Rozdział 23



Zdenerwowana brunetka przemierzała korytarz niespodziewanie szybkim krokiem. Nie zwracała uwagi na otoczenie, nie zwracała uwagi na swój przyśpieszony oddech, ani szopę potarganych loków, które częściowo przysłaniały jej widok. W końcu dotarła do ciężkich drzwi z rzeźbioną kołatką i nie marnując czasu na stukanie nią, wparowała do pomieszczenia.

- Hermiono! Co ty tu robisz? - Zawołał zdziwiony, profesor Hayes.

- Musi mnie pan umówić z moim ojcem - rzekła zdyszana.

- Słucham? Dlaczego?

- Ja... muszę kogoś znaleźć.

Po co prostować, że znaleźć musi Malfoya i że nie ma go już od niespełna tygodnia? Hermiona miała cholerne wyrzuty sumienia, z tego powodu. Pozwoliła by chłopak przeżył swoją pierwszą przemianę samotnie, bez żadnej ochrony, bo się obraziła. Ależ ona była nie odpowiedzialna!

- Chyba ci się śpieszy - zauważył mężczyzna, wstając ze swojego miejsca - to pilne?

- Bardzo!

Profesor uśmiechnął się lekko i sięgnął po misę stojąca na jednej z licznych półek.

- A jak tam u ciebie, Hermiono? Nadal... no, czepiają się ciebie? - Spytał skonsternowany, drapiąc się po złotej czuprynie.

- A czy to ważne? - Zniecierpliwiła się dziewczyna.

Nauczyciel wzruszył ramionami i podał siostrzenicy misę, w której znajdował się szmaragdowy proszek.

- Dostaniesz się do ojca siecią Fiu. Nie pójdę z tobą, bo (o dziwo) mam pracę - wskazał pergaminy leżące na jego biurku. Najprawdopodobniej były to wypracowania jakichś uczniaków.

Na tę wiadomość Hermiona jedynie wzruszyła ramionami. Nawet lepiej, że będzie mogła porozmawiać z Voldemortem samotnie.

Weszła między tańczące płomienie wyraźnie krzycząc adres dworku. Bardzo szybko wylądowała w gabinecie ojca, który jednak okazał się pusty.

Zgrzytnęła zębami i wybiegła z pokoju, kierując się korytarzem... byle gdzie. Los postanowił jednak trochę jej pomóc. Gdy tak pędziła, dosłyszała charakterystyczny, cichy, opanowany głos, w którym jednak pobrzmiewała siła. Skierowała się w jego stronę.

Podobnie jak do gabinetu Hayesa, nawet nie pukając, wpadła do gustownego salonu. Ujrzawszy zdziwionego ojca, lekko się skrzywiła i podeszła do niego.

- Musisz mi pomóc odnaleźć Dracona Malfoya - rzuciła na powitanie, spanikowanym głosem.
Voldemort uniósł brwi i spojrzał lekko w bok. Dziewczyna idąc za jego spojrzeniem, nie mogła powstrzymać krzyku - sama nie wiedziała czy radości, czy strachu.

- Eee... cześć - rzekł Draco, unosząc dłoń, jakby chciał nią pomachać. skrzywił się jednak i opuścił rękę.

Był blady jak nigdy, a białe włosy, opadały na przymrużone, szare oczy w całkowitym nieładzie.

- Malfoy? - Zawołała piskliwie i zanim pomyślała co robi, rzuciła mu się na szyję - Matko kochana, gdzieś ty się podziewał?!

- Młodego Malfoya znaleźli wczoraj moi słudzy, jak leżał nieprzytomny na skraju mojej posiadłości - rzekł Voldemort, przywracając dziewczynę do rzeczywistości.

Ta z rumieńcami, odsunęła się od chłopaka i spojrzała na ojca.

- I nie zabiłeś go? To nie w twoim stylu.

- Nigdy nie mówiłem, że chcę zaszkodzić Malfoyom, moja droga. Już wytłumaczyłem to Draconowi, który... poprosił żebym sprowadził jego rodziców.

- Co? - Zdziwiła się Hermiona.

- Twój ojciec nie jest wcale takim sukinsynem jak wszyscy mówią, Granger - wtrącił chłopak, nie odrywając od niej spojrzenia.

Gryfonka lekko się spięła.

- Już wiesz?

- Tom wszystko mi wyjaśnił.

TOM?!?!?! Merlinie, przybyłam za późno, Malfoy zwariował - pomyślała.

- Czy tylko po to tu przybyłaś, Hermiono? - Spytał Voldemort.

- Właściwie... to tak.

- To ja już wrócę do pracy. Draco musi zregenerować siły, dlatego zostanie tu na noc. Przyjdź do mnie jak się już pożegnacie, Hermiono.

W głosie Czarnego Pana zabrzmiała taka dziwna nuta, że dziewczyna instynktownie się zaczerwieniła z zażenowania. Gdy została z Malfoyem sama, jeszcze bardziej się spięła i uświadomiła sobie, że kompletnie nie ma pojęcia co powiedzieć. Wybawił ją sam chłopak, samemu zaczynając.

