Rozdział 22
W jaki sposób, możliwym jest przyzwyczaić się do osoby, która przez sześć lat wyzywała cię i poniżała na wszelkie możliwe sposoby?
To pytanie nurtowało Hermionę, siedzącą w swoim dormitorium. Niedawno wróciła z ostatniej lekcji, na której to spokojnie konwersowała z Malfoyem o działaniu tojadu żółtego na pokrzywę w wywarze Wilczej Świadomości. Dziewczyna pamiętała jak na trzecim roku profesor Snape podawał ten eliksir Lupinowi. Sama miała nadzieję zapewnić sobie cały zapas, aby pomóc Malfoyowi. Profesor Slughorn nie został przecież poinformowany o chorobie chłopaka z powodu swojego upodobania do plotek.
Ale do tego potrzebowała wszystkich składników oraz swojego prywatnego miejsca pracy. Rozmowa z Malfoyem, o dziwo, rzuciło światło na kilka spraw. Eliksir mogła wygotować przecież w łazience Jęczącej Marty, a o składniki mogła poprosić McGonagall. Malfoy również zaoferował swoją pomoc, nic dziwnego, skoro chodziło o jego człowieczeństwo.
Ale Hermiona miała większe zmartwienie. Co się stało z jej nienawiścią do tej fredki? Kiedyś, gdy widziała białą czuprynę wyłaniającą się z pomiędzy tłumu, klęła pod nosem i zmieniała kierunek marszu, teraz uśmiechała się i witała z Malfoyem w sposób zupełnie kulturalny.
No dobra, Hermiono, najlepiej będzie, jak zejdziesz już na kolację.
No i kolejny przykład, że dzieje się z nią coś niedobrego i nieprawdopodobnego. Rozmyślania o Malfoyu tak ją zajęły, że przegapiła kilka godzin cennego dnia!
Szybko zdjęła szatę i pozostając w mundurku, ruszyła do Wielkiej Sali. Ktoś jednak miał inny plan, albowiem w połowie drogi, zatrzymał ją wysoki, jasnowłosy mężczyzna.
- Och, Hermiono, znalazłem cię - rzekł wesoło profesor Hayes.
Dziewczyna zdusiła w sobie zniecierpliwienie i wymusiła niewielki uśmiech.
- Tak?
- Możemy porozmawiać?
- A w jakiej sprawie?
- Chodź, powiem ci w gabinecie. Skrzaty przyniosą coś do jedzenia.
Tak więc Hermiona, chcąc nie chcąc, musiała się udać za profesorem. Dobrze przynajmniej, że uczniowie byli już w Wielkiej Sali, dzięki czemu uniknęła kolejnego skandalu, kiedy pierwszy dopiero co przycichł.
- Herbaty? - Spytał Hayes wpuszczając dziewczynę do środka.
- Nie, dziękuję, czego pan chciał?
- Co za bezpośredniość! Cóż, ceni się to. Chciałem z tobą porozmawiać na temat twoich wizji. Jak się to rozwija?
Hermiona westchnęła ciężko, wygodnie sadowiąc się w fotelu. Potarła zmęczone oczy i w końcu spojrzała na nauczyciela, który patrzył na nią z wyczekiwaniem wypisanym na twarzy.
- Cóż, jeśli naprawdę musi pan wiedzieć, to jest strasznie męczące!
- Hmm - przerwał Gryfonce - jestem twoim wujkiem, nie panem.
Dziewczyna nie mogła powstrzymać się przed przewróceniem oczami. Nie miała zamiaru mówić do nauczyciela per „wujku". Boże kochany, czy wszystko musi być takie dziwne? Kiedyś największym problemem Hermiony była nieodrobiona praca domowa, ewentualnie śmiechy kolegów z powodu jej dziwnego imienia, lub zębów, którymi się z resztą mało przejmowała. Teraz musi tresować nastoletniego wilkołaka - Ślizgona, który najpewniej wzdryga się przed samą jej pomocą; ojciec z zapędami psychopatycznie - sadystycznymi i nadgorliwy chrzestny, który w prost uwielbia robić z niej pośmiewisko. I nie zapomnijmy o najważniejszym! Dostała Powyżej Oczekiwań z Zielarstwa! Zaledwie P! Musiała wziąć się za naukę, ale kiedy z tyloma problemami?
- Gdzie to jedzenie?
