Piąty

W te Święta Bożego Narodzenia życzę Wam wypoczynku, wyciszenia i oddalenia się od wszystkich problemów, z którymi codziennie się zmagamy. Usiądźcie i zreflektujcie się nad rzeczami, które są naprawdę ważne. Wszystkie zmartwienia to tylko pył, który za dwa lata nie będzie miał znaczenia.

Życzę Wam miłości, by oświetlała Wam świat i wyprowadzała go z mroku. Życzę opoki, wsparcia, które zrozumie Was bez słów. Życzę tysiąca uśmiechów, bo wszystkie bez wyjątku uśmiechacie się pięknie. Mam wtyki w Google, a on wie, co robicie w Internetach.

Życzę Wam spełnienia marzeń i pięknego początku 2018. Aby było już tylko lepiej. Zawsze.

- Granger, czekaj!

Dopadł ją w dwóch susach, łapiąc za ramię i odwracając ku sobie. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym rozpaczy.

- Nie możesz iść.

- Kiedy ja nic nie rozumiem - wyszeptała, próbując się uwolnić z uścisku. Skończyło się na tym, że tylko mocniej docisnęła się do jego ciała.

Pokręcił głową, przymykając oczy.

- Myśl dziewczyno, myśl. Naprawdę myślisz, że mógłbym... Granger, nigdy... Hermiono... kurwa...

Zaczął spazmatycznie kaszleć, puszczając ją i łapiąc się dłońmi za szyję. Patrzyła w przerażeniu, jak odsuwa od szalik i dotyka przeżartej, krwawej rany.

- To nic - wychrypiał, patrząc na swoje czerwone palce. - To nic w porównaniu z tym, co czuję, nie mogąc być z tobą.

Spojrzał na nią tak, jakby była życiodajną wodą. Muzą i weną. Afrodytą, Wenus, Ziemią i Marsem. Cała jej osoba zaiskrzyła od tego spojrzenia, paliła się, płonęła. Kochał ją. Czystą, barwną miłością.

- To tylko sen - wymamrotała, przecierając oczy. - Znowu mi się śnisz, tak jak zwykle, taki jak dawniej. To tylko sen.

- To nie sen - podniósł głos zdenerwowany. Podszedł do niej, łapiąc ją za policzki zakrwawionymi dłońmi. Ból przeszedł mu przez twarz, ale zacisnął szczęki, ignorując go. - Granger, myśl. Jesteśmy czarodziejami. Władamy magią. Gdy Potter miał sny to reagowałaś.

- Harry był związany z Voldemortem klątwą - wytłumaczyła mu, nie wiedząc skąd w jej głowie taka konwersacja. Przecież śni. Wróciła do domu i położyła się spać. - To był przypadek.

- Myślisz, że przypadek da się powtórzyć?

- Nie wiem - odpowiedziała, czując jego lodowate palce na swojej skórze. To był bardzo realistyczny i dziwny sen. Czuła jego zapach, metaliczną woń jego rany i zimno przenikające jej policzki. - Trzeba mieć odpowiednie księgi. O czarnej magii i o łączeniu dusz.

Odsunął się od niej, marszcząc czoło.

- Łączeniu dusz?

Kiwnęła głową.

- Można kogoś zniewolić poprzez ujarzmienie jego duszy i go kontrolować. Można też wymusić wieczystą Przysięgę. Jest mnóstwo sposobów, ale to wiedza zakazana, zapewne znali ją tylko poplecznicy Volde...

Zamarła, czując jak coś jej się przypomina, jak w jej mózgu zapala się światło, a wszystkie układanki wskakują na swoje miejscu.

- To niemożliwie... - wyszeptała, rozglądając się na około. - Przecież to nie ma sensu, to tylko sen mojego mózgu, który chce znaleźć jakikolwiek sposób, bo nie chce uwierzyć, że po ludzku mnie nie kochasz.

Spojrzała na niego, a on nachylił się, opierając się o jej czoło. Wyglądał, jakby cierpiał męki.

- Jesteś pewna?

Ciszę przerwał denerwujący dźwięk, nie chcący ustać. Chłopak westchnął i odsunął się, uśmiechając się do niej lekko.

- Kombinuj.

