Rozdział 14
Hermiona nie mogła zapanować nad oddechem. Panika powoli opanowywała jej umysł niczym śmiertelna trucizna, bezwzględna i nieuchronna. Prowadząca do śmierci.
Spokój, dziewczyno! To tylko jacyś menele, których zdolności magiczne dorównują najwyżej gumochłonowi. Nieraz wychodziłaś cała z większych opresji.
Niestety nic nie dawało takie przekonywanie samej siebie, a i intuicja podpowiadała Gryfonce, że przeciwnicy są poważniejsi niż mogłoby się zdawać.
Coraz szybszym krokiem, szła chodnikiem, starając się nie spoglądać przez ramię. Czuła się niemal jak w czasie ucieczki przed szmalcownikami. Chciała uciec za wszelką cenę, a idealnym pomysłem wydawało się wtedy, by gwałtownie skręcić w jedną z uliczek. Cóż za głupie posunięcie, którego dziewczyna pożałowała po chwili. Alejka kończyła się ścianą, zapewne jakiegoś domu. Nawet szczeliny, w której mogłaby się ukryć! Zaciągnięta w pułapkę, jak jakieś zwierzę.
Teraz już, Hermiona mogła się odwrócić. Droga ucieczki (jedyna droga ucieczki) zagrodzona była przez trzech, wyjątkowo muskularnych czarodziei. Mierzyli oni dziewczynę nieprzyjemnym wzrokiem, a na ustach błądziły paskudne uśmiechy. Jeden z mężczyzn wysuną się nieznacznie, zapewne przywódca.
Hermionie na chwilę stanęło serce, po czym pogalopowało niczym rumak.
- Czego chcecie? Nie mam pieniędzy - powiedziała nieco piskliwym głosem.
Czarodzieje roześmieli się ochryple. To nie mogli być Śmierciorzercy, to byłoby bez sensu. Dlaczego Voldemort miałby wysyłać swoich sługusów, żeby atakowali Hermionę, skoro miał ją w swoim domu? A może zrozumiał, że ona nie może być jego córką?
- Nie chcemy pieniędzy, maleńka. Przysłał nas Feniks. Mamy za zadanie cię przejąć.
Kto? Co?
- Po co? Ja... odejdźcie, albo zacznę krzyczeć.
- Dziwne, że do tej pory tego nie zrobiłaś, Granger - rozległ się chłodny, zarazem znajomy głos.
Dopiero wtedy zauważyła ciemną postać czającą się za mężczyznami. Nim napastnicy zdążyli się odwrócić, rozbłysło czerwone światło i ich różdżki odleciały w bok. Hermiona bezwiednie pochwyciła jedną w locie i ustawiła w obronnym geście. Nie musiała jednak, bo jej wybawca już się zajął czarodziejami. Aktualnie leżeli nieprzytomni pod murem.
Nad nimi stał Malfoy.
- C-co ty tu robisz? - Spytała Hermiona, oniemiała wpatrując się w chłopaka.
- To chyba ja powinienem zadać to pytanie, zwłaszcza że bohaterzy mają pierwszeństwo - odpowiedział z sarkastycznym uśmiechem na ustach.
Hermiona już miała odpyskować, kiedy jeden z mężczyzn cicho jęknął. Na szczęście pozostawał nadal nieprzytomny.
- Może lepiej stąd chodźmy - mrukną Malfoy, kopiąc jedną z różdżek.
Wyszedł na główną ulicę, a dziewczyna oczywiście podążyła za nim. Musiała truchtać, aby dotrzymać mu kroku.
- Ale ...dlaczego mi pomogłeś, jak się tam znalazłeś...
- Przestań mówić - przerwał jej Malfoy - boli mnie głowa.
I tak Hermiona z naburmuszoną miną zamknęła buzię, ale tylko dlatego, że była coś winna Ślizgonowi. I tak miała wiele do przemyślenia, jej cisza również odpowiadała. Ale chyba nie przyznałaby się chłopakowi.
