Ellington
Malfoy nie wrócił do rezydencji od razu. Był przekonany, że jego ojciec zaraz po akcji pójdzie świętować z innymi, więc spokojnie mógł poczekać na przyjaciół. Klęcząc za ścianą domu Zabiniego, opierał się o mury, ściskając ranę. Kiedy tylko zobaczył podpierających się nawzajem chłopaków, od razu kuśtykając, ruszył w ich kierunku. Blaise był bardzo blady i miał rozciętą wargę, natomiast drugi z nich miał dziwnie wykręconą nogę i podbite oko. We trójkę, nic nie mówiąc, wgramolili się do środka, upewniając się wcześniej, że mamy Zabiniego na pewno nie ma w środku.
Kiedy tylko weszli do pokoju chłopaka, ten od razu rzucił się w stronę łazienki i zwymiotował. Blondyn pomógł Teodorowi usadzić się na łóżku i natychmiast, siadając obok niego, rozciął mu nogawkę spodni. Skrzywił się, po części z powodu wystającej z łydki chłopaka kości, a po części z bólu, który przeszył jego klatkę piersiową, kiedy się schylił.
-Co tam się działo?-zapytał przyduszonym głosem.
-Cholerny Weasley zepchnął mnie ze schodów.-odparł, zagryzając zęby.-Całe piętro przekoziołkowałem po betonie.
-Ciesz się, że to nie klątwa.
-A ty...Jak było wcześniej?
-Porozmawiamy, jak wepchnę ci kość pod skórę, dobrze?-parsknął sarkastycznie blondyn.
Następnie bardzo szybko, cicho stękając, kucnął przy ranie kolegi. Wykonał zamaszysty ruch ręką i wypowiedział zaklęcie, na wskutek którego rana bardzo ładnie się zamknęła. Następnie delikatnie, nie zważając na jęki bruneta, sprawdził, czy kość jest dobrze nastawiona. Po kilku poprawkach opadł na łóżko, obok niego.
-Co z Blaise'm?
-Nic poważnego, twój ojciec zrobił pokaz.
Draco pokiwał głową i współczująco spojrzał w kierunku łazienki. Nie musiał się zastanawiać, czego jego przyjaciel był świadkiem. Kiedy Lucjusz znajdował chowające się ofiary, nie miał litości. Kiedy jego syn miał czternaście lat, zaczął być stałym obserwatorem torturowania, cięcia, podpalania i brutalnego pobicia osób, które właściwie niczemu nie były winne. Do teraz, na samą myśl o tym wszystkim czego był świadkiem, zbierało mu się na wymioty.
Blaise wciąż bardzo blady, wyszedł z łazienki, trzymając ręcznik przy ustach.
-Na dziecku Malfoy....On praktycznie rozpruł dziecko....
Blondyn zacisnął zęby, patrząc jak jego przyjaciel w gniewie chodzi po pokoju. Dawno nie widział go tak roztrzęsionego, co mówiło mu, że tym razem stało się coś na prawdę strasznego.
Ani on, ani Nott nie pytali. Będąc śmierciożercami już kilka lat, nauczyli się, jak wielkim błogosławieństwem potrafi być niewiedza.
Teodor jak zwykle, miał w zanadrzu zaklęcie, które sprawdziło się w leczeniu rany blondyna, a zarówno on jak i Blaise chcieli przełożyć rozmowę o spotkaniu z Gryfonką na kolejny dzień. Przez długi czas nie odzywali się ani słowem, siedząc ramię w ramię.
