Siódmy
Zanim zaczniecie czytać, powiedzcie mi.
Czy dałam Ray'owi nazwisko? Bo nigdzie nie mogę go znaleźć.
♫
Przekręcono klucz w zamku. Podniosła się z fotela i odrzuciła koc, który przez ostatnie dwie godziny przykrywał jej nogi. Chyba tak właśnie zaczną wyglądać jej wieczory. Zamrugała szybko, by przegonić senność i odwróciła się w stronę wejścia do salonu w momencie, w którym Draco stanął w drzwiach. Uśmiechnął się do niej zmęczony.
- Umieram z głodu.
Podniosła się, by odgrzać mu zapiekankę, którą w pośpiechu zlepiła z lodówkowych resztek. Domyślała się, że po ślubie będzie musiała zająć się kuchnią. To w końcu należało do jej obowiązków. Skrzaty nie będą wieczne, powiedziała raz jej matka. Będziesz musiała sobie poradzić, gdy skrzat zdechnie.
To zabawne, że sama nie potrafiła usmażyć jajecznicy.
Weszła do kuchni i zapaliła światło. Przez wyjście do holu widziała Dracona rozwiązującego krawat i wpatrującego się intensywnie w swoje odbicie w lustrze. Przystanęła w pół kroku, obserwując go. Włosy ułożone jak zwykle, koszula niezmiennie od tego samego producenta, dłonie czyste, paznokcie równo obcięte, policzki gładkie i ogolone. Oczy... oczy po ojcu, bo Narcyza miała niebieskie, prawie że białe. A Draco... silne, stalowe spojrzenie. Miała wrażenie, że zbyt silne i zbyt stalowe. Jakby powoli zamieniał się w ojca... Nie lubiła jasnych oczu. Wolała ciemniejsze. Mimowolnie jej myśli zaczęły kształtować obraz rudowłosego chłopaka ze śmieszną, wełnianą czapką.
- Nie uwierzysz, jak powiem ci, co odjebałem.
Drgnęła i uświadomiła sobie, że jej narzeczony stoi w kuchni i wpatruje się w nią. Automatycznie otrząsnęła się i skupiła uwagę na jego twarzy. Uśmiechnęła się, otwierając szafkę, by wyjąć talerz.
- W związku z...?
- Z Granger - mruknął, siadając przy blacie. Znieruchomiała, po czym jak gdyby nic wyciągnęła widelec i zaczęła nakładać porcję na talerz. Spojrzała spod rzęs na Ślizgona, który bawił się różdżką i marszczył brwi. Wyglądał normalnie. A potem podniósł na nią wzrok i znów wydawał się być nie taki jak trzeba.
- Mam dopytywać czy mi powiesz? - włożyła talerz do mikrofalówki i zawiesiła dłoń nad panelem. Niepewnie kliknęła START, a urządzenie piknęło.
- To było zabawne - parsknął. - Ona tam była i był tam mój ojciec. Gdybyś widziała, jak się spięła i jaką miała minę. Myślała chyba, że on to ja, a ja to on.
Ja też tak myślałam jeszcze wczoraj.
- Powoli - zaczepiła wzrok o magnes na lodówce. Nie chciała patrzeć na swojego narzeczonego, jeszcze by się z czymś zdradziła. Na przykład z tym, że rano złamała serce osobie, w której się zakochała. Bała się, że samo myślenie o tym w pobliżu Malfoy'a rzuca na nią cień podejrzenia. - Dlaczego zaczęła myśleć, że ty to on, a on to ty?
Wskazał na nią palcem, sięgając po szklankę z wodą. Myślała, że nie wiedział, w której szafce są szklanki. Zastanowiła się, czy kiedykolwiek widziała go, używającego wyposażenia w kuchni. Odłożył naczynie na blat z cichym stukiem. Lekko podskoczyła, znów skupiając na nim uwagę. Była strasznie rozkojarzona. Albo po prostu senna.
- Namotałem.
- No nie mów - podparła się rękoma i spojrzała na niego szyderczo. To wybiło go z rytmu.
- Co mam nie mówić?
Przewróciła oczami.
- To było ironicznie.
Jego twarz nie zmieniła się ani na milimetr. Wciąż wpatrywał się w nią wybity z rytmu i trochę zestresowany. Zamrugała.
- Akurat Draco Malfoy powinien w lot łapać ironię - powiedziała, przeszywając go wzrokiem.
- Drwisz sobie ze mnie? - zapytał chłodno, odbijając piłeczkę. Pomyślała, że wariuje.
- Co z tobą jest dzisiaj nie tak, Draco?
- A z tobą? - zmarszczył czoło i usiadł na wysokim krześle. - Cały czas gdzieś odpływasz.
Do altany, w której parę godzin temu zrobiłam coś, czego nawet moja matka by się nie powstydziła. Nie mogła mu jednak tego powiedzieć, więc założyła tylko ręce na piersi i uniosła brew.
- Jestem zmęczona, a ty zachowujesz się jak nie ty. I co to znaczy, że "odjebałeś"? Od kiedy używasz takiego słowa? Od kiedy przeklinasz?
- No nie wmawiaj mi, że nie klnę, Astorio - parsknął. - Jakbyś mnie nie znała.
Punkt dla ciebie, ale i tak jest coś z tobą nie tak. Czymkolwiek to coś jest.
Prawdziwy Draco nigdy nie zrezygnowałby z Granger, dodała w myślach i natychmiast poczuła falę zwątpienia. A może przeanalizował wszystko i dostrzegł, że tej miłości nie da się uratować? Wciąż o niej mówi, więc to chyba musi coś znaczyć. Ale ta wczorajsza rozmowa, te dziwne zwroty i fakt, że Lucjusz zdjął przysięgę z Dracona, a ten nic z tym nie zrobił... Astoria czuła, że coś tu nie gra i wiedziała, że Granger też to czuje. Nie mogę z nią pogadać, wciąż obowiązuje mnie Wieczysta. Mogła liczyć tylko na przenikliwość Gryfonki.
- Przepraszam - powiedziała w końcu, a ogniki złości w jego oczach ustąpiły. Dracon uśmiechnął się zadowolony i odebrał od narzeczonej talerz z parującą zapiekanką. - Więc dlaczego Hermiona...?
- Wiesz co jej powiedziałem. Wydaje mi się jednak, że moje wcześniejsze zachowania wywarły na niej większy wpływ niż moje wczorajsze słowa.
- Chciałeś, by ogarnęła, że jesteś w niewoli ojca - powiedziała wprost. Machnął widelcem.
- Byłem i tak, chciałem, ale po wczorajszej nocy wszystko się zmieniło. Ojciec dał mi wybór, a ja wybrałem. Tyle, że ona nie zna całej prawdy. Nie wie, że byłem pod wpływem zaklęcia ojca, a teraz już nie jestem i sam tworzę swoją historię. Byłem zmuszony kłamać i ta historia trochę mi się chwieje.
Zaśmiała się, wpatrując się w panoramę miasta za oknem.
- Trochę? Ja już nie wiem, której wersji się trzymamy.
- Ty niczego się nie trzymasz. Bierzemy ślub, bo zostaliśmy dopasowani.
- I broń mnie Merlin od powiedzenia "bo się kochamy".
Widelec upadł na talerz.
- Co się z tobą dzieje, Astorio? Nie mogę z tobą poważnie porozmawiać.
- Wybacz, że nie interesują mnie twoje wątki z Granger.
- Jesteś zazdrosna?!
Fuknęła, kręcąc głową.
- Tak - uśmiechnęła się szyderczo. - Jestem zazdrosna, bo Hermiona, ty, Ginny, Blaise... wszyscy możecie wybierać. A ja za dwadzieścia dni wychodzę za kogoś, kto zachowuje jak dupek.
Spojrzał w sufit, wzdychając.
- A może po prostu wyczyszczę ci pamięć i nie będę się certolił w pasujące wersje zdarzeń?
Znieruchomiała przerażona.
- Co? - wydukała, gdy spojrzał na nią chłodno.
- Co? - sparodiował i prychnął. Po chwili parsknął i roześmiał się, kręcąc głową.
Nie wariowała. Zwariowała już dawno, zgadzając się na powrót z Afryki. Poleciała na pieniądze. Co z tego, że cel był szczytny. Poleciała na pieniądze i pozwoliła sobie rozwalić życie.
- Żartuję - powiedział w końcu i wrócił do jedzenia. - Nikt już nie posiada poczucia humoru. Nawet Blaise nadział się na jakiś kij i łazi taki sztywny.