Draco szedł zdecydowanym krokiem w stronę Trzech Mioteł, gdzie razem z Gryfonami i Blaise'm wynajął ostatni wolny pokój. Słyszał jak pół metra za nim Granger zaczyna głośniej oddychać, zapewne z powodu tempa, które nałożył. Nie zamierzał jednak zwalniać, głównie dlatego, że chciał wyładować kumulujące się w nim emocje. Przede wszystkim gniew. Na kogo? Na wszystkich, na tych idiotów, którzy nastawali na (i tak już pechowe) życie dziewczyny, której winny był pomoc. Na nią samą również, bo bezmyślnie pchała się w objęcia losu. A z nim trzeba walczyć, nie poddawać się.
Co ją w ogóle napadło, żeby wychodzić poza teren zamku?! A, tak pewnie jej się zachciało pospacerować, może jeszcze ściągnąć na siebie i innych kilka problemów!
Cholera.
Na siebie też był mega wkurzony, bo musi się teraz opiekować tą kujonicą.
W końcu dotarli do gospody, w której (mimo późnej pory) powitała ich madame Rosmerta. Uśmiechnęła się, jednak w jej oczach panował głęboki smutek, jak u każdego. Od rozpoczęcia się wojny.
- Gdzie my idziemy? - Spytała Hermiona, widząc że chłopak prowadzi ją na schody.
- Co ty myślałaś, że o tej porze dostaniesz się do Hogwartu? - Zakpił Malfoy - nie ma tak pięknie, musimy przenocować tu.
Dziewczyna z szeroko rozwartymi oczyma patrzyła jak podchodzą do jednego z pokoi. Czyżby chłopak zamierzał ją u siebie przenocować? Drzwi cicho skrzypnęły, gdy popchnął je Ślizgon, ale odgłos ten został zagłuszony przez dwa głosy. Krzyczące głosy.
- Ludzie, dobrze że rzuciliście Muffliato na pokój, bo już dawno by nas wywalili - warkną blondyn, wchodząc do środka.
Oboje kłócących się osobników spojrzało na niego wilkiem, lecz później ujrzeli Hermionę i ...
- Na stringi Merlina! - Zawołała Ginny rzucając się przyjaciółce na szyję - tak się martwiłam!
To właśnie ruda i Blaise Zabini ostro wymieniali się przekleństwami gdy brązowowłosa się zjawiła. Stali wcześniej na środku pokoju, nie doszło do rękoczynów chyba tylko dzięki Harre'mu, który przytrzymywał siostrę Rona (który, nawiasem mówiąc, siedział pod oknem, chowając twarz w dłoniach). Teraz wszyscy Gryfoni przywarli do siebie w uścisku.
- Gdzieś ty się podziewała?! Martwiliśmy się o ciebie! - Paplała Ginny - poszliśmy cię szukać, ale twój dom pełen był aurorów, więc wróciliśmy, ale nie chcieli już nam otworzyć bram. Śliscy zapłacili za pokój, w ogóle to nie uwierzysz jaki Zabini jest głupi...
- Wypraszam sobie, mam dwucyfrowe IQ! - zawołał wymieniony chłopak podrywając głowę - i nie mogę być głupi tylko dlatego, że nie lubię Fatalnych Jędz.
- Trzeba być wybitnie pustym, aby nie rozumieć przesłania płynącego z muzyki tego zespołu - powiedziała Weasley z mądrą miną.
- Jakie przesłanie? Wal w bębny, krzycz i pluj na publiczność? - Oburzył się Blaise.
I ponownie rozgorzała kłótnia między tymi dwoma. Harry i Draco westchnęli jednocześnie.
- I tak cały czas - mruknęli zgodnie. Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem, po czym chyba postanowili niczego nie roztrząsać, bo bez słowa spojrzeli z powrotem na Hermiona, która musiała powstrzymywać śmiech cisnący się jej na usta. Cała sceneria ukazywała się w doprawdy komicznym opracowaniu.
- Mimo, że na to nie wygląda, naprawdę się o ciebie martwiliśmy - szepnął Ron ze skruchą w oczach, czyżby chciał przeprosić? - Ja...martwiłem się o ciebie bardzo i... doszedłem do wniosku, że to nie w twoim stylu...to co mówił Hayes.
Nie, naprawdę Ron? Znałeś mnie całe życie i nie przyszło ci do głowy, że to nie w moim stylu, co? Musiałam zniknąć, żebyś to zrozumiał?
Hermiona jednak postanowiła zakończyć ten spór i lekko uśmiechnęła się do przyjaciela.
- Rozumiem, Ron. Przyjmuję twoje przeprosiny.
