Instynkt macierzyński

 Powiedzieć, że Hermiona Granger miała serce w gardle, to jak nie powiedzieć nic. 

Podczas gdy Bellatrix Lestrange torturowała rodzoną siostrę i okrutnie straszyła jej wnuka, brunetka wraz z Draco zbiegali ze schodów domu, w którym z pewnością rozegrała się wcześniej nie lada bitwa. Wrzaski Remusa Lupina, nad którym nieubłaganie wisiał potężny Cruciatus rozbrzmiewały nieustannie w całej okolicy, przerywane jedynie przez wykrzykiwane rozedrganym z emocji głosem zaklęcia. Zakon Feniksa walczył na każdej ulicy i w niemal każdej alejce starając się ratować jak najwięcej żyć przez los dawno już skazanych na śmierć. Każdy kto tylko mógł się wychylić, robił to bez krzty wahania wiedząc, że każde zaklęcie, które opuszcza jego różdżkę może być tym ostatnim. I z takim właśnie poczuciem przy drzwiach prowadzących na obszerny ogród znalazł się  Draco Malfoy. 

Sytuacja w jakiej się znaleźli zdawała się być kompletnie bez wyjścia, jednak nie była ona głównym celem działań Zakonu ,którego priorytety blondwłosy Ślizgon zdołał już dobrze poznać. Dlatego też mimo przemożnej chęci natychmiastowego rzucenia Avady na swoją szaloną ciotkę, zatrzymał się nagle tuż przy wyjściu.

-Zostajesz tutaj, Granger.-rzucił szybko, przez zaciśnięte gardło.

Oczywiście, Gryfonka nie byłaby sobą gdyby go posłuchała. Bez wahania chwyciła go za ramię usiłując zepchnąć z drogi.

-Chyba sobie żartujesz. Oni ich zabiją Malfoy!

Łzy w jej oczach były tak wyraźne iż miał wrażenie, że gdyby stała przed nim inna dziewczyna o takim wyrazie twarzy za moment położyłaby się na podłodze i wypłakała takie ilości wody z organizmu, że musieliby wspomóc ją medycznie.  Wiedział jednak, że brunetka stojąca przed nim tego nie zrobi. To na co zdecydował się następnie w ogóle nie powinno być jego decyzją i gdyby tylko mieli więcej czasu był całkowicie pewny iż przedyskutowałby to z kręconowłosą bardzo dokładne. Przekrzywiony zegar w przedpokoju tykał jednak nieubłaganie, a do krzyków wilkołaka dołączyło już przerażone zawodzenie Andromedy. Nie mógł postąpić inaczej, bądź zastanawiać się nad lepszym rozwiązaniem marnując przy tym większą ilość czasu. Mimo to jednak w momencie w którym mocno odepchnął od siebie szamoczącą się Gryfonkę i nałożył na przestrzeń między nimi oraz wszystkie okna zaklęcie zamknięcia, jego serce drżało niespokojnie przepełnione jakiegoś rodzaju strachem.

-Nie waż się wyściubić nosa przez jakiekolwiek okno, bo odezwą się iskry. Nie zwracaj na siebie uwagi i w razie czego teleportuj się do Nory, albo gdziekolwiek gdzie jest bezpiecznie. 

-Malfoy, to nie ma...

-Ma sens.-warknął, patrząc w jej brązowe oczy, w których wypisany był niemalże fizyczny ból.-Bez ciebie, Pottera i rudego to wszystko trafi szlag.-odwrócił się mając wybiec za drzwi, jednak zanim to zrobił, mruknął jeszcze jedno.-Zaklęcie jak mniemam opadnie samo, gdybym jednak nie wrócił....

I już go nie było. 

Podobnie zresztą jak Hermiony.