- Ty chyba nie rozumiesz, co się dzieje wkoło ciebie dzieje, Draco - powiedziała cicho. - Zachowujesz jak... jak nie ty. Zastanawiam się, czy cię nie podmieniono.
Czy to nie kolejny plan twojego ojca.
Poczuła piasek pod powiekami. Mimowolnie siorbnęła nosem. Blondyn spojrzał na nią zaskoczony i po raz setny odłożył widelec na talerz. Wstał i podszedł niej, łapiąc ją za ramię. Objął ją, a to w jaki sposób to zrobił, sprawiło, że wybuchnęła płaczem.
Obejmował ją po prostu, tak jak zawsze to robił. Tak jak zawsze Draco Malfoy obejmował Astorię. Od zarania dziejów. Nie można było mówić o podmienieniu, o podszywaniu się. Położył dłoń tam, gdzie zawsze ją kładł, przechylając całe jej ciało mimowolnie w prawo. Zawsze to zauważała, jakby chciał podtrzymać ją na duchu. Dlatego teraz nie wiedziała już kompletnie, co jest nie tak. Dlaczego to był on, a zachowywał się czasem jak nie on. Dlaczego miał tak twarde spojrzenie, gdy obejmował ją jak stary przyjaciel. Czuła bijącą od niego troskę i zaniepokojenie. Czuła to co zawsze, gotowość do pomocy i nieustające wsparcie. I to ją tak roztrzaskało. Bo jeśli obejmował tak, jak obejmował tylko Draco Malfoy, to człowiek obejmujący ją musiał być Draconem Malfoy'em. Nie było innej opcji. Nie było innego wyjścia.
- Czy jest coś, czym się martwisz? - zapytał i znowu miała wrażenie, że Draco zapytałby "o co chodzi?". A jednak palcami zaczął uciskać spięty mięsień na jej szyi. Ten, który zawsze spinał jej się w stresie i o którym tylko on wiedział. Przymknęła oczy.
- Nie mam sukni ślubnej - wychrypiała. Zaśmiał się.
- Znajdziemy ci suknię. Czy to możliwe, że Astoria Greengrass tak bardzo zamartwia się suknią?
Odsunęła się, ocierając łzy.
- Czy możesz przestań mówić, jak dziewiętnastowieczny książę?
Spojrzał gdzieś ponad jej ramię.
- Zauważyłaś.
- Głupi by zauważył.
Skupił wzrok na jej twarzy.
- Czeka mnie mnóstwo wystąpień publicznych. Chcę wypowiadać się lepiej, boję się, że nagle palnę coś głupiego i zrobię z siebie pośmiewisko. Dlatego ćwiczę. Granger też zauważyła.
Więc też jest wyczulona.
Odsunęła się od niego i usiadła na krześle.
- Wróćmy w końcu do Granger. Na dzisiaj mam dość rozwlekania rozmowy.
Ślizgon rozpiął dwa górne guziki koszuli i podwinął rękawy. Oparł się nonszalancko o ścianę, jakby chciał pokazać, że jest na tyle silny, by wytrzymać na stojąco. Astoria nie skomentowała nowej pozy chłopaka. Położyła dłonie na blacie i znowu zapatrzyła się w nocną panoramę miasta.
- Jak już mówiłem: namotałem. Przez cały ten czas usilnie próbowałem przekazać Granger, że moje decyzje są kontrolowane przez ojca. Właziłem jej do snów, cały czas nawijałem się pod jej nogi, gadałem szyfrem i w dodatku pokazałem jej rany od klątwy. Ona tymczasem cały czas uparcie żyła w przekonaniu, że rozstaliśmy się, bo nic do niej nie czułem. I jak na złość, pojęła wszystko tego dnia, gdy ja podjąłem decyzję o odcięciu się od niej.
Spochmurniał, bawiąc się paskiem od spodni. Nie komentowała, bojąc się, że znowu ich rozmowa rozwlecze się na kolejną godzinę.
- Mało tego - ciągnął dalej, wzdychając - gdy zapytała mnie o prawdę, wymyśliłem naprędce jakieś dziwne wytłumaczenie. I uczulona przez wcześniejsze moje zachowanie, już mi nie uwierzyła.
- Dość dziwne zaserwowałeś jej wytłumaczenie - wtrąciła się znużona. - "Miotałem się w uczuciach między tobą a Astorią, a te blizny to eksperyment, bo zgłosiłem się na ochotnika".
- Wiem - odpowiedział zimno. - Ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Gdybym powiedział jej prawdę, to już w ogóle nie uwierzyłaby w to, co działo się później. Uważałaby, że kłamię o tym, że ojciec dał mi wolność i nadal uważałaby, że to sprawka ojca. Dlatego wyeliminowałem go z tej historii.
- Dobrze, że nie on ciebie - mruknęła cicho, stukając paznokciem o blat.
- Nie mamrocz. Wracając... to wszystko wyda się bardzo skomplikowane, prawdę mówiąc sam już w tym się gubię. Ale prawda jest jedna. Ojciec zdjął Wieczystą, a ja zdecydowałem ożenić się z tobą i nie być z Granger.
- Chociaż tak strasznie ją kochasz - mruknęła znowu, ale tym razem ją usłyszał. Uderzył dłonią w udo.
- Kocham ją tak mocno, że czuję jak ciężar tej miłości mnie przygniata. Myślisz, że jest mi łatwo po prostu z niej zrezygnować? Nie mogę od niej uciec, prześladuje mnie w myślach, w snach. Jak ją widzę to czuję, że umrę, bo chcę być blisko niej. Ale nie mogę. Ona nie jest dla mnie. Zniszczymy się nawzajem tak jak Blaise niszczył się z Pans. Ta miłość mnie przerasta, dawno przerosła Granger i ją wyniszczyła, okaleczyła. Widziałaś ją po tym, jak się rozstaliśmy. Była cieniem. A dzisiaj... dzisiaj przyszła do Ministerstwa tak bardzo odmieniona, że na początku nie połączyłem wątków. Obserwowałem ją przez cały dzień. Już dawno nie widziałem jej w takim stanie, w takim normalnym, grendżerowskim stanie. Stała przede mną ta zarozumiała, sprytna i silna dziewczyna z Hogwartu. Co ją tak odmieniło jednej nocy?
Domyślała się, ale nie chciała odpowiadać. Nużyło ją to. Gadał o Hermionie, o tym, jak bardzo ją kochał, a nic z tym nie robił. Bo to była niszczycielska miłość? Przecież Draco przyciągał zniszczenie, jak ogień przyciągał ćmę. Nigdy nie przejmował się tym, że coś mogło go zniszczyć.
- Zrozumiałem, że dawna Granger wróciła, bo pojęła, że nie zostawiłem ją, bo coś było z nią nie tak. Jej zniszczona samoocena nagle się naprawiła, bo dotarła do niej cała ta sytuacja. Znalazła siłę. Ogarnęła, że ją kocham i że to nie był mój wybór, że ratowałem jej życie. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce i nie musiała się już katować pytaniami "dlaczego?". To ją tak zmieniło. I dlatego skłamałem w gabinecie.
- Skłamałeś o czym? - zapytała, próbując połączyć wątki.
- Przyszła do mnie z ustawą, nawiasem mówiąc genialną, ale jeszcze na nią za wcześnie. Za pięć lat ta ustawa wszystko zmieni na lepsze, teraz może tylko pogorszyć, bo ludzie nie są gotowi do zmian. Na teraz potrzebujemy czegoś wprowadzającego.
- Do rzeczy.
- Zobaczyła mnie i ojca. Zdziwiła się. Myślała chyba, że wczoraj rozmawiała z kimś, kto się pode mnie podszywał. Najprawdopodobniej z moim ojcem. Więc nie moglibyśmy istnieć w jednym pokoju jednocześnie. Rozumiesz?
- Tak.
Nie.
- Zwątpiła. Kombinowała dalej, ale zwątpiła w swoją teorię. Granger dalej wierzy, że ojciec jest tym złym i że ja jestem ofiarą, i trzeba mnie ratować. To daje jej siłę. Jeśli teraz dowie się, że moja decyzja to moja decyzja, znowu się załamie. A ja nie chcę, by się załamała. Nie potrafię patrzeć na nią, jak snuje się przez życie, przytłoczona tym, że ktoś ją zostawił. Dlatego udawałem, że jestem pod wpływem zaklęcia i że jej teoria to prawda.
