Powód

 Dziewczyna szybko zawróciła i w sekundzie znalazła się obok zaaferowanego Dracona. Chłopak wskazał jej dwie nieco ciemniejsze od reszty otoczenia kropki, poruszające się tuż przy murze opuszczonego ośrodka letniskowego. Nie rzucały się w oczy od razu, wobec czego Gryfonka musiała mocno zmrużyć oczy aby wypatrzeć powolny ruch tak daleko od miejsca ich położenia. Kiedy jednak zauważyła to, o co chodziło Malfoyowi, wciągnęła głośno powietrze. Dwie, zgarbione postaci definitywnie nie były zagubionymi nastolatkami, szukającymi wrażeń. Korzystając ze znanego wszystkim, nieco wścibskim uczniom Hogwartu zaklęcia: "Proximus", Hermiona zdołała przyjrzeć się postaciom bliżej. Pierwszym co pojawiło się na zbliżonym obrazie przed nią, była czarna, śmierciożercza peleryna. Postaci definitywnie zmierzały w ich kierunku.

-Musimy stąd uciekać.-szepnęła do chłopaka i odwracając się na pięcie w stronę namiotu, na wszelki wypadek wyszeptała kilka zaklęć obronnych i maskujących. Kolejny raz niestety nie uszła za daleko.

-Granger!-syknął wyraźnie zirytowany Dracon.

-Malfoy, nie mam czasu na twoje wywody...

-Myślę, że tym bardziej nie masz czasu na ucieczkę, taszcząc mnie na tym cholernym krześle.

-Tleniony łeb.-warknęła formułę, odklejając parskającego z oburzeniem Ślizgona z krzesła.-Pozbieraj wszystko wokół namiotu, obudzę chłopaków.

Brunetka wparowała do namiotu i czym prędzej zaczęła rzucać zaklęcia pakujące, sprzątające i zmniejszające nawet ich wielką szafę do rozmiaru piórnika. Chrapiącego głośno byłego chłopaka obudziła przez kilka mocnych szarpnięć za ramiona i zawołań. 

Ledwo przebudzony rudzielec, nie rozumiejąc do końca co się dzieje, szybko naciągnął koc na gołą pierś i zmierzył przyjaciółkę oburzonym spojrzeniem.

-Ubierz się na miłość boską.-syknęła Hermiona, między kolejnymi zaklęciami rzucanymi na właściwie wszystko wokół.-Śmierciożercy idą w tym kierunku.

-Ta wstrętna gnida Malfoy...

-On mnie zawiadomił Ron! Nie miał szans zwrócić ich uwagi, przyklejony do krzesła.

Warknęła, rzucając w niego pierwszą znalezioną koszulką i wyszła z zamiarem przebudzenia Harry'ego. Jak się okazało, Wybraniec obudził się sam i stał teraz po środku pustego salonu z potarganymi włosami i odciskiem od poduszki na policzku. Zaspanym wzrokiem przesuwał po częściowo zmniejszonych meblach i latających wokół rzeczach. Kręconowłosa wyjaśniła mu szybko co się dzieje, jednocześnie pakując ich należności do magicznej torebki przestrzennej. Potter nie potrzebował wiele informacji, by natychmiast zrozumieć powagę sytuacji i w biegu zaczął pomagać przyjaciółce zbierać ich dobytek do swojego plecaka. Już kilka razy wcześniej byli zmuszeni uciekać przed ewentualnym zagrożeniem, więc procedura była wszystkim dobrze znana. 

Oczywiście, poboczny obserwator mógłby się zastanawiać, czym oni się martwią. Fidelius przecież ,według wszystkich znanych czarodziejów był najmocniejszym ukrywającym miejsce pobytu czarodzieja zaklęciem. Mimo wszystko, od początku ich wspólnej drogi, Golden Trio zdołało już wiele razy przekonać się, że żadnego zaklęcia nie można brać za pewnik. Teraźniejsza sytuacja tylko potwierdziła fakt, iż nie mogą czuć się w pełni bezpiecznie w żadnym miejscu. 

