Szósty

🐶

Stała pośród ciemności, wzrok kierując na horyzont, na pustą uliczkę i to, co za nią. Miała wrażenie, jakby zamarzła w czasie, jakby znowu uruchomiła Zmieniacz i przez chwilę w ogóle się nie liczyła, bo przeszłość została już zapisana, a teraźniejszość biegła swoim własnym torem. Teraźniejszość jej nie potrzebowała. Nie teraz, nie w tej minucie, gdy bezpiecznie mogła tkwić po kostki w śniegu, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Jej oddech zamieniał się w parę i unosił się powoli ku niebu przeciążonemu chmurami, z których jutro być może spadnie biały puch. 

Dotknęła zimnymi palcami równie chłodnego policzka. Mróz szczypał jej skórę, sprawiając, że zarumieniła się. Łzy zamarzły. Nie płakała, to przez to przenikliwe zimno. Łzy zamarzły na jej rzęsach i skruszyły się, gdy zacisnęła mocno powieki.

Sterczenie na ziąbie pomagało. Pierwszy raz od dawna czuła, że umysł ma przejrzyście klarowny, tak naprawdę czysty, że musiała to podkreślić, stosując powtórzenie. Czuła, że jej umysł jestjak sopel lodu, od którego odbija się światło i przez który widać wszystko jeszcze wyraźniej niż w rzeczywistości. Czuła gorączkowe myśli kotłujące się i przeskakujące w jej głowie, i chyba po raz pierwszy od dawna tam w dole, na poziomie klatki piersiowej, nie czuła nic. Jakby mróz zmroził nie tylko jej palce.

Ciszę przerwał odgłos zbliżającego się samochodu. Drgnęła i spojrzała na taksówkę, która zjechała z głównej drogi i kierowała się w jej stronę. Szybko kucnęła i wyjęła telefon. Światło prawie tutaj nie docierało, ale dała radę zrobić zdjęcie śniegu, w który tak intensywnie wpatrywała się po odejściu Malfoy'a.

Samochód zatrzymał się. Trzasnęły drzwi.

- Hermiona?!

Podniosła wzrok, patrząc na przerażoną twarz Blaise'a, który złapał za furtkę, chcąc ją otworzyć. Przywołała na twarzy najbardziej neutralny uśmiech, po czym schowała telefon do kieszeni. Podbiegła do bramki i otworzyła ją. Chłopak wziął ją w objęcia. Pachniał miętą. Skrzywiła się, ale poklepała go po ramieniu.

- Nic wam nie jest? Gdzie Ginny? - przeniósł spojrzenie na dom ukryty w mroku. - Nie rozumiem...

- Ja też nie - odpowiedziała, marszcząc czoło. - Czy coś się stało?

- Czy coś się stało? - powtórzył za nią, zaciskając palce na jej ramionach. Poszarzał, o ile w ogóle to możliwe. - Ginny zadzwoniła. Powiedziała, że zaatakowali was śmierciożercy.

Popatrzyła w jego przepełnione strachem oczy. Dzwonienie do niego było błędem, tyle że dzwonienie do niego stało się błędem dopiero jakieś piętnaście minut. Piętnaście minut temu wszystko było w porządku. A potem spojrzała w dół i zrozumiała.

- Ginny spanikowała - powiedziała spokojnie, cofając się, by ją puścił. Zrobił to. Jego ramiona opadły bezwiednie. - Fałszywy alarm. 

- Fałszywy alarm? Co ty do cholery mówisz? 

Wyminął ją i ruszył do domu, przedzierając się przez śnieg. Hermiona przymknęła oczy. Zaczęło się. Musiało minąć tak wiele czasu, ale teraz znowu się zaczęło.

Ginny mnie zabije.

Uniosła różdżkę, mając w głowie terminy, plany i pytania, które zamierzała zadać.

- Obliviate.

Blaise zatrzymał się i jak w zwolnionym tempie osunął się na ziemię. Zmarszczyła nos, westchnęła i minęła go, ruszając z powrotem do domu. Nie czuła zimna. Dawno już zamarzła, a teraz w końcu zaczynała się budzić. Malfoy miał rację. Nie była sobą. Nie myślała. Pozwoliła uczuciom przejąć kontrolę. I uczucia te pogmatwały tak, że teraz musiała łamać wytyczone przez siebie zasady. 

Ginny poderwała się z kanapy, gdy Hermiona weszła do domu, zamykając szybko drzwi. Miała pięć minut zanim Blaise się ocknie. Chuchnęła w zimne dłonie i przeszła do salonu. Jej wzrok padł na Psa leżącą przy kominku. Wściekłość w końcu się pojawiła, ale utrzymała ją na wodzy. Nie czas i nie miejsce. Podrapała zwierzaka za uchem i odwróciła się do Ginny, czując pierwsze fale ciepła. Jej przyjaciółka wykręcała sobie palce, czekając, aż w końcu nie wytrzymała.

- Powiedz coś! Co z Śmierciożercami? Co z Malfoy'em? Czy to sprawka Lucjusza? Mieliśmy rację? Dlaczego zabił mojego psa? Skąd nagle taka akcja? Hermiono...

- To nie sprawka Lucjusza, Gin - powiedziała, siadając na oparciu fotela. - Lucjusz wydał śmierciożerców Ministerstwu. W akcie zemsty postanowili zabić kolejny niepożądany numer. Padło na mnie. Na szczęście już po wszystkim.

Ginewra była tak blada, jakby jej krew zmieniła kolor albo stała się zupełnie przeźroczysta. Dwa razy otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale widocznie nie wiedziała co, więc tylko wpatrywała się w przyjaciółkę, nie bardzo rozumiejąc. Hermiona za to doskonale rozumiała swoją przyjaciółkę. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Granger przyszło do głowy, że nawet Lucjusz by się zdziwił, gdyby usłyszał taką wersję.

- Ale... a co z Malfoy'em? Myślałam... Herm, myślałam, że on... że Lucjusz...

- Ja też. To wina Malfoy'a, tak myślę - westchnęła, kierując swój wzrok na trzaskający ogień. - Zamiast ze mną poważnie porozmawiać, pozwolił domysłom wziąć górę. Okazało się, że on i Astoria to nie wybryk jego ojca. To też nie miłość, jak sądzę. Ale Astoria jest o wiele lepszą partnerką na żonę niż ja, a przez Dracona w końcu przemówił swój ród i obowiązki z nim związane. Czystość krwi i te sprawy. Nie winię go. 

- Więc tak po prostu...?

- Tak po prostu, Gin - popatrzyła na przyjaciółkę, zaciskając usta. - Ja i Draco to temat skończony. Pomyliłam się, ty też. Lucjusz okazał się jednak po właściwej stronie. Czas zamknąć ten rozdział i nie dopatrywać się spisku. A teraz muszę nakarmić Psa.

Kątem oka zobaczyła, jak zwierzak podnosi się i człapie do kuchni. Hermiona również się podniosła, przypatrując się brązowemu ogonowi jak znika w drugim pokoju. Postawiła pierwszy krok i nagle złapała Ginny za ramię, przyciągając ją do siebie.

- Blaise zaraz tu będzie, nic nie wie - szepnęła szybko, zaciskając palce na ramieniu przyjaciółki. Ginewra spojrzała na nią zszokowana, ale kiwnęła głową. - Jutro o naszej ulubionej godzinie, w naszym ulubionym miejscu. Nic nie mów na głos i z nikim o tym nie rozmawiaj. Trzymaj się wersji, którą usłyszałaś.

Puściła przyjaciółkę i jak gdyby nic ruszyła za zwierzakiem.

🐶🐶🐶

Szczęk przekręcanego klucza wyrwał ją ze snu. Podniosła się gwałtownie, patrząc nieprzytomnym wzrokiem na zegarek w salonie. Drzwi otworzyły się i cicho zamknęły. Zamrugała, przenosząc spojrzenie na wciąż zastawiony stół. Nagle wszystko do niej wróciło, o wszystkim sobie przypomniała. Zerwała się, wybiegając z salonu i wpadając prosto na Dracona.

- Merlinie... - to co wydobyło się z jej gardła brzmiało jak krzyk, szloch i westchnienie ulgi jednocześnie. Zarzuciła dłonie na jego szyję, obejmując go mocno. Cała się zatelepała. - Myślałam, że cię zabił.

Ślizgon objął ją delikatnie i schował twarz w jej włosach. Astorii przeszło przez myśl, że to chyba najromantyczniejsza chwila w całym jej związku z Malfoy'em.

- Nie uwierzysz, jak ci opowiem - mruknął, wciąż trzymając ją w objęciach. Zbyt długo jak na niego. Odsunęła się, ale on wciąż ją trzymał. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. - Naprawdę mi nie uwierzysz.

Ulgę nastąpiło przerażenie, ale i ukryta nadzieja.

- Zabiłeś go? - wyszeptała, bo gardło miała ściśnięte. 

Puścił ją, a w jego oczach błysnęło coś, czego nigdy nie widziała.

- Naprawdę pytasz, czy zabiłem własnego ojca? - wycedził, zaciskając pięść. A potem jakby się zreflektował i westchnął. - Ojciec... nie mogę go zabić, bo nie robi nic, bym go zabił.

Ruszył do kuchni, pozostawiając Astorię w holu. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, czując, że coś jest nie w porządku. Zacisnęła usta i poszła za swoim narzeczonym.

- Czy Hermionie nic nie jest?

- Żyje i ma się dobrze - odpowiedział Dracon, sięgając do barku. Zamarł jednak, wpatrując się w butelki. - Gdzie brandy?

- Ty nie pijesz brandy.

- Wiem, ale dzisiaj wyjątkowo bym się napił. Myślałem, że mam jeszcze tę butelkę od...

- Draco - przerwała mu, podchodząc do niego. Odwrócił się w jej stronę, opierając o komodę i krzyżując ramiona. - Co się tam działo? Wypadłeś jak strzała, a twój ojciec dokończył posiłek, podziękował mi i wyszedł. Teraz wracasz i zachowujesz się, jakby nic się nie wydarzyło.

Blondyn przetarł twarz dłonią. Drugą wyciągnął w jej stronę. Chwyciła go za palce, a on pociągnął ją na fotel. Nie oponowała, gdy posadził ją sobie na kolanach.

- To był kolejny test - zaczął, obracając twarz tak, że widziała tylko jego profil. - Tym razem chyba dla niego. Chciał się przekonać, czy rzeczywiście aż tak zależy mi na Granger.

- A zależy?

Przymknął oczy.