Przerażona dziewczyna wybiegła z powrotem na piętro podświadomie nasłuchując wszystkiego co dzieje się na zewnątrz. Mogła przeklinać Dracona do woli i robiła to sukcesywnie przez wiele późniejszych dni, jednak nie potrafiła odmówić mu jednego. Zrobił to co uważał za słuszne nie tylko on. Właściwie była pewna, że gdyby znalazła się w takiej sytuacji z jakimkolwiek innym członkiem Zakonu Feniksa, każdy postąpiłby tak samo. I to właśnie było najgorsze, nawet jeśli oznaczało, że nie było dla niej innej drogi wyjścia niż teleportacja. Niemoc jaka ogarnęła ją w tamtej chwili z całą klarownością pozwoliła jej zrozumieć jak Harry czuł się za każdym razem, kiedy to on zmuszony był zostać. Uczucie to, mimo, że nie towarzyszyło jej długo było gorsze niż strach o własne życie, ponieważ opierało się na najstarszych instynktach każdego Gryfona. Na oddaniu przyjaciołom, o których to żywot drżała w tamtej chwili Hermiona. I mimo, że w innym przypadku nigdy by go tak nie nazwała, w tamtym momencie zaliczała do tego grona również blondyna, którego spięty głos wrzeszczący jedno zaklęcie za drugim zdołała wyłapać wśród całego zgiełku. 

Dobiegając do okna z którego przyszło jej wypatrzeć tę samą przerażającą scenę, która zmusiła ich do popędzenia na dół, już unosiła różdżkę w górę a na usta cisnęły jej się wszystkie znane zaklęcia bitewne. 

Pierwsze z nich, mimo tego, że było prostym Expelliarmusem cisnęła w śmierciożercę torturującego Remusa. Każda komórka ciała ciągnęła ją ku wyskoczeniu z okna, jednak doskonale wiedziała, że nawet mimo tak stresującej sytuacji Ślizgon był na tyle uważny by szczelnie zamknąć ją w domu najmłodszej z sióstr Black, a jej brawurowy skok ku pobliskiemu drzewu zakończyłby się bardzo szybko w lochach ich największego wroga. Nie wiedziała skąd Lupin znalazł w sobie tak wielkie pokłady siły po tylu minutach okrutnych tortur, jednak niemalże nie nadążyła wzrokiem za jego sylwetką, kiedy podpełzł w kierunku różdżki wroga i zerwał się na równe nogi, uciekając przed zielonym strumieniem wymierzonym w jego gęstą czuprynę. Wysoka sylwetka Dracona również pojawiła się w polu widzenia dziewczyny, kiedy ten wdał się w zażartą wymianę zdań z żądną rodowej krwi ciotką. Podczas gdy Andromeda, kierując się najmocniejszym instynktem w jej ciele, pochwyciła Teda i wśród tabunów zaklęć rzucanych w jedną i drugą stronę rzuciła się do chaotycznej ucieczki, bezbronna niczym mugole, mieszkający obok niej przez tyle lat. W całym zamieszaniu różdżka musiała wypaść jej z dłoni, a co za tym idzie straciła możliwość jakiejkolwiek obrony. Jedno zaklęcie rzucone z okna jej domu później, śmierciożerca, który rozpoczął pogoń upadł spetryfikowany pod drzewem. Tonks przy pomocy męża zdołała na szczęście wydostać się z morderczego uścisku wroga i również zająć się obroną syna i matki, podczas gdy Draco zamknięty był w ogniu zaklęć rzucanych w jego stronę z całym okrucieństwem jakie kotłowało się w żyłach przeciwników. A tych niestety przybywało i mimo wyraźnej pomocy jaką blondyn otrzymał od kuzynki i Lupina, sytuacja w jakiej się znalazł robiła się z każdą sekundą coraz bardziej dramatyczna. 

Hermiona starając się jak najrozważniej tylko mogła niezauważenie rzucać zaklęcia, czuła się jakby oglądała najbardziej przerażający horror w życiu. Wsparcie ze strony Zakonu wciąż nie nadchodziło, jednak dało się zasłyszeć nasilające się odgłosy pobliskich walk. 

-Avada Kedavra Wężusiuuu!!!-wrzasnęła Bellatrix zanosząc się histerycznym śmiechem.