Po kilku minutach byli już w pełni spakowani i zaczęli składać namiot, gdy Hermiona zorientowała się, że nie widzi nigdzie pozostawionego wcześniej blondyna. Zdenerwowana obeszła schronienie ze wszystkich stron, przy okazji zbierając śledzie do torby. Z każdym krokiem panikowała coraz bardziej, a w jej głowie zaczęły pojawiać się coraz mroczniejsze myśli. Co jeśli to on ściągnął tu śmierciożerców? Co prawda, od dawna wydawało jej się, że nie było nawet najmniejszej możliwości, by chłopak jakkolwiek zrehabilitował się Voldemortowi za zabicie Goyle'a i uratowanie jej. Jednak może była tylko naiwna? Co jeśli wyłożył ich jak na talerzu ich największemu wrogowi? Co jeśli to wszystko było tylko grą od samego początku?

-Malfoy.-syknęła w przestrzeń po drugiej stronie namiotu. Krzesło Ślizgona zniknęło, podobnie jak jego różdżka i wszystkie rzeczy które chwilę wcześniej znajdowały się na trawie obok pozostałych śledzi. Jeszcze kilka razy zdobyła się na niezbyt głośne zawołanie chłopaka, po czym rzuciła się w drugą stronę, zastanawiając się co powie Ronowi i Harry'emu.-Cholera jasna...

-Granger!

Usłyszała nagle. Przystanęła i po chwili zdezorientowania wypatrzyła blondyna, leżącego pomiędzy dwoma wielkimi krzakami kilka metrów dalej. Z pewnością znajdował się poza granicami Fideliusa ,na co Gryfonka zareagowała rosnącą irytacją. 

-Co ty tam robisz?! Wracaj tu natychmiast!-warknęła, starając się panować nad chęcią wydarcia się na chłopaka.

Nie odpowiedział jej. Zamiast tego wskazał głową miejsce obok siebie. Gryfonka zmrużyła oczy i zdenerwowana poszła zawołać chłopaków. Musiała przyznać, że mimo iż Malfoy wyraźnie działał jej na nerwy, ulżyło jej, że nie okazał się zdrajcą i nie wydał ich w ręce śmierciożerców. Wraz z alarmem, który podniósł, jak tylko ich wypatrzył, dawało to wielką nadzieję, że pomimo tak perfidnego pochodzenia, chłopak mógł na prawdę okazać się ich sojusznikiem. Może nawet zdołałby w pełni utożsamić się z założeniami Zakonu Feniksa? Byłoby to coś..no cóż... przełomowego. 

Ron nawet nie zdążył przewrócić oczami, zanim Harry, na widok leżącego na glebie Malfoya, otulił ich peleryną niewidką i pociągnął dwójkę najlepszych przyjaciół w stronę byłego rywala. Blondyn zdecydowanym, cichym szeptem i delikatnym drgnięciem różdżki, wyciszył małą przestrzeń wokół nich, nieznanym Złotemu Trio zaklęciem.

-Możecie mówić. O ile mi wiadomo, nie ma zaklęcia, które byłoby w stanie przełamać to wyciszenie.

Hermiona szybkim ruchem wygramoliła się spod peleryny i uderzyła nic niespodziewającego się Ślizgona plecakiem.

-Czyś ty do reszty zwariował?! Mogliśmy się stamtąd teleportować kretynie! Teraz jesteśmy na widoku, a tamci wytropią nas od razu...

-Potter zdejmij Fideliusa.

-Że co?-leżący zaraz obok niego okularnik, który chwilę wcześniej przykrył ich wszystkich od głów aż do pasa peleryną niewidką, tak aby byli kompletnie niewidoczni dla nadchodzących z naprzeciwka, zmarszczył brwi.-Nie wydaje mi się żeby to był dobry pomysł.

-Musiało im się udać coś zauważyć. Nie wiem co to mogło być. Trafiając na tak silne pole, jakim jest Fidelius zaczną coś podejrzewać i nie opuszczą tego terenu ani na chwile. Spędziłem wśród takich jak oni całe życie, są szkoleni do wykrywania zaklęć.

-Jakim cudem więc do tej pory nie wytropili siedziby Zakonu?-Ron podświadomie ściszył głos, kiedy wypatrzył dwie sylwetki u podnóża pagórka na którym byli.