- Cholernie - wycedził. - W końcu to zrozumiał. Ja zresztą też. Rozwścieczył mnie jak nigdy. Chciał ją zabić? Raczej nie, wbrew pozorom jest słaby. Ale coś zrobił. Wydał śmierciożerców, wiedząc, że gdy to zrobi, ci rzucą się na Granger. I miał rację. Cała ta scena przy stole. Dał mi szansę, by ją ocalić. Jest Malfoy'em, nigdy by się wprost do tego nie przyznał, ale chyba wzruszają go moje uczucia. Chciał mi pomóc, tak myślę.

Biorę udział w najbardziej nielogicznej telenoweli w dziejach, przyszło jej do głowy, ale nie odezwała się ani słowem. Ani słowem nie skomentowała też tego, że Draco wziął jej dłoń w swoją i kciukiem przesuwał po jej knykciach.

- Przeprosił mnie - spojrzał na nią ze zdziwieniem i tylko przez chwilę, bo zaraz opuścił wzrok na ich splecione dłonie. - Powiedział, że chce dać mi wybór. Zdjął ze mnie przysięgę.

- Co zrobił? - otworzyła szeroko oczy, czując jak serce zaczyna jej szybciej bić. - Pozbawił się karty przetargowej? Merlinie, Draco, nareszcie...

- Powiedział... - przerwał jej. - Powiedział, że jeśli chcę być z Granger, mogę z nią być. Poprosił mnie, bym to ja przejął jej nazwisko, gdyby doszło do ślubu - uśmiechnął się. 

- Czyli to już koniec? - rozpromieniła się. Jutro spakuje rzeczy. Wyniosę się do George'a. Powiem mu... powiem mu. 

- Tak. To koniec. Od teraz każda moja decyzja to moja decyzja, nikogo innego.

Poproszę go, by ze mną wyjechał. Do Afryki. Nie na zawsze, ale muszę tam pojechać. Muszę wszystko zobaczyć. Tęsknię za moimi dziećmi.

- Rozmawiałeś z Hermioną?

Kiwnął głową.

- Myślę, że zrozumiała.

Bilet samolotowy, który miała w głowie, opadł cicho na podłogę.

- Zrozumiała? - puściła jego dłoń i złapała go za twarz. Nie oponował, gdy obróciła go ku sobie, ale nie chciał spojrzeć jej w oczy. - Co zrozumiała?

Wiedziała, co zrozumiała, zanim jeszcze spojrzał na nią, a w jego spojrzeniu nie dostrzegła nic. Miał szare oczy. Stalowe, srebrne... nie. Zwyczajnie szare. Nie doszukiwała się w nich romantyzmu, nie widziała w nich tego, co najpewniej widziała Hermiona. Mimo to, to Astoria, nie Gryfonka, siedziała mu teraz na kolanach. Dlaczego?

- Kocham ją - powiedział. Jego twarz była jak maska, a słowa płytkie i puste. Jakby nie zawierały w sobie niczego, co ze sobą niosły. Umartwienie, ból, strach i tęsknota zniknęły. Siedział przed nią człowiek, który właśnie zamknął drzwi i wyrzucił klucz. 

- Mojej przysięgi nie zdjął - nie zapytała. Po prostu bezbarwnie stwierdziła. Jego potwierdzenie nie wywołało w niej żadnych emocji.

- Poprosiłem go o to. 

- Dlaczego? - zapytała, choć nie musiała pytać. Zabawne, że kiedyś nie zapytała, choć musiała to zrobić. Nie zrobiła i teraz siedziała tutaj, pytając.

Draco ujął jej dłonie i pocałował je. Nie odsunęła się. 

- Granger sprawiła, że wszystko w moim życiu zaczęło płonąć, a mi w końcu było ciepło. Ale po pewnym czasie ogień zaczął mnie parzyć, sprawiać mi ból. Spaliłby mnie do reszty, gdybym się nie odsunął. Ty nie jesteś ogniem. 

- Jestem wodą?

- Nie - pokręcił głową i otarł jej łzę. Uśmiechnął się delikatnie, myśląc, że płacze ze wzruszenia. Astoria tymczasem czuła, jak przerażenie i bezradność zjada ją od środka. W tym momencie zrozumiała, co Draco czuł przez ten cały czas aż do... aż do teraz.

- Ty nie jesteś ogniem, wodą, ziemią, powietrzem, niegojącą się raną czy czymkolwiek innym. Jesteś. Po prostu. Człowiekiem, kobietą, która nie zamieni się w nic innego. Astorio, wiem, że liczyłaś na inny koniec, ale gdy biegłem do Granger, czułem się, jak... - wzniósł oczy do sufitu, a na jego twarzy pojawiła się udręka. Pokręcił głową, przełykając ślinę. - Nie da się opisać, jak się czułem. Umierałem i zmartwychwstałem wciąż od nowa i na nowo. Paliłem się i topiłem jednocześnie. Nie chcę już nigdy się tak czuć. 

Szkoda, że tego nie słyszy, pomyślała. Chciałabym żeby ktoś o mnie tak mówił.

A George?

Wyobraziła go sobie po wielu latach, jak siedzi gdzieś przy barze i rozmawia z kelnerem.

- Astoria była dla mnie jak świeży powiew. Wtargnęła zupełnie niespodziewanie, unosząc firanki, unosząc kurz, który zawirował wokół mnie. Zawirował wśród słońca i dopiero wtedy dostrzegłem jego piękno. Dzięki niej. Nie mogłem oddychać, myśląc o niej, a jej twarz, jej oczy, cała ona śniły mi się po nocach. Pragnąłem jej bardziej niż czegokolwiek innego. Zmiotła człowieka, który byłem i z kurzu ulepiła nowego. 

- Ty Astorio jesteś inna. Ty wychowałaś się w rodzinie takiej jak ja. Wychowano cię na arystokratkę, na dobrą żonę i matkę. Na kompana, którego potrzebuję.

- Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia i zapragnąłem kochać ją do końca swojego życia.

- A co z miłością? - wyszeptała.

- Jej miłość była odpowiedzią na wszystkie dręczące mnie pytania. 

- Nasze rodziny nie powstały z miłości. Wielkość to dopasowanie, nie przypadek. Moja miłość do Granger jest przypadkiem. Ty jesteś dopasowaniem.

- Gdzie ona teraz jest? Wyszła za arystokratę i ma z nią dwójkę dzieci. Chłopca i dziewczynkę. Razem chodzą na wystawne kolacje i do teatru. Co niedzielę piją brandy w kryształowych naczyniach i przekazują swoje pieniądze na akcje charytatywne. Wydają się szczęśliwi, ale tak naprawdę robią to dlatego, by ich dzieci za kilkanaście lat też mogły udawać, że są szczęśliwe i też co niedzielę pić brandy w kryształowych naczyniach.

Uniosła wzrok, patrząc na Dracona tak, jak zawsze uczyła ją niania. Z oddaniem i uczuciem, którego w rzeczywistości nie było. Jej ojciec bił jej matkę, bo ta nie była wystarczająco oddana. Astoria nie zamierzała popełniać tego samego błędu. Nie była głupia. To nie był Dracon, którego przez ostatnie tygodnie wybudzała z koszmarów pełnych martwego ciała Granger. To nie był Dracon, który w tajemnicy przed nią czytał listy od kasztanowłosej, a potem płakał bezdźwięcznie pod prysznicem. To nie był Dracon, którego znała. Może naprawdę zmienił zdanie. A może nie. Wolała nie odsłaniać swoich kart i grać według jego zasad.

- Chcę wziąć ślub jak najwcześniej.

Przymknęła oczy, już od dawna się tego spodziewając. Chociaż miała nadzieję, w głębi duszy wiedziała, że nadzieją ją zawiedzie. Ból wkradł się do jej głowy, gdy zrozumiała, co musi jutro zrobić. Wstrzymała oddech, licząc do dwudziestu.

Gdy skończyła, kiwnęła tylko głową. Była pewna, że głos ją zawiedzie.

  🐶🐶🐶 

Czarodzieje i czarodziejki kiwały głowami na powitanie, gdy Pansy ociężale szła przez korytarz Ministerstwa, ciężko tupiąc i mocno trzymając się za brzuch. W drugiej dłoni trzymała papiery, które znalazła w zakamarkach swojego domu i które musiała wysłać do archiwum. Wolała nie ryzykować wysyłania papierów przez sowę, więc teraz krok po kroku powoli zbliżała się do swojego celu.

- Pansy Parkinson znana również jako Brzuchaty Taran! - usłyszała, gdy za rogu wyszedł Blaise, elegancki w swoim garniturze, trzymając dzbanek kawy. - Pod ścianę, przejście dla pani szerokiej!

- Zamknij się - uśmiechnęła się, gdy stanął przed nią i wyszczerzył głupawo twarz. Zlustrował ją wzrokiem i cmoknął z niesmakiem.

- Siłownia to ci chyba obca, ale nie oceniam - poklepał się po brzuchu. - Ostatnio i ja, plus pięć w pasie. Ginny zaczęła wołać mnie per Oponka.

Pans zaśmiała się cicho, gdy ruszyli razem w stronę Archiwum. Ludzie kłaniali się jej, jakby ocaliła świat, a ona z każdym krokiem czuła jak radość zamiera jej w sercu. Nie wiedzieli, co takie nawyrabiała, nie wiedzieli, co tak naprawdę się działo. Ministerstwo karmiło ich jakąś bajeczką o odkupieniu win o resocjalizacji, o przebaczeniu i nowej drodze dla skazanych, ale ona wiedziała, że ziarna zła nie da się wyplewić. Wśród nich przechadzał się człowiek, który pociągał za sznurki, które ona sama mu podała, ale oprócz nich były też sznurki ukryte, o których nie miała pojęcia. Nie wiedziała, dokąd prowadzą, ale wiedziała, że są. Wystarczyło spojrzeć, z jaką swobodą Lucjusz Malfoy poruszał się po Ministerstwie, mimo że złamano mu różdżkę, mimo że miał pozostać pod ścisłą kontrolą we własnym mieszkaniu. A jednak senior codziennie odwiedzał syna w jego gabinecie i nikt nie pisnął ani słowa. Łącznie z Ministrem. Zmarszczyła brwi, przypominając sobie, że niedawno Kingsley z żoną adoptowali dziecko. Czy Lucjusz też go zastraszył? Czy można zastraszyć kogoś pokroju Shacklebolta? Nie wiedziała i miała nadzieję, że nie. Miała nadzieję, że Minister ma ukryty plan i te wszystkie łamane zasady są po to, by sprawdzić Malfoy'a.