Urok pomknął w kierunku blondyna, z którego uda i tak ciekła już krew wynikająca z poprzedniego zaklęcia tnącego. Hermiona mocno zacisnęła palce na umazanym krwią parapecie, kiedy Ślizgon podnosił przerażony wzrok na zaklęcie. Zaledwie milisekunda zastanowienia wystarczyła jej by zrozumieć, że nie zdąży uskoczyć, jednak w tym momencie do akcji wkroczyła Nimfadora. Płonące czerwienią włosy metamorfomaginii mignęły zaraz przed śmiercionośną zielenią, kiedy z całej siły popchnęła chłopaka na krzak obok i wprawnym ruchem wyczarowała potężną tarczę mającą bronić ich przed urokami wymykającymi się z różdżek pozostałych śmierciożerców. Brunetka nie mogła jednak odetchnąć z ulgą. Andromeda wraz z przerażonym dwulatkiem zniknęła jej już z oczu, jednak zdołała zauważyć grupę wrogów biegnących w tamtym kierunku. Remus, Tonks oraz Malfoy byli zamknięci w potrzasku zaklęć sześciu zwolenników Czarnego Pana, z czego co najmniej czwórka należała według jej wiedzy do Wewnętrznego Kręgu. Wiedziała, że prędzej czy później nawet trójka tak potężnych czarodziei będzie musiała się pomylić, zważywszy na widoczne na ich twarzach zmęczenie i poniesione rany. Pomoc z Zakonu, choć niewątpliwie miała zamiar nadejść, musiała zostać gdzieś po drodze zatrzymana i nie trzeba tu było być najmądrzejszą czarownicą od czasów Roveny Ravenclaw by wiedzieć iż sytuacja stała się na prawdę zła, a prawdopodobieństwo, że uciekająca Andromeda zdoła zapewnić sobie i Tedowi schronienie było znikome.

Gryfonka westchnęła cicho, po tym jak po raz kolejny po rzuceniu uroku zeszła z pola widzenia wrogów. Blondyn całkowicie uniemożliwił jej wyjście z pokoju, jednak jak sam powiedział wciąż miała możliwość aportacji. A teoretycznie, jeśli udałoby jej się odwrócić uwagę wrogów, część z nich mogłaby podążyć za nią dając Tonks lub Lupinowi na tyle dużo czasu by popędzić za synem i jego babcią. Brązowe oczy wpatrzyły się w huśtawkę na której wielokrotnie huśtała się wraz z małym chłopcem. 

Jedyne co musiała zrobić, to nie dać się złapać. A to udawało jej się już nie raz.

Wpatrzyła się w walczące zażarcie małżeństwo i szkolnego wroga, których sytuacja pogarszała się z każdą sekundą, po czym nie tracąc już ani chwili więcej machnęła różdżką i aportowała się w miejsce, którego szczęśliwe wspomnienie miała nadzieję jeszcze kiedyś powtórzyć. 


Wśród żądnych zemsty i z pewnością jego umęczonej krwi wrzasków Malfoy kompletnie nie spodziewał się swych zwolenników. A mimo to jego kuzynka uratowała mu życie więcej niż raz. Co chwila tworząc tarcze i atakując wrogów wokół odwracała uwagę od jego osoby, w którą zielone strumienie leciały zdecydowanie najczęściej. To samo zresztą robił również wilkołak, od którego wsparcia zaczęła się tak złożona walka jaką prowadzili od tamtej chwili. 

Mimo tego wszystkiego czuł jednak, że przegrywają. Właściwie każdy przegrałby z szaleństwem jego ciotki i rozległą czarnomagiczną praktyką jej pobratymców. Walczyli zaciekle, ale poniesione rany osłabiały ich znacznie bardziej niż przeciwników, których przecież było dwa razy więcej. Rozległe odgłosy walki chyba nigdy nie były tak głośne, a zniszczenia w okolicy z każdą chwilą pogłębiały się, podobnie jak rany na ciałach walczących. Pot spływał po jego czole i zaczynało brakować mu pomysłów jak wyplątać ich trójkę z tej sytuacji, kiedy w tle, kilka kroków za jego ciotką pojawił się ktoś na kogo widok jego brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej.

-Cholerna Granger.-szepnął przemykając obok Tonks. 

Jej oczy w trakcie odbijania zaklęcia pomknęły w kierunku brunetki stojącej obok huśtawki. Przez bardzo krótki i ulotny moment oboje mieli jeszcze nadzieje, że dziewczyna odwróci się i ucieknie, jednak jedno spojrzenie na jej zacięty wzrok wystarczyło by te nadzieje legły w gruzach. Dziewczyna uniosła drżącą różdżkę i wpatrując się w plecy niczego nie spodziewającej się Bellatrix krzyknęła po sekundzie wahania.

-Sectumsempra.