-Bo to miasto Weasley, rusz głową. Tam aż roi się od magii, co czyni jakąkolwiek dziwną aktywność trudniejszą do wykrycia. Tutaj...od razu zorientują się, że coś jest nie tak. 

-Chyba, że ktoś im pomógł się zorientować...

-Oh do prawdy nie dziwię się Brown, że była z takim idiotą, ale ty Granger?

-Dość.-warknął Harry, po czym mierząc uważnym wzrokiem Dracona, zrobił coś o co nikt by go w tamtej chwili nie posądził. 

Zdjął Fideliusa.

-Harry! Czyś ty kompletnie zwariował?!-Hermiona była więcej niż wściekła na wszystkich chłopców zgromadzonych z nią między krzakami, za wyjątkową lekkomyślność każdego z nich. Począwszy od zaczynania kłótni, przez cholernie głupie pomysły, aż po wcielenie tych planów w życie.

Fakt, iż jej przyjaciel całkowicie ją zignorował, podburzył ją jeszcze bardziej. Zamiast tego cała trójka wdała się w żywą dyskusję.

-Jeśli chcemy tam iść, teraz jest jedyna opcja.-przekonywał Ron.-Skoro śmierciożercy są tutaj, jest mała szansa, że w środku jest ich więcej niż 2 według tego co mówi Malfoy. To może się udać.

-To trochę nierozsądne.-Harry wciąż nie był do końca przekonany. -Mieliśmy według Hermiony poczekać jeszcze kilka dni...

-Nie wierzę, że to powiem, ale zgadzam się z Weasleyem.-wyraz twarzy Dracona wyglądał, jakby chłopak dopiero co zjadł najkwaśniejszą cytrynę na świecie.-Teraz, albo nigdy Potter. Tak czy siak musimy się zwijać, bo jak przeszukają obszar, który był pod Fideliusem, zaczną węszyć wokół.

-Jeśli w ogóle interesuje was moje zdanie...-zaczęła brunetka.

-Zróbmy to.-Harry wszedł jej w słowo, lecz zamiast zwrócić uwagę na jej oburzenie, wyciągnął różdżkę w stronę blondyna i przyłożył mu ją do odsłoniętej szyi.-Jeśli piśniesz choć słówko, zdradzisz nasze położenie, albo zrobisz cokolwiek co zagrozi naszemu bezpieczeństwu, osobiście użyję na tobie zaklęcia, do którego tak usilnie nas przekonujesz. 

Draco spojrzał w oczy Wybrańca i znalazł w nich coś, czego kompletnie się nie spodziewał. Pewność, która nawet jego przyprawiła o lekki dreszcz. Ponuro kiwnął głową i odwrócił się w stronę Rona i Hermiony. Granger wyglądała jakby dopiero co osa ugryzła ją w oba policzki. Miał przemożną chęć aby wybuchnąć jej śmiechem w twarz, na widok tej dziecinnej irytacji ,u powszechnie uważanej za dojrzałą Panny Wiem To Wszystko. Powstrzymał się jednak od komentarza, nawet gdy Ron uciął jej sprzeciw zapewnieniem, że została demokratycznie przegłosowana. Co prawda zdziwił się, iż rudzielec w ogóle rozumie to pojęcie, jednak nie wdawał się w dyskusję. Może nie przepadał za swoimi towarzyszami, jednak nie był głupi. Doskonale wiedział na ile może sobie pozwolić i nigdy nie przesuwał tej granicy

Jednak planując dostanie się do ośrodka, musieli zmierzyć się z kolejnym problemem, jakim było przemieszczenie się tam. Wiadome było, że nie mogą się tam aportować, ze względu na fakt iż żadne z nich nigdy wcześniej tam nie było, oraz zupełnie nie wiedzieli co mogą tam zastać. Nie wspominając już nawet o charakterystycznym dźwięku towarzyszącym temu zabiegowi. 