Ona sama nie miała już nic do powiedzenia. Czuła wstyd na myśl o tym, jak łatwo zrezygnowała ze swoich ideałów, ze swoich zachowań. Jednak tu chodziło o jej rodzinę, o Neville'a i o jej kruszynkę. Nikt nie miał prawa jej tępić, a mimo to nie mogła spojrzeć sobie w oczy. Wiedziała, co jej mąż by zrobił, gdyby się dowiedział. On sam, ten, który sprzeciwił się Voldemortowi, gdy Harry Potter upadł i nie było już nadziei, on sam dalej walczył w imię swoich ideałów. Zabił Nagini i prędzej sam by umarł, niż zdradził własne sumienie. Przymknęła oczy, wyobrażając sobie pogardę w jego oczach na wieść o tym, co zrobiła Pans.

- Wszystko okej?

- Mdłości - odpowiedziała automatycznie, na pamięć znając wszystkie dobre wymówki. Przystanęła na chwilę, biorąc głęboki oddech, a Blaise złapał ją za ramię, w razie gdyby zamierzała upaść. Pokręciła głową, opierając się o ścianę. - Nic, czym warto byłoby się przejmować.

Blaise odsunął się na wyciągnięcie ręki i spojrzał uważnie na podłogę.

- Nie widzę wody, to chyba dobrze.

Trzepnęła go w ramię i przygładziła rozciągliwy sweter w barwie indygo. Ruszyli dalej wymieniając się najświeższymi ploteczkami. Blaise pochwalił się, że wreszcie pogodził się z Ginny, co Pansy skwitowała krótkim "do następnego". Wsiedli do windy i ruszyli do Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów.

- Jak ci się pracuje u Malfoy'a? - zapytała Pansy, gdy wkroczyli do korytarza wyłożonego wypolerowanymi płytami. Jej stopy okute w miękkie, sportowe buty cicho uderzały o podłoże i wydały cichy pisk, gdy Parkinson zatrzymała się przed swoim biurem. Spojrzała na czarnoskórego i poprawiła na ramieniu ciążące jej papieru. Dopiero po chwili ogarnęła, że zrobiła to bardzo matczynym gestem.

- Cóż, mam wrażenie, że mój przyjaciel zrobił się jakiś dziwny, ale to prawdopodobnie ze stresu - odpowiedział Blaise, otwierając przed nią drzwi.

Weszła i zapaliła światło, a jej wzrok padł na postać siedzącą przed jej biurkiem. Krew odpłynęła jej z twarzy. Odwróciła się na pięcie do Zabiniego, nie pozwalając mu zajrzeć do środka.

- Ślub, obowiązki w pracy... to wszystko robi swoje - powiedziała szybko, przymykając trochę drzwi i popychając Blaise'a w stronę wind. - Dlatego ta kawa mu się przyda. Idź już, dzięki za odprowadzenie, do zobaczenia!

Wsunęła się szybko do gabinetu, zamknęła drzwi na klucz i odwróciła w stronę Lucjusza Malfoy'a.

    🐶🐶🐶   

Kiedyś zabrała tutaj Ginny, by pokazać jej, jak puszcza się latawce. Małej rudowłosej Gryfonce tak przypadła do gustu ta czynność, że co roku podróżowała do Londynu, by razem ze swoją przyjaciółką puszczać w niebo najróżniejsze materiałowe cuda. Panna Granger przystanęła na zaśnieżonej polanie i zapatrzyła się w ciężkie, bure chmury. Zanosiło się na deszcz. Śnieg zamieni się w pluchę i koniec z romantyczną, białą zimą. Westchnęła i nasunęła głębiej czapkę na głowę. Zanim schowała dłonie z powrotem do kieszeni, dotknęła ukrytego pod szalikiem naszyjnika. Teraz już wiedziała. Przymknęła oczy, przypominając sobie słowa młodej ekspedientki.

Młody blondyn, bardzo przystojny. Pamiętam, przyszedł po kolię, ale gdy zobaczył ten naszyjnik, od razu chciał go mieć. Za każdą cenę. 

Rzeczywiście kamienie nasączone są potężną magią, panno Granger. Mało kto zna takie kombinacje, wiem, z jakich ksiąg pochodzą. Mimo, że to zaklęcia ochronne, rytuał pochodzi z czarnej magii. Potrzeba oddania duszy, by zadziałały.

- Ty głupcze - mruknęła w pustkę, cały czas odtwarzając słowa goblina. Domyśliła się tego, rzuciła na naszyjnik zaklęcia sprawdzające, ale nie były w stanie powiedzieć jej, z czym ma do czynienia. Dlatego z rana udała się do banku Gringotta, by potwierdzić swoją teorię. Powoli składała wszystkie fakty w całość, czując się okropnie. Ależ była egoistką, ależ się użalała nad sobą, robiąc z Dracona okrutnika bez serca! A przecież widziała je tyle razy, tyle razy blondyn udowadniał jej, że jest najbardziej ludzkim człowiekiem, jakiego poznała i że wszystko można o nim powiedzieć, ale nie to, że nie ma serca.

Wszystko to wszystko, Granger, usłyszała w myślach ironiczne, bezsensowne stwierdzenie i jej usta wygięły się w smutnym uśmiechu. Zaczęła ryć stopą w śniegu, bezustannie myśląc o tym, jaka głupia jest, że czyny Draco nie wystarczyły jej, by pojęła, co się tak naprawdę dzieje. I te sny! Miała ochotę krzyczeć, gdy jadąc tutaj znalazła kolejny element zawiłej układanki. Draco wykorzystywał naszyjnik, jako swego rodzaju łącznik i dzięki temu mógł wejść do głowy dziewczyny. A ten moment, gdy biżuteria zrobiła się gorąca, a w Hermionie obudziła się przedziwna chęć do ucieczki? Tuż przed przyjściem Lucjusza. Jak dobrze, że chociaż odrobinę pomyślała i ukryła naszyjnik przed wzrokiem Seniora. Na pewno by się domyślił.

Ginewra się spóźniała. Najpewniej jej poważna rozmowa z Blaisem trochę się przeciągnęła, albo rudowłosa znowu spóźniła się na autobus, jak to ma w zwyczaju. Hermiona rozluźniła trochę napięte mięśnie pleców i przykucnęła, żałując, że nie może wyczarować niebieskich płomyków. Zaczęła marznąć, ale chłód był dobry. Trzymał ją w ryzach. Bała się, że w końcu nie da rady patrzeć na wszystko z dystansu i pęknie, a na to nie mogła sobie pozwolić. Rwało ją w głębi tak mocno, zupełnie jakby miała umrzeć. Strach kołatał się w jej głowie w rytm jej serca, próbując wziąć górę nad chłodnym rozsądkiem. Musiała cały czas coś robić, bo wystarczyła chwila bierności i jej wszystkie obawy wylewały się prosto na jej myśli, trując je i paraliżując ją.

Teraz jednak nie miała nic do roboty prócz czekania i to jedno pytanie obijające się w jej głowie, słyszała coraz wyraźniej.

Czy Draco żyje?

Jak miała się tego dowiedzieć? Nie mogła wykonać żadnego ruchu, nie wzbudzając podejrzeń. Ach, jaki Lucjusz był sprytny! Na samym początku prawie pognała do Ministra, ale rozsądek kazał jej siedzieć na tyłku i analizować. Dobrze, że to zrobiła. Przydałoby się parę akt z Ministerstwa, ale nie mogła ryzykować żadnych podejrzeń. Dlatego siedziała całą noc w swoim pokoju i myślała. Po ciemku, by niepożądane oczy niczego się nie domyśliły.

Gniew zapłonął w jej krwi, gdy uświadomiła sobie, jak Lucjusz dotarł do niej. Bo musiał to zrobić. Wszystko wskazywało na to, że od dawna była obserwowana. Inaczej nie mógłby dostrzec, w jakich stosunkach pozostawali z Malfoy'em. Oczywiście mógł rzucić na niego jakieś zaklęcie sprawdzające, ale... wciągnęła mocno powietrze, czując, jak znowu coś wskakuje na swoje miejsce.

- Cześć.

Podskoczyła i spojrzała na przemarzniętą Ginny opatuloną brązowym szalikiem. Dziewczyna chuchała w lodowate dłonie, rozglądając się dookoła.

- Nie wzięłam różdżki i rękawiczek. Zrezygnowałam też z pierścionka zaręczynowego - wskazała na swoje gołe palce. - Mam paranoję, że ktoś podłożył mi pluskwę.

Hermiona wstała, otrzepując kolana i podeszła do przyjaciółki. Objęła ją mocno, wierząc, że to jedyna osoba, której może ufać. Rudowłosa odwzajemniła uścisk, a potem odsunęła się, by spojrzeć uważnie na kasztanowłosą dziewczynę.

- Nie spałam całą noc, Herm. Może i trochę się pogubiłam po rozstaniu z Harrym, może biadoliłam i robiłam z siebie Merlin wie kogo, ale nigdy nie byłam głupia. Wiedziałam, że Harry ze mną zerwie po śmierci Dumbledore'a, wiedziałam, że Ron nie da rady w związku na odległość i że Draco coś ukrywa. Czułam to, czułam pod swoją skórą. I byłam czasem całkowicie beznadziejna, ale dzisiaj w nocy... wszystko się zmieniło.

- Wszystko się zmieniło - powtórzyła za nią Granger, czując, że i ona nie jest już tą samą dziewczyną, która zaledwie wczoraj walczyła z Śmierciożercami u boku Dracona i rudej. - Wiedziałam, że odgadniesz.

Ginny złapała ją za rękę i zmusiła do ruchu. Szły ramię w ramię, wyglądając jak para lub bardzo bliskie przyjaciółki. Tak się właśnie czuły. Same pośród chaosu, mogące liczyć tylko na siebie.

- Mamy wiele do omówienia - zaczęła Herm. - Powiedz mi, co wiesz. Powiedz mi wszystko

- Wiem, że potraktowałaś Blaise'a zaklęciem zapomnienia - uśmiechnęły się obie, a Gin machnęła dłonią, dając znać, że to wcale nie jest ważne. - Wiem, że to Pies. Trochę mi to zajęło. Na początku myślałam, że to kominek... no wiesz, sieć Fiuu... ale potem przypomniałam sobie, że masz go zabezpieczonego i wyłączonego, więc odpada. Poza tym, gdyby to był kominek to raczej byś mnie wyprowadziła z pokoju. W ogóle wyprowadziłabyś mnie z pokoju, w którym jest podsłuch. A ty tego nie zrobiłaś, poczekałaś aż COŚ samo wyjdzie. Wybór padł na Psa, ale...