Niewybaczalne zaklęcie ostatecznie odcięło brunetkę od niewinności, która narosła wokół jej osoby przez wszystkie lata działań na rzecz Zakonu, a jej przeciwniczka, pocięta w różnych miejscach ciała zwaliła się na ziemię wśród zdezorientowanych śmierciożerców. Gryfonka zdołała użyć jeszcze kilku mniejszych klątw zanim przeciwnicy zorientowali się kto kryje się pod niechlujnie zarzuconym i częściowo nadpalonym szalem.

-Łapać szlamę!-wrzasnęła dysząca z wściekłości czarnowłosa ciotka Dracona i ubezpieczana przez pozostałych wskazała na nią zakrzywionym palcem. 

Hermiony jednak już dawno nie było w tym samym miejscu. Ruszyła sprintem przed siebie, w kierunku odgłosów walki pozostałych członków Zakonu, a zaraz za nią ruszyła dwójka śmierciożerców posyłając coraz to nowe klątwy mające unieruchomić tak cenny kąsek jakim była przyjaciółka Harry'ego Pottera. Ranna Lestrange zdołała aportować się zanim zielona, płynąca z różdżki Lupina smuga chociaż dotknęła jej ciała, a we trójkę stosunkowo szybko poradzili sobie z pozostałymi, lekko zdezorientowanymi sługusami Czarnego Pana. Kiedy ostatnie śmiercionośne zaklęcie wypadło z różdżki Ślizgona, a wokół na chwilę zrobiło się pusto, Tonks ścierając krew z czoła zwróciła się w jego kierunku.

-Biegnij za tą wariatką i uciekajcie z pola głównej bitwy. Nie mogą jej złapać.

Kiwnął głową i popatrzył na kuzynkę i jej męża, których nogi same poniosły ich w kierunku w którym uciekła jej matka.

-Powodzenia i dziękuję za uratowanie życia.

-Podziękujemy sobie nawzajem, jak wszyscy będziemy bezpieczni.-odparł Lupin na szybko klepiąc go po plecach. 

Po tych słowach wszyscy rozbiegli się w różnych kierunkach, czujnie obserwując całą okolicę. Biegnąc możliwie jak najszybciej się da w myślach obiecywał sobie, że gdy to wszystko się skończy udusi Gryfonkę własnymi rękami. A fakt iż doskonale wiedział, że uratowała im życie tylko potęgował jego złość. Jednak mimo tego małego szczegółu, starając się nie zwracać na siebie aż tak bezpośredniej uwagi wroga, w sercu drżał z niepewności o to, czy aby na pewno nikt jej nie złapie. Doskonale wiedział jak skończyłaby w lochach Voldemorta i jednocześnie nie miał pojęcia czemu aż tak bardzo zależało mu by to się nie stało. Oczywiście nie chciał widzieć jej ginącej w męczarniach po kolejnym potężnym Cruciatusie, a jeszcze bardziej nie chciał spojrzeć w jej złamane bólem oczy po tym jak wygadałaby cokolwiek. A jednak mimo tego iż do tej pory zdawało mu się, że przejmował się w tym wszystkim tylko sobą, troska o Hermionę zaczęła wychodzić zdecydowanie bardziej poza jego własny interes niż mógłby przypuszczać.

-Avada Kedavra!

Uchylił głowę i nawet się nie odwracając wystrzelił Drętwotę, nie mając czasu zajmować się przeciwnikiem dłużej. Jeszcze bardziej skupił myśli na odnalezieniu szukanej dziewczyny, nawet nie zauważając, że tak bardzo zbliżył się do wielkiej bitwy rozgrywającej się na miejskim placu, a widok jaki tam zastał w ogóle nie przypadł mu do gustu. Co najmniej połowa domów płonęła jasno pomarańczowym ogniem, a na trawnikach leżało zdecydowanie zbyt wielu martwych mugoli. Dwie linie czarodziejów ścierały się ze sobą w o dziwo wyrównanym pojedynku, przynajmniej pod względem ich liczby, ale ciemna strona napierała dziwnie mocno w kierunku jednej z głównych ulic. Usilnie powstrzymał się od patrzenia na ofiary zalegające po obu stronach konfliktu i skupił się na brązowych lokach podskakujących w rytm kroków ich właścicielki. Dziewczyna rozsądnie przebiegła bokiem, nie rzucając się w oczy śmierciożercom wśród których chłopak z trwogą wypatrzył prawie białe włosy jego ojca, tańczącego w śmiertelnym tańcu na przeciw Moody'emu. Jej śladem przebiegł za niewielkim żywopłotem i posłał dobrze wymierzoną czarnomagiczną klątwę w zwolennika Czarnego Pana biegnącego najbliżej niego. Gryfonka kluczyła zgrabnie między ławkami i drzewami pobliskiego parku, rzucając za siebie kilka różnych rodzajów tarcz. Kiedy jednak zobaczyła, że został jej tylko jeden przeciwnik, zatrzymała się nagle zaraz za rozległym dębem, by następnie wychylić się i rzucić potężną petryfikującą klątwę w jego klatkę piersiową. Zanim jednak Draco zdołał do niej podbiec, za jego plecami rozległ się wrzask.