Nott po kryjomu zerkał co chwilę na Dracona. Zarówno on, jak i Blaise dopiero niedawno dowiedzieli się o tym, jak Lucjusz traktował swojego syna przez te wszystkie lata, aż do teraz. Po prawdzie, młody Malfoy nie miał innego wyjścia niż im powiedzieć, kiedy pojawił się w drzwiach rezydencji Notta, cały zakrwawiony po Sectumpsemprze. Mimo tego epizodu, blondyn rzadko mówił przyjaciołom o tym co dzieje się za zamkniętymi drzwiami posiadłości Malfoyów, jednak nie znaczyło to, że nie wiedzieli. Właściwie, postanowienie o opuszczeniu szeregów Voldemorta nie wynikało tylko z tego, że mieli dość znęcania się nad niewinnymi. Owszem, mieli. Jednak nie to sprawiło, że tak radykalnie odrzucili Ślizgońskie tchórzostwo i postanowili opowiedzieć się po jasnej stronie. Oboje weszli w to na całego, z początku myśląc tylko o jednym.
O wydostaniu przyjaciela.
Kolejnych kilka spotkań z Gryfonką, które tym razem odbywały się w pełnym składzie, w zasadzie nie owocowały niczym nowym. Hermiona wbrew początkowemu nastawieniu Dracona, nauczyła się dużo więcej określeń kodu chłopaków, głównie z powodu nacisku Notta. Chłopak uargumentował to faktem, iż pozwoli im to na dużo sprawniejszą i szczegółową komunikację.
Opracowali również system informowania o miejscach ataków. Stworzyli nowe określenia, które opisywały poszczególne liczby. Przekazywanie miejsca poprzez spisywanie długości i szerokości geograficznej było uciążliwe i nie idealne, gdyż nie zawsze mieli na tyle czasu, ale było za to szczegółowe.
Kilka razy niebezpiecznie otarli się o zdemaskowanie, kiedy na przykład Goyle wyrwał Malfoyowi kartkę z ręki, śmiejąc się, że bazgrze po kątach do jakiejś dziewczyny. Co prawda szyfr był dla niego niezrozumiały, jednak dało to chłopcom do zrozumienia, że muszą bardziej uważać. Szyfr dawał im bezpieczeństwo, gdyby ktoś zobaczył kartkę, tak jak Goyle wtedy, jednak nic nie mogło dać im bezpieczeństwa przed podejrzeniami ze strony Voldemorta. Jedna taka sytuacja mogła ujść im płazem, ale kolejne? Prędzej czy później ktoś z Wewnętrznego Kręgu by się zorientował, a wtedy ich sytuacja byłaby gorzej niż beznadziejna.
Wiele razy, na szybko pisali wiadomości za drzwiami sali spotkań. Nie było to najbezpieczniejsze miejsce, jednak, choć ciężko im to było przyznać, zależało im na jak najszybszym przekazaniu informacji do Gryfonki.
Gra ta była niebezpieczna, ale z każdym tygodniem wzrastała ich pewność, że była warta świeczki.
Do tej pory Zakon interweniował tylko w miejscach, w których był ktoś, kto mógł ich o tym poinformować, bądź dowiadywali się z lokalnych wiadomości. Jak można było się domyślić, przybywali właściwie tylko po to by wymienić się kilkoma zaklęciami i aby poszukać rannych. Rzadko kiedy trafiali na miejsce w chwili, w której mogli zdziałać coś więcej, co bardzo ich frustrowało. Dzięki informacjom, jakie dostarczała ta trójka, ich działania stały się bardziej pomocne i z pewnością reagowali szybciej. Raz nawet udało im się zapobiec jakimkolwiek ofiarom!
Oczywiście, nie każda akcja była udana. Nie dało się ukryć, ze śmierciożercy nie wiedzieli o każdej akcji, a w części z nich Zakon musiał interweniować niezauważony, by odciągnąć podejrzenia od jakiegokolwiek zdrajcy w szeregach Voldemorta.
Sama Hermiona zaczęła powoli przyzwyczajać się do towarzystwa Ślizgonów. Obserwowała ich bardzo uważnie, jednak dzięki dość luźnemu zachowaniu Zabiniego, była w stanie trochę zrelaksować się w ich obecności. Cicho podśmiechiwała się, kiedy żartowali z siebie nawzajem i kłócili o najmniejsze głupoty. To właśnie w tych drobnostkach, najbardziej było widać głęboką więź jaka łączyła tą trójkę, co przypominało jej bardzo o niej Harry'm i Ronie.