Jedyną opcją wobec tego była peleryna niewidka, której właścicielem od dawna był Gryfon. Niestety podróżowaniu w ten sposób towarzyszył niebywały ścisk. Już we 3, Złote Trio ledwo co się mieściło, a dodając Ślizgona, byli zmuszeni być bliżej siebie niż ktokolwiek by sobie tego życzył.

Dyskutowali właśnie na temat rozmieszczenia pod peleryną, aby zapewnić sobie jak najwięcej miejsca, gdy Hermiona trąciła Weasleya łokciem i szepnęła.

-Chłopaki....

I w tym momencie cała czwórka była pewna, że definitywnie skończył im się czas. Zaledwie 15 metrów od nich, na szczyt wzniesienia dotarł już blondwłosy śmierciożerca, w którym młody Malfoy rozpoznał Yaxleya. Jednego z członków wewnętrznego kręgu, którego obecność w tym miejscu z pewnością nie wskazywała na nic dobrego. Za nim wyłonił się drugi, ciemnoskóry tym razem mężczyzna, którego Dracon już nie kojarzył. Z resztą nawet nie musiał. Sam widok Corbana zmroził mu krew w żyłach i sprawił, że zaczął na prawdę wierzyć w to, iż coś na prawdę musiało być w tym ośrodku. 

Sprawnie ukryli się pod niewidką rozpoczynając od Pottera, na którego z każdym ruchem napierali niemal wszyscy. Przeciskając się blisko krzaków, zaraz przy penetrujących teren śmierciożercach, każde z nich niemalże słyszało szelest trawy pod ich butami. Na samą myśl o tym, że mogliby zostać złapani, puls Ślizgona gwałtownie przyspieszał. 

Jak się chwilę później okazało, mogło być gorzej. Podróżowanie z górki, ukryci we 4 pod dość małych rozmiarów peleryną nigdy nie będzie należało do najszczęśliwszych wspomnień żadnego z nich. Zostawiając barierę wygłuszającą za sobą, byli zobligowani aby milczeć cały czas i uważać na to gdzie stąpają, co było wystarczającym utrudnieniem na tak małej przestrzeni. Co chwila wchodzili w siebie, bądź przypadkiem się trącali, powodując wzajemne grymasy bólu. Nie wydali jednak najmniejszego dźwięku, kiedy przechodzili kilkanaście metrów od szukających ich, wysłanników Czarnego Pana. Większość drogi upłynęła im bardzo sprawnie, przerwana dopiero przez Hermionę, która gdy znaleźli się bardzo blisko murów, nachyliła się do blondyna.

-Podsadź mnie.-szepnęła mu na ucho, a jej ciepły oddech połaskotał go w odsłoniętą szyję.-Zobaczę co jest za murem. 

Nie miał zbytnio czasu, by z nią dyskutować, bo po chwili poczuł jej buta na swoim ramieniu. Syknął z bólu, przez co nie usłyszał, jak Ron pytał, co do cholery wyprawiają. Gryfonka, zmyślnie wykorzystując niepotrzebny chwilowo kawałek peleryny, który przyciśnięty był do cegieł. Wspięła się na jego ramiona jedną nogą, podczas gdy drugą opierała na jego udzie. Po chwili, przy pomocy Ślizgona zeszła tym razem na ziemię i nachylając się do nich szepnęła.

-Nikogo nie widziałam. Wydaje się być kompletnie opuszczone. 

-Tamci wciąż są przy obozowisku.-odszepnął Ron. 

Takim sposobem cała trójka popatrzyła na Harry'ego w oczekiwaniu na to co ten ma do powiedzenia. Hermiona, skoro już i tak przebyła całą tą drogę idąc ramię w ramię z osobą z którą darzyli się przez wiele lat niczym innym oprócz czystej, wzajemnej nienawiści i skoro upewniła się, że zaraz obok budynku nie roi się od śmierciożerców, nie mając większego wyboru i przede wszystkim będąc bardzo ciekawą, była na tak. Zdanie Rona i Dracona było już jasne. 

-Chodźmy.