Astoria zamrugała, próbując przyswoić to, co usłyszała.
- Udajesz przed Granger, że nadal jesteś więźniem ojca?
Kiwnął głową.
- A jak pójdzie z tym do Ministra?
- Złożę zeznania, że się myli.
Parsknęła niedowierzająco.
- To sprawi, że albo wytoczy twojemu ojcu wojnę, bo nie będzie ci wierzyła, albo się załamie, bo ogarnie, że jednak ją zostawiłeś i żenisz się ze mną. Twoje zachowanie nie ma sensu.
Uśmiechnął się.
- Myślę, że jak weźmiemy ślub, to wtedy uwierzy, że tak naprawdę wczoraj mówiłem prawdę. Ale do ślubu, przez te dwadzieścia dni, będzie kombinować i używać swojego niesamowitego mózgu. Ruszy się z miejsca, w którym tkwiła przez ostatnie miesiące. To sprawi, że w momencie, w którym dowie się prawdy, będzie już silniejsza i nie załamie się tak, jak ostatnim razem.
Wypuściła wstrzymywane powietrze. Jak tak pokręcone zachowanie mogłoby mieć jakikolwiek sens? A jednak miało. Z punktu czysto... matematycznego?
- Co na to twój ojciec?
- Zdenerwował się i poprosił, bym tego już nie robił. Nie zamierzam. Chcę ograniczyć kontakt z Granger do minimum, ale będę ją obserwował. Ty też. Jeśli postanowi pójść do Ministra...
- Zgubisz się w swoich knowaniach, Draconie - odsunęła krzesło i wstała. Włożyła kubek do zmywarki, po czym spojrzała uważnie na swojego narzeczonego. Zamyślony, wpatrywał się w kalendarz. - Jest wiele prawd. Mówisz mi jedną, Granger drugą, a ojcu pewnie trzecią. Nie wiem, która z nich jest prawdziwa i czy w ogóle któraś z nich jest. W końcu się pogubisz, więc przestań motać. Zostaw Hermionę w spokoju. Skoro postanowiłeś nie wiązać z nią życia, nie rób tego. Odetnij ją od siebie. Skup się na swojej rzeczywistości, na mnie. Twoją decyzją jest się ze mną ożenić, więc chcę mieć ślub, o jakim zawsze marzyłam. Możesz ją zaprosić, nie interesuje mnie to. Ale nie chcę żadnych scen, nie chcę wstydzić się przed matką, gdy zostawisz mnie przy ołtarzu, bo spojrzysz jej w oczy.
- Nie zostawię.
- Więc ją usuń - powiedziała z trudem. - Usuń Hermionę Granger ze swojego życia. Nie będę zastępnikiem ani tarczą ochroną. Nie patrz tak na mnie. Ślub moglibyśmy wziąć za dwa, trzy, pięć lat, ale chcesz go wziąć teraz, by się nie ugiąć przed Granger. Boisz się, że nie wytrwasz w swoim postanowieniu, no chyba, że będziesz musiał dbać o honor swojej żony.
Spojrzał jej w oczy i znów miał to chłodne spojrzenie. Nie wiedziała, czy go rozgryzła i podejrzewała, że nie. Powiedział jej pustą historię, nadal nie znała jego motywów. Nie wiedziała nawet, czy jeszcze zna go samego. Wyprał się z siebie w jedną noc. Nie mógł być Lucjuszem Malfoy'em, widziała to, ale jednocześnie nie był już Draconem.
- Masz rację - powiedział w końcu. - Jest wiele prawd.
♫♫♫
- Mam wrażenie, jakbym utknęła w historia, która ma wiele wersji, a ja nie wiem, która jest prawdziwa.
Siedziały u Ginny i piły herbatę. Zegar pokazywał parę minut przed północą. Blaise umówił się na piwo z Nevillem, więc miały mieszkanie dla siebie. Pies, ich szpieg, został przetransportowany do hotelu dla zwierząt, by nie musiał spędzać nocy samej. Hermiona westchnęła, po raz kolejny zastanawiając się, jak założyć blokadę na psiny umysł.
- Czyli uważasz, że kłamie - powiedziała Ginewra, gorączkowo myśląc. Spięła włosy milionem spinek. Wyglądała jak piżamowa królowa, siedząc po turecku na wysokim krześle. Kasztanowłosa objęła wzrokiem kuchnię. Dlaczego wszelkie rozmowy prowadzi się właśnie tutaj? Co z salonem?
- Wiem, że Draco pod wpływem zaklęcia to by było za proste. Na początku tak myślałam, ale wracając do domu, zaczęłam się zastanawiać. Doszłam do wniosku, że to wszystko było strasznie na pokaz. On cały czas mnie obserwował, jakby sprawdzając moje reakcje. A Draco... zachowywał się normalnie, oficjalnie. Dopiero jak go złapałam, zaczął wzdychać i gadać dziwne rzeczy.
- Może zdjęłaś zaklęcie.
Hermiona roześmiała się.
- Nin, tylko w bajkach pocałunek prawdziwej miłości może zniszczyć klątwę i pokonać śmierć. To nie było to. Chcieli... chciał, bym myślała, że to jest to, żebym przegapiła prawdę.
Rudowłosa nawinęła na palec kosmyk włosów i zagryzła wargę. W kuchni paliła się tylko świeczka stojąca między nimi. Bały się, że przez okno ktoś może ich zobaczyć i domyślić się, że coś knują. Hermiona kiedyś uznałaby to za paranoję, ale zbyt wiele się zdarzyło, by móc znowu ignorować subtelne znaki.
- Czyli Draco nie jest pod wpływem imperiusa - powiedziała powoli Weasley, marszcząc czoło. - I w grę nie wchodzi też wielosokowy. W sumie jak tak się zastanawiając, to przegapiliśmy dosyć oczywistą oczywistość.
Hermiona uniosła pytająco brew.
- Draco to wiceminister. Jego gabinet sam w sobie jest naszpikowany serią zaklęć. Żadne sztuczki tam nie działają. Jak ten wodospad u Gringotta. Wielosokowy, imperius, cokolwiek... to nie przejdzie. Zdekonspirowałoby go.
- Masz rację - Granger przekrzywiła głowę, przykładając dłoń do ust i gryząc paznokcie. - W ogóle nie przyszło mi to do głowy. Więc już na pewno nie mogło być żadnego zaklęcia. Draco to Draco, Lucjusz to Lucjusz. Chociaż... jego iluzja stopy wciąż była. Nie powinna zniknąć?
- Czyli co? Zdjęli zaklęcia z gabinetu?
Hermiona pokręciła głową.
- Nie - powiedziała, mrużąc oczy. - Raczej zaklęcia nie potraktowały iluzji jako zagrożenie. Wchodziłam do tego gabinetu, miałam na sobie naszyjnik i wciąż był aktywny. Wydaje mi się, że tylko zaklęcia szkodzące tam nie działają. Gdy chciał grzebać mi w głowie, wychodził. Stał w drzwiach, więc był już poza granicą.
Telefon zawibrował. Ginny chwyciła urządzenie, odblokowała je i skrzywiła się. Chwilę stukała w ekran, po czym odłożyła komórkę.
- Pansy też jest jakby poza granicą - mruknęła, skubiąc rękaw piżamy. - Na nic nie dała się złapać. Na końcu myślałam... był taki moment, w którym wydawało mi się, że próbuje mnie ostrzec, ale zwaliła to na dziecko. Powiedziała, że kopnęło tak mocno, że aż poczuła to w koniuszkach palców.
Hermiona westchnęła i spojrzała na wyspę, przy której siedziały. Leżała na niej ustawa. Ustawa, która zrewolucjonizuje Ministerstwo. Ale nie teraz. Za cztery, pięć lat będzie idealna. Teraz potrzebowali czegoś lżejszego, co powoli zmieniałoby zasady. Ta wprowadzająca ustawa leżała na jej biurku w domu. Niedługo zaniesie ją Malfoy'owi. Zamknęła oczy. Dobrze, że wpadła na ten pomysł. W ten sposób spotka się z nim nie raz a dwa. Mogła przetestować go tą pierwszą ustawą, zobaczyć, jak zareaguje, zmusić do konkretnego zachowania. Odrzucił ją tak, jak się spodziewała. Trochę ostro, za ostro w porównaniu do wczorajszej rozmowy. Jeszcze wczoraj kajał się przed nią i przepraszał za nieporozumienie, a dzisiaj warczy, bo przyniosła mu zły towar. Hermiona dzięki tej udawanej gorliwości zauważyła mnóstwo szczegółów i tym samym zostawiła sobie otwartą furtkę. Będzie miała prawo spotkać się z nim jeszcze raz. Upewnić się, że wszystko okej i znaleźć więcej wskazówek.