Ze względu na fakt ,iż ich praca nad księgami, oraz zwojami, dalej nie przynosiła efektów, postanowili przejść do bardziej czynnych poszukiwań, które prowadzili już na ostatnim roku w Hogwarcie. Od czasu zniszczenia medalionu, za pomocą miecza Gryffindora, nie ruszyli z miejsca. Było to irytujące, gdyż dokładnie wiedzieli, że następnymi przedmiotami będzie zapewne coś należącego do Helgi Hufflepuff oraz coś innego, czego właścicielką musiała być Rowena Ravenclaw. Jednak jak na złość, żadne słowo pisane nie było w stanie zbliżyć ich do określenia czym były tajemnicze przedmioty, a już na pewno do zlokalizowania ich. Nastał czas, aby wrócić do bardziej czynnego działania. Za niedługo więc, kontrolę nad współpracą ze Ślizgonami, częściowo miała przejąć Ginny. Nie było to wyjście idealne, w szczególności dla Harry'ego, ale w tej sytuacji nie mogli wybrzydzać, a Hermiona nie umiała znaleźć kogokolwiek, kto lepiej spełniłby się w tej roli niż młoda Weasley. Ona pierwsza, wraz z brunetką zobaczyła inne oblicze Malfoya, oraz murem stała za pomysłem przyjaciółki, by zaangażować śmierciożerców. Poza tym, mogli mieć pewność, że nie będzie zbyt wylewna w stosunku zarówno do Ślizgonów, jak i do reszty Zakonu, która nie była tak przekonana co do współpracy z domniemanym wrogiem.
Ta spokojna współpraca pozwoliła im wyrobić sobie swojską rutynę, do czasu kiedy wszystko odwróciło się o 180 stopni. Było grubo po 21, a Hermiona siedziała właśnie w pokoju, który dzieliła z rudowłosą i spisywała listę rzeczy ,które będą im potrzebne do poszukiwań pozostałych horkruksów, kiedy karteczka leżąca na szafce obok niej, po raz kolejny tego dnia, rozpaliła się na niebiesko. Dziewczyna klnąc pod nosem, szybko chwyciła za papier i mapę Anglii, leżącą pod nim.
-Słonecznik, Pantofelek....czym do cholery był pantofelek?-szeptała pod nosem starając się przypomnieć sobie określenia na cyfry.
Do zapamiętania było tylko dziesięć określeń żyjątek, jednak mimo tak prostej logiki, jaką było przypisanie najmniejszego stworzenia, do najmniejszej cyfry, dziewczyna wciąż miała wątpliwości. 0, czy 1?
-Niech to szlag....
Szybko przepisała nazwę miasta, zmultiplikowała i rozesłała do członków Zakonu, którzy mieli znajdować się w Norze. Nie minęła chwila, kiedy przez okno wleciało niebieskie źródło energii i zmaterializowało się w łanię- patronusa pani Weasley.
-Hermionko, śmierciożercy nałożyli kolejną blokadę aportacyjną. Wciąż nie wiemy jak ją zdjąć, musieli użyć nowego zaklęcia. Razem z Harrym, Ginny i resztą robimy co w naszej mocy, a wsparcie aportuje się do ciebie najszybciej jak będzie to możliwe. Uważaj.
Przerażona perspektywą pozostawionego na pastwę losu miasteczka, zbiegła po schodach, co chwila zatrzymując się przy pokojach i szukając wszystkich, którzy jeszcze nie wyszli na inną misję. Ron przebywał aktualnie w bibliotece Hogwartu, myszkując w poszukiwaniu ostatnich ksiąg, Harry, Ginny i właściwie cały klan Weasleyów był albo uziemiony w Norze, albo już zajęty w innym miejscu.
