi głupich pytań Potter. Doskonale wiesz co zamierzam zrobić

-Pytanie jest tak samo głupie jak twój plan.

-Skąd możesz niby...

-Oh proszę cię, miałbym uwierzyć, że nie rzucisz się w kierunku Notta w pierwszym możliwym momencie?-głos wybrańca był zmęczony, wyzbyty wszelkich emocji, pokonany. Ale był też pewny. Harry doskonale wiedział co Dracon zamierza zrobić z jednego, prostego powodu. Zrobiłby dokładnie to samo. Dlatego też ciężko mu było przemówić blondynowi do rozumu.-To się nie uda Malfoy. Możesz mieć głupią nadzieję, że nie zauważą cię dopóki się tam znajdziesz. Ale nawet gdybym pożyczył ci niewidkę, nie aportujesz się. Nie zdołasz go nawet chwycić, zanim któryś z kamieni w gruzach nie wyda dźwięku. Pomylisz się i zginiesz.

-Przynajmniej zginę próbując.

-Jesteś Ślizgonem.-powiedziała nagle Hermiona, ponownie zwracając na siebie jego uwagę.-Sam powiedziałeś, że Ślizgoni to tchórze i spryciarze. Więc zacznij myśleć jak jeden z nich. Nie uda ci się, a poświęcenie, nie ważne jak bardzo heroiczne nie zmieni absolutnie nic. Tego chcesz?

Nie chciał i brunetka o tym wiedziała. Ale kiedy zobaczyła tęskne spojrzenie jakim zmierzył przygarbioną, popychaną sylwetkę Notta, było jej żal nie tylko Theodora, ale też jego blondwłosego przyjaciela. Dlatego też dodała już nieco spokojniej.

-Nie ma jak stąd wyjść Draco. Jesteśmy otoczeni.-powoli wystawiła rękę, żeby dotknąć jego ramienia, ale chłopak nawet mimo zmęczenia, odepchnął jej dłoń i odwrócił się by odejść w kierunku kolejnego okna.

-Niemożliwe.-wyjrzał za kolejne dwa, coraz bardziej marszcząc brwi.-Niemożliwe...

Ginny, z chłopcem na rękach obejrzała się za gorączkowo sprawdzającym każde okno blondynem. Głośno przełknęła ślinę i odwróciła się do Hermiony.

-Pójdę zanieść Teddy'ego do innych dzieci na wypadek gdyby...ktoś się przedarł.-dokończyła niepewnie, po czym kiedy przyjaciółka kiwnęła głową, odeszła delikatnie kołysząc chłopca. 

Złote Trio jeszcze raz popatrzyło za okno na sponiewieraną sylwetkę Teodora. Śmierciożercy na przemian kopali go i podnosili za włosy, by wysyczeć kilka słów prosto w twarz zdrajcy. Voldemort między czasie przechadzał się między członkami Zakonu Feniksa raz po raz ciskając w któregoś z nich wymyślnymi urokami.

-Szuka nas.-szepnął Harry.

-I nie znajdzie.-odparł Ron, drżącym głosem. 

-Oni przez to zginą.

-A to nie będzie nasza wina.

-Ron, jak możesz tak...

-Daj spokój Harry.-rudowłosy westchnął ciężko, na chwilę przenosząc spojrzenie na okularnika.-Jesteś Wybrańcem. Czy ci się to podoba, czy nie twoje życie zawsze będzie więcej warte od naszych.

-Nie dla mnie. Nie prosiłem się o nic takiego!

-Nikt z nas się nie prosił!-krzyknął młody Weasley, z frustracją wskazując za okno.-Ja też nie prosiłem się, żeby patrzeć jak ten psychopata przygotowuje się do zabicia mojej rodziny!

-Wymyślimy...

-Milcz.-furia w oczach Rona była tak wyraźna, że nawet Hermiona cofnęła się o krok.-Podczas gdy ty przez lata przygotowałeś się, żeby raz na zawsze go pokonać, my z Mioną przygotowaliśmy się do czegoś zupełnie innego. I teraz jest ten moment. Nie dam ci stąd wyjść Harry. Choćbym sam miał cię ogłuszyć. To nie jest czas na ostateczne starcie. 

-Niech piekło pochłonie to ostateczne starcie. Przez lata patrzyłem jak ryzykują i giną za mnie. Jeśli dam im zginąć teraz, udowodnię tylko, że nie zasługuję na ich poświęcenie.

-Nie mów tak...

-Ale tak jest Hermiona. I akurat ty dobrze o tym wiesz.

Dziewczyna odwróciła się w kierunku Dracona, wciąż sprawdzającego każde okno. Widziała jak zaciska drżącą dłoń na czapce, nie widząc rozwiązania.