- Zwierzęta nie są dobre z oklumencji - wyjaśniła Hermiona. - Łatwo przez nie obserwować i nimi zawładnąć, ale spokojnie Psu nic nie grozi. Nie manipulowano nią, po prostu przeglądano jej wspomnienia i tyle.

- Wiemy dobrze kto to - Ginny spojrzała na nią i zachęcona kontynuowała. - Rozmawiałyśmy już wcześniej, Pies była wtedy w kuchni, więc słyszała. Jeśli to prawda, to ta osoba wiedziała i podjęła odpowiednie kroki. Wczorajszy atak. Pojawia się Draco, atak się kończy, a wy rozmawiacie. Coś się dzieje, na coś wpadasz. Nagle przyjmujesz zupełnie inną taktykę. To oznacza, że albo ty jesteś w niebezpieczeństwie albo Draco. Gdybyś to była ty, nie przejmowałabyś się aż tak. Więc to musi być Draco. Czy tak, Sherlocku?

Hermiona uśmiechnęła się smutno. Kiedyś przysłała Ginny swoją kolekcję książek o znanym detektywie w czapce i Ginewra pokochała te opowieści. 

- Czy to wszystko? - zapytała, a przyjaciółka dotknęła palcami małych sopelków wiszących na płaczącej wierzbie. Doszły do gęsto zalesionego parku. Łatwiej tu było się ukryć, ale panna Granger wiedziała, że to idzie także w drugą stronę. Łatwiej było podsłuchiwać. Szybko rzuciła zaklęcie, by ich rozmowa nie dobiegła do uszu niepowołanych. Wiedziała, że to nierozsądny krok, ale nie mogła się powstrzymać.

- Mam masę pytań. O czym tak naprawdę rozmawiałaś wczoraj z Draco?

- Dokładnie o tym, o czym ci wczoraj mówiłam - rudowłosa wytrzeszczyła oczy, a Hermiona pokiwała głową. - Tak mi powiedział. Powiedział, że jego ojciec zdradził kryjówkę śmierciożerców, więc oni w akcie zemsty postanowili zabić mnie. Powiedział, że jego ojciec wcale go nie szantażuje, że po prostu miał mętlik w głowie, że coś do mnie czuł, ale nie byłam odpowiednia i się miotał.

- Och...

- Dokładnie. Przeprosił mnie. I wiesz co? Wszystko było dziwne, ale akceptowalne. Gdyby nie jeden szczegół, uwierzyłabym mu. 

Hermiona zrobiła pauzę. Wyciągnęła telefon z kieszeni i chwilę w nim poszperała, by następnie podać go Ginny. Ta chwyciła go i wpatrywała się długo w zdjęcie.

- Nie rozumiem... - zaczęła, ale kasztanowłosa szybko jej przerwała.

- Co widzisz?

- Ślad buta.

- Ślad?

Ginny sapnęła i spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami.

- Cholera...

Hermiona zaczęła chodzić tam i z powrotem, wyłamując sobie palce.

- Musiałam zaglądnąć do Proroka Codziennego, co nie było łatwe, bo na bieżąco je palę. Ale w pokoju Dracona - głos jej się na chwilę załamał - w szufladzie znalazłam wszystkie egzemplarze dotyczące Lucjusza. Draco śledził losy ojca na bieżąco. I był tam... opis przejść Seniora w więzieniu. Jakim zaklęciom się poddał, by jakoś wyglądać. Nie chcieli zreperować mu kończyn, więc wyczarowali iluzję. Nie miał dwóch dłoni i... lewej stopy.

- Eliksir wielosokowy...

- Dokładnie - Hermiona sfrustrowana rzuciła ulepioną śnieżką w pobliskie drzewo. - Ten styl mówienia, ta gracja w trzymaniu postawy i te dziwne wytłumaczenia na granicy możliwości... Gdybym nie spojrzała na śnieg, niczego bym nie zauważyła. A przecież eliksir wielosokowy  zmienia powłokę, nie może tworzyć. Dlatego stopa wciąż pozostała iluzją. I założę się, że gdybym spojrzała w dół na jego nogi, zobaczyłabym nie pasującą nogawkę i nie pasującego buta!

Ginewra zakryła usta dłonią, marszcząc czoło. Sama łączyła wszystkie wątki, powoli robiąc się czerwona na twarzy. Jej telefon zadzwonił, ale zignorowała go.

- W pewnym momencie Draco sobie poszedł - zaczęła, ale Hermiona pokiwała energicznie, wiedząc o co chodzi, więc nie kończyła. - Co się z nim wtedy stało?

- Przyszło mi do głowy, że nadal tam leży, ale sprawdziłam, nie było go - Granger wbrew sobie roześmiała się posępnym śmiechem, wyobrażając sobie, jak Draco Malfoy całą noc leżał pod jej choinkami. Niczym bożonarodzeniowy prezent. - Zabrał go i sam podszywa się pod syna. Teraz ma pełną władzę. Draco w końcu uległ, wybrał coś cenniejszego niż własne życie...

Głos jej się załamał. Gin od razu na nią spojrzała i bez wahania objęła.

- On żyje, Herm - szepnęła, pozwalając by Hermiona uczepiła się kurczowo jej ramienia, przełykając łzy. 

Tylko chwila, krótka chwila, a potem znowu wróci do analizowania i kierowania się rozsądkiem. Ale teraz, tylko przez tę chwilę, pozwoliła łzom płynąć. Nie mogła znieść myśli, że Draco poświęcił dla niej życie, a ona tak bardzo w niego wątpiła. Nie mogła znieść myśli, że może już go nie ma, że umierał ze świadomością, że Hermiona Granger gardziła jego osobą. Szloch wydarł się z jej gardła, ale zatkała mocno usta dłonią. Miała być chwila, a nie dwie.

- Musimy iść do Ministerstwa. Dlaczego po prostu nie zawiadomimy Ministra?

Hermiona pokręciła głową.

- To nie takie łatwe. Nie mogę po prostu powiedzieć Ministrowi, co się stało. Po pierwsze, nie wiadomo, ile śmierciożerców i ile czarodziejów jest po stronie Lucjusza. Mogą zginąć niewinni. Po drugie, nie wiemy co z Draco. Najpierw musimy się dowiedzieć, co się z nim dzieje. Po trzecie, za Lucjusza poświadczyła Astoria i Pansy. Wiesz, że w prawie czarodziejów w razie czego one też zostaną pociągnięte do odpowiedzialności. Trafią do Azkabanu, a do tego nie dopuszczę. Ministerstwo odpada. Trzeba zrobić to po staremu. 

Ginewra spojrzała na przyjaciółkę, prostując się. 

- Ukrywanie się w krzakach a potem pojedynek przy okazji jakieś bitwy? - zapytała, a Hermiona pierwszy raz od zeszłego dnia szczerze się uśmiechnęła.

- Dokładnie.

      🐶🐶🐶     

Kierowca przycisnął klakson, a samochód wydał z siebie przeciągły ryk. Drgnęła i automatycznie cofnęła się, a auto śmignęło w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała. Nie była w stanie się skupić. Popełniała błędy i wiedziała, że jeśli nie weźmie się w garść, będzie można czytać z niej, jak z otwartej księgi. Poprawiła żółty szalik i jeszcze raz spróbowała przejść przez ulicę. Tym razem rozejrzała się dokładnie. Ale by było, gdyby zginęła. Nikt nie uznałby, że to wypadek. Przecież parę miesięcy temu wydała specjalnie oświadczenie i zwolniła z dożywocia groźnego przestępcę.

Który teraz paradował w najlepsze po Ministerstwie, jakby wcale nie... Zmarszczyła czoło, w końcu ruszając. W zasadzie Lucjusz Malfoy nie był jakimś konkretnym przypadkiem mordercy. Nie pobił żadnego rekordu w uśmiercaniu ludzi, a pod koniec Bitwy uciekł, jak tchórz. Nie był tak groźny, jak Voldemort. A mimo to dreszcz przebiegał jej po plecach, gdy o nim myślała. W swoim dworze ukrył mnóstwo ksiąg. Ksiąg o złych mocach i jak ich użyć. Czerpał z nich wiedzę i przez te lata, gdy siedział w Azkabanie, stał się potężnym czarnoksiężnikiem. W dodatku kontrolował pozostałości po Voldemorcie. Zła nie da się tak do końca wypalić, pomyślała, skręcając w wąską uliczkę. 

Czasem myślała, żeby wszystko powiedzieć. Kosztem swojego życia, ale powiedzieć. Wbiec do gabinetu Ministra i wyśpiewać całą prawdę. Najpewniej spłonęłaby w szmaragdowym ogniu, ale przynajmniej... No właśnie. Niby przynajmniej, ale niestety nie. Jeśli Minister nie potrafi zauważyć, że są strażnicy w Azkabanie, którzy bez żadnego problemu przemycali Lucjuszowi księgi o czarnej magii, jeśli do tej pory nie udało mu się złapać pozostałych śmierciożerców... to Lucjuszowi też nie da rady. Nie wiadomo, kogo przez ten czas zdołał przekupić. A może samego Ministra. Senior nie jest głupi, był uważnym obserwatorem, wie, jakie błędy popełnił Voldemort. I teraz się na nich uczy. Nie wychyla się, ale powoli, krok po kroku, przejmuje nad wszystkim kontrolę.

- Podejrzewam, że Pansy mu pomaga - mruknęła do siebie, ślizgając palcami po murze. Ślizgonka rządziła aurorami i miała dwie rzeczy, którymi Malfoy mógł sobie żonglować.

 Astoria przystanęła jak wryta i sapnęła, gdy coś przyszło jej do głowy. Rozejrzała się, wydając się czekać aż ktoś wyskoczy i strzeli w nią zaklęciem niewybaczalnym, bo wszystkiego się domyśliła. Na szczęście mały dziedziniec ukryty w labiryncie kamienic pozostał nieruchomy. Na wszelki wypadek spojrzała na okna zasłonięte różnokolorowymi firankami. Z niektórych kominów wydostawał się dym, a na trzepaku wisiał niebieski dywan.

Postawiła krok, słysząc tylko skrzypienie śniegu pod stopą. Odetchnęła ulgą i wróciła do przerwanego marszu.