- Granger... ja chciałem przeprosić. Teraz wiem czemu Hayes rzucał takimi tekstami... nie, nie, nawet nie wiedząc tego nie powinienem się śmiać. Głupio się zachowałem. Przepraszam.

Hermiona uśmiechnęła się. Tak naprawdę zapomniała o całej sprawie, ale miło że Malfoy zdobył się na przeprosiny. To bardzo odważne z jego strony.

- Wszystko w porządku. Co się w ogóle z tobą działo?

Draco bardzo ucieszył się, że dziewczyna mu wybaczyła, dlatego uśmiechając się jak głupi zaczął opowiadać jak to chciał wcielić jej plan w życie, ale zasiedział się u Blaise'a i zdążył jedynie dobiec do lasu, nim się przemienił. Później wszystko obejmowała biała mgła, aż do pobudki w Riddle Manor.

- ... nawet nie wiesz jak się przestraszyłem, gdy zobaczyłem nad sobą Czarnego Pana! A gdy mi wszystko opowiadał! Chociaż na wieść, że jesteś jego córką, aż tak się nie zdziwiłem. Jesteście podobni.

Hermiona uniosła brwi do góry w, charakterystycznym dla kobiet, geście. Mówił „powtórz, bo pierwsza wersja mi się nie podoba". Chłopak uświadomił sobie jaką palną głupotę i zaczął w panice tłumaczyć.

- Nie! To znaczy... chodziło mi o charakter, bo ty ...jesteś bardzo ładna, znaczy nie masz takiego nosa... znaczy ty masz nos i ... - Jego nieporadną jąkaninę przerwał dopiero głośny śmiech Hermiony.

Draco spojrzał na nią zdziwiony i już nie mógł odwrócić wzroku. Uświadomił sobie coś, co krzyczało w nim już od jakiegoś czasu. Granger była ładna. Bardzo ładna. A gdy się śmiała - przepiękna. Ukazywała równe, białe zęby, które jeszcze kilka lat temu przypominały przecież zęby bobra! Cała twarz aż promieniowała jasnym blaskiem, a z oczu nie znikały wesołe iskierki.

- Boże, Malfoy, żartowałam!

Draco mimo cholernego zmęczenia, czuł się bardzo szczęśliwy w tamtym momencie. Mógłby tak siedzieć z Granger i cieszyć się jej sadystycznym poczuciem humoru, ale ta zauważyła, że chłopak jest na skraju sił.

- No dobra, zostawiam cię teraz, ale jutro masz się zameldować, inaczej McGonagall mnie zabije.

- Spoko-Loko - rzucił, gdy Gryfonka już wychodziła, a gdy całkowicie zniknęła zaklął siarczyscie - spoko-loko?! Co to miało być, kretynie? - Spytał samego siebie, kręcąc głową. Miał jednak dobry humor, bo bądź co bądź, dziewczyna chciała go ratować.

~***~


Ginny czekała na szczycie schodów, co chwila zerkając na zegarek. Spóźniał się.

- Już jestem! - Zawołał męski głos.

Odwróciła się, patrząc w dół szerokich schodów i ujrzała zasapanego mulata, który biegł do niej, przeskakując po dwa stopnie.

- Blaise, byliśmy umówieni jakieś dziesięć minut temu! - Oburzyła się Gryfonka.

- Oj nie panikuj, słońce. Mamy czas - westchnął, całując ją w policzek.

- No właśnie nie mamy! Przez ...nasz związek oddaliłam się od Hermiony. Nie chcę tak!

- Czemu się denerwujesz? Przecież ostatnio, razem spędziłyście calutki weekend!

- No i właśnie uświadomiłam sobie, że mi jej brakuje. W ogóle ten pomysł był bez sensu, Malfoy sam wszystko psuje.

Blaise zaśmiał się rozbawiony, łapiąc towarzyszkę za ognistego warkocza.

- Nie denerwuj się tak, to niezdrowo.

- Dlaczego ty nie możesz nawet przez chwilę być poważny? - Mruknęła Ginny, ale jej opór wydawał się wyjątkowo kruchy. W końcu uśmiech wypłynął na jej pełne usta i wtuliła się w mulata. Był niewiarygodnie ciepły i wygodny.

- Co do naszych kochanych przyjaciół, nie musisz się martwić. Rozmawiałem z Draco, postanowił przeprosić Granger.

- Blaise... Malfoya nie ma już od kilku dni - zauważyła ostrożnie Ginny.

- Dzisiaj dostałem od niego list - wyjaśnił chłopak - stało się coś z jego rodzicami, dlatego tak nagle zniknął. Już jutro znowu zobaczymy jego obrzydliwą gębę.

- Akurat Malfoy jest przystojny - prychnęła Gryfonka.

- Mam być zazdrosny?

Ginny już otwierała buzię, żeby coś odpowiedzieć, kiedy przerwał im dziwny odgłos, jakby świst. Zdezorientowana, rozejrzała się dookoła i z przerażenia aż otworzyła szerzej oczy.

- Harry?


∆∆∆∆∆∆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top