Rozdział 11.
"Znalazłam mężczyznę, któremu mogę zaufać
I chłopcze, wierzę w nas
Jestem przerażona kochać po raz pierwszy
Czy nie widzisz, że jestem związana łańcuchami?
W końcu znalazłam swoją drogę Jestem do ciebie przywiązana"
Od tamtej pory widziałam go raz.
Razem z Harry'm i Ronem po niespodziewanym pojawieniu się śmierciożerców na weselu Billa i Fleur wyruszyliśmy w poszukiwaniu horkruksów. Było ciężko, momentami bardzo. Ale udało nam się, jakoś to przeżyliśmy.
Najgorzej wspominam przebywanie w Malfoy Manor. Nie chodzi już o to jak ciotka Dracona, Bellatrix mnie torturowała, tylko o to, że Draco tam był. Cały i zdrowy, a ja nie mogłam nawet go dotknąć. Gdy pojawił się Zgredek by nas uratować Harry odebrał różdżkę Draco. Uczucie które wtedy mi towarzyszyło było niedopisania. Nawet przez chwilę pomyślałam, że Harry będzie w stanie zabić Dracona...
Później deportowaliśmy się do Muszelki. Czułam pustkę, kompletną pustkę. Draco był na wyciągnięcie mojej ręki a nie mogłam nic zrobić. Niezapomnę jak jego wzrok się zmienił na mój widok. Nie trwało to długo bo już po chwili musiał wrócić do swojego chłodnego spojrzenia. Później tylko cały czas czułam na sobie jego wzrok, i to też chyba był jeden z powodów dla których Harry z taką łatwością odebrał mu różdżkę.
Do mojego złego samopoczucia doszła jeszcze śmierć Zgredka. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, że w ciągu paru minut go straciliśmy. Najbardziej przeżył to Harry. Wtedy wszyscy ważni dla niego ludzie zacznali ginąć co bardzo się na nim odbiło.
Później wyruszyliśmy do Banku Gringota po czarę. Wszyscy bardzo stresowaliśmy się tą misją. Niestety Gryfek, goblin który pomógł nam opracować plan wtargnięcia do Banku wydał nas i ledwo uszliśmy z życiem uciekając na grzbiecie smok który go strzegł.
Później wyruszyliśmy do Hogwartu. Gdy zobaczyłam wszystkich którzy byli w Gwardii Dumbledora, jak walczyli byłam wzruszona. Najbardziej byłam dumna z Nevilla. To jak się zmienił jaki był odważny...do dzisiaj na myśl o tym, duma aż mnie rozpiera. Wtedy na chwilę zapomniałam o wszystkim, o Draco. Wtedy dopiero poczułam, że to co robimy na prawdę jest wielkie i walczymy w słusznej sprawie. Byłam dumna z nas wszystkich i nadal jestem.
Jednak to, co było później pamiętam jak za mgłą. Wszystko działo się tak szybko.
Gdy Harry udał się do Ravenclavu po horkruksa nie było tak kolorowo jak byśmy chcieli. Zaatakowali go śmierciożercy. Jak można się spodziewać Harry'emu udało się wyjść z tego cało, ale wieść o tym, że Harry Potter znajduje się w Hogwarcie szybko się rozeszła i zaczęła się bitwa. Jeszcze nigdy tak się nie bałam i jeszcze nigdy moja różdżka nie wyrzucała tylu zaklęć w tak krótkim czasie.
W Zamku cały czas słyszeliśmy głos samego Voldemorta mówiący, że walka się skończy tylko musimy mu oddać Harry'ego. Jak juz dobrze wiesz, na początku wszyscy zaciekle walczyliśmy i nie chcieliśmy oddać Harry'ego. Walczyliśmy do końca, a potem Harry sam się oddał. Oddał się sam w ręce śmierci, dla nas, dla tych którzy poświęcili juz dla niego życie jak Fred, Lupin, Tonks...i wiele, wiele innych.
Do dzisiaj pamiętam nasze pożegnanie. Czułam się winna tego wszystkiego, winna tego, że przyłożyłam się do jego przyszłej śmierci. Gdyby wtedy Harry naprawdę został zabity, nie darowałabym sobie tego. Nigdy.
Jednak jak wspomniałam i jak każdy wie, Harry przeżył. Choć nigdy nie zapomnę uczucia jakie chyba każdemu towarzyszyło gdy Hagrid przyniósł "martwe" ciało Harry'ego. Wtedy nasza nadzieja umarła...
Całe szczęście nie na długo. Nie potrafię obrać tego w słowa, wszystko działo się tak szybko. Harry pokonał Voldemorta. Walka była zaciekła, ale pokonał. Przez dłuższy czas nie mogliśmy wyjść z podziwu. Nie mogliśmy uwierzyć w to co się stało. Voldemorta nie było.
Gdy wojna oficjalnie się skończyła w naszych zyciach zapanował spokój. Długo to trwało zanim przestaliśmy się bać, a gdy już do tego doszło, życie wszystkich zaczęło się coraz bardziej układać.
Niestety moje nie.
Po wojnie długo nie widziałam Draco. Nie miałam z nim żadnego kontaktu. Nie wiedziałam czy wszystko z nim w porządku, czy cieszy się, że w końcu jest wolny. Martwiłam się o niego. Nawet nie chciałam brać pod uwagę tego, że mogło mu się coś stać. To on nauczył mnie wierzyć i ja wierzyłam. Obiecałam mu wierzyć, że nam się uda i dotrzymałam słowa. Wmawiałam sobie, że Draco potrzebuje czasu po zakończeniu wojny... w końcu te wydarzenia odbiły na nim swoje piętna.
Wszystko zmieniło się pewnego dnia.
Aktualnie pomieszkiwałam u Harry'ego i Ginny którzy w planach mieli ślub. Moje mieszkanie było w trakcie remontu i chwilowo pomieszkiwałam u nich. My, jako ludzie którzy w największej mierze przyczynili się do obalenia władzy Voldemorta dostaliśmy od ministerstwa pracę, mieszkania....taka forma odpłacenia sie za to co zrobiliśmy. Śmieszyło mnie to, nic a w szczególności luksusowe mieszkania i dobra praca nie zwrócą nam tego co w wojnie utraciliśmy. Ważne osoby, czasy młodości w których powinniśmy się uczyć, bawić, cieszyć z życia, a nie ukrywać się i rozmyślać nad tym jak przetrwać.
Jednak wracając do tego dnia...
Siedzieliśmy wszyscy w czwórkę przy stole w kuchni. Ja, Harry, Ron i Ginny. Jedliśmy śniadanie i rozmawialiśmy o jakiś błahostkach. Harry czytał proroka jak to zawsze miał w zwyczaju. Zawsze obserwowałam go przy czytaniu proroka. Sama nie odważyłam się wziąć go do rąk. Co stronę wspominali tam o wojnie, o ludziach którzy zginęli. Jeszcze nie byłam na to gotowa.
Brwi Harry'ego zmarszczyły się, wzrokiem błądził po tekście. Wszyscy chyba zauważyliśmy zmianę w naszym przyjacielu. Rozmowy ucichły, każdy cierpliwie czekał na to co powie Harry. Bliznowaty odłożył gazetę na stół i ze stoickim głosem oznajmił:
-Draco Malfoy nie żyje.
_
Nie sprawdzam go...nie chcę znowu płakać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top