Nie mogła wyjawić nikomu to, co przyszło jej do głowy. Ani Draconowi, ani nikomu. Uśmiechnęła się krzywo, myśląc o swoim narzeczonym. Kto by pomyślał, że to on stanie się pierwszą ofiarą ojca. Myślała, że po tym, co poczuła do George'a to tylko kwestia czasu, aż jej krew wpłynie do Tamizy. Przeskoczyła nad małym bałwankiem, prawie tracąc równowagę. Z jednego okna dobiegł ją chichot. Uśmiechnęła się do małego chłopczyka i wyszła furtką na ulicę. Tam rozejrzała się, niby zastanawiając gdzie iść. Wypatrywała zagrożenia, ale na dworze panował spokój. Nikomu nie chciało się spacerować po tych biedniejszych ulicach miasta. 

Spojrzała na zegarek. Miała godzinę, zanim w Ministerstwie spostrzegą, że nie ma jej przy biurku. Wtedy to jakaś złośliwa krowa mogłaby szepnąć słówko jej narzeczonemu. Tego wolałaby uniknąć, dlatego ostatni kawałek pokonała biegiem. Dobrze, że włożyła wygodne buty i sportową kurtkę. Każdy normalny uznałby, że wybrała się na jogging. 

Odpowiedni kamuflaż to podstawa.

Zapraszanie Weasley'a do mieszkania było błędem. Spędziła cały poranek, "wyrzucając" za pomocą magii każdy ślad George'a z czterech ścian, w których mieszkała. Na wszelki wypadek oczyściła też korytarz i klatkę, oraz ulicę. Miała nadzieję, że to wystarczy, ale to nie był koniec jej zadań. Wiadomość, którą wysłała rano, była krótka. Ktoś mógłby pomyśleć, że po prostu pomyliła numery, ale treść to był od dawna ustalony szyfr. Na początku nazywała to "zabawą", ale każdy głupi zorientowałby się, że Astoria przewiduje najgorsze.

Z ulicy weszła prosto do parku. Kiedyś ktoś powiedział jej, że drzewa pochłaniają czarną magię. Miała nadzieję, że to prawda. Miała też nadzieję, że potencjalnych szpiegów zgubiła już w metrze i że nikt nie pędzi właśnie do Lucjusza z informacją, że jego przyszła synowa znajduje się w dziwnej części Londynu, nosi dziwne okulary, a włosy schowane ma pod grubą, wełnianą czapką.

Jeszcze raz spojrzała na zegarek i właśnie wtedy za pagórka wychyliła się mała lokomotywa ciągnąca cztery wagoniki. Astoria odetchnęła i poczekała, aż mini pociąg zatrzyma się w wyznaczonym miejscu. Uśmiechnęła się na powitanie do maszynisty i zanim zdążył zapamiętać jej twarz, wskoczyła do trzeciego wagoniku. Lokomotywa wydała długi gwizd i ruszyła w kolejną podróż po parku. 

W środku siedziała czwórka dzieci, zawzięcie grając w kulki. Na samym końcu ktoś czytał gazetę i całą jej powierzchnią zasłaniał swoją twarz. Panna Greengrass zacisnęła palce na schowanej w rękawie różdżce i ruszyła na tyły. Wagonik nie był długi, więc szybko usiadła naprzeciw jegomościa i odchrząknęła. 

George Weasley wychylił się znad stron, a jego twarz od razu rozpogodziła się w uśmiechu. Rzucił dziennik w kąt i złapał Ast za dłonie, chcąc przyciągnąć ją do siebie. Ślizgonka zacisnęła zęby i wyswobodziła się z jego uścisku.

- Wysiadamy na trzecim przystanku - powiedziała cicho i obróciła się w stronę prowizorycznego okienka. - Bądź tak miły i załóż czapkę. Twoja rudość strasznie rzuca się w oczy.

- Okej, pani Bond, jak sobie pani życzy - mruknął i wciągnął na głowę coś, co wyglądało, jak domowej roboty, wełniany hełm. - Lepiej?

Szczerze mówiąc, Astoria czuła się gorzej niż jeszcze pięć minut temu. Jego rozradowana twarz sprawiała, że miała ochotę rozpłakać się i uciec, albo rozpłakać się, uciekając. Najgorsze w tym wszystkim było to, że stanowczość, która w niej była, wypaliła wszystkie uczucia. Nie była w stanie nic czuć. Wargi miała zaciśnięte, plecy proste, a jedyne, co kotłowało się w jej głowie, to to, ile czasu jej zostało i jak najszybciej przetransportować się do swojego biura. George Weasley siedział obok niej, a jednocześnie był tylko odległym wspomnieniem.

Lokomotywa znów zawyła i powoli wtoczyła się na następny przystanek. Nie czekając na chłopaka, Ast wstała i ruszyła do wyjścia. Minęła grupkę chłopców i wyskoczyła na śnieg, rozglądając się. Po chwili obok niej stanął George. Chwycił ją za rękę. Wyswobodziła ją.

- Czy idziemy poważnie porozmawiać? - zapytał, gdy ruszyła do małej altanki stojącej na uboczu. - Bo zachowujesz się, jak...

- Przymknij się - rzuciła, oddychając głęboko. Myślała tylko o tym, jak przyjemnie śnieg trzeszczy pod jej butami i jak niesamowicie wyglądają drzewa pokryte mrozem. Chciała utrzymać pustkę uczuć w sobie jak najdłużej to możliwe. Podejrzewała, że po wszystkim także nie przygniecie ją fala bólu. Zabiła ją wczoraj. Nie tylko Draco umarł zeszłej nocy.

Weszła do altanki, wyciągając różdżkę i rzucając zaklęcie ciszy. Odwróciła się na pięcie do chłopaka, ale George wcale nie miał ochoty podporządkowywać się dziewczynie. Chwycił ją w pasie i przycisnął wargi do jej ust.

Może jednak nie wszystko umarło, pomyślała, czując, jak ogarnia ją pożądanie, odprężenie, ulga, że ma go przy sobie i niepokój. Wrósł w jej serce, niczym korzenie i gniótł w swoim uścisku. Jedna sekunda, jeszcze dwie, myślała, ale nie była w stanie się odsunąć. Nie wiadomo, kiedy jej oczy zrobiły się mokre, a jej nogi zmiękły.

George odsunął się od niej zaniepokojony.

- Co się dzieje?

Pokręciła głową, natychmiast ocierając łzy. Nie zamierzała się rozklejać. Im bardziej ostro to skończy, tym większe prawdopodobieństwo, że wszystko się uda. Dlatego odepchnęła Weasley'a i wykrzywiła usta. 

- Nie rób tego więcej.

Rudowłosy chłopak uśmiechnął się i pociągnął ją za szalik.

- Będziesz teraz zgrywać niedostępną? - zapytał z ironicznym uśmiechem. Wyrwała się.

- Mam narzeczonego.

- Bardzo urokliwego - dodał, mrużąc oczy. - I co? Dowiedział się, że wygryzł go jakiś rudy?

Żal spadł kroplą na jej duszę. Astoria poluźniła pięści, nie wiedząc, kiedy jej paznokcie wyżłobiły małe ranki w jej dłoniach. Chłopak nie ułatwiał, a ona nie była aż tak bezduszna za jaką uważała się jeszcze rano. Poczuła, że drży jej warga, ale dzielnie odsunęła się, gdy chłopak wyciągnął w jej stronę palce.

- Słuchaj, Weasley...

- Wracamy do nazwiska, tak?

Zacisnęła wargi.

- Nie przerywaj, bo będzie się to ciągnąć jeszcze pół godziny, a ja nie mam czasu - warknęła i tupnęła nogą. 

George roześmiał się, ściągając czapkę i drapiąc się w głowę.

- Jesteś okropna dzisiaj, Ast - wyszczerzył się. - Co to za humorki? Jesteś zła? Chcesz mnie zrugać za ten sweter, który zostawiłem? Przepraszam, mówiłem już...

- Z nami koniec.

Ostatnie słowa utknęły mu w gardle. Spojrzał na dziewczynę, sprawiając, że poczuła, jakby jej wnętrzności zawiązały się w supeł. Czekała na wybuch gniewu albo śmiechu, ale on po prostu stał, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Poczuła, że cała jej przemowa właśnie wylatuje jej z głowy. Nie miała serca wypowiedzieć słów, które ćwiczyła, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Co najgorsze miała ochotę rzucić mu się w objęcia i sprawić, żeby koniec stał się początkiem. 

- Wychodzę za Dracona - powiedziała w końcu cichym i przygaszonym głosem. Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Utkwiła wzrok w dzieciach zjeżdżających na sankach z pobliskiej górki. - Nie zrozumiesz tego, bo...

- Jestem biednym, zawszonym Weasley'em - dokończył ponuro i roześmiał się ostentacyjnie. Wzdrygnęła się, gdy spojrzała na niego i zobaczyła jego wykrzywioną gorzko twarz. Człowiek, który rozbawiał ją do łez, zniknął. 

- Nie mów tak.

- To ty mówisz jakieś bzdury - wycedził. - Ja rozumiem te wasze chore obsesje na punkcie czystości krwi, ale to jakieś sto lat za późno, Astorio. Trzy miesiące za późno. Sama mi mówiłaś, że wcale nie zależy ci na tym...

- Bo nie zależy - wcięła mu się i założyła dłonie na pierś. - Ja po prostu go kocham, a ciebie nie.

- Chrzanisz.

- Nie.

- Tak - machnął ręką. - Tak się nie zachowują ludzie, którzy kochają Malfoy'a. Jeśli chcesz wiedzieć jak, to poobserwuj sobie Hermionę. Zachowuje się dokładnie tak samo, jak ty przy mnie.

Kolejne imię na liście ofiar. Wstrzymała jego wzrok, zastanawiając się, czy nie powinna znienawidzić tej dziewczyny. Jednak to by było głupie. Pokazywałoby, że Astoria jest głupia. Hermiona niczym nie zawiniła. 

- Po prostu byłam zauroczona, ale to nie przetrwa. Nie czuję tego samego, co na początku. Zwyczajnie mi się znudziłeś.

- Nie wierzę ci - powiedział. Opadły jej ręce.

- Nie będę cię przekonywać. Nie obchodzi mnie, co myślisz. Chcę tylko to zakończyć, bo mam masę roboty i niepotrzebny mi jest jeszcze zakochany kundel u nogi.

George podszedł do niej. Nie opierała się. To przeciągało się zbyt długo, była już zmęczona, musiała wracać. Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Czy on cię do czegoś zmusił?

Miała ochotę się roześmiać. Draco, ta pacynka?