- Myślisz, że Pans też w tym siedzi?
Wróciła myślami do przyjaciółki i upiła łyk herbaty. Płomień rzucał cienie na ściany, przez co każdy mebel zdawał się być zdeformowany. Nie bała się. Przeżyła zbyt wiele w tamtej jaskini, by bać się cieni. Teraz bała się tylko swoich emocji. I straty drugiego człowieka.
- Zastanówmy się. Astoria wydała oświadczenie. Dostała pieniądze. On kupił to oświadczenie. A Pansy? Raczej forsa by jej nie przekonała. Nic jej nie mógł dać..
- Ale mógł zabrać...
Kiwnęła głową, ściskając mocniej kubek.
- Mógł zagrozić, że zabije Neville'a. Wtedy by się zgodziła. Dostał oświadczenie. I co dalej? Spójrz na niego. Miał być pod ścisłą kontrolą, miał mieć zakaz wchodzenia do Ministerstwa, zakaz uczestnictwa w magicznym życiu. Tymczasem spotykam go częściej niż samą szefową aurorów, która zajmuje się tymi sprawami.
- Czyli trzyma ją w ryzach, by móc się panoszyć - podsumowała Ginny, wpatrując się uważnie w przyjaciółkę. W tym świetle jej oczy były czarne. - Pansy trzyma w ryzach aurorów, więc skoro mówi, że wszystko jest okej, to jest okej i nie dopytują, dlaczego Senior przesiaduje sobie w gabinecie wiceministra. Nadal grozi, że zabije Neville'a?
Pokręciła powoli głową. To właśnie była kolejna niewiadoma. Coś, co analizowała na wszystkie sposoby i nie mogła wymyślić rozwiązania.
- Nie sądzę, żeby jej groził. Pansy wyświadcza mu przysługę. I jestem pewna, że jest pomiędzy nimi relacja...
- Coś za coś.
- Przestań się wcinać, Sherlocku - spojrzała na nią z uśmiechem. Ginny wyszczerzyła się zwycięsko i z dumą popukała się w głowę. Po chwili jednak obie spoważniały i zapatrzyły się w płomień.
- Co jej daje?
- A na czym jej zależy?
Ginewra sapnęła i spojrzała na Hermionę, szeroko otwierając oczy.
- Nie mów, że dał jej dziecko? Da się tak?
- Wiesz... gdy kobieta spotyka mężczyznę...
- Chodzi mi o magię, matołku - szturchnęła ją. - Mógł magicznie dać jej dziecko.
- Nie - odpowiedziała stanowczo Hermiona. - Nie da się tak. Gdyby się dało, Pansy nie straciłaby poprzednich. To musi być coś innego, coś, co przegapiamy.
- Albo nic nie wie.
- Nawet jeśli to i tak coś przegapiamy. Czuję to.
Telefon znowu zawibrował. Ginny westchnęła i przeczytała wiadomość. Ponownie się skrzywiła, ponownie popukała w ekran i ponownie położyła urządzenie ekranem do dołu.
- Coś się dzieje?
- Blaise wysyła mi pijackie wyznania miłości. Byłoby to romantyczne, gdyby nie fakt, że jego miłość po pijaku zaczyna się i kończy w okolicy krocza.
Granger wygięła leciutko wargi w uśmiechu. Złapała dłoń przyjaciółki i mocno uścisnęła. Weasley odwzajemniła uścisk. Siedziały w milczeniu zatopione w myślach. Zbyt wiele spraw pojawiło się od ostatniego wieczoru. Wczoraj. Równo dwadzieścia cztery godziny temu pożegnała się z Draconem. Miała wrażenie, że od ich rozmowy upłynął rok. Długi rok niewiedzy i mnożących się pytań.
- Jest jeszcze jeden problem - Gin przerwała ciszę, puszczając dłoń Gryfonki. - Martwię się, że nagle pojawi się Greengrasska numer dwa.
- Daphne? Co miałaby tu robić?
- Płodzić dzieci o idealnej, arystokratycznej krwi? - odpowiedziała pytaniem i skrzywiła się. - Weasley to też porządna, czysta czarodziejska rodzina. Nie trzeba kazirodczyć dzieci, by utrzymać tę czystość.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że rodziny Malfoy, Greengrass i Zabini to obecnie jedyne arystokratyczne rodziny, które się liczą. Malfoy ma zamiar ożenić się z Ast. Boję się, że Daphne pokusi się o Blaise'a. Wtedy dzieci Malfoy'a i Ast oraz Daphne i Blaise'a zostaną dopasowani i to będzie już combo czystości.
- Blaise nie ożeni się z Daphe. To ty nosisz pierścionek jego matki. Poza tym ona jest gdzieś tam... daleko.
- Wróci na ślub siostry. Nie mogła mieć Dracona, to dorwie się do kolejnego. Mogłaby zainteresować się Ronem.
Hermiona mimowolnie roześmiała się, zakrywając oczy.
- Wyobrażasz sobie Daphne Greengrass z Ronem?
Ginny parsknęła.
- Mogliby zapoczątkować nowy ród. Redgrass.
♫♫♫
Knajpa nie była za porządna, ale piwo mieli tanie. Zresztą... po trzecim kuflu przestało widzieć się obdrapane ściany, pocięte tapety czy dziwne plamy na wyblakłym, czerwonym dywanie. Nawet szklanki przestały pachnieć tanim proszkiem do zmywarki. Barman wydawał się milszy, a dziewczyny ładniejsze.
Przy stoliku stojącym pod ścianą, z boku lokalu siedziało dwóch czarodziei i żywo dyskutowało o polityce w Rosji. Inni goście odwracali się w ich stronę zniesmaczeni i kręcili z niedowierzaniem głową, a barman liczył, ile kufli jeszcze zamówią, zanim padną trupem pod stołem.
Blaise Zabini przetarł zmęczoną twarz i spróbował skupić wzrok na wzorze wyrytym na blacie stolika. Niestety jego spojrzenie wciąż przeskakiwało do dziewczyny siedzącej na drugim końcu sali. Miała płomieniście rude włosy. Uśmiechnął się wesoło i wyjął z kieszeni telefon.
Moj rudzik pragnie przyfrunac do twojej jesiennnnej dziupli. wiesz czemu jesienna? bo jesienia liscie sa pomarancowe a ty masz pomaracocwe wlosy haha. a wiesz czemu rudzik? bo RUDEJ LUDZIK. kochaaaaaaaam cieeeeee
Zadowolony z siebie kliknął wyślij.
Po drugiej stronie stolika siedział Neville i pobierał właśnie próbkę piwa. Zastanawiał się, czy ze swojego pykostrąka da radę wydobyć podobny smak. Telefon w jego kurtce milczał jak zaklęty, bo najpewniej pani Longbottom już spała. Na wszelki wypadek jednak dźwięk podgłosił do maksimum, a obok telefonu wsadził kawałek korzenia, który miał doprowadzić Neville'a do porządku w parę minut.
- Tak naprawdeee władzeeee taaaam sprawuje niećwieć - burknął Blaise, celując palcem w kolegę. - Niećwieć mófi im co mają a co nie mająą.
- A jak jest ćwieć?
- Coo?
- Bo mówisz, że nie-ćwieć. A jak to jednak ćwieć? - Neville zmarszczył czoło.
Blaise pokiwał głową i przy okazji palcem.
- Masz rację. Tooo jednak ćwieć. Bo niećwieć to by było zbyt podejrzane.
Do głowy wpadł mu wspaniały pomysł. Ponownie wyciągnął komórkę i wystukał wiadomość. Miał problem, bo nie mógł trafić palcami w literki. Jakby te co chwila zmieniały miejsca i krążyły wokół siebie.
Ty jesteś niećwieć brunatny a ja jestem zoladz i ty wsadzasz mnie do buzi a brunatny bo jest rudy i ty jestes ruda. kochaaaam cieeeeeeee
- Blaise?
Podniósł wzrok i zobaczył, że płomienista ruda dziewczyna stoi nad stolikiem i patrzy na niego z uśmiechem.
- Dżindżer - wyszeptał, uśmiechając się lekko.
- Co za spotkanie? Mogę się dosiąść?
- Nie - burknął Neville. - To spotkanie prywatne. Będę tatą.