-Zdrajca!!!

Kobieta, w której Ślizgon rozpoznał ciotkę Blaise'a bez chwili wahania rzuciła w jego kierunku Cruciatusa. Nie zdołał zasłonić się tarczą, jednak drzewo za które wbiegł sprawnie uchroniło go od bólu jaki następował zaraz po oberwaniu tym niewybaczalnym zaklęciem. Przez moment wymieniali się różnorakimi zaklęciami, starając się trafić się nawzajem, aż nagle kobieta z ustami otwartymi do krzyku, zupełnie niespodziewanie zwaliła się na ziemię z głuchym łoskotem. Zaskoczony Malfoy rozejrzał się w poszukiwaniu osoby, która mogła zabić jego przeciwniczkę, jednak nie musiał długo się zastanawiać zanim niewidzialna siła pociągnęła go szybko w kierunku wciąż uciekającej Gryfonki.

-Biegnij za nią.

Cichy szept Pottera wystarczył mu, by na powrót znalazł się na trasie prowadzącej go ku brunetce. Kolejne zaklęcie z miejsca w którym znajdował się Harry pomknęło w kierunku śmierciożercy, który jako drugi zauważył blondyna, a ten nie miał wątpliwości iż rzuciła je młoda Weasley. A więc para ta wbrew prośbom i poleceniom reszty Zakonu brała jednak czynny udział w bitwie...

Cóż można powiedzieć.

Draco nie był zaskoczony. 

Okularnik musiał mieć już dość, a Ginny, z którą Ślizgon na prawdę odnalazł wspólny język z pewnością nie zamierzała powstrzymywać go od działania mającego pomóc im wszystkim. Biegnąc za jego przyjaciółką zdał sobie sprawę, że gdyby ktoś inny się dowiedział, natychmiast poleciłby im aportację, jednak on nie miał najmniejszego zamiaru tego zrobić. Używał już Peleryny Niewidki i wiedział jak wiele może zrobić Potter ukrywając się tak dobrze jak teraz. Nie był pewien, jednak przez chwilę miał wrażenie, że dwójka Gryfonów biegnie zaraz obok niego, po czym odbija w kierunku jednego z nie płonących jeszcze domów, znajdujących się po stronie Zakonu Feniksa. Oczywiście w ich przypadku działanie tego typu było według niego najlepszym co mogli zrobić, za to jeśli chodzi o pozostałych dwóch członków Złotego Trio bezsprzecznie podzielał zdanie Zakonu i gdyby jego głos choć trochę się liczył z pewnością władowałby ich pod Pelerynę razem z Potterem. Jednak jako, że było dokładnie odwrotnie gonił teraz za celem dosłownie każdego wroga wokół.

Po chwili biegu, podczas którego coraz bardziej zaczynała uwierać mu noga zmuszony był zatrzymać się na nagle, chrzęszcząc butami w drobnym żwirze. Jego stalowoszare oczy otworzyły się jeszcze szerzej na widok Rona i Hermiony atakujących trzech wybiegających z płonącego budynku śmierciożerców. Bez chwili wahania dołączył do nich, upewniając się uprzednio, że nikt za nimi nie biegnie. Kilka minut dosłodzonych wyrazami miłości skierowanymi w kierunku Malfoya i podekscytowanymi spojrzeniami rzucanymi na dwóch członków Złotego Trio wystarczyło im aby pokonać popleczników Czarnego Pana niewątpliwie należących do najniższego szczebla drabiny.