- George byłeś moją zabawką, wykorzystałam cię - powiedziała, akcentując przedostatnie słowo. Chłopak cofnął się, ale wciąż jej nie wierzył. Zacisnęła dłonie, ale nie zamierzała milczeć. - Chciałam sprawić, by Draco był zazdrosny, bo ja byłam zazdrosna o Hermionę. Chciałam, by poczuł się zagrożony kimś tak niewartym, jak ty. Żeby uderzyło to w jego ego. I zadziałało. Wybił sobie z głowy Hermionę, a wbił sobie mnie tak, jak chciałam. Teraz nie jesteś mi już do niczego potrzebny.

Widziała po jego oczach, jak każde z tych słów uderza go prosto w serce. Niszczyła nie tylko miłość, ale także swój obraz w jego głowie. Nie odwróciła wzroku, chociaż chciała uciec jak najdalej. Czuła się brudna i podła. Miała ochotę wyrywać włosy z głowy.

George spuścił wzrok i zagryzł od środka policzki.

- To zmienia postać rzeczy - wymamrotał w końcu. Nie wiedząc, co zrobić, wsadził dłonie do kieszeni. - To naprawdę wiele zmienia.

Miała dosyć. Zostało jej dziesięć minut do wyznaczonego czasu. Ruszyła w stronę Ministerstwa, wychodząc z altanki. Jednak zrównując się z nim, zatrzymała się na chwilę, by rzucić ostrze przecinające ostatnią linę tego mostu.

- Tak naprawdę będąc z tobą, cały czas wyobrażałam sobie jego.

  🐶🐶🐶 

- Może zaprosiłbyś dzisiaj Draco na kolację? - zapytała, wpatrując się w ulice, które mijała. Stała na swoim ulubionym miejscu  w autobusie, schowana za plastikową ścianką. Co chwila rozglądała się po wnętrzu, wypatrując dziwności, jakiś nieprzypadkowych spojrzeń czy zachowań. Powoli pogrążała się w coraz większej paranoi, a pewna rzecz nie dawała jej spokoju. Nie podzieliła się nią z Hermioną, nie chciała dorzucać jej zmartwień. To śledztwo musiała wykonać sama. - Słyszysz?

- Nie sądzę, że to dobry pomysł - odpowiedział szeptem Blaise. Siedział w swoim biurze, więc nie chciał, by jego szef i najlepszy przyjaciel usłyszał rozmowę. - Ma dużo do roboty.

- Nie jest wiceministrem od wczoraj, kochanie. Chyba znajdzie czas dla przyjaciela, zwłaszcza, że ostatnio jakoś rzadko macie okazję, by szczerze porozmawiać.

Blaise westchnął, a autobus zatrzymał się na przedostatnim przystanku. Już wyjechał z miasta. Za parę minut znajdzie się na takim wygwizdowie, że będzie mogła spokojnie teleportować się do Pansy. Wysłała jej smsa z zapowiedzią własnej osoby. Parkinson odpisała, że właśnie wróciła do domu i wstawiła wodę na herbatę. Ginny powtórzyła w głowie wymówkę, dla której zamierzała odwiedzić ciężarną i machnęła lekko torbą, w której znajdowały się ciuszki dla malutkiej.

- Więc co z tą kolacją? - powiedziała, gdy cisza zaczynała się wydłużać.

- Myślę, że naprawdę nie ma czasu.

- A co on takiego robi, że nie ma czasu? - warknęła, a jakiś pan podniósł zaskoczony głowę. Wstała i skierowała się do drzwi, wiedząc, że zaraz wysiądzie.

- W tym momencie mamy w biurze totalny wysyp.

- Wysyp czego?

- Zaproszeń ślubnych, Gin - powiedział cicho. - Tysiące wzorów. Astoria i Draco siedzą w biurze i próbują coś wybrać, a ja przejąłem wszystkie obowiązki Malfoy'a. Wiesz co... nie mam żadnych kwalifikacji, jestem tu, bo po prostu mam znajomości. Nie wiem, co mam robić!

Ginny poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Zacisnęła mocniej palce na telefonie. Autobus zjechał na przystanek.

- Czy jest data?

- Co?

- Czy na zaproszeniu jest data, głąbie? - wysyczała, przyciskiem otwierając drzwi. Wyskoczyła prosto w kałuże. Zaczął siąpić deszcz, więc założyła kaptur i ruszyła ukryć się przed ludzkim wzrokiem, chociaż oprócz jej i odjeżdżającego autobusu nie było tutaj nikogo. - No?

- Nie podoba mi się ten ton, młoda damo.

Zgrzytnęła zębami.

- Blaise, to ważne. 

- Dwudziesty czwarty luty, tak jest napisane. Nin, słonko, wybacz, muszę kończyć.

Rozłączyła się, czując jak kamień wpada jej do żołądka. 24 lutego, to za niecałe 20 dni. Mają 20 dni na zrozumienie, co się stało z Draconem. Przyśpieszony ślub. Ginny sapnęła. Oczywiście, że to sprawka Lucjusza. Astorii na pewno by się tak nie spieszyło. Nie teraz, gdy pojawił się George. Pożerali się wzrokiem. Teraz wszystko było jasne. Dlaczego Ast wciąż jest z Draconem, skoro podoba jej się ktoś inny. Zostali zmuszeni.

Zatrzymała się.

- Wieczysta przysięga? - mruknęła i sięgnęła po telefon, odszukując numer Hermiony. Chwilę się zastanowiła, po czym wysłała krótką wiadomość.

Upiekłabym dawną deklarację, co ty na to?

Hermiona na pewno się domyśli. Ginny wątpiła, żeby Lucjusz ogarniał technologię, ale nie chciała ryzykować. 

Dotarła do pustej stodoły i schowała się za nią. Mocno koncentrując się na domku Pansy, wykonała odpowiedni ruch. Poczuła szarpnięcie i po chwili jej stopy mocno uderzyły o kamienną ścieżkę. W oddali zamajaczyła się wieża. W tym samym momencie zawibrował telefon.

Świetny pomysł, nie pomyślałam o tym. Można nawet dwie sztuki

Astoria i Draco. Razem. Genialne. Ginny poczuła, jak jej umysł wskakuje na wyższe obroty. Teraz musiała dobrze wykonać zadanie, które powierzyła jej Hermiona. W paru susach pokonała odległość i wbiegła na schodki, otwierając drzwi.

- To ja! - krzyknęła, wchodząc do środka.

- A kto by inny!

Na przykład Lucjusz.

Ściągnęła buty i mokrą kurtkę i powiesiła ją na wieszaku. Osuszy ją, jak będzie wracać. Spojrzała w lustro na swoją twarz, czy na pewno nie wyraża całej prawdy, poprawiła wilgotne włosy i weszła do kuchni. Przy blacie stała Pansy, słodząc herbatę. Wyglądała świetnie, mimo że przybyło jej z dziesięć kilo. Ginny położyła torebkę na stole, akurat wtedy, gdy Parkinson obróciła się w jej stronę.

- Ciuszki dla małej - powiedziała i usiadła, dziękując za herbatę. Dom lśnił czystością i zwykły mugol pomyślałby, że Pansy się przemęcza, ale Ginny dobrze wiedziała, że wystarczy jedno zaklęcie i środki czystości same biorą się za sprzątanie. 

- Nie mam ręczniczków - mruknęła Pan, podsuwając jej talerz ciastek. Gin podziękowała i z uśmiechem popatrzyła na przyszłą mamę, która wpakowała do ust całą garść słodkości. Parkinson złapała jej spojrzenie i wzruszyła ramionami. - Zobaczymy, jak ty się będziesz zachowywać.

- Też będę żarła, ale najpewniej paszteciki mojej mamy. A, no właśnie, a propos pasztecików, wiesz coś o siostrze Astorii?

Pansy przełknęła ciastka i objęła filiżankę palcami.

- Daphne? Nie widziałam jej od dawna. Nie wyjechała do Francji?

Ginewra wzruszyła ramionami i skubnęła kawałek ciasteczka.

- Martwię się.

- Co się dzieje?

- Wiesz, że Astoria i Draco biorą ślub? Za dwadzieścia dni.

Ruda podniosła wzrok, wypatrując reakcji. Niestety Pansy potrafiła się dobrze ukryć. Spojrzała na kalendarz i zmarszczyła czoło.

- Szybko - powiedziała tylko i upiła łyk naparu. Ginny kiwnęła głową.

- Draco był wczoraj u Hermiony.

I tutaj nie było żadnej reakcji. Pansy Parkinson zdawała się być obojętna.

- Odnośnie ataku - powiedziała, zaciskając usta. - Dobrze, że się zjawił. Nie pomyśleliśmy, że śmierciożercy mogą być tak głupi i atakować. Na szczęście udało się nam ich złapać. Lucjusz Malfoy bardzo nam pomógł.

Bla bla bla.

- Hermiona powiedziała mi, że Draco wyznał jej swoje uczucia - kombinowała dalej.

Pansy drgnęła delikatnie, ale równie dobrze mogła udawać. Nachyliła się do Ginny zaskoczona.

- Co powiedział?

- Że poczuł coś do Hermiony, ale ostatecznie dawne nawyki kazały mu ożenić się z Astorią - wycedziła, dochodząc do sprawy, która ją gryzła. - Tutaj też rodzi się moje pytanie.

- Tak?

- Znasz Blaise'a - zignorowała cień, który przebiegł po twarzy Ślizgonki. Dobrze wiedziała, że tych dwoje było kiedyś razem, ale to były stare czasy. - Boję się, że ni stąd ni zowąd pojawi się Daphne i Blaise uzna, że czysta krew i wiesz... ożeni się z nią, a jego dzieci i dzieci Ast i Malfoy'a... też się ze sobą ożenią, wtedy to już będzie combo czystej krwi. Rozumiesz?

Pansy stuknęła palcami o filiżankę i zapatrzyła się na zdjęcie ślubne jej i Neville'a. Co to była za uroczystość. Ginny dochodziła do siebie przez trzy dni. Wszystko przez Longbottoma, który załatwił skądś jakiejś podejrzanej nalewki z równie podejrzanej rośliny, która sponiewierała wszystkich. 

- Myślę, że jeśli chodzi o Blaise'a to raczej nie będzie kierował się zasadami - odpowiedziała w końcu Pan. - W końcu... ja też jestem czystej krwi a jakoś ze mną się nie ożenił.

- Chciałabyś - odparowała natychmiast Ginewra, a Parkinson roześmiała się. Gin też się uśmiechnęła.

- Ja i Blaise - zaczęła pani Longbottom, czekając aż Gin da jej przyzwolenie do kontynuowania. Weasley zachęciła ją uśmiechem. Ślizgonka westchnęła, bawiąc się filiżanką. - Ja i Blaise za bardzo siebie niszczyliśmy. Skoczyłabym mu do gardła, a on mi, gdyby nie to, że chwilę później lądowaliśmy w sypialni... Ginny... przepraszam, że ci to mówię.