- Gratuluje - powiedziała krótko dziewczyna i znowu spojrzała na Blaise'a. - Musimy się spotkać.
- W dziupli - wyszeptał.
Dziewczyna chwilę pogrzebała w torebce i wyjęła długopis. Chwyciła ramię Blaise'a i zaczęła po nim pisać.
- Jestem czarnuchem - wybełkotał.
- Mnie to nie przeszkadza.
- Ale dugopisowi tak. Nie bedzie widać.
Dziewczyna wyprostowała się, a potem wyjęła swoją różdżkę i stuknęła w niewidoczny napis. Zalśnił, jak namalowany korektorem, ukazując rządek cyfr.
- Nie zniknie, póki nie zadzwonisz.
Odwróciła się i opuściła knajpę. Patrzył za nią zafascynowany, a potem przeniósł spojrzenie na numer i dotknął go palcem.
- Jak ona to zrobiła?
- Jest czarodziejką jak my - odpowiedział Neville, również wpatrując się w numer. Blaise zmarszczył czoło.
- Jesteśmy czarodziejkami?
- I to jakimi! - zawołał Longbottom, machając rękami i przez przypadek potrącając pusty kufel. Potoczył się wolno po stoliku. Gryfon w ogóle się nim nie przejął. Nachylił się do kolegi. - Kto to był?
- Dżini. Ale po co mi dała swój numer? - spojrzał na swój telefon i zauważył, że nie wysłał wiadomości. Kliknął i zadowolony z siebie uniósł rękę, by przywołać barmana.
♫♫
Sobota przywitała wszystkich słońcem, jakiego nie było od dawna. Śnieg skrzył się w promieniach tak mocno, że niektórzy nakładali okulary przeciwsłoneczne, co z dodatkiem czapki tworzyło dość komiczny obrazek. Szła spokojnie ulicą, rozmyślając i pozwalając, by Pies raz po raz wsadzała swój różowy nosek w kopczyki śniegu i wciągała mocno białe śnieżynki. Na pyszczku utworzył się jej już mały kopczyk, ale niezrażona dalej ciągnęła swoją panią w największe zaspy.
- To wciąż to samo zjawisko co metr temu - powiedziała głośno Hermiona, wpatrując się w radośnie merdający ogon. Pies zignorowała słowa Gryfonki i zawzięcie obwąchiwała piąty już kopczyk. Nagle pisnęła radośnie i wsadziła głowę w puch. Granger jęknęła. - Przegięłaś, futrzany potworze.
Pociągnęła smycz i wydostała zwierzaka ze śniegu. Pies odwróciła się w stronę pani i zademonstrowała jej, co trzymała w pyszczku. Dumna z siebie upuściła brudną pieluchę prosto na buty Herm. Ta zlustrowała spojrzeniem prezent i spojrzała prosto w brązowe, tryskające energią, psie oczyska.
- To najobrzydliwszy podarunek, jaki kiedykolwiek dostałam, ale bardzo ci dziękuję. - Na potwierdzenie swoich słów poklepała pieska po łbie. Pies zachwycona stanęła na dwóch łapach. Granger uśmiechnęła się, ale zaraz zmartwiła, przypominając sobie, że jej zwierzę jest napastowane przez psychola rządnego kontroli. Zgrzytnęła zębami i podjęła marsz. Niczego nie podejrzewający zwierzak wybiegł na spotkanie kolejnej kupce.
Zbliżała się do kawiarni Ginny. Rano zjadły śniadanie i przetransportowały na wpół przytomnego ze zmęczenia Blaise'a z holu do sypialni. Wrócił koło trzeciej i cały czas wypytywał o numer, który rzekomo Ginewra miała dać chłopakowi. Padł w holu i nie dały rady go podnieść. Były tak zmęczone nagłą pobudką, że nie przyszło im do głowy użyć magii. Gdy Blaise smacznie chrapał Ginny ruszyła do kawiarni, a Herm do hotelu po Psa. Teraz wracała do Czekoladowej Kulki, bo szczerze powiedziawszy nie miała niczego ciekawego do roboty. W dodatku w sobotę zawsze było więcej osób, więc rudowłosa mogła potrzebować pomocy.
Już z daleka dostrzegła wielki szyld. Przed sklepem parkował mały dostawczak. Najpewniej przywiózł nowy zapas herbat i kawy. Hermiona wróciła myślami do wieczoru, gdzie do lokalu wparował Lucjusz. Czy to też było planowane, czy może jego pseudo stopa zawiodła go tam przypadkiem? Wątpiła w drugą opcję. Potem zjawił się Draco. Chciał pójść z nią na spacer i to wtedy dowiedziała się o jego ranach. Może chciał sprawdzić czy wszystko z nią w porządku? Może skonfrontował się z ojcem, wynikiem czego były te paskudne rozcięcia? Nigdy czegoś takiego nie widziała. A teraz nie pozostał żaden ślad. Nie może dać sobie wmówić, że rany w ogóle nie istniały. Pamiętała je doskonale, miała ich obraz przed oczyma. Gdyby tylko mogła w jakiś sposób dowiedzieć się...
Dział Ksiąg Zakazanych!
Jak mogła o tym nie pomyśleć? Tam na pewno by coś znalazła. Lucjusz na bank korzystał z czarnej magii. Pewnie w jego osobistej bibliotece leżał nie jeden biały, a raczej czarny kruk. Nie było wątpliwości, że przed pożarem ukrył gdzieś księgi, a teraz z powrotem je odzyskał. Musiała odwiedzić Hogwart, lecz wpierw zrobić listę i uporządkować myśli. Potrzebowała wszystko zapisać, poczuć szorstkość pergaminu pod piórem, ale bała się, że jej notatki mogą zostać odkryte. Dlatego tworzyła mapę myśli, dodając coraz to nowe wątki i mając nadzieję, że niczego nie zapomni.
Weszła do kawiarni, od razu zdejmując płaszcz, bowiem gorąc był nie do zniesienia. Napotkała parę spojrzeń, głównie w kierunku Psa, gdy przeszła przez ciepły hol i weszła do cieplejszego zaplecza. Tam odpięła smycz i razem z płaszczem powiesiła na wieszaku. Zwierzak zamerdał ogonkiem i ulokował się na swoim ulubionym miejscu. Hermiona umyła ręce i przebrała się w swój fartuszek. Ginny stała przy ladzie i obsługiwała małą kolejkę. Wszystkie stoliki były zajęte, a na zegarach nie było nawet drugiej po południu. Ci, którzy nie mieli miejsca siadali na obitych materiałem parapetach i nie zrażeni kontynuowali rozmowy.
Stanęła w drzwiach i przez koralikową zasłoną obserwowała klientów. Najbardziej zainteresowały ją dwie rudowłose postacie. Jedna siedziała przy oknie i smętnie wpatrywała się w ulicę, druga ulokowała się bliżej lady, w niesamowicie szybkim tempie pochłaniała sernik i czytała gazetę. Hermiona zmarszczyła czoło i podeszła do Ginny.
- Nagły wzrost populacji Weasley'ów - mruknęła jej do ucha. Ginewra uśmiechnęła się do kobiety, podała jej numer zamówienia i machnęła ręką w kierunku Hermiony.
- Weź mi nawet nie mów. Ślęczą tu od rana, jakby własnego domu nie mieli. Ten - wskazała głową na George'a - wygląda jakby stracił sens życia, a ten - pokazała na Rona - jakby właśnie go odzyskał. Żaden z nich nie chce pomóc. Wyobrażasz sobie, jak ekstra wyglądałaby identycznie ruda obsługa kawiarni?
- Powiedz mi, co mam zrobić, a ja ci powiem, co zrobić, byś się nie zapracowywała - Hermiona odebrała od niej karteczki z zamówieniami i zaczęła rozwieszać je na specjalnych nitkach. Spojrzała na nie i zaczęła od pojedynczych. Otworzyła szafkę i wyjęła z niej filiżankę, jednocześnie sprawdzając czy w ekspresie jest wystarczająca liczba kawy.
- Zatrudnij kogoś, tak wiem. - Ginny zajęła się ciastem. Wyjęła z ozdobnej lodówki tacę z brownie i sięgnęła po talerzyki. - Wciąż czekam aż zmienisz zdanie i wrócisz tutaj.
- To już by było głupie. Kupiłam od ciebie udziały, potem ci je sprzedałam, a teraz znowu mam kupować?