Z braku laku, Hermiona na prędce zorganizowała 7 osób, które gotowe były z nią pojechać. Był to doktor Stanley, ojciec Luny, rodzice jakiegoś dzieciaka z Hogwartu, Tonks, która zostawiła małego Teddy'ego pod opieką jednej z kobiet, oraz dwie dziewczyny z Francuskiej Akademii Magii Beauxbatons.
-Nie podejmujcie niepotrzebnego ryzyka.-Nimfadora patrzyła na każdego z uczestników z osobna i uspokajającym głosem przedstawiała im plan.-Naszym zadaniem jest w miarę możliwości przegonić śmierciożerców, oraz chronić mugoli. Nie myślcie za dużo i starajcie się trzymać w grupce. Jeśli nie będziecie mieć wyjścia, teleportujcie się gdziekolwiek, albo ukryjcie, bądź w ostateczności wyślijcie Patronusa. Zrozumiano?
Wszyscy kiwnęli głową, więc Tonks mrugając do Hermiony, aportowała się do Ellington, gdzie zaatakowali śmierciożercy. Kobieta znała już to miejsce, gdyż mieszkało tam wielu bardzo niezdecydowanych czarodziei i z tego co wiedziała, co najmniej 4 mugolaków. Atak hordy Voldemorta w tamtym miejscu, był tylko kwestią czasu i właściwie cały Zakon Feniksa od dawna spodziewał się wezwania właśnie tam.
Granger standardowo owinęła szyję grubym, ciemnoszarym szalem, który częściowo zasłaniał jej usta i nakryła głowę kapturem czarnego płaszcza, starając się jak najbardziej zaciemnić obszar twarzy. Jako jedna z najbardziej poszukiwanych przez świtę Voldemorta osób, podejmowała wielkie ryzyko po raz kolejny wybierając się na tego rodzaju wyprawę, jednak tym razem, zupełnie jak poprzednio, nie miała wyjścia.
Teleportowała się w jakiś zaułek i trzymając różdżkę przed sobą, uważnie rozejrzała się wokół. Czysto.
Cały czas starając się pozostać niezauważoną, biegła przez ciche ulice miasteczka, w stronę rozbrzmiewających w oddali wrzasków. Iście dantejskie sceny, jakimi były płonące Diabelską Pożogą domy i uciekający w popłochu ludzie, co chwila bez życia padający na bruk, od razu dały jej znak, że nie trafili na zwykłą ,"kameralną" wyprawę śmierciożerców. Ogrom czarnych peleryn, który zauważyła chowając się za krzakiem, sprawił, że jej gardło ścisnęło przerażenie. Ich marna ósemka w życiu nie poradzi sobie z nimi wszystkimi, zwłaszcza kiedy są tu czarodzieje, umiejący rzucać tak wyszukane klątwy jak Pożoga. Zacisnęła zęby i wysłała kilka Patronusów w różne miejsca. Arthur Weasley, Alastor Moody, Remus Lupin, oraz Ron były to osoby, które mogły jeszcze odpowiedzieć na to wezwanie. Szybko przebiegła wzrokiem po polu walki, z ulgą uświadamiając sobie, że żaden z jej towarzyszy nie był na widoku. Upewniając się, że dalej jest niezauważona, zaczęła niepostrzeżenie wbiegać do domów, które jeszcze pozostały nietknięte przez wroga i ostrzegać ludzi. Kilka rodzin udało jej się zmusić do wyjścia oknem i szybkiej ucieczki, jednak między czasie, musiała zatrzymać się, kiedy zobaczyła, jak Lucjusz Malfoy ciągnie 20 letnią mugolaczkę za włosy, na środek placu. Hermiona zacisnęła palce na parapecie domu, którego domownicy uciekali w popłochu i usiłowała utrzymać się w miejscu. Znała tą dziewczynę. Ledwo co starsza od niej, była miłość jednego z bliźniaków Weasley. Sandy była piękną kobietą i jednocześnie mugolaczką, o czym nie wiedział prawie nikt. Brunetka zmarszczyła brwi i oceniając swoje szanse, bezsilnie walnęła pięścią w ścianę. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie mogła pomóc dziewczynie, nie sama, nie kiedy wokół niej było tylu śmierciożerców i w szczególności nie mogła to być ona. Za dobrze wiedziała o planach i miejscu pobytu Harry'ego, by dać się teraz złapać.