-Theodor Nott!!! Zdrajcą!!!-histeryczny śmiech Voldemorta rozległ się za oknem, ponownie ściągając na siebie uwagę Złotego Trio.-I to dla kogo?! Dla nich?

Długie palce Czarnego Pana zacisnęły się na karku chłopaka i uniosły jego wyczerpane ciało w górę tak, aby ledwo przytomny mógł popatrzeć na klęczących członków Zakonu Feniksa. Następnie postać odziana w czarne szaty kopnęła go mocno w nerki na powrót posyłając na ziemię.

-Warto było szczurze?!

Śmierciożercy ze wszystkich stron wrzeszczeli i rzucali w porzuconego na środku Theodora pomniejszymi klątwami, mającymi zadać mu ból na zasadzie ukłucia szpilki w różnych miejscach. Tak niepozorne zaklęcia normalnie nie byłyby zbyt bolesne, jednak kiedy rzucała je cała armia szaleńców, niedługo zajęło zanim zaczął on wrzeszczeć z bólu.

-Powiedz mi Theodorze.-głos Voldemorta natychmiast uciszył wszystkich wokół.-Gdzie jest Draco Malfoy i Blaise Zabini?

Blondyn, który chwilkę wcześniej znalazł się za Gryfonką, zadrżał.

-To ostatnia szansa Nott...GDZIE ONI SĄ?!

Nawet z tej odległości Hermiona widziała, że chłopak zacisnął mocniej usta, kiedy Czarny Pan wszedł w jego wymęczony umysł. Po chwili,  podczas której oddech Malfoya za jej plecami zaczął robić się coraz cięższy, brunet zaczął wrzeszczeć, poddany dodatkowemu Cruciatusowi z rąk Lestrange'a.

-Słonecznik? Czymże jest słonecznik Teodorku?

Wrzaski nasilały się, kiedy Voldemort napierał coraz mocniej.

-Kto to Wąż? Aha!! Tajny kod w moich szeregach? Co jeszcze tam znajdziemy morderco własnego ojca?

Dracon zastygł w bezruchu. On wiedział. Theo na prawdę zaczął się łamać. A kiedy złamie się doszczętnie, pomoc jego matki... Jego dłoń praktycznie sama powędrowała do ręki Gryfonki, by siłą wyszarpać jej różdżkę, jednak dziewczyna nie bez powodu nazywana była najmądrzejszą czarownicą od czasów Roveny Ravenclaw. Szybko odwróciła się i pchnęła go na ścianę korzystając z faktu, że wciąż był zbyt słaby by pewnie stać na nogach. 

-Nie myśl o tym Malfoy. 

-Granger, nie zostawię go. On wie o mojej matce...Oni...

To również wzięła już pod uwagę. Widział to w jej oczach z równą klarownością z jaką jawił się tam ten sławetny Gryfoński upór. Podeszła do niego na tyle blisko, że prawie dotykała jego klatki piersiowej, upewniając się tym samym, że chłopak nie spróbuje znowu zabrać jej różdżki.

-Tu są dzieci Draco.-powiedziała cicho.-Jeśli coś pójdzie nie tak...

-Możemy się aportować.

-Nałożyliśmy blokadę na budynek. Jakim cudem moglibyśmy mieć pewność, że żaden z nich tu nigdy nie był?

-Nie mogę stać i patrzeć jak...

-Spójrz na nie...-szepnęła, cicho wskazując na gromadkę dzieci, w przerażeniu ściśniętych wokół dwóch, trzęsących się ze strachu opiekunek.-Nie możemy ryzykować ich życiem Draco.

Popatrzył na nią załzawionymi oczami i szybko pokręcił głową. Każda część jego ciała wręcz rwała się by pobiec w kierunku pobliskich drzwi. Nie ważne jak bardzo bez sensu to było. Słysząc przeraźliwe, umęczone wrzaski przyjaciela i wciąż widząc przed oczami jego poturbowaną sylwetkę ciąganą po ziemi tuż przed klęczącymi członkami Zakonu Feniksa nie mógł stać w miejscu i po prostu....żyć. Nie kiedy tyle osób które pomogły mu na przestrzeni miesięcy miało zginąć za sprawę, w którą on sam uwierzył dopiero stosunkowo niedawno.

-Nie zostawię ich tam.-odszepnął nie mówiąc już tylko o Theodorze.-Granger nie możemy ich zostawić.

-Zgadzam się Malfoy.-głos Wybrańca rozbrzmiał tuż za głową Hermiony, a spojrzenie jego zielonych oczu wciąż skierowane było na przerażające sceny rozgrywane za oknem. Voldemort na krótką chwilę porzucił znęcanie się nad Nottem i zaczął ponownie przechadzać się po członkach Zakonu, brutalnie wdzierając się w ich umysły w poszukiwaniu informacji. Arthur Weasley znajdował się na końcu szeregu. Jeśli nie uda mu się osłonić tego co wie...