Tego właśnie było im potrzeba od Wybrańca. Hermiona zdając sobie sprawę, że musieli bardzo uważać przechodząc przez zawaloną część kamiennego murku, bardzo rozważnie stawiała stopu, uważając by nie wywrócić się w którymś momencie i nie wywołać osuwu kamieni, co z pewnością byłoby słychać. Na szczęście dali radę bez zbędnych ekscesów przebyć drogę do budynku, co wszyscy przyjęli z wielką ulgą. Na wszelki wypadek wciąż zostali pod peleryną, jednak nie szli już aż tak ściśnięci, nie czując bezpośredniego zagrożenia z żadnej ze stron. Cichym krokiem przemierzali budynek idąc za Harry'm, który starał się rozglądać i wybierać najrozsądniejszą trasę. W budynku było bardzo ciemno, więc wspólnie stwierdzili, że widoczne podeszwy nie powinny zbytnio przyciągać uwagi.

Dali radę utrzymać tempo szybkiej eksploracji następnych pomieszczeń, w których nigdy nie zastawali nic poza pustką, do czasu, gdy okularnik schylił się nagle i sycząc cicho z bólu oparł się o ścianę. 

-Potter, trzymaj pion.-idący za nim Draco podtrzymał go za ramię, by ten się nie przewrócił i odwracając chłopaka w swoją stronę zobaczył, że ten trzyma się za bliznę.

-Harry!

Hermiona przepchnęła się obok niego i we trójkę wepchnęli chłopaka do zniszczonego pomieszczenia obok. Kręconowłosa starała się pomóc brunetowi usiąść, kiedy całe jego ciało zaczęły nawiedzać coraz częstsze drgawki.

-Trzymajcie go!

W tamtym momencie peleryna niewidka opadła z ich ramion, a cała trójka usilnie starała się utrzymać bruneta w miejscu, podczas gdy na jego czoło wstępowały krople potu, a on sam krzywił się w wyrazie ogromnego bólu, trzymając się za bliznę. 

-Co się dzieje?!

Malfoy był kompletnie zdezorientowany i musiał przyznać, że nigdy nie widział blizny sprawiającej taki ból swojemu właścicielowi. Nie uzyskał jednak odpowiedzi, bo w tamtym momencie Harry nie wytrzymał i na cały głos wrzasnął z bólu, otwierając przy tym oczy. 

I to właśnie było najstraszniejsze. Cała trójka mogła przez krótką chwilę zobaczyć w oczodołach znanego w całym świecie magii, Harry'ego Pottera, obezwładniającą, przerażającą i zapierającą dech w piersiach czerń. 

Ten moment nie trwał jednak zbyt długo, przerwany przez pierwszą osobę, która zdołała się w tamtej chwili ocknąć. Była to Hermiona. Dziewczyna szybko zdając sobie sprawę, co tak na prawdę się stało, chwyciła za różdżkę i zwracając ją w kierunku przyjaciela, mruknęła zaklęcie.

-Lipothymnius!

Ciało chłopaka natychmiast przestało się trząść, a jego głowa bezwładnie opadła na bok. Brunetka wymuszając utratę przytomności na Wybrańcu, zdecydowanie wiedziała co robi. Wiedziała, bo wielokrotnie była świadkiem ataku Voldemorta na umysł Harry'ego i choć to co stało się chwilę wcześniej, znacząco różniło się od poprzednich natarć, miała okrutną pewność, że prawdopodobnie i tym razem Czarny Pan włamał się do umysłu Pottera i co gorsza, widział jego oczami, gdzie dokładnie się znajdowali. Z czasem starał się to zrobić coraz częściej, co pomimo usilnych starań Harry'ego wielokrotnie wcześniej narażało ich na kłopoty.

Wstając, dziewczyna zauważyła, że zarówno Ron jak i Dracon otrząsają się już z chwilowego szoku, bo obaj natychmiast wzięli nieprzytomnego chłopaka między siebie i podążyli za Gryfonką, która po drodze zabrała jeszcze pelerynę. Wyszli szybkim krokiem na korytarz, by przez zawaloną część murów dojrzeć na polu przed budynkiem dwie czarne postaci, zbliżające się w ich stronę z zatrważającą prędkością. Musieli biec...bardzo szybko.