- Jesteś tak niezdecydowana jak Harry - powiedziała i uśmiechnęła się smutno. Hermiona poczuła ukłucie i jej wzrok pobiegł w kierunku Rona. Zjadł już ciasto, ale wciąż czytał gazetę. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że jego niespełniona miłość zawitała do kawiarni. Albo zdawał, ale udawał, że nie i czekał aż Granger sama podejdzie. Oboje wiedzieli, że prędzej czy później to zrobi.
Ustawiła na tacy pięć filiżanek i ruszyła porozdawać je po stolikach. Uważnie stawiała stopy i wpierw upewniała się, czy nic (na przykład jej niesforny zwierzak) nie stoi jej na przeszkodzie. To miejsce widziało zbyt dużo użyć zaklęcia zapomnienia.
Rozbrzmiały dzwoneczki. Uśmiechnęła się do dwójki studentów, stawiając przed nimi ostatnie filiżanki i odwracając się w stronę drzwi. Przybysz odszukał ją spojrzeniem i pomachał. Pokręciła rozbawiona głową, a on niezrażony podszedł do lady. Swoim przybyciem odwrócił uwagę Ronalda od gazety. Gryfon podążył wzrokiem za nieznajomym i dostrzegł Hermionę. Również do niej pomachał. Odmachała mu, co z kolei zaowocowało tym, że przybysz odwrócił się w stronę rudego.
Ray i Ron zmierzyli się uważnie wzrokiem.
- Znowu zamienisz to miejsce w apogeum - powiedziała Ginny, kładąc jej na tacy kolejne filiżanki. - Proszę, rozegraj to inaczej niż z Malfoy'em.
- Żaden z nich nie jest Malfoy'em - odparła Hermiona. - Żaden z nich nie ma destrukcyjnych zapędów.
- Cześć i czołem.
- Siema, siema. Jestem i mnie nie ma - odpowiedziała Ginny, zabierając tacę przyjaciółce i umykając przed jej zirytowanym wzrokiem. Hermiona z braku zajęcia otrzepała fartuszek i odwróciła się w stronę Ray'a, opierając się o ladę.
Chłopak subtelnie wskazał na wpatrującego się w nich Rona.
- Czy to...?
Pokręciła głową.
- Wiedziałbyś, że to on, zanim jeszcze byś go zobaczył. Takim boskim darem emanuje.
Ray wyszczerzył się.
- Podoba mi się, jak z niego kpisz. To daje mi nadzieję.
Spuściła wzrok rozbawiona.
- Zawsze z niego kpiłam, bo ta kpina to esencja naszej relacji - spojrzała na niego. - Czego się napijesz? Tylko mi nie mów, że żeś przylazł specjalnie by mnie zobaczyć.
- Właściwie to... - roześmiał się, widząc jej spojrzenie. Uniósł ręce w obronnym geście. - Dobra, dobra, daj mi kawę.
Zasalutowała i odwróciła się w stronę maszyny. Ginny zdążyła wrócić i bezceremonialnie wypisała Ray'owi rachunek. Chłopak wyjął banknoty z portfela i bezceremonialnie położył je na ladzie, ignorując specjalną podstawkę na monety. Weasley spojrzała na niego cięto.
- Jesteście rodzeństwem - powiedział Ray, wskazując na Rona, który stracił zainteresowanie potencjalnym konkurentem i znów czytał gazetę.
- No nie mów - odpowiedziała chłodno Ginny i zabrała się za dopełnianie pojemników z kawą.
- Nie lubi mnie - szepnął konspiracyjnie chłopak, gdy Hermiona zbliżyła się do niego z jego zamówieniem. Spojrzała przez ramię na przyjaciółkę i uśmiechnęła się. Ray spochmurniał. - Nie przejmujesz się tym w ogóle. Okej. Zabieram kawę i idę się zająć czymś, bo jeszcze sobie pomyślisz, że przyszedłem tu dla ciebie.
Mrugnął do niej i ruszył do zwalniającego się stolika. Obserwowała go. Miał przyzwoitą sylwetkę. Ani chudy, ani gruby. Niewysportowany, ale też nie zaniedbany. Niższy od Malfoy'a. W sumie był całkowitym przeciwieństwem Dracona. Może dlatego nie potrafiła patrzeć na niego inaczej.
A może dlatego, że nawet nie spróbowałaś?
♫♫♫
Na stoliku wylądował kubek z czekoladą zwieńczoną pokaźną bitą śmietaną. Obok niego postawiono talerzyk z sernikiem ociekającym syropem malinowym. Kelnerka odłożyła tacę na półkę pod stoliczkiem i usiadła w drugim fotelu. Złapała smutne, brązowe spojrzenie.
- Co się dzieje?
- Nic, taka chandra.
- George...
Chłopak wzruszył ramionami i znów zapatrzył się na przechodniów. Wyglądał, jakby w tłumie szukał znajomej twarzy, ale przecież od lat nie kontaktował się ze swoimi znajomymi. Ginny nie wiedziała nawet, co przez te wszystkie dni po powrocie robił. Nie pytała też, gdzie bywał. Dostawała kartki z najróżniejszych zakątków Wielkiej Brytanii, a raz nawet z Kanady. Podróż dobrze na niego wpłynęła. Pogodził się ze swoimi demonami i wrócił znacznie pogodniejszy. Od pewnego czasu wręcz kipiał nieznaną euforią, która dzisiaj... po prostu nie istniała.
- Masz gorszy dzień? - zapytała łagodnie.
- Tak.
- Więc jutro będzie lepiej?
- Nie.
Westchnęła i poprawiła swoją kitkę. W jej głowie kiełkowało podejrzenie, ale bała się zapytać. Jeszcze okazałoby się, że to jakaś bzdura. Mógłby to odebrać bardzo osobiście. Pewnie to jeden z tych dni, gdzie myślał o Fredzie. Ona sama w natłoku zajęć, rzadko wspominała brata, ale teraz przypomniała sobie jego śmiech i dowcipy. Uśmiechnęła się do swoich myśli, a te pofrunęły w stronę Harry'ego. Niedługo minie rok. Rok a ona ani razu nie była na jego grobie. Spuściła wzrok na swoje palce. Na grobie Harry'ego i Luny.
- Czy jestem dobrą partią?
Zaskoczona spojrzała na brata, który wpatrywał się w nią wnikliwie. Szukał swoich rysów, oceniał, jak prezentują się Weasley'owie. Zamyśliła się, a potem powoli kiwnęła głową. Westchnął.
- Tym bardziej nie rozumiem - mruknął, jakby do siebie. Załapała w lot i jej podejrzenie wypuściło trzy listki.
- Odrzuciła cię? - nie zaznaczyła konkretnie kto. To nie było potrzebne. Liczyła się emocja, skutek. Kiwnął głową, jak wcześniej ona. - Powiedziała dlaczego?
- Zainteresowała się mną, by wzbudzić zazdrość w facecie, którego tak naprawdę chciała.
O kurde.
- Wierzysz jej?
Parsknął ironicznie.
- Uwierz - zgrzytnął - brzmiała bardzo przekonująco.
- Może została zmuszona? - Ginny nie mogła być bardziej subtelna. Gdyby Hermiona ją usłyszała najpewniej pacnęłaby ją teraz w głowę. George spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem, więc machnęła ręką. - Nieważne.
- Nic już nie jest ważne.
Pokiwała machinalnie, rozglądając się i szukając przyjaciółki. Zahaczyła spojrzeniem o tego całego Ray'a, który udawał, że czytał książkę, tak naprawdę cały czas wgapiając się w Hermionę. Prychnęła. Nie spodobał jej się, ale nie dlatego, że coś z nim było nie tak. Po prostu cały był wytatuowany i wyglądał, jakby wrócił z więzienia. Gdyby był w więzieniu, to byłby łysy. Spójrz, jakiego ma pięknego kuca. Wróciła wzrokiem do przyjaciółki. Hermiona wyszła z zaplecza i zagapiła się na Rona, który też udawał, że wcale nie gapi się na byłą dziewczynę. Ginewra przewróciła oczami. Mógłby już porozmawiać z kasztanowłosą i wyjaśnić całą sytuację. W szkole byli paczką najlepszych przyjaciół. Aż trudno było jej uwierzyć, że pozwolili by zepsuła to jakaś kobieta.
Ty też pozwoliłaś, by twoją przyjaźń z Luną zepsuł facet.
Zgniotła poczucie winy i upchnęła je głęboko. Tak głęboko, że zaczęła wierzyć, że się go pozbyła.