Wymęczony Weasley, którego bluzie brakowało już kaptura rozejrzał się w poszukiwaniu przeciwników i mruknął pod nosem.

-Tu nie da się trzymać na uboczu.

-Da się chować po domach i nie zwracać na siebie uwagi.-odparł Draco patrząc z wyrzutem na Gryfonkę, na której włosach widniały czerwone ślady krwi, sączącej się z rozcięcia na czubku jej głowy.

-Nikt nie broni również podziękować.-odpyskowała, również rozglądając się po tymczasowo pustej uliczce w której się znaleźli.

Ślizgon już miał coś odpowiedzieć, ale dziewczyna zmarszczyła brwi w niepokoju i spojrzała prosto na niego przestraszonym wzrokiem.

-Musimy znaleźć Teda.

-Lupin i Tonks za nim pobiegli.

Rudzielec, kopniakiem otwierając drzwi do pobliskiego domu, odwrócił się w ich kierunku.

-Nie widziałem ich od jakiegoś czasu, ale śmierciożercy nie blokują już dostępu do domu Andromedy. Teraz przemieszczają się na rynek.

-Na egzekucję.-szepnął Draco, delikatnie blednąc.

-Muszę ich znaleźć.-rzuciła Hermiona, zaraz za Ronem wchodząca do budynku, w którym pozbawieni większej nadziei mieli szukać ocalałych.

Młody Weasley pokręcił głową.

-Mi też ciężko to mówić, ale musimy trzymać się na uboczu. Gdyby nie mój ojciec, złapali by mnie już trzy razy, a sytuacja robi się dla nas coraz bardziej gorąca.

-Ty Granger też zrobiłaś już dość.-przypomniał z przekąsem Ślizgon, wzdychając głęboko na widok zmasakrowanego ciała starszej kobiety, łudząco podobnej do tej którą ukryli wraz z kręconowłosą.-Ja pobiegnę w ich kierunku, a wy zostańcie przy sprawdzaniu domów.

Ron popatrzył na niego i milcząco kiwnął głową, przedzierając się przez zawalony bibelotami  korytarz. Draco zaczął się już wycofywać, kiedy mała dłoń brązowookiej złapała go za nadgarstek.

-Nie rób nic głupiego Malfoy... Chcę mieć możliwość nawrzeszczenia na ciebie w najbliższym czasie.

Pomimo bólu zajmującego całą jego lewą nogę uśmiechnął się półgębkiem w jej kierunku i wycofując się z budynku, odpowiedział.

-I widzę versa Pudlu. 


Myśli blondyna nie krążyły już później wokół niczego innego niż jak najszybszego odnalezienia jakiegokolwiek członka najbliższej rodziny jego kuzynki. Im szybciej udałoby mu się to zrobić, tym szybciej dałby też radę zająć się odnalezieniem Teodora. Wiedząc, że śmierciożercy kierują bitwę w kierunku rynku, również pobiegł w tamtą stronę, kręcąc się jednak wokół mniejszych uliczek. Odgłosy rzucanych zaklęć wypełniały powietrze, kiedy chłopak odbijał te z nich, które wypadły daleko poza strefę bitwy. Nikt nie atakował go bezpośrednio i sam niedowierzając, przyznał w duchu, że zawdzięcza to wszystko czarnej czapce Weasley'ów, która ukrywała jego charakterystyczne jasne włosy nad wyraz dobrze. 

Mimo jego wielkich starań osoby, których Ślizgon tak usilnie szukał okazały się być dokładnie w miejscu, w którym by się tego najmniej spodziewał, co dodatkowo wpędziło jego serce w ostry stan przedzawałowy, kiedy lepiej zorientował się w sytuacji. Zignorował różdżkę, której drgania nagle się nasiliły, sygnalizując przepływ informacji i popędził w kierunku pobladłych z przerażenia włosów Tonks. Czarownica wraz z mężem i kilkoma innymi członkami Zakonu ciskała tabuny zaklęć w walczącą na przeciwko nim grupę śmierciożerców, za którą chłopak wypatrzył iście mrożący krew w żyłach widok. Mały Ted, wokół którego powietrze mieniło się na różne kolory, wił się po kostce brukowej niczym pozbawiona ogona jaszczurka, podczas gdy uśmiechnięta, opływająca własną krwią Bellatrix testowała na nim różnorakie zaklęcia. Andromeda leżała kawałek dalej pozbawiona przytomności, a śmiechy coraz to bardziej szalonych wrogów wypełniały powietrze. 