Biedna kobieta krzyczała i miotała się po ziemi, kiedy klątwa Cruciatusa zwiększała moc. Kilku popleczników Voldemorta stanęło niedaleko, by obserwować poczynania starego członka Wewnętrznego Kręgu, a Gryfonka stojąca w oknie, kurczowo zaciskała dłonie, nie mogąc oderwać wzroku od tego przerażającego obrazka maltretowanej koleżanki.
Lucjusz kopnął Sandy kilka razy, wymierzył jej parę siarczystych policzków, po czym odwrócił się do śmierciożercy stojącego za nim i jednym szarpnięciem ściągnął mu kaptur, wrzeszcząc.
-Tak się postępuje ze szlamami! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, zanim znowu mnie skompromitujesz!
Hermiona przytknęła dłoń do ust, kiedy zorientowała się, że osobą stojącą za nim, był Draco. Ojciec zmuszał go do patrzenia jak tnie dziewczynę Sectumsemprą i ciągnie za włosy po placu. Na koniec, jednym ruchem różdżki, cisnął nią, jak szmacianą lalką na mury pobliskiego domostwa i wypowiedział zaklęcie Szatańskiej Pożogi.
Cały budynek stanął w ogniu, a nie będąca w stanie się poruszyć kobieta, zaczęła urywanie krzyczeć, kiedy języki ognia szarpały jej postrzępione ubranie. Malfoy stał tam i patrzył na to wszystko z pozornie niewzruszoną twarzą, jednak uważny obserwator mógł ujrzeć kropelki potu, które zebrały mu się na czole i zaciśnięte mocno wargi. Gdyby ktoś przyjrzał się jeszcze uważniej, dostrzegłby jak jego dłoń w której trzyma różdżkę, trzęsie się coraz bardziej.
Nagle praktycznie znikąd wyskoczyła jedna z Francuzek i rzuciła się na pomoc Sandy, rzucając zaklęcia obronne i atakujące, gdzie popadnie.
-Nie, nie, nie...-szepnęła Hermiona, a jej pobielałe od ściskania parapetu dłonie, zaczęły drżeć.
Dziewczyna nie dotarła nawet do rannej, kiedy jeden z pobliskich śmierciożerców rzucił na nią potężną klątwę torturującą. Z wrzaskiem zwaliła się na płonący trawnik, gdzie chwilę później płomienie strawiły jej różdżkę. Hermiona głośno szlochała, trzymając różdżkę w rozedrganej dłoni. Nie miała wyjścia. Nie mogła nic zrobić i w duchu modliła się, by nikt z pozostałej 7 nie wkroczył do akcji, na przeciw 20 śmierciożercom. Nagle, wszelkie wrzaski ustały.
Płonąca i dziko machająca rękami dziewczyna zamilkła, kiedy z różdżki młodego Malfoya wymsknął się zielony strumień. Na placu zapanowała cisza, przerwana tylko przez prychnięcie Lucjusza. Wściekły ojciec Malfoya natychmiast szarpnął go za ramię, prowadząc do kolejnego domu, a Draco zaciskając zęby, ruszył posłusznie za nim. W tym samym momencie jednak ,wokół placu zaczęło pojawiać się wiele nowych twarzy. Kiedy Hermiona rozpoznała rude włosy Billa i brązowy płaszcz Alastora, natychmiast zbiegła po schodach na dół. Wsparcie przybyło.