- Spokojnie, wiem, że w Hogwarcie Blaise przeleciał połowę sypialni i to nie tylko damskich - odpowiedziała lekko Gin, choć wcale się tak nie czuła. Parkinson przytaknęła smutno.

- Miał przesrane życie, wiesz? Nigdzie nie mógł znaleźć miejsca. Byłam jego odskocznią, a on był moją. Od Dracona. Zawsze myślałam, że to ja zostanę jego żoną, w sumie do tego mnie przyuczano. Tymczasem Draco żeni się z Ast, ja spodziewam się dziecka z Nevillem, a Blaise utopiłby się dla ciebie. Jest moim przyjacielem i nawet nie wiesz, jak się cieszę, że znalazł kogoś takiego jak ty. Nie musisz się o mnie obawiać, kocham swojego męża i byłabym skończoną kretynką, gdybym zostawiła go dla kogoś takiego jak Blaise Zabini. Nie interesują mnie już przygody z facetami. 

- Nie musisz mi tego mówić - powiedziała łagodnie Ginny, biorąc ją za rękę. - Wiem, że nigdy byś tego nie zrobiła i wcale nie myślę o tobie tak, jak myślisz, że myślę. Jesteś moją przyjaciółką, Pan.

Pani Longottom zamrugała, a w jej oczach pojawiły się łzy.

- To przez te hormony - wychrypiała, zaciskając palce na dłoni Ginny. Odchrząknęła i próbowała wziąć się w garść. - Chcę... chcę wszystko wytłumaczyć, bo czuję, że niedługo może... mogę...

Dreszcz przebiegł po plecach Gryfonki.

- Niedługo co?

Pansy machnęła ręką.

- Mam czarne myśli, to wszystko. A co do Daphne... nawet gdyby się pojawiła, co jest pewne, bo przyjedzie na ślub siostry, nie masz się czego obawiać. To Blaise decyduje, kogo kocha.

- A co jeśli nie?

- Co? Kto miałby za niego decydować?

- Lucjusz Malfoy - zaryzykowała. Oczy Pansy nieznacznie się rozszerzyły, ale wysiliła się na uśmiech.

- Nonsens - odpowiedziała, zaciskając mocno palce na palcach Ginny. Skrzywiła się, gdy Ślizgonka wbiła jej paznokcie w skórę. Uważaj, zdawała się przekazywać. - Nonsens.

  🐶🐶🐶 

Hermiona siedziała w pizzerii, ciesząc się dniem wolnym. Przytulna restauracyjka, pomyślała, wpatrując się w różowe ściany obwieszone czarno białymi fotografiami. Stoliki były wykonane z czarnego drewna, a biały obrusik ręcznie wyszywany. Spojrzała na swoją niedojedzoną sałatkę i na osobę siedzącą naprzeciw niej.

Ray uśmiechnął się do niej i mrugnął, chwytając za szklankę z wodą. Nie pił, co było dla niej zaskoczeniem. Po nocnych ekscesach z pijanym Malfoy'em w roli głównej miło było poczuć odmianę. Wrócili właśnie z teatru, do którego z blondynem nie poszła nigdy.

Nie porównuj ich, upomniała się, nabijając na widelec pomidora. Obok niej leżał plik kartek. Najnowsza twórczość Ray'a. Kto by pomyślał, że będzie pisał. Opowiadanie okazało się całkiem niezłe, choć nie do końca były to klimaty Hermiony. Za dużo śmierci w jej własnym życiu, nie chciała jej również w powieściach.

- Poprawiłabym tylko dialogi, jest parę błędów - powiedziała w końcu, mocząc usta w winie. Ray uniósł brew, a ona wskazała na kartki. - Mówię o tym.

- Czym są dialogi?

Zdziwiła się.

- Wypowiedzi bohaterów.

- Czy ludzie mówią poprawnie?

Hermiona uśmiechnęła się.

- Wyjaśnij mi bez stwarzania napięcia, Ray, życie to nie powieść.

Chłopak roześmiał się i sięgnął po opowiadanie. Przekartkował je.

- Gdy piszę wypowiedź, nie piszę jako autor, tylko jako postać. Każda postać ma wady i zalety, może na przykład nie umieć się wypowiadać. Więc tak piszę. Może ta postać cały czas zaczyna zdanie od "i" albo źle odmienia wyrazy, lub miesza szyk. To jest postać, ona nie umie mówić idealnie, więc nie można zarzucić w dialogu błędu. Rozumiesz?

- Ja tak, ale czy czytelnicy zrozumieją?

Pstryknął palcami.

- Masz rację. Postaram się wpleść podobny dialog w to opowiadanie.

Uśmiechnęła się, biorąc do ust kolejny kęs. Przyjemnie było siedzieć z kimś w innym miejscu niż dom i po prostu nie myśleć. Dochodziła osiemnasta, a ona cały dzień poświęciła na pilnowanie samej siebie. Siedziała w bibliotece i w Ministerstwie, chodząc korytarzami tak, by nie daj Merlin nie wpaść na Lucjusza pod postacią Malfoy'a. Bała się go zobaczyć, bała się potwierdzenia swoich obaw. Oddałaby wszystko, żeby Draco naprawdę zakochał się w Ast, jak to mówił i nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Żal i gniew wyparowały, pozostał smutek, przerażenie i zrozumienie. Sama postąpiłaby podobnie. 

- Co gryzie Hermionę Granger? - zapytał łagodnie Ray, sprowadzając ją na ziemię. Skupiła się na jego ciemnych oczach i zamrugała powiekami. - Hej, możesz mi o wszystkim powiedzieć.

Jestem czarownicą, a miłość mojego życia prawdopodobnie nie żyje zamordowana przez swojego ojca, który chce przejąć kontrolę nad magicznym światem.

- Jestem po prostu przepracowana - powiedziała, co też było zgodne z prawdą. Siedziała nocami, dopracowując ustawę o skrzatach. - Potrzebuję wakacji od życia.

- Może da się to załatwić - powiedział z błyskiem w oku, kładąc dłonie na stoliku. Jego tatuaże były prawie czarne. Wyglądał groźnie, a był taki sympatyczny. Gdyby spotkała go kiedyś na ulicy, ciemną nocą, to uciekałaby gdzie pieprz rośnie. Gdyby oczywiście nie była czarownicą. 

To zadziwiające, że siedziała w pizzerii z chłopakiem, przed którym zawsze ostrzegali ją rodzice.

- Chcesz mnie uprowadzić?

- Wydaje mi się, że nawet gdybym uprowadził twoje ciało, nigdy bym nie uprowadził twojego serca - powiedział cicho. Spojrzała na niego zaskoczona. - Cały czas odlatujesz. Myślisz o nim, prawda?

- Jest w niebezpieczeństwie - wyrwało jej się. Podskoczyła i szybko się rozejrzała. Byli sami. Złapała dłoń Ray'a. - Zapomnij, nie chcę by i tobie coś się stało.

- Jesteś dzieckiem mafioza? - zażartował. Uśmiechnęła się.

- Ja nie, ale on tak.

W tym samym momencie jej telefon wydał z siebie znajome piknięcie. Spojrzała na niego.

Mogłabyś wpaść do mojego gabinetu? Teraz. Draco L. Malfoy

Krew odpłynęła jej z twarzy. Podniosła się.

- Muszę lecieć.

Ray zmarszczył brwi i też wstał. Nie zadając pytań, sięgnął po jej płaszcz.

- Podwiozę cię.

- Nie musisz.

- Podwiozę cię - powtórzył z naciskiem i oplótł ją szalikiem, ciągnąc delikatnie w swoją stronę. Uśmiechnęła się delikatnie. - Jest szansa, że znudzi ci się ganianie za dupkami?

- Wątpię - odpowiedziała i popchnęła go w stronę drzwi. Nie miała czasu.

Ray na poważnie wziął sobie jej słowa do serca i ruszył z kopyta. Dobrze znał ulice Londynu, więc szybko skręcił w jeden ze skrótów. Kiedyś jechała tędy z Draconem i podziwiała, jak dobrze prowadzi auto. Ray był równie dobrym kierowcą, ale nie tak szalonym. Nie przyciskał pedału, cały czas miał na uwadze oblodzoną drogę i parę razy zatrzymał się, by przepuścić pieszych. Draco najpewniej obryzgałby ich kałużą i to w dodatku specjalnie.

- Zatrzymaj się tu - powiedziała, widząc znajomą budkę. 

- Tutaj? - zdziwił się, ale posłusznie zjechał na przystanek. Odpięła pasy i odwróciła się w jego stronę, łapiąc go za rękę.

- Jak wyjdę, zawrócisz i szybko odjedziesz. Nie będziesz patrzył, gdzie idę, dobrze? - kiwnął głową. Uśmiechnęła się i nachyliła się, całując go w policzek. - Dziękuję, Ray. Żałuję, że moje serce należy do dupka, bo jesteś świetny.

- Spokojnie - mrugnął do niej, gdy wygramoliła się z auta. - Jeszcze nie wszystko stracone.

Ruszyła w stronę budki, kątem oka widząc, jak chłopak zawraca i znika za zakrętem. Rzuciła się pędem i po chwili już znajdowała się w ministerstwie.

Ściągnęła czapkę, trzymając mocno torbę, z którą przyszła na spotkanie z chłopakiem. W środku miała kopię ustawy. Miała ją dzisiaj przedstawić Draconowi, ale nie była w stanie dopchać się do jego gabinetu. W końcu przekazała karteczkę Blaise'owi, który tonął w jakiś kartonikach, mamrocząc coś o daliach i storczykach. 

- Panno Granger! - usłyszała. Podbiegła do strażnika i pokazała swoją przepustkę. - Pan Malfoy jest w swoim gabinecie. Ten człowiek się przepracowuje.

Ten albo inny, pomyślała, wchodząc do windy. Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy Lucjusz rozpozna po jej zachowaniu, co się dzieje. A może Lucjusz będzie tak dobrym aktorem, że ona sama będzie miała mętlik w głowie. Wciągnęła powietrze, przypominając sobie rozmowę z Ginny. Nie możesz znowu w niego zwątpić.

Gdy zapukała do drzwi, odpowiedziała jej cisza. Ostrożnie weszła do środka. Blaise poszedł już do domu. Lampka na biurku paliła się, ale pomieszczenie było wysprzątane. Po dziwnych kartonikach nie było śladu. Ściągnęła płaszcz i szalik, i rzuciła je na fotel. Poprawiła bluzkę i zapukała do drugich drzwi.