Dawno nie widział kuzynki walczącej bardziej zaciekle, bez jakiegokolwiek strachu o własne życie, wobec tego zbliżając się do grupy, mimo zmęczenia najpierw rzucił przed wszystkich jedną z potężniejszych tarcz obronnych jakich kiedykolwiek się nauczył. Zwolennicy Czarnego Pana mogli zagrozić zabiciem chłopca i był pewien, że każdy z walczących poddałby się od razu nawet wiedząc, że mały Ted, a zaraz potem oni sami zginą na miejscu. Mimo tego wybrali inną drogę. Taką, która jego zdaniem była jeszcze okrutniejsza. Zamknęli rodziców torturowanego chłopca w uścisku zaklęć, których nijak nie mogli przebić i kazali im patrzeć jak ich jedyne dziecko rozpaczliwie wyje z bólu i bije o ziemię pozbawionymi siły piąstkami. Takie coś mogło być tworem tylko jednej ze znanych mu osób, a patrząc na jej szeroki uśmiech nie miał co do tego nawet cienia wątpliwości.

Draco nie musiał rozglądać się po okolicy, by wiedzieć, że w tamtym momencie każdy inny członek Zakonu był zdecydowanie zbyt zajęty walką o własne życie, by nawet mimo najszczerszych chęci pomóc dwulatkowi. A korzystając z faktu iż zaklęcie tarczy rzucił z na tyle daleka, że jeszcze nie zdążyli go dobrze rozpoznać nie mógł zrobić nic innego niż być tym, który choćby postara się uratować dziecko. Już wcześniej zauważył lekko pobłyskującą pomarańczą kopułę antyaportacyją wiszącą nad ich głowami, jednak to nie o przeniesienie się na większe odległości mu chodziło. Z zaciętym wyrazem twarzy machnął różdżką i już po chwili, korzystając z faktu iż wiele razy był wcześniej w tym miasteczku, pojawił się obok jednej z kamiennych studni, a tym samym niedaleko od pleców zapatrzonej w Voldemorta ciotki. Wykorzystał chwilę w której go nie zauważyła, by nałożyć na mały obszar wokół nich niewymagającą wielu umiejętności magicznych zaklęcie wygłuszające. Nie był w stanie zaraz po aportacji wewnątrz kopuły zaatakować od razu, a był już na tyle wykończony ciągłym używaniem różnorakich zaklęć, że zdawał sobie sprawę iż gdyby oprócz Bellatrix do walki z nim dołączyłby się ktoś jeszcze, nie miałby nawet najmniejszych szans. Wobec tego coś tak banalnego jak wyciszenie wydawało się być idealne. Miał pewność iż Nimfadora i Lupin go widzą i mogą próbować przebijać się przez zasłonę osłaniających najstarszą z sióstr Black jednocześnie pilnując by żaden z nich nie zauważył co dzieje się za ich plecami.

Zaledwie kilka sekund więcej zajęło mu złapanie ponownej równowagi i rzucenie się w wir walki z osobą, której z całej swojej rodziny bał się zdecydowanie najbardziej. Jednym zaklęciem przerwał strumień tortur Teda, obawiając się, że gdyby zabił ją od razu, któryś ze skomplikowanych uroków mógłby utkwić na nim na zawsze, a kiedy Avada wypadła z jego zaschniętych ust, kobieta zdołała już niestety zmienić miejsce.

-Witamy Zdrajcę!-krzyknęła, po czym przekrzywiła głowę niczym jastrząb patrzący na swoją ofiarę i oblizała zęby, szczerząc się do niego. 

Wymiana zaklęć rozpoczęła się z obu stron w tym samym momencie, a przepełniona wściekłością na jego wybór ciotka zdecydowanie walczyła jeszcze zażarciej niż wcześniej. Cała zalana krwią wyglądała niebywale przerażająco, a blondyn na prawdę dziwił się, że jest w stanie jeszcze stać na nogach, a co dopiero coraz bardziej zaciskać go w gąszczu rzucanych na oślep zaklęć.

-Rectumsempra!