-Aportujcie się z nim!-warknęła do chłopaków, idąc po korytarzu i nie zatrzymując się ani na chwilę, z różdżką uniesioną przed sobą, dalej sprawdzając pomieszczenia.- Tu musi coś być, skoro zaatakował!

 -Chyba oszalałaś, że cię tu zostawię!-zaoponował głośno Ron, porzucając i tak już niepotrzebną dyskrecję. 

-Ron, twój przyjaciel został zaatakowany przez Sam Wiesz Kogo i teraz jest nieprzytomny. Tutaj właśnie biegnie dwójka śmierciożerców, a my nie damy rady uciec z nim, majtającym się między wami!

Zirytowany rudzielec podbiegł do przyjaciółki, ciągnąc za sobą nieprzytomnego Wybrańca i klnącego na cały głos Malfoya.

-Nie ma takiej opcji Hermiona! Nie zostawię cię samej ze śmierciożercami.

-Ron, nie mamy innego wyjścia. Poradzę sobie. 

Chłopak miał coś powiedzieć, jednak przerwał im przerażający dźwięk aportacji, tuż obok.

-Expelliarmus!-Draco wrzasnął, tym razem będąc tym, który ciągnął dwójkę Gryfonów za sobą. 

Nie zdążyli dojrzeć twarzy przybyłego, oszołomionego sługi Czarnego Pana, bo natychmiast wbiegli po częściowo zawalonych schodach prowadzących na górne piętro. Między czasie zdołali uchylić się przed zieloną smugą mknącą w ich stronę. W feworze nagłej ucieczki, porzucili humanitarny sposób niesienia Wybrańca i teraz ubezpieczany przez Malfoya, Ron zarzucił go sobie na ramię pozwalając by jego nogi uderzały w zasadzie o wszystko po drodze. Biegnąc przed siebie, słyszeli coraz więcej nowych kroków po drugiej stronie korytarza i wiele krzyków od strony ich pościgu. Kazało im to wierzyć, że nie tylko zostali zidentyfikowani przez swoje wyjątkowo lekkomyślne działanie, ale też Voldemort rzucił na nich wszystkie możliwe siły. Krzyki jego sługusów przeplatały się z  obelgami skierowanymi w stronę blondyna. Można było zauważyć jak wiele zielonych promieni zmierzało w jego kierunku, podczas gdy w Hermionę, czy Rona i Harry'ego wymierzane były mocne zaklęcia odurzające, torturujące bądź tnące. Było to właściwie coś, czego młody Malfoy spodziewał się od kiedy jego dotychczasowe otoczenie dowiedziało się o zdradzie. Będąc przez tyle lat jednym z nich wiedział jak ważne dla każdego śmierciożercy było doprowadzenie tak istotnych pionów, jak Złote Trio żywych do Czarnego Pana. A zdrajca jakim teraz był? Zabicie kogoś takiego było w szeregach Voldemorta czymś, czym bardzo się chwalono. Nikt nie dostałby bury za jego śmierć, a gdyby jakimś cudem dożył do przesłuchań, sam pewnie wolałby zginąć wcześniej.

-Malfoy, drzwi!

Kręconowłosa popchnęła dwójkę przyjaciół z drogi zaklęcia tnącego i skierowała ich grupę do jedynego pomieszczenia, które miało wielkie mosiężne drzwi, wciąż znajdujące się w zawiasach. Reagując na jej krzyk, blondyn przyśpieszył i z całej siły szarpnął za zardzewiałą klamkę, uchylając je na tyle, aby zdołali się przecisnąć. Przepuścił przodem Gryfonów, po czym uchylając się przed kilkoma zaklęciami, wycelował w sufit korytarza i mało myśląc, wrzasnął.

-Bombardio!

Dotychczasowe krzyki i szaleńcze śmiechy śmierciożerców znikły w nagłym, ogłuszającym zgiełku, jaki wywołała waląca się część ścian. Sufit pomieszczenia w którym się znajdowali zaczął pękać, a ze ścian posypały się ostatnie kawałki tynku, które nie zdążyły spaść przez wszystkie te lata. Nie trzeba było być inżynierem z wieloma tytułami, by zdać sobie sprawę, że sala nie wytrzyma długo. 