- Proszę.

Biorąc głęboki wdech, popchnęła drzwi i weszła do środka. Prawie krzyknęła z zaskoczenia, ale szybko opanowała się i uśmiechnęła.

- Panie Malfoy - kiwnęła głową. Lucjusz Malfoy siedział przed biurkiem, wpatrując się w nią z zainteresowaniem. Wstał, gdy podeszła do niego i ujął jej dłoń, całując na powitanie. Wskazał jej drugie krzesło i dopiero gdy na nim usiadła, dała radę spojrzeć w twarz osobie, która siedziała za biurkiem, splatając palce w piramidkę. - Draconie.

- Granger - odezwał się cicho, odrywając od niej wzrok i zerkając na papiery leżące na biurku. - Przepraszam, że wcześniej nie znalazłem czasu, chociaż byliśmy umówieni. Moja narzeczona wpadła jak burza i stwierdziła, że zarzuci mnie ślubnymi przygotowaniami.

Moja narzeczona... jakby nie mógł powiedzieć "Astoria", przecież ją znam.

Przyjrzała mu się, zauważając, że czarne koszule zostały zastąpione przez białą. Kołnierzyk był odpięty, na szyi ani śladu ran, które widziała. Rękawy również miał podwinięte i nadgarstki również były czyste. Prawdopodobnie widział się z fryzjerem, krótkie włosy zaczesał do tyłu, unieruchamiając je za pomocą żelu.

Siedział przed nią najzwyklejszy Draco Malfoy. To nie mógł być jego ojciec, przecież ten siedział obok. Dla pewności lekko się odchyliła, patrząc na ich stopy. Draco założył porządne czarne lakierki, a lewa stopa Lucjusza lekko falowała.

Co jest grane?

- Co chciałaś mi pokazać? - zapytał Draco i nawet jego głos był głosem Draco. Może trochę bardziej szorstki, ale w końcu siedział koło ojca. Stresował się. Hermiona otrząsnęła się i wyjęła ustawę z torby, kładąc ją na biurko.

- Siedziałam nad tym całą noc - i nad dopasowywaniem elementów układanki.

- Pani zaangażowanie jest doprawdy... interesujące - odpowiedział Lucjusz, stukając palcem o usta. Wytrzymała jego spojrzenie, dokładnie czując drugie dno tej wypowiedzi.  Poprawiła się, wygładzając spódnicę. Przeniosła spojrzenie na Dracona, patrząc jak otwiera dokument i marszczy czoło. Może to hologram?

Gdy tylko wróci do domu, będzie musiała przejrzeć książki o iluzjach. Gdyby tylko mogła go dotknąć i upewnić się, że ma skórę i kości. Granger aż swędziała skóra. Włożyła dłonie pod uda, zaciskając zęby.

- Zawsze umiałaś ładnie składać zdania, Granger - Draco uśmiechnął się, a Hermiona nie mogła się powstrzymać.

- Ty chyba też wziąłeś jakiś kurs elokwencji, bo od wczoraj prawie, że wychodzi z twoich ust proza.

Nie dał się złapać w pułapkę. Zaczął stukać palcami w blat, wpatrując się w nią uważnie.

- Od szóstego roku życia uczono mnie poprawnego wysławiania się, chodzenia i jedzenia, Granger. Takich rzeczy się nie zapomina. 

Pochylił się nad tekstem, nadal go studiując. Westchnęła. Jeśli chciał wszystko przeczytać, będzie tu siedzieć do nocy. Przechyliła lekko głowę w stronę Seniora. Obserwował ją z sobie tylko znanym uśmiechem. Zjechał spojrzeniem na jej szyję. Nie miała naszyjnika. On wie

- Mam nadzieję, że zaprosiłeś pannę Granger - powiedział, przerywając ciszę.

- Oczywiście - odparł Draco, nie odrywając wzroku od tekstu. - Przyjdziesz z Ray'em, tak? Tak się nazywał?

Zamrugała speszona.

- Z Ray'em?

- Wspominałaś o nim w sylwestra. Mam nadzieję, że nadal się spotykacie. Nie chciałbym, byś bawiła się samotnie na moim weselu.

O mój Merlinie, gdyby mogła, wciągnęłaby głośno powietrze. Właśnie dotarło do niej, na co patrzyła rano, w czym tonął Blaise i o czym mówił. To były zaproszenia. Tysiąc zaproszeń. A wśród nich jedno dla niej.

- Domyślam się, że macie już datę ślubu - powiedziała lekko, wbijając paznokcie w obicie krzesła.

- Nie podoba mi się to - powiedział natychmiast Draco.

- Nie podoba ci się to, że bierzesz ślub? - zapytała szybko, wpatrując się w niego. Podniósł wzrok i skrzywił się.

- Nie, Granger, nie podoba mi się twoja ustawa. Chcesz usamodzielnienia dla skrzatów.

Przytaknęła wybita z rytmu. Poczuła, że Lucjusz wstał. Podszedł do syna i nachylił się nad tekstem.

- Nie możesz odmówić pannie Granger słabości do słabszych, Draconie - powiedział. Hermiona spojrzała na blondyna. Nawet się nie wzdrygnął. - Ale na pewno doceniasz jej pracę.

- Nie podpiszę tego.

- Słucham? - zapytała w tym samym momencie, co Lucjusz. Spojrzała na Seniora, który zacisnął zęby i wrócił na swoje miejsce.

- Nie możesz zniszczyć pracy panny Granger, Draconie. Myśl przyszłościowo, skrzaty zasługują na usamodzielnienie.

Co?

Lucjusz Malfoy bronił jej zdania, chociaż gardził skrzatami. W co on pogrywa?

- Nie możemy pozwolić sobie na utratę sług - wytłumaczył Draco. Hermiona wróciła do niego spojrzeniem, uznając, że analizę dziwnego zachowania Seniora zostawi na później. Teraz najważniejsze były skrzaty.

- Na Wigilii powiedziałeś, że...

- To, że ja coś mówię, nie znaczy, że ludzie też tak myślą. Mamy demokrację, Granger, nie mogę decydować za wszystkich.

- Ale skrzaty...

- Poprosiłem cię, byś jakoś poprawiła ich byt, a nie stworzyła im nowy - wycedził, nachylając się do niej. Poczuła zapach jego wody kolońskiej. Był obrzydliwy i zupełnie nie pasujący do chłopaka. Natomiast chłopak sam w sobie idealnie do siebie pasował. Zupełnie, jakby stanęła przed siedemnastoletnim Ślizgonem. 

- Postęp jest nieunikniony - powiedziała wyraźnie, kładąc dłonie na biurku i również się nachylając. Po części po to, by zajrzeć Malfoy'owi głęboko w oczy.

- Nie możesz wykorzystywać swojego stanowiska do tworzenia nowego prawa i jeszcze prosić mnie o aprobatę.

- Nie proszę cię o aprobatę. Pokazałam ci, co mam. 

Odrzucił całą jej pracę gdzieś na podłogę.

- To jest beznadziejne.

- Draconie, opanuj się - wtrącił Lucjusz dziwnie rozbawionym tonem. - Panna Granger zasługuje na wysłuchanie.

Dalej, graj dobrego, sympatycznego staruszka.

Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić.

- Co zatem proponujesz? - zapytała przesłodzonym tonem.

- Dam tę robotę komu innemu.

Zdanie zawisło między nimi, zrywając ostatnią nić porozumienia. Hermiona poczuła, że się gotuje. Nie ważne czy Draco jest w niebezpieczeństwie, czy nie. Wyglądało na to, że świetnie się bawił, rządząc sobie swoim małym pokoikiem. Zacisnęła zęby i wstała.

- Zwalniasz mnie? - zapytała wprost.

Draco zaśmiał się.

- Granger, jesteś zbyt dramatyczna. Zostań sobie na tym swoim stanowisku, po prostu ktoś inny napisze ustawę.

- To co ja mam robić?

- Ładnie wyglądać? - zaryzykował z krzywym uśmiechem. Zabiję go. Nienawidzę go.

Lucjusz wycofał się z rozmowy. Usiadł w kącie na sofie, założył nogę na nogę i obserwował, jak jego syn sam niszczy więź z kobietą, która jako jedyna mogła go uratować.

Miej na uwadze, że może być pod wpływem zaklęcia, upomniała samą siebie, gdy blondyn również się podniósł. Prostował się jak struna, przez co był wyższy niż kiedykolwiek. Spojrzał na nią z góry.

Zrobiła krok w jego stronę, po czym szybko złapała go za ramię.

- Draco, proszę - poprosiła, patrząc mu w oczy.

Usłyszała, jak Lucjusz podnosi się. Zignorowała go, cały czas patrząc na chłopaka i coraz mocniej zaciskając palce na jego nadgarstku.

Draco zamrugał i głęboko odetchnął. Spojrzał na nią i przeniósł wzrok na jej palce. Zmarszczył brwi. Poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić.

Naprawdę był pod wpływem zaklęć!

Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, Malfoy wyswobodził się i roześmiał. Śmiał się pustym, ostrym śmiechem, gdy siadał na fotelu, splatając dłonie w koszyczek. Nie wiedziała, co robić, co się dzieje. Popatrzyła na Seniora, który również się uśmiechnął.

- Naprawdę myślisz, że dasz radę z nią wygrać, o j c z e? - usłyszała. Uśmiech zamarł na twarzy Lucjusza. Hermiona odwróciła się gwałtownie w stronę Dracona. Patrzył na nią, naprawdę na nią patrzył, a twarz miał poważną jak nigdy wcześniej.

- Pożegnaj się z panną Granger, Draconie - Lucjusz postanowił przejąć kontrolę.

Draco wykrzywił twarz w swoim ironicznym uśmieszku. Drgnęło jej serce.

- Pożegnać w sensie do jutra czy już na zawsze?

- Po prostu się pożegnaj - warknął Lucjusz, tracąc nad sobą panowanie. Spojrzał wściekły na Hermionę, która przestraszona cofnęła się o krok. - Idź już, panno Granger.

- Ale...

- Idź, Granger - Draco spojrzał na nią i kiwnął głową. 

Przynajmniej wiesz, że żyje, usłyszała w głowie swój własny rozsądny głos. A teraz spadaj zanim zabije ciebie albo, co gorsza, jego.

Chciała zostać, chciała stawić czoła Lucjuszowi, ale jedno spojrzenie Dracona sprawiło, że sama odwróciła się w stronę drzwi.

Chłopak ją błagał. Błagał, by zniknęła, jak najszybciej.

Dlatego właśnie to zrobiła.

🐶  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top