Wyskoczyła z domu i natychmiast, wyłapała wzrokiem Tonks i Lupina, wkraczających na placyk. Dołączyła do nich w walce naprzeciw trójce śmierciożerców. Widać było, że Remus jest wściekły, że jego żona zostawiła ich malutkiego synka i ruszyła na akcję. Starał się zasłaniać ją i odcinać każdą klątwę mknącą w kierunku Nimfadory, jednak kobieta nie pozostawała mu dłużna. Co jakiś czas rzucała nowe tarcze na przeciwko jego rosłej sylwetki i puszczała klątwy w kierunku jego przeciwnika. Kiedy Lupin szybko załatwił śmierciożercę walczącego z Hermioną, korzystając z jego chwilowej nieuwagi, z pozostałą dwójką poradzili sobie łatwo. Jednak to nie był koniec ich kłopotów. Poplecznicy Voldemorta widząc przeciwników, zaczęli coraz gwałtoniej wzniecać pożary, oraz włamywać się do domów ,w których mogli się znajdować czarodzieje, bądź mugolaki.
Tonks złapała brunetkę za rękę i pchając ją w kierunku zalanej łzami, walczącej Francuzki, krzyknęła.
-Poradzimy sobie, ratujcie ocalałych!
Hermiona natychmiast zerwała się do biegu i cudem unikając Avady, rzuciła potężnego Petrificusa na przeciwnika blondynki, która chyba nazywała się Louise.
Zepchnęła ją z toru zaklęcia i pociągnęła w kierunku przeciwległej ulicy, odbijając zaklęcia i tłumacząc po drodze, co muszą zrobić. Dziewczyna, mimo, że zszokowana i zrozpaczona po nagłej śmierci przyjaciółki, zdawała się rozumieć każde słowo. Zatrzymały się na chwilę, by ukryć się przed biegnącymi śmierciożercami, a wtedy szepnęła, walcząc ze łzami.
-Ona tak się wyrywała...Nie dałam rady jej powstrzymać...Jade...Ona...
-Uspokój się.-Gryfonka położyła dłoń na jej ramieniu i zainicjowała dalszy chód przy ścianie muru.-Nic nie mogłaś zrobić. Posłuchaj mnie. Musimy teraz skupić się na ratowaniu ocalałych. Jade też by to zrobiła.
Dziewczyna, trzęsąc się, kiwnęła głową i ściskając dłoń Hermiony, zniknęła za drzwiami budynku obok. Brunetka pognała do następnych domów. W kilku z nich nie znalazła już nikogo, co dawało jej nadzieję na ucieczkę mieszkanców, jednak kilka kolejnych, których wnętrza były całe skąpane we krwi, a martwe ciała domowników, porozrzucane po kątach, sprawiły, że miała ochotę zalać się łzami na środku salonu. Znalazła kilkoro przerażonych ludzi, których natychmiast posłała w kierunku najbardziej oddalonym od wrogów i upewniając się, że kierują się tam, gdzie im kazała, szła dalej.
Kiedy wychodziła z domu małej mugolaczki, którą szybko aportowała do domu Blacków, jej drogę przecięła Sectumsempra. Dziewczyna uchyliła się szybko i odpowiedziała Expelliarmusem. Wymiana zaklęć ze śmierciożercą stojącym naprzeciw niej trwała, aż rozmyślnym ruchem użył on zaklęcia bombardującego, którym zburzył znaczną część schodów, na których stała. Krzyknęła i upadła na trawę obok, boleśnie zderzając się z figurką żaby. W międzyczasie kaptur zsunął się z jej twarzy, a szal rozplątał się. Zdołała zlokalizować stojącego w oddali wroga, jednak zanim rzuciła jakiekolwiek zaklęcie, postać przemówiła.
-Granger?!
Natychmiast zidentyfikowała śmierciożercę, jako dawnego wroga i przyjaciela Malfoya...Goyle'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top