Akurat gdy to mówiła, w pokoju rozległ się trzask i obok Hayesa zmaterializował się skrzat z tacą pełną jedzenia.
- Bardzo dziękujemy, Mrzonko - rzekł uprzejmie profesor, a gdy stworzenie zniknęło, pozostawiając tacę, wytłumaczył - Mrzonka jest skrzatem twojego ojca. Przysłał ją tutaj, żeby ci pomagała, dlatego możesz ją prosić o co tylko zechcesz.
- Jestem przeciwko wykorzystywaniu Skrzatów jako taniej siły roboczej. Założyłam nawet Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych. To niesprawiedliwe, że te małe stworzonka tak ciężko dla nas pracują, a my odpłacamy się im paskudnym zachowaniem.
- Całkowicie cię rozumiem, Hermiono. W.E.S.Z. niestety nie rozpowszechni się szybko, jeśli w ogóle. Musisz jeszcze wiele się nauczyć o życiu, a przede wszystkim tego, że czarodzieje bardziej dbają o własną wygodę niż takich skrzatów. Co więcej, im pasuje tak i los. Dlatego próbuję robić cokolwiek co ulży im nieco.
Hermiona wpatrywała się w mężczyznę z lekko osłupiałą miną. Nikt nigdy nie brał na poważnie jej marzeń o uwolnieniu skrzatów. Musiała przyznać, że była mile zaskoczona.
- Cóż, dowiedziałem się od Minerwy o wypadku w Lesie. Tom już został poinformowany. Dlaczego nam nie powiedziałaś, że ktoś chce cię uprowadzić?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Do tej pory nikomu nie musiałam się spowiadać. A... słyszał pan coś o „Feniksie"?
Mimo, że Gryfonka pilnie mu się przyglądała, profesor nie dał po sobie poznać w żaden sposób, by to określenie cokolwiek mu mówiło.
- Nie sądzę, czemu pytasz?
- No, ten facet, który chciał mnie porwać, mówił, że Feniks na mnie czeka. To musi być ich jakiś szef, czy coś.
- Całkiem możliwe, ale teraz nie musisz się tym martwić. Póki nie zaglądasz, gdzie nie powinnaś, jesteś bezpieczna, ale... może dobrze by było odsunąć się od Pottera?
- Nie mam zamiaru zostawiać Harry'ego! Czy nie zauważył pan, jaki jest dobry?
- Nie denerwuj się, Hermiono, oczywiście że zauważyłam, ale nawet nieświadomie można kogoś skrzywdzić. W każdym razie jesteś mądra i na pewno podejmiesz właściwą decyzję.
***
Draco nie mógł nic przełknąć, cały czas wiercił się na swoim miejscu, rozglądając się dookoła czujnym wzrokiem.
Wciąż nie był przyzwyczajony do wyostrzonych zmysłów. Doskonale czuł zapach wszystkich potraw ustawionych nie tylko na stole jego domu, ale także i innych. Z niewyobrażalną perfekcyjnością mógł dosłyszeć większość rozmów w całej Sali, w tym także Gryfonów. A jego idealny wzrok, mimo że odnalazł krostę rosnącą na czole Brown, nie mógł znaleźć Granger. Gdzie ona się podziewała, do cholery? Zapomniała, że mieli omówić wymogi bezpieczeństwa na najbliższą pełnię, która swoją drogą, miała mieć miejsce za dwa dni?
Gdy ujrzał Pottera i Wieprzleja samych, wchodzących do Wielkiej Sali, kompletnie stracił cierpliwość. Z warknięciem wstał ze swojego miejsca, ale zaraz chłodna dłoń pociągnęła go znów w dół.
- Stary, co ci? - Spytał Blaise - zachowujesz się jak narwany Gryfon!
- Nie ważne - odpowiedział trochę nazbyt ostro.
- Draco! Jestem twoim kumplem od kilku już lat, nie będziesz mnie zbywał i to w tak obcesowy sposób!
Malfoy parsknął i spojrzał uważnie na przyjaciela.
- Jestem zdziwiony, że używasz takich słów jak „obcesowy".
- Poważna sytuacja wymaga poważnych środków. Teraz gadaj, co cię trapi.
- Nic mnie nie trapi! - Nie ustępował Draco.
- Nie ufasz mi? Błagam cię, Smoku, razem z tobą wyszedłem poza bezpieczne mury szkoły, po to tylko żeby latać za jakąś nawiedzoną Gryfonką. Szczerze to już trochę czaję, że to ona tak na ciebie wpływa.