-Harry nie możemy...

-Z tobą też się zgadzam Miona. Nie możemy narazić tych dzieci na niebezpieczeństwo. 

-To się wyklucza.-parsknął Ron, ewidentnie rozdarty między krztą zdrowego rozsądku, karzącą mu trzymać się ostatniej nadziei w postaci Harry'ego, a zwykłą, ludzką chęcią rzucenia się na ratunek rodzinie i przyjaciołom.  

-Nie, jeśli zdecydujemy się rozdzielić. Miona i Ginny aportują dzieci do któregoś z domów, które...odwiedziliśmy ostatnio.-odchrząknął, po czym popatrzył na dwóch pozostałych czarodziejów.-A my postaramy się uratować naszych.

-To szaleństwo Harry!-jego dziewczyna podeszła szybko w jego kierunku i chwyciła go za ramię.-Nie macie szans we trójkę. A jeśli cię złapią...

-To cała sprawa skończy się tu i teraz. Podobnie będzie jak oni zginą. To całe nasze siły...Wszystko co mamy. I nieważne czy jestem pieprzonym Wybrańcem, czy nie, bez nich nie zrobimy nic. 

-Nigdy nie popierałem cię bardziej Potter.

-Nie pójdziecie tam sami.-brunetka pokręciła głową.-Nie zostawię was.

-Musisz pomóc Ginny ochronić dzieciaki. Jeśli my mamy tam pójść...

-Chyba, że ty Weasley pójdziesz zamiast niej. 

-Padło ci na łeb Malfoy?-rudzielec wydawał się więcej niż zdziwiony propozycją chłopaka.-Przecież....

-Pomyśl tylko. Gdyby ktoś was zaatakował ty prędzej poradzisz sobie z wrogiem niż Granger. Ona przemyśli wszystko dziesięć razy, zanim rzuci klątwę.-blondyn zignorował jej zranione spojrzenie i szybko mówił dalej, niepewnie zerkając w kierunku okna.-Poza tym fakt, że jest tam twoja rodzina może...zaburzyć twoją zdolność do oceny sytuacji.

Ron wydawał się być zamknięty w gąszczu własnych myśli. Z jednej strony doskonale rozumiał punkt widzenia rozmówcy, ale z drugiej...Niepewnie zerknął na Harry'ego i Hermionę. 

-Co wy o tym myślicie? Nie mamy za dużo czasu...

-Myślę, że to nie głupi pomysł...-powiedział ostrożnie okularnik, lustrując Dracona wzrokiem.

Hermiona natomiast została szybko uciszona przez nalegające spojrzenie Ślizgona, które nawet mimo wszystkiego co działo się wokół, zaciekawiło ją. Dlaczego chłopak tak nalegał na pozostawienie Rona z dala od tego wszystkiego?

-Wobec tego postanowione.-rzucił szybko blondyn, nim ktokolwiek zdążył zaprotestować.-Ginny, Ron ustawcie się przy dzieciach. Aportacja wszystkich na raz będzie trudna, ale nie niemożliwa, więc wybierzcie miejsce w którym byliście oboje, żeby w razie czego móc się osłaniać.-następnie popatrzył na Hermionę, oddając jej głos. 

-Zdejmę zasłonę aportacyjną, a wtedy nasza trójka pod peleryną też będzie musiała się teleportować. 

-Okolice tamtego budynku będą w porządku?-zapytał Chłopiec Który Przeżył wskazując na częściowo spalony już, umazany sadzą budynek, znajdujący się tuż za jednym rzędem śmierciożerców, trzymających członków Zakonu. 

W tamtym momencie, gdyby pojawili się akurat tam mieliby pewność, że Voldemort sprawdzający myśli drugiego rzędu, byłby odwrócony do nich tyłem. Mimo to jednak, starcie ze wszystkimi śmierciożercami zgromadzonymi na placu z pomocą pozbawionych różdżek przyjaciół wciąż wydawało się surrealistyczne. 

-Będą idealne. Ale wciąż pozostaje problem braku różdżki Malfoya.

-Nie wiem, kto z nich ją ma, ale jeśli uda nam się podejść wystarczająco blisko, powinienem być w stanie odebrać jakąś jednemu z nich. 

-Wobec tego pozostaje jedno pytanie.-Ginny odezwała się po raz pierwszy od dawna, jednak mimo to jej uważne oczy podążające po sylwetce każdego z nich, przykuły uwagę wszystkich. -Jak zamierzacie ich uratować?



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top