Otworzyła oczy. Ciemność pokoju zaskoczyła ją, była pewna, że przed sobą ujrzy blondyna, że wciąż stoi z nim na chodniku, że to, co było tylko sennym marzeniem jest prawdziwe. Zamrugała, czując rozczarowanie płynące z jej serca we wszystkie zakamarki ciała. To był tylko sen. Piękny sen, w którym cała postawa Dracona była zmotywowana tym, że... zmarszczyła brwi, podnosząc się. No właśnie. Czym? Wydawało się, że coś jej umknęło, o czymś zapomniała, o czymś, co miała tuż tuż za kurtyną niepamięci. Potrząsnęła głową, a dźwięk, który ją obudził rozbrzmiał ponownie.

Przestraszyła się. Nie należała do strachliwych, ale gdy dzwonek do drzwi odzywa się o trzeciej w nocy, a ty uświadamiasz sobie, że mieszkasz sama, różne rzeczy przychodzą do głowy. Hermiona skuliła się i ostrożnie zeszła z łóżka, modląc się, by pies nie dała popisu umiejętności szczekania, zdradzając, że ktoś był w domu. Sięgnęła po różdżkę i cicho wyszła na korytarz, wytężając wzrok, by przebił się przez ciemność. Mimo, że wielokrotnie brała udział w dziwnych hogwarckich wyczynach, teraz była dziwnie przestraszona, jak gdyby miała się czego bać. Nie rozumiała tego uczucia, tej intuicji, która kazała jej skradać się do drzwi. Niepewnie zerknęła przez judasz i odetchnęła z ulgą, zabierając się do przekręcania zamków.

- Nawet nie wiesz, jak mnie przestraszyłaś - powiedziała i zaraz zamarła zdziwiona. - Co to za pies? I co ty tutaj robisz o tej porze?

- Mogę wejść? - Ginny szczękała zębami, a oczy miała opuchnięte z płaczu. Granger wpuściła ją, a zwierzę ostrożnie weszło za Gryfonką, niuchając powietrze. Kasztanowłosa kiwnęła głową i prędko zamknęła drzwi, by następnie zrobić półobrót i pognać do kuchni.

- Herbaty? - zawołała, kątem oka widząc, jak jej przyjaciółka zdejmuje buty i płaszcz, i wlecze się do kuchni, by usiąść przy wyspie. Mruknęła słabe "poproszę" i położyła głowę na blacie. Hermiona oparła się o szafkę i założyła dłonie na pierś. - Co się stało?

- Pokłóciłam się z Blaisem - burknęła niechętnie Ginny, bawiąc się leżącymi obok kluczami od mieszkania. - Na chwilę obecną go nie lubię.

- O co poszło?

- Wkurwił się, bo został zwolniony. I postanowił się wyżyć. Obrażając moich rodziców.

Granger westchnęła i odwróciła się do czajnika, który właśnie zagotował wodę. Chwyciła jeden z ulubionych kubków Ginny i sięgnęła po torebkę. Nagle nieznośna myśl pojawiła się w jej głowie, zupełnie nie na miejscu, nie na temat, ale tak jaskrawa, że aż przystanęła zdumiona. Powoli odwróciła się do przyjaciółki i podeszła do niej, opierając się o wyspę.

- Nin...?

Rudowłosa spojrzała na nią przejrzyście niebieskimi oczami.

- Blaise jest arystokratą, prawda? Tak, jak Malfoy?

- No pewnie - prychnęła. - Tylko z tą warstwą społeczną są problemy.

Hermiona kiwnęła głową, zupełnie jej nie słuchając.

- Chodzi mi o to, że... domeną arystokracji jest czysta krew, prawda? - Ginny potwierdziła. - Ale Blaise nie ma już ojca, a jego nazwisko jest dosyć... jak nazwisko Malfoy'ów i Blacków...

- Tak, wiem, powinnam składać mu hołd, że wkupuje mnie do tej rodziny - wydęła obrażona wargi, a Granger machnęła ręką.

- Nin, skup się. Chodzi mi o to, że ostatnią większą arystokratyczną rodziną są Malfoy'owie i Zabini. Nie ma już głów tych rodów... no... jest Lucjusz. Myślisz, że on... Wiesz, jakie ma zdanie o Weasley'ach?

Ginewra podniosła się powoli, marszcząc swoje miedziane brwi i patrząc z zamyśleniem na przyjaciółkę.

- Chcesz powiedzieć, że Lucjusz Malfoy może chcieć sabotować mój związek z Blaisem, żeby utrzymać czystość?