Malfoy zaszokowany spojrzał na Zabiniego, chociaż nie mógł do końca uwierzyć Diabłu. Toż to był taki lawirant! Musiał ostrożnie dobierać słowa.
- O co tobie chodzi?
- Cóż, to widać, że zaprzyjaźniłeś się z Największą Kujonką od Czasów Ravenclaw. No stary, nie rób takiej miny, podbiegasz do niej na środku korytarza i myślisz, że nikt tego nie zauważy?
Draco zarumienił się soczystym kolorem jak dziewczynka i mrukną coś nie zrozumiałego.
- Oj, Smoku, przez tę dziewczynę zachowujesz się jak podlotek. Rozumiem, że to jakieś głębsze uczucie...
- Co?! Żadne uczucie, lecz się Diable. Pomaga mi z Zaklęć.
- Tylko ? Nie chcę nic mówić, ale cały czas gapisz się na stół Gryfoniaków.
- Blaise, ona jest sz...szlamą.
Ciemnoskóremu chłopcu nie uszło uwagi lekkie zawahanie przyjaciela przed wypowiedzeniem obraźliwego słowa. Uniósł wysoko brwi, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Jeśli nazwałeś tak Granger z powodu ewentualnych moich uprzedzeń, wyjaśnię, że uważam wiele mugolaczek za senksowne. Nie jestem staroświecki. Ale jeśli nazwałeś ją tak z powodu własnych uprzedzeń...no to, koleś, masz problem. Zabujać się w dziewczynie, której się brzydzisz!
Draco westchnął zrezygnowany, ostatecznie postanawiając uznać zwycięstwo Blaise'a. Oklapł podłamany, co Zabiniemu niezmiernie kojarzyło się z wypaloną już, zabawkową różdżką.
- Nie brzydzę się jej. I na pewno się w niej nie zabujałem. Problem w tym, że ją naprawdę lubię. Jej zapach ( pachnie jabłkami w sadzie mojego ojca) od razu kojarzy mi się z miło spędzonym czasem. Z jej szerokim uśmiechem i absurdalnymi pomysłami ( W.E.S.Z?!). No i...bardzo mi pomaga z moimi...nowymi problemami.
- Wpadłeś stary - skomentował Diabeł - jeśli chcesz się napić, zapraszam do naszego dormitorium. Obgadamy całą sytuację.
- Ale... - Draco jeszcze raz omiótł wzrokiem stół Gryfonów.
- Raczej już nie przyjdzie, stary. Chodź.
Razem opuścili Wielką Salę.
***
- Granger! Doszukać się ciebie nie mogę od wczoraj - mrukną Malfoy podchodząc do Gryfonki siedzącej na parapecie, pod salą.
Ta zdziwiona rozejrzała się wokół, ale jak na razie nikt się nimi nie interesował. Zwróciła więc spojrzenie lekko zamglonych jeszcze od czytania oczu na sprawcę jej irytacji.
- Po co mnie szukałeś?
- Pełnia, Granger, coś ci to mówi?
- Dopiero jutro - zmarszczyła swój zadarty nos.
- JUŻ jutro! A my jeszcze nie mamy planu.
Dziewczyna zachichotała wprowadzając Ślizgona w stan najwyższej dezorientacji.
- Ja mam plan.
- To dlaczego się nim ze mną nie podzielisz? - Oburzył się zakładając ręce na piersi, powodując jeszcze większą wesołość Hermiony.
- Powiem ci na następnej lekcji, a raczej pokażę.
- O nie, nie, wystarczająco nadszarpnęłaś moją cierpliwość. Siadamy teraz razem - rzekł stanowczo, już przepychając się do drzwi, które powoli ukazywały wnętrze sali.
Dziewczyna westchnęła, bardziej jednak rozbawiona niż poirytowana i podążyła w ślad za nim. Na Obronie ostatnio i tak siedziała sama z powodu szczególnej uwagi jaką poświęcał jej nauczyciel. Dosiadła się do Malfoya ignorując oburzone spojrzenia Ślizgonów
- Te, Granger, zaszlamisz krzesło Blaise'a - dosłyszała Hermiona anonimową uwagę, między sykami i warknięciami.