-Tam!

Głos Gryfonki przedarł się przez hałas z korytarza, a rudowłosy natychmiast zrzucił Harry'ego z ramienia i pobiegł w kierunku krzyczącej, która na kolanach przebierała wśród tekturowych pudeł znajdujących się na podłodze. Przyklęknął kilka metrów od niej i rozpoczął własne poszukiwania.

Czuła się, jakby cała ta tajemnicza układanka, nagle nabrała sensu. Warty przy akurat tym budynku. Jedyne drzwi, które były na miejscu prowadziły do pełnego pudeł pokoju z różnej maści przedmiotami, należącymi do byłych podopiecznych domu dziecka. Tak szybka reakcja śmierciożerców, gdy tylko dowiedzieli się,  że tam są. I przede wszystkim atak Voldemorta dokładnie wtedy, kiedy znaleźli się w ośrodku. Musiał wyczuć, że tam są. Musiał wiedzieć, że zdołali wedrzeć się tam, gdzie do tej pory nie dał wejść nikomu, nieważne czy czarodziejowi, czy mugolowi. A skoro tak bardzo zależało mu, by przez Harry'ego dowiedzieć się, czy faktycznie się tam znaleźli, musiał mieć powód. Ważny powód.

Przebierała wśród niebywałego hałasu przez coraz to nowe rzeczy, kiedy dotarł do niej spanikowany krzyk Rona, który najwidoczniej chwilę wcześniej wstał i wrzeszczał w jej kierunku, szukając Harry'ego spanikowanym wzrokiem.

-Hermiona! Wali się!

Wokół niej z coraz większą częstotliwością spadały cegły, ale dziewczyna tylko przyśpieszyła w przebieraniu przedmiotów. Nie wiedziała czego szuka, jednak miała wielką nadzieję, że tak jak w przypadku reszty horkruksów, byłaby w stanie zidentyfikować przedmiot tak bliski ich wrogowi, gdyby tylko go zobaczyła. Nie mogła odpuścić tak wielkiej szansy na przełom tak desperacko potrzebny wszystkim członkom Zakonu Feniksa. Wrzasnęła, kiedy kawałek gruzu spadł zaraz obok niej, miażdżąc karton z którego sekundę wcześniej wyjęła rękę.

-Weasley, bierz Pottera!

Draco, który do tej pory za pomocą magii próbował powstrzymać walenie się murów, przerwał starania, kiedy pierwsze zaklęcie śmierciożerców, którym udało się przeżyć, przedarło się przez drzwi. Krzycząc do rudzielca, zaczął biec wśród cegieł w kierunku niesamowicie upartej brunetki. Kątem oka widział, jak Ron odgarnia kawałki starej tapety i kilka desek, które chwilę wcześniej przykryły bezwładną sylwetkę Wybrańca. 

-Granger, idziemy!

-Nie, tu na pewno coś jest!-odkrzyknęła, uchylając się przed czerwonym strumieniem, wycelowanym w jej głowę. Rzuciła losowe zaklęcie w kierunku drzwi, jeszcze bardziej przyspieszając w przegarnianiu rzeczy. 

Chłopak zrozumiał, że nie podda się sama. W tamtym momencie nie było nic co mógłby powiedzieć, co odciągnęłoby dziewczynę od poszukiwań. Zauważając postaci zbierające się za drzwiami i głębokie pęknięcie, które prawie w całości przeszło już do drugiego końca sufitu pomieszczenia, podjął decyzję, która kierowana była niczym innym, niż jego własny instynkt przetrwania. Absolutnie nikt nie uwierzyłby w jego dobre intencje, gdyby w tamtym momencie zostawił Hermionę samą. Sycząc z bólu, kiedy cegła uderzyła go w ramię, chwycił wrzeszczącą niezrozumiałe dla niego rzeczy Gryfonkę w pasie i pociągnął ją w kierunku Rona, wystawiającego dłoń w ich kierunku. Czuł jak podłoga pod jego stopami zaczyna drżeć, kiedy chwycił chłopaka za nadgarstek i pozwolił aportować się jak najdalej od tego opuszczonego przez Boga miejsca.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top