Hermiona powoli kiwnęła głową.

- Zobacz... Malfoy żeni się z Astorią... zachowana arystokracja, mimo, że Ast należy do mniejszych rodów. Ale zachowana. Blaise... Blaise'owi trzeba coś znaleźć... kogoś znaleźć. Może Daphne, siostrę Ast? Żeby zachować czystość... i potem... potem gdy będą dzieci... połączyć je w jeden ród z silną krwią...

Zapadła cisza. Zegar tykał, oznajmiając, że jest pora, o której normalni ludzie śpią. Zwierzak rudowłosej nieśmiało wsunął się do kuchni i powąchał miskę pupila Hermiony, a Pies oparł się o nogę właścicielki, patrząc w górę, jakby słuchając ich rozmowy.

Ginny Weasley wyprostowała się, marszcząc czoło do granic możliwości i po cichu mamrocząc do siebie. Granger tym czasem stukała paznokciami o blat, czując, że w swojej wypowiedzi jest jakaś wskazówka, którą pominęła i że istnieje jakiś fakt, który jest bardzo istotny, ale gdzieś jej umknął.

- Hermiono... - Gryfonka w końcu odezwała się, zaciskając palce na blacie. - Hermiono, jeśli masz rację... czy przyszło ci do głowy coś... czy myślisz, że...

- Nie zacinaj się tak, jak ja, Nin - przerwała jej. - Mów, o co chodzi.

Obie miały wrażenie, że wpadają na trop czegoś przełomowego. Herm swędziała głowa, a myśli pędziły we wszystkie strony. Rudowłosa natomiast z nerwów zaczęła obgryzać paznokcie, zupełnie zapominając o Blaise. Coś wpadło jej do głowy. Coś, co miało wielkie prawdopodobieństwo być prawdą.

- Hermiono... co jeśli Lucjusz zmusił Dracona do bycia z Ast? Co jeśli zagroził mu, że cię skrzywdzi, dlatego Draco stara się trzymać cię na dystans?

Kasztanowłosa podniosła gwałtownie głowę, wpatrując się w błękitne oczy przyjaciółki. Czuła, że kurtyna pytań nagle opada.

Można kogoś zniewolić poprzez ujarzmienie jego duszy i go kontrolować. Można też wymusić wieczystą Przysięgę. Jest mnóstwo sposobów, ale to wiedza zakazana, zapewne znali ją tylko poplecznicy Volde...

Przecież to nie ma sensu, to tylko sen mojego mózgu, który chce znaleźć jakikolwiek sposób, bo nie chce uwierzyć, że po ludzku mnie nie kochasz.

Jesteś pewna?

➳➳➳

Wiatr wył za oknem. Meteorolodzy zapowiadali sztorm, dlatego wiele mieszkańców wybrzeża nie mogła tej nocy spać, ale on nie spał, bo się martwił. Wpatrywał się w sufit sypialni, słysząc miarowy oddech swojej narzeczonej. W kącie pokoju stał fotel, a na nim wisiała koszula. Gdy wrócił, wpatrywał się w nią kilkadziesiąt minut, myśląc intensywnie.

Dlatego, że koszula nie była jego.

Spodziewał się tego, ale o nic nie pytał. Im mniej wiedział, tym lepiej było dla Astorii. Nie mogli być partnerami w tej sytuacji. W każdej chwili Lucjusz mógł zaatakować jedno z nich i pozyskać informację. Miał pewność, że jego ojciec zna sposoby na wykrycie prawdy. Dlatego się martwił.

I dlatego, że na fotelu leżała na nieszczęsna koszula.

Jeśli Astoria się zakocha, wtedy będzie koniec. Dziewczyna była oazą racjonalności, zupełnie jak Pansy. Nie mogła się rozpraszać mrzonkami. Nie mogła posiadać niczego, co czyniłoby ją słabszą. A podejrzewał, że George Weasley jest na dobrej drodze stania się jej słabością.

Nie mogła utknąć, jak on. Lucjusz nie mógł mieć na nią kolejnego haka. Draco wiedział, że jego ojciec nie będzie w wieczność finansować działań w Afryce. W pewnym momencie to będzie musiało się skończyć. I dobrze by było, gdyby wtedy na Ast nie miał niczego. Żeby mogła ruszyć do akcji. Nic ją nie ograniczało. Złożyła Wieczystą Przysięgę, ale tylko w jednej kwestii.