- Morda, Parkinson - polecił ostrym tonem, Zabini, siadając ławkę do przodu. I ku wielkiemu zdziwieniu Gryfonki, uśmiechnął się do niej!
- No to co za genialny plan?
- Nie powiedziałam, że jest genialny, ale innego nie mamy. Wieczorem zabiorę cię do Wrzeszczącej Chaty. Tam w spokoju się przemienisz i wypuszczę cię do lasu. Prostę jak drut. Lepiej by było, gdybyś nie biegał po lesie, wiem, niestety nie byłabym w stanie zapanować nad wilkołakiem - szepnęła mu.
- No już, cisza! Nie nagadaliście się do tej pory? Nott, z łaski swojej, nie ruszaj stanika koleżanki - do klasy wszedł profesor Hayes - no dobrze, moi kochani, dzisiaj lekcja walki w duecie. Musicie dobrać się w pary, a później użądzimy sobie mały sparing.
W klasie zapanował mały chaos, kiedy krzesła szurały i uczniowie krzyczeli do siebie przez salę. Zabini zrobił błagalną minę w stronę Malfoya i ten z rozbawieniem zaprosił go do pary. Hermiona rozejrzała się. Harry i Ron oczywiście razem. Lav i Vati, Dean i Seamus. Tylko ona nie miała pary. Zgłosiła to niechętnie nauczycielowi, mając złe przeczucia i nie pomyliła się.
- Och, możemy być razem.
Jęknęła cicho, ale nie zaprotestowała.
- No dobra, najważniejsze w partnerstwie to wzajemne zrozumienie i zaufanie. Ufacie partnerom? Ja ufam Hermionie... z powodu naszych spraw - nauczyciel, ku jej szczeremu przerażeniu, mrugną do niej, wzbudzając potężną salwę śmiechu w całej klasie.
- Ufasz swojemu kochasiowi, Granger?
- Patrz, znalazła się osoba, która chce cię dotykać, szlamo!
- A więc jest nadzieja i dla kujonicy! Wieczorne schadzki w bibliotece?
- Nie za wysoko mierzysz, Granger?
I tym podobne. Z bólem zauważyła niektórych Gryfonów, posyłających jej docinki. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, ewentualnie schować pod ławką. Gwoździem w trumnie okazał się chichoczący Malfoy.
- Co to za komentarze?! Minusowe punkty dla każdego? - Zagrzmiał Hayes uciszając sprawnie wszystkich wesołków. Spojrzał na Hermionę ze skruchą, ale ta już tego nie widziała. Łzy zamazały cały jej widok.
Spytała cicho czy może do toalety i uciekła z klasy.
***
- Miona...
Gryfonka uniosła głowę. Tuż przed nią stała Ginny ze współczującym wyrazem twarzy.
- Harry i Ron powiedzieli mi co się stało. Szukali cię.
- Naprawdę? - Parsknęła przez łzy.
- Tak, ale dlaczego płaczesz? To tylko gadanina Ślizgonów i małe niedopowiedzenie.
- Małe?! - Nie dowierzała Hermiona, mimo iż wiedziała, że całe zajście nie powinno ją tak zranić. A jednak... tu chyba chodziło o blondyna w zielonych szatach. Śmiał się z jej upokorzenia, jak dawniej.
Mimo tego, że chciała mu pomóc!
W ogóle dlaczego nagle pomyślała, że on może ją polubić? Najprawdopodobniej nadal była dla niego brudna, szlamowata.
Ale to tak dziwnie bolało...nie, nie bolało. Upokarzało bardziej niż niedorzeczne docinki innych węży.
Ginny usiadła obok przyjaciółki, przytulając ją mocno.
- Jak chcesz, to zaszyjemy się w Pokoju Życzeń i urządzimy sobie taki...nasz wieczór. Co ty na to? Nie wyjdziemy stamtąd, aż do końca weekendu.
Hermiona w pierwszej chwili chciała odmówić. Trzeba przecież było zająć się problemem Malfoya. Potem jednak przypomniała sobie jego wredny chichot i twarz wykrzywioną rozbawieniem, co podsyciło niespodziewany gniew. Pod wpływem impulsu, zgodziła się.
Ktoś zauważył coś dziwnego? Bo coś mi się pogmatwało i nie do końca wiem co się dzieje, chyba opublikowałam 21 przed 20 rozdziałem ale to dlatego ze moja komórka nie idzie w parze z komputerem i już głupieję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top