♫♫♫
Chciała podejść, a jednocześnie niesamowicie się stresowała. Jakaś niewidzialna bariera wyrosła między nimi. Nie było jej, kiedy siedział za granicą. Dopiero teraz, gdy ich rzeczywistości znowu zaczęły się przeplatać. Wyznała mu, że kocha kogoś innego, a on wyznał, że nadal kocha ją. Powinna mu wyznać, że ona też. Że ta miłość wciąż istnieje, ale została przygnieciona przez miłość do Ślizgona. Powinna mu powiedzieć, że nie uda się ocalić ich związku, ale ich przyjaźń wciąż jest możliwa.
Złapał jej spojrzenie. Dziwne, że odkąd tu była, ani razu na nią nie zerknął. Tylko wtedy, gdy rozmawiała z Ray'em. Obserwował go dość podejrzliwie. Nie dziwiła mu się. Chłopak wyglądał, jak żywcem wyjęty z jakiegoś gangu. Spojrzała na niego. Też się w nią wpatrywał.
Albo nikt nie zwraca na mnie uwagi, albo od razu wszyscy. Nie ma nic pomiędzy.
Ruszyła do Rona. Zauważył to i zdjął swoją torbę z małej sofy. Złożył gazetę, której tak naprawdę w ogóle nie czytał i przyjął śmieszną pozę. Potem uśmiechnął się sam do siebie i usiadł już normalnie.
Hermiona przycupnęła na sofie i spojrzała na przyjaciela.
- Cześć - powiedzieli jednocześnie i jednocześnie spuścili wzrok zawstydzeni. Potem jednocześnie uśmiechnęli się zażenowani i unieśli dłoń do włosów. Jednocześnie zauważyli ruch drugiego i jednocześnie parsknęli, upuszczając dłoń. Ron roześmiał się, a Hermiona potrząsnęła głową.
- Chciałam z tobą porozmawiać.
Nachylił się i splótł dłonie. Włosy mu pociemniały, miały barwę szlachetnej miedzy. Twarz wyszczuplała i spoważniała, pojawiły się pierwsze zmarszczki. Stresował się. No tak, walczył o prawa do dziecka z niestabilną emocjonalnie kobietą. Poczuła przypływ współczucia.
- Ja też chciałem z tobą porozmawiać. Tak na poważnie. Nie - uśmiechnął się, widząc jej minę. - Nie będę prosił cię, byś do mnie wróciła i mówił jak cię kocham. Chcę się wytłumaczyć. Z tej decyzji. Jeśli oczywiście mnie wysłuchasz. A potem. Potem chciałem wytłumaczyć Harry'ego.
- Harry'ego? - uniosła brew zdziwiona. Kiwnął głową.
- Byłem dzisiaj na jego grobie - przełknął ślinę. - Rozmawiałem z profesor McGonagall. Mówi, że... że nie odwiedzacie go. Rozmawiałem dzisiaj z mamą. Naświetliła mi sytuację, o której w ogóle nie miałem pojęcia. W sensie, co się działo kilka tygodni przed jego śmiercią.
Kiwnęła głową, bo nie była w stanie nic powiedzieć. Ronald zaczął bawić się zegarkiem.
- On nie był złą osobą - powiedział w końcu. - Nie powinniście tak o nim myśleć.
W ogóle o nim nie myślę, pomyślała i poczuła wyrzuty sumienia. Za bardzo skupiła się na Malfoy'u i przestała zwracać uwagę na resztę świata. A przecież istniał i gnał do przodu. Popełniła ten sam błąd, co Ginny przy Harrym. Zatrzymała się w swoim bólu.
- Harry nie był zły - powtórzył Ron. - On się pogubił, Hermiono. Dopóki żył Voldemort miał cel. A potem... po wszystkim. Załamał się. Całkowicie. Dotarło do niego, ile osób zginęło, ile rodzin straciło ojców, matki, dzieci. Ta świadomość go przywaliła. I z tą świadomością miał po prostu sobie żyć? Nie umiał. Nic nam nie mówił, bo w oczach wszystkich był Wybrańcem. Nie rozmawiał ze mną, a ja nie pytałem. Ale przychodził do mojej mamy.
Przymknęła oczy, przypominając sobie, jak bardzo Harry dusił się w sobie, gdy myślał, że to on zaatakował pana Weasley'a. Jak bardzo wyrzuty zżerały go od środka. Nigdy nie zastanawiała się, co czuł po wojnie. Myślała, że ulgę. Jak wszyscy.
- Nie wiedział, co robić. Kochał Ginny i chciał z nią być, ale każdego dnia zdawał sobie sprawę, że nie da jej niczego, bo sam jest na wykończeniu. Ginny natomiast zaczęło odbijać i zamiast wspierać Harry'ego... nie mówię, że to jej wina. To niczyja wina. Harry postanowił od niej odejść na długo przed tym zanim jeszcze spotkał Lunę.
- Jak to? - wyszeptała, próbując określić jakoś te ramy czasowe. Przypomniała sobie narzekania Gin, że Harry się odcina. Potem nagle poszedł na to prawo. Chwilę później zerwali. Informacja o jego związku z Luną przyszła trochę później, a Harry powiedział, że dopiero zaczęli z sobą być.
- Miał zamiar z nią porozmawiać, powiedzieć, że nie wyrabia, że nie ma siły by żyć, więc nie jest w stanie zapewnić jej żadnej przyszłości. Mama powiedziała, że mu pomoże, a Harry wycofał się z Ministerstwa. Poszedł na prawo, notabene dzięki Lunie.
Znowu zmarszczyła brwi. Kolejne nieznane szczegóły. Jak mogła tak bardzo nie interesować się życiem przyjaciela, który ratował jej życie przez tyle lat?
- Spotkał Lunę przy zapisach, a ta przekonała go swoją krótką mową. Więc poszedł. Usiedli razem w ławce i rozmawiali. Mama mi powiedziała, że Harry powiedział, że to było jak kubeł zimnej wody. Wyznał Lunie, co go gryzie, a ona powiedziała mu wprost, że powinien porozmawiać z lekarzem. Nie traktowała go jak zbawiciela, ale jak chorego człowieka. Starała się umilić mu dzień.
- Potem Harry zerwał z Ginny...
- Tak. A ona wybiegła z płaczem i nie dała mu dojść do słowa. Odcięła się, a Harry nie mógł się z nią skontaktować. Mama też próbowała. W końcu dał spokój. Nie był jeszcze wtedy z Luną. Zaczęli z sobą być prawie pół roku później. Ginny jednak słyszała plotki, ogarnęła swoje i...
- Dopowiedziała wersję.
- A potem wszystko spadło na Harry'ego. Chcę tylko... nie chcę zwalać teraz winy na Ginny, ale chcę... chcę żebyście o nim pamiętali tylko to, co dobre. Nasze wspólne ferie, śnieżki, szachy, warzenie eliksiru, mecze, święta. Nie to, że powiedział coś, co skrzywdziło twoją przyjaciółkę.
- Wcale tak nie myślę - powiedziała drżącym głosem, czując jak łzy ściekają jej po policzkach. - Kochałam Harry'ego i chciałam by był szczęśliwy. Nigdy nie byłam zła na niego, że podjął taką decyzję. Ale miałam dość tego, że Ginny codziennie płakała, a on nie wiedział co zrobić, że potem Luna go poprosiła i Harry zaczął latać za Nin. To było okropne - wykrzyknęła łamiącym głosem. - Trzymaliśmy się tyle lat i nagle każde z nas zaczęło nienawidzić drugiego. Nie mogłam patrzeć na Harry'ego, nie mogłam patrzeć na Ginny, nie chciałam patrzeć na ciebie. Połamaliśmy sobie nawzajem serca.
Rozpłakała się na dobre, przeciążona wspomnieniami, przeciążona stratą i tęsknotą za przyjacielem. Ron wstał i usiadł obok niej, obejmując ją i przyciągając do siebie. Oplotła go ramionami, chowając twarz w jego piersi i łkając. Po raz pierwszy od dawna nie płakała przez Ślizgona. Płakała, bo oddałaby wszystko, by zmienić wydarzenia sprzed dziesięciu miesięcy. Płakała, bo w końcu pozwoliła sobie na dopuszczenie żałoby do swojego serca. Płakała, bo w końcu mogła powiedzieć Ronowi, jak bardzo ją skrzywdził.
- Przepraszam cię, Hermiono - powiedział cicho do jej ucha. - Nigdy sobie tego nie wybaczę. Oddałbym wszystko, by móc to naprawić.