Ślubu z Draconem.

Tego bał się najbardziej. Tego nieszczęsnego ślubu. Przerażała go ta myśl. W świecie czarodziei nie było tak, jak w świecie mugoli. Że można było się rozwieść. Nie... tutaj było się aż do śmierci i nic z tym nie można było zrobić. I nawet gdyby Lucjusz w końcu umarł, ślub nadal by obowiązywał. I nawet gdyby Lucjusz umarł, i w końcu Draco mógłby być z Hermioną, wciąż byłby mężem Astorii. Przyniósłby jej hańbę, a gdyby ona się z kimś związała, przyniosłaby hańbę jemu. Byliby we czwórkę pośmiewiskiem i zostaliby pozbawieni pewnych praw. Społeczeństwo czarodziei źle patrzy na źle wybraną wybrankę serca.

Draco obrócił się na bok, patrząc niewidzącym wzrokiem na budzik. Wybranka serca... o ile w ogóle go będzie chciała. Wchodzenie do jej umysłu podczas snu i nachodzenie ją pod byle pretekstem na nic się nie przydało. Granger tak mocno uwierzyła w to, że nic dla niego nie znaczy, że żaden argument nie był w stanie wyciągnąć ją z tej głupiej bańki. Zamrugał. Ależ będzie pluła sobie w brodę po wszystkim, gdy dowie się prawdy.

Po wszystkim. Czy była szansa na wcześniejsze zwolnienie z tego więzienia? Czy istniała możliwość, że wyznaje Gryfonce swoje uczucia? Czy jest gdzieś tam życie bez Lucjusza Malfoy'a?

Ktoś załomotał w drzwi. Nie zerwał się w przestrachu. Wiedział, że gdyby to był ojciec to by nie łomotał, gdyby to byli śmierciożercy, to by weszli bez pozwolenia. Westchnął, podnosząc się i ruszając do wejścia, myśląc o tym, kogo to diabli niosą.

Niosły samego Diabła.

- Musisz mi pomóc - wysapał Blaise, wpadając do mieszkania i rozglądając się na boki. Był caływe śniegu i dyszał, jakby właśnie przebiegł maraton. - Nie mogę jej znaleźć.

- Komórki mózgowej?

Zabini spojrzał na niego i złapał go za koszulkę, rzucając nim o ścianę. Wyrżnął głową, aż pociemniało mu przed oczyma. Jęknął, rozmasowując potylicę.

- O co chodzi? - zapytał już na spokojnie, patrząc, jak z przyjaciela ulatuje powietrze. Chyba potrzebował wstrząsu... lub wstrząśnięcia kimś.

- Ginny zniknęła.

Malfoy poderwał się przerażony i tym razem to on złapał kumpla za koszulę.

- Jak to zniknęła?!

- Pokłóciliśmy się i wybiegła z mieszkania. Nie mogę jej znaleźć.

Puścił Zabiniego, wypuszczając z ulgą powietrze.

- Myślałem, że ktoś ją porwał - warknął, ocierając twarz. Blaise zrobił głupią minę.

- Kto mógłby ją porwać?

- No nie wiem - rzucił ironicznie. - Może mój ojciec.

Pociemniało mu w oczach tak gwałtownie, że przerażony aż przykucnął. Coś złapało go za gardło, zaciskając mocno, odbierając tlen. Szarpnął się, próbując wziąć choć jeden oddech, ale niewidzialna pięść wpychała mu się do gardła, ciągnąć za mięśnie. Przyłożył dłonie do przełyku, wyjąc i słysząc z daleka jakieś krzyki. Dzwonienie w uszach pojawiło się znikąd i tak jak się pojawiło, tak szybko przeszło.

Powietrze wdarło się do jego płuc natychmiastowo, powodując, że upadł na podłogę, kaszląc spazmatycznie. Łzy pociekły po jego policzkach, a przełyk palił go żywym ogniem. Czuł krew moczącą koszulkę.

- Odsuń się, do jasnej cholery!

Zamrugał, widząc przed sobą jakąś rozmazaną plamę. Po chwili na jego szyi pojawiło się kojące zimno, a ktoś siłą wlał mu coś do gardła. Zakrztusił się.

- Wypij to, złagodzi ból.