Ten uśmiechną się niczym szczeniaczek i już chciał pocałować dziewczynę, lecz ta nieznacznie się odsunęła. Ruch ten nie uszedł uwagi Malfoyowi, który uśmiechną się kpiąco i już miał palnąć jakiś chamski komentarz, ale w porę przypomniał sobie, że musi się zmienić. Inaczej nadal ludzie postrzegać go będą jako chamskiego Ślizgona. Wziął więc głęboki oddech i przezwyciężył chęć podroczenia się z Gryfiakami.
- No dobra, Granger, teraz ty mówisz. Co wypiłaś, żeby wpaść na taki głupi pomysł? Ognista jest zdecydowanie zbyt słaba - powiedział.
Hermiona skrzywiła się lekko, nadal bowiem miała w pamięci słowa Voldemorta o tym trunku. Oczywiście nie miała zamiaru mówić im prawdy, zwłaszcza w towarzystwie Ślizgonów. Czy kiedykolwiek powie Harremu? Raczej wątpliwe. Po co mu ta wiedza? Niczego nie zmienia. Chociaż... intuicja podpowiadała Gryfonce, że powinna podzielić się z przyjaciółmi tą wiedzą. Póki co jednak towarzyszyły im dwie pary niechcianych uszu, dlatego wyjawiła uproszczoną wersję swoich przeżyć.
- Cóż, ze śmiercią...rodziców coś mi nie grało. McGonagall nie chciała mnie puści, więc sama wymknęłam się z Hogwartu. Okazało się to nie trudne. Niestety tylko dlatego, że była to pułapka. Musiałam walczyć z Bellatrix, bardzo długo. Chyba bym przegrała gdyby jakiś mugol nie zechciał pobiegać w nocy z psem. Gdy Lestrange się rozproszyła, teleportowałam się do Hogsmeade.
Draco zmarszczył brwi, obserwując jak zmęczona Granger kończy sprawozdanie i siada ciężko na łóżko. Coś mu nie pasowało w jej wypowiedzi. Tak długo walczyła z jego ciotką? Tak długo wytrzymała? W tak długim czasie nie przybyło wsparcie innych Śmierciorzerców?
- A gdzie podziała się twoja różdżka? - Spytał podejrzliwie. Czyżby nikt inny nie wyczuł fałszu w słowach Granger? Idioci.
- Nie wiem, teleportowałam się już bez niej. A nie zamierzałam po nią wracać.
- To zrozumiałe, Miona - powiedziała pocieszająco Weasley, przytulając przyjaciółkę.
Idioci.
- Dlaczego się nie teleportowałaś, w tej uliczce? - Dopytywał nadal Draco.
- Gdzie? - zdziwiła się ruda. Ślizgon musiał więc wszystko opowiedzieć, od momentu, w którym wyszedł z pokoju nie mogąc znieść wrzasków Blaise'a i Weasley, po czym usłyszał głos Granger, gdy spacerował.
- No cóż - rzekła Hermiona, gdy Ginny przestała już nad nią lamentować - nie myślałam wtedy racjonalnie. Po prostu się bałam i byłam wycieńczona walką.
Gryfiaki uznali temat za zamknięty i Harry nakazał wszystkim zamknąć japy i kłaść się spać. Łóżko było tylko jedno i w dodatku bardzo wąskie, dlatego (mimo narzekań Zabiniego) wszyscy uzgodnili, że to wyczerpana Hermiona musi się na nim położyć. Nie kłóciła się z nimi. Brudna i w ubraniu, położyła się na twardym materacu, który jednak wydawał jej się miękki niczym puch. Zasypiając nie mogła się nie uśmiechnąć, gdy usłyszała ciche szepty, głosów które jeszcze parę minut wcześniej ostro na siebie krzyczały.
-Na STRINGI Merlina? Ciekawy dobór słów - mrukną Zabini do Ginny.
- Jestem przekonania, że Merlin był kobietą, czytałam taką książkę...Tajemnice i Kłamstwa Wielkich Czarodziei. W przyszłości udowodnię swoją teorię.
- Nieźle, Gryfku, tak się składa, że czytałem tę książkę. Również zaciekawił mnie temat Merlina...Merliny.
Hermiona zasnęła z uśmiechem, myśląc o nowej książce, którą obiecała sobie wypożyczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top