- Ryczałam co noc, bo czułam się, jak odrzucona zabawka.
- Przepraszam...
- Nie miałam z kim porozmawiać, komu się zwierzyć, bo moja przyjaciółka rzuciła się na mnie ze swoim złamanym sercem.
- Przepraszam...
- Znienawidziłam siebie i ciebie.
- Przepraszam...
Odsunęła się gwałtownie.
- Miałeś za nic moją miłość.
Pokręcił głową.
- Kochałam cię, Ronaldzie.
Uśmiechnął się lekko na dźwięk swojego pełnego imienia, ale jego oczy pozostały poważne. Dotknęła jego policzka i wykrzywiła się.
- Nie umiem cię dłużej nienawidzić - powiedziała i otarła łzy. - Wciąż cię kocham, ale to nie jest ta sama miłość. Chcę... potrzebuję cię w swoim życiu jako przyjaciela. Nie radzę sobie. W dodatku... nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała, w czym utknęłam.
- Możesz mi powiedzieć o wszystkim - zapewnił. Na jego policzki wstąpiły rumieńce. Nachylił się, ale nie by ją pocałować, ale by zajrzeć jej głęboko w oczy. - Nigdy cię nie zawiodę. Rozumiem, że to, co było... rozumiem, że twoje serce należy do kogoś innego. Nie będę próbował się do ciebie przystawiać ani nic. Kocham cię, Hermiono i pomogę ci we wszystkim. Chcę tylko byś wiedziała, że... nie zamieniłem cię na nikogo innego. Zdradziłem cię, bo byłem słaby i durny. A ślub mam tylko dlatego, że rodzina Sigrid nie życzyła sobie bękarta. To byłaby hańba dla ich rodziny. Od początku nam się nie układało, nigdy jej nie kochałem i to była najgorsza decyzja mojego życia. Ona też mnie nie kocha, ale wie, że jak się z nią rozwiodę to jej kariera legnie w gruzach. Próbuje zatrzymać mnie na córkę.
- Hermiono - wziął jej twarz w dłonie. - Nigdy w siebie nie wątp. Jesteś piękna, utalentowana, błyskotliwa i dobra. Nikt nie dorasta ci do pięt. I nasze rozstanie nie było w żadnej mierze twoją winą. To moja głupota. A co do Malfoy'a... dziwne to, ale akceptuje. Wiedz, że jest kretynem, że zostawił cię dla tej Greengrass. Niczego sobie nie zarzucaj.
- Dziękuję - wyszeptała, przytulając go. W środku czuła kojące ciepło. Słyszała trzask zamykanych drzwi. Rozdział w końcu się zamknął i nie powodował w jej sercu przeciągu. Przytuliła go mocniej, czując jak obojgu im walą serca.
Nawet nie zauważyła, że Ray chwycił swoją kurtkę i przybity wymknął się z kawiarni.
♫♫♫
Wszyscy już dawno opuścili kawiarnie. Hermiona wróciła do domu odprowadzona przez Rona, a George zniknął jeszcze zanim się ściemniło. Nie wiedziała, gdzie poszedł i martwiła się o niego. Wyczyściła blat, patrząc jak Blaise magicznie podnosi fotele i zamiata podłogę. W kawiarni nie paliły się żadne światła, latarnie z ulicy oświetlały wnętrze wystarczająco.
- Ale mnie napierdala - usłyszała i mimowolnie uśmiechnęła się. Blaise zakasał rękawy i w półmroku numer napisany na jego ramieniu zdawał się świecić. Próbował go zmyć na wszystkie sposoby, ale dziwna farba nie chciała zejść. Nie pamiętał, skąd się tam wziął, tak przynajmniej jej powiedział. Dzwonić też nie zamierzał.
Ginny wróciła się na zaplecze i przebrała w zwykłe ciuchy. Sprawdziła jeszcze raz czy na pewno wyłączyła piekarnik i czy zamknęła wszystkie lodówki. Mimo że doskonale pamiętała, że Hermiona wychodziła z Psem, zerknęła pod stół, upewniając się, że nikt nie został w budynku. W końcu chwyciła torebkę i gasząc światło, wyszła do holu. Blaise skończył zamiatać i opuścił już fotele. Minął ją i wrzucił śmieci do kosza.
- Trzymasz się?
- Chyba roweru spadającego z nieba - odpowiedział i cmoknął ją w czoło. Ktoś zajrzał do środka, co zaznaczyły dzwoneczki. - Przepraszam, ale zamy...
Zamarł, wpatrując się w stojącą w drzwiach postać. Zmrużył oczy i sięgnął dłonią do włącznika światła. Lampy rozbłysnęły. Ginny odwróciła się w stronę przybysza.
Była to kobieta. Szczupła i niesamowicie zgrabna. Nogi okute miała w długie zamszowe, czarne kozaczki. Nosiła chyba spódniczkę, ale ta była krótsza niż kaszmirowy, purpurowy płaszczyk zapinany na lśniące czarne guziki. Jednak to, co najbardziej rzucało się w oczy, oprócz idealnej, porcelanowej cery, to długie płomieniste włosy odrzucone na plecy. Ginny odniosła wrażenie, że patrzy na swoją wyidealizowaną kopię.
- Blaise, no nareszcie.
Chłopak zamrugał i przesunął wzrokiem po nogach dziewczyny, która energicznie do nich podeszła. Nic sobie nie robiąc ze stojącej obok Ginny, pocałowała Blaise w policzek na powitanie i rozpłynęła się w uśmiechu.
- Myślałam, że zadzwonisz, jak już dojdziesz do stanu używalności.
Aha, pomyślała Ginny, łącząc wątek z numerem. Ale kim była ta kobieta? Wyglądała znajomo. Miała zielone, łagodne oczy i nieduże, wąskie usta. Nieznajoma przeniosła na nią spojrzenie i zmarszczyła nosek. Aha, kolejna cegiełka wskoczyła na swoje miejsce, gdy pod wpływem tej miny nieznajoma transformowała się w Astorię.
- Daphne - powiedziała chłodno Ginewra, łapiąc oszołomionego Blaise'a mocno za dłoń. Ten gest nie uszedł uwadze przybyłej, która skomentowała to podniesieniem brwi. - Czym zawdzięczamy tę wizytę?
- Szukam partnera - odpowiedziała słodko i znów rozpłynęła się w uśmiechu dla Blaise'a. Chłopak wreszcie zaskoczył, dlaczego Ślizgoni mieli zawsze takie opóźnione reakcję?, i mocno uścisnął dłoń swojej ukochanej.
- Cóż, to kawiarnia, nie targ - odparł równie chłodno co narzeczona i chwycił jej płaszcz. - Właśnie wychodzimy, możemy cię podrzucić pieszo na najbliższy przystanek.
- Dostałeś już zaproszenie? - zapytała jak gdyby nic, tarasując im drogę. Weasley poczuła, że zaczyna dusić się z wściekłości.
- Na co? - zapytał Blaise głupio.
Daphne przewróciła oczami obleczonymi w piękne, długie rzęsy.
- Na ślub mojej siostry, głuptasie - zatrzepotała. Czemu jest przy tym tak cholernie zmysłowa?
- Nie dostałem - odparł krótko Blaise i zapiął Ginny pod samą szyję. Czuła się jak dziecko, gdy złapał ją pod ramię i popchnął w stronę drzwi. - Idziemy, raz, raz.
Zgasili światło i wyszli na zewnątrz. Rudowłosa z domu Gryfonów przekręciła klucz w zamku i odwróciła się w stronę narzeczonego. Pół metra od niego z uśmiechem stała ta poczwara.
- Ładna kawiarnia - powiedziała, nie zaszczycając drugiej dziewczyny spojrzeniem. - Twoja?
- Moja - warknęła Gin i złapała Blaise'a. - Idziemy do domu. Sami. Hotel masz w tamtą stronę. Zaraz przyjedzie autobus. Możesz też zadzwonić po taksówkę albo do siostry. Miło było cię spotkać. Do zobaczenia.
Daphne prychnęła cichutko, ale ruszyła we wskazanym kierunku. Parę metrów dalej odwróciła się i pomachała do nich sympatycznie. Następnie zniknęła w wyniku teleportacji.
Blaise wydał z siebie świst i przyciągnął Ginny, wyciskając na jej ustach pocałunek.
- Proszę cię - spojrzał na nią przerażony. - Proszę cię, Nin, nie pozwól, by złapała mnie w swoje sidła.
♫
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top