Przełknął gorzki płyn, a wzrok powoli mu się wyostrzył. Astoria pochylała się nad nim, odgarniając mu włosy z twarzy i patrząc na niego ze strachem. Spojrzał w jej oczy, oddychając z trudem i uświadamiając sobie, że ma chyba jakieś pieprzone szczęście, że ma ją przy sobie. Jego dłoń powędrowała za jej głowę. Złapał ją za włosy i przyciągnął do siebie, wpijając się z rozpaczą w jej usta.

Stracił głowę, ale na szczęście jego narzeczona wciąż miała swoją na karku. Delikatnie zacisnęła palce na jego ramieniu i odsunęła go od siebie, patrząc na niego znacząco. Odchrząknął, puszczając ją i przymykając oczy, czując się staro i niepotrzebnie. Policzył do dziesięciu, po czym przeniósł spojrzenie na swojego kumpla, który wpatrywał się w nich oboje, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Nigdy nie był przecież świadkiem okazywania uczuć pary, dlatego tym bardziej zszokowało go zachowanie przyjaciela. Mógł przysiąść, że Draco jednak wciąż czuł coś do Hermiony. Zaczynał nawet myśleć o tym, że ta dwójka wpadła w jakiś spisek, ale to, co teraz uczynił Malfoy skutecznie wyprowadziło go z błędu.

- To może ja...

- Zaraz, Diable - blondyn podniósł się z jękiem, chowając twarz w dłoniach. Głos miał zużyty i zachrypnięty. Jednak doskonale zrozumiał przekaz od ojca. Na zbyt dużo sobie pozwalał. - Zaraz znajdziemy twoją narzeczoną. Ast, zrobiłabyś nam kawy?

Greengrass patrzyła na niego zagadkowym wzrokiem, nawet się nie ruszając. Mógł wyczuć jej myśli i ledwo wykrywalny strach, że może zmienił zdanie, co do nich. Pokręcił głową, dając jej znak, że to był tylko bezmyślny wyczyn, nic więcej. Odetchnęła z ulgą i podnosząc się, posłała im swój firmowy uśmiech. Pokazał Blaise'owi, by przenieśli się z podłogi w holu do salonu.

- O co się pokłóciliście, że aż wybiegła z mieszkania, zamiast po prostu wywalić ciebie? - zapytał, sięgając po whiskey. Machnął butelką w kierunku przyjaciela, ale ten odmówił, kuląc się w fotelu. Wyglądał, jak kupka nieszczęścia.

- Wywalił mnie.

Malfoy posłał mu przerażone spojrzenie.

- Jak to cię wywalił? Zrobiłeś coś nie tak?

Zabini pokrótce opowiedział mu całą historię, nie pomijając jednak żadnych szczegółów odnośnie kłótni z narzeczoną. Astoria przyniosła parującą kawę i położywszy ją na szklanym stoliku, zakomunikowała, że idzie spać, ale jeśli ślizgoni będą potrzebować jej pomocy, mają ją obudzić. Zostawiła szybki całus na czole narzeczonego - podejrzewał, że dlatego, by zmylić Blaise'a i zniknęła w sypialni, zamykając za sobą dwuskrzydłowe drzwi. Blondyn przecierał zmęczony twarz, ale kawa skutecznie go pobudzała. Myślał intensywnie i choć przejrzał większość scenariuszy, właściwy nie mógł się ukryć.

- Weasley jest u Granger.

- Skąd mam to wiedzieć? - czarnoskóry zaciskał palce na filiżance tak, że Malfoy obawiał się, że zaraz pęknie w jego dłoniach. A nie mogła pęknąć. To była jedna z zachowanych zastaw Narcyzy. Ta na - jak to jej matka ją określała - pospolite spotkania. Ta droższa, którą wyciągano głownie na spotkaniach z Czarnym Panem, spłonęła wraz z dworem.

- Zadzwoń do niej.

- Nie odbierze...

- To zadzwoń do Granger, jełopie.

Blaise posłał mu spojrzenie cierpiętnika.

- Boję się, że powie mi, że jej tam nie ma - jęknął i nagle popatrzył na niego z nadzieją. Draco poczuł, jak powietrze ulatuje z jego płuc. Pokręcił gwałtownie.

- Nawet. O. Tym. Nie. Myśl.

- Proszę...

- Nie - warknął, pozwalając, by przerażenie zagotowało w nim krew. Miał zadzwonić do Granger? I co dalej? Poczekać, aż jego ojciec wyśle śmierciożerców? Tak nie chciał ryzykować. To w ogóle cud, że Lucjusz nie odkrył smsów, które wymienili. Chociaż z drugiej strony... Twój ojciec tak bardzo gardzi mugolską technologią, że może jeszcze nie wie, co to telefon.

Nie kuś mnie.

Nie pomożesz przyjacielowi?

Jęknął i podniósł się, by poszukać komórki. Zabini uśmiechnął się z ulgą i poczekał, aż blondyn znajdzie urządzenie, wybierze numer Granger i zda mu sprawowanie. Tymczasem drugi ślizgon nie był tak pozytywnie nastawiony do całej tej sytuacji. Zaciskał nerwowo palce, słuchając, jak w głośniku pobrzmiewa sygnał i modląc się, by w zasadzie kasztanowłosa nie odebrała.

- Tak?

Wstrzymał oddech, jak zawsze, gdy słyszał jej głos. Napotkał zdziwione spojrzenie przyjaciela, więc odwrócił się od niego, przymykając oczy i czując, jak jego serce wykonuje nagły zryw.

- Granger?

W drugiej stronie zapadła cisza, jakby Gryfonka zastanawiała się nad odpowiedzią. Wiedziała, że dzwoni, ale mimo to odebrała. Dlaczego? Merlinie, jakie to wszystko skomplikowane, pomyślał, odciągając koszulkę od szyi. Nagle przyszło mu do głowy, że Blaise mógł zobaczyć rany. Zamarł, by następnie ruszyć do sypialni po jakąś bluzę. Dziewczyna nadal milczała, ale słyszał jej oddech. Czego ona się spodziewała? Że wyzna jej coś przez telefon?

Że w ogóle coś jej wyzna?

- Dzwonisz w sprawie Ginny?

Wzniósł oczy do nieba, dziękując mu, że jednak dziewczyna potrafiła się domyślać. Naciągnął na siebie bluzę, poprawiając kaptur i wracając do salonu.

- Tak. Chcę wiedzieć, czy jest u ciebie, bo mam tutaj nalot przerażonego narzeczonego.

- Przerażony narzeczony jest palantem...

- Wiem.

- ... jak wszyscy faceci - dokończyła, a on mimowolnie uśmiechnął się. Ach tak?

- Palantem według ciebie jest ktoś, kto troszczy się o drugiego człowieka i stara się go chronić? - zapytał, nie wierząc, jak gładko te zdanie przeszło mu przez gardło.

- Może sobie troszczyć i chronić, ale nie ma prawa wyżywać się na innych - usłyszał nikłe prychnięcie należące zapewne do rudowłosej. A więc Granger miała ustawione na głośnomówiące? I w dodatku myślała, że wszystkie jego kwestie sprowadzały się do Blaise'a i Ginewry. Zgrzytnął zębami, kątem oka widząc, jak Zabini macha mu niecierpliwe ręką. Pokazał mu środkowy palec.

- Słyszę, że ruda małpa tam jest - odezwał się niemiło. Kumpel opadł na fotel, oddychając z ulgą. Przewrócił oczami, mając już w nosie tę wieczystą miłość Blaise'a.

- Mamy rudą małpę i blond fretkę. Możemy założyć zoo - głos Granger był zimny i cyniczny. Oblała go wściekłość, jak zawsze gdy nie rozumiała jego pobudek. Jego dłoń miażdżyła telefon, gdy ruszył do okna, by zawiesić wzrok na panoramie miasta.

- Albo klinikę dla emocjonalnie niedojrzałych - odparował - bo zarówno ty, jak i twoja przyjaciółka, macie najebane w łbie.

- Smoku, uważaj...

Zignorował ostrzeżenie przyjaciela, słysząc w tle wyzwiska rudej. Granger natomiast milczała.

- Co? Zabrakło ci ripost? - odezwał się po kilku minutach ciszy.

- Nie - odpowiedziała natychmiast. - Po prostu za dużo czasu już na ciebie zmarnowałam.

I rozłączyła się, pozostawiając Dracona w emocjonalnej rozsypce. Spojrzał na ekran, na jej zdjęcie, którego nie mógł usunąć. Na jej uśmiech i błyszczące oczy. Zalała go furia, nienawiść do ojca i do samego siebie. Znowu zjebałeś, mówił w myślach, zaciskając szczęki.

Nic nie potrafisz zrobić dobrze