-Nisi membra! 

-Subito ictu!

Uroki przecinały powietrze jeden po drugim, a krople potu zaczęły napiętrzać się na czole Dracona z każdą chwilą kiedy jego wzrok na przemian się wyostrzał i zachodził mgłą. Owszem, kiedyś zmuszony był uczyć się od ciotki ,jednak nigdy nie dorównał do jej poziomu, co bardzo szybko zweryfikowała właśnie ta walka. Co chwila zerkając w stronę Teda musiał w końcu popełnić błąd, który kosztował go przyjęcie potężnego, odbierającego dech w piersiach zaklęcia ogłuszającego. Jasne, że mógł trafić gorzej, z tymże dostrzegająca lukę w jego skupieniu czarownica wcale nie chciała jego śmierci. Ona nigdy nie chciała tylko śmierci. Chciała bólu, cierpienia i wrzasku, by dopiero później móc w pełni delektować się ulubionym zaklęciem jej pana. Obsesyjnie wpatrując się w przerażone, pełznące jak najdalej od niej dziecko podeszła do oszołomionego Ślizgona i położyła podeszwę buta tuż na jego piersi nachylając się nad odzianą w starą czapkę głową. Jej siostrzeniec nie mógł widzieć reakcji walczących po drugiej stronie członków Zakonu Feniksa. Mógł jedynie poczuć przejmujący ból w klatce piersiowej i gorzkie niczym stuprocentowe kakao uczucie porażki, które rozlało się po każdym zakątku jego ciała, kiedy zdał sobie sprawę, że różdżka wypadła mu z dłoni. A kiedy jego uszy ponownie zaczęły odbierać jakiekolwiek dźwięki, przyciśnięty do ziemi przez dopiero schodzącą z niego siłę zaklęcia, mógł tylko patrzeć jak Bella nachyla się do niego i mówi. 

-Zawodzie Czarnego Pana...wyklęty Wężu.-nie wiedział czy tylko mu się zdawało, ale każde słowo brzmiało coraz bardziej  jadowicie, kiedy ciemnowłosa kobieta mocniej wbijała mu but w pierś.-Każde życie jakie odebrałeś należy do Niego.-uśmiechnęła się upiornie wystawiając różdżkę w kierunku popłakującego wciąż chłopca.-W tym to Zdrajco.

Nie mógł zamknąć rozszerzonych z przerażenia oczu, kiedy kolejne, a zarazem najstraszniejsze ze wszystkich śmiercionośnych zaklęć jakie tego dnia widział biegło w kierunku nic niespodziewającego się dziecka. Miał ochotę wrzasnąć na całe gardło łudząc się, że to powstrzyma jego bieg, kiedy naraz stały się dwie, zupełnie niespodziewane rzeczy. Ciemna smuga przemknęła tuż przed Teddym broniąc go jednocześnie przed zielonym strumieniem zaklęcia, a mrowienie, które dotąd obejmowało jego kończyny nagle ustało oddając mu jako taką władzę nad swoim ciałem.

Blondyn choć trochę odzyskując zmysły, polegał tylko na swoich instynktach, kiedy jednym ruchem chwycił ciotkę pod kolanem i powalił ją na ziemię mocnym szarpnięciem. W myślach przeklinał sytuację w jakiej się znalazł, ponuro zdając sobie sprawę, że nie da rady w tamtym momencie rzucić żadnego z bezróżdżkowych zaklęć, a pod wpływem jego oszołomienia wyciszenie, które nałożył wcześniej całkowicie przestało działać i co po niektórzy śmierciożercy zwrócili uwagę na wysłanniczkę Czarnego Pana, której głowa uderzyła mocno o kostkę. Nie miał różdżki i nie miał też czasu, wobec tego niewiele myśląc wstał i biegnąc na oślep wśród rzucanych w jego kierunku zaklęć złapał wciąż zawodzącego chłopca w ramiona i starając się ignorować ból pognał jak najdalej od wszechobecnych strumieni różnokolorowych uroków mknących w jego kierunku.  Przez gonitwę myśli krążących w jego głowie, podczas gdy z dwulatkiem na rękach usiłował znaleźć jakąkolwiek kryjówkę, nagle przedarł się dobrze mu znany, przerażony wrzask jego kuzynki.

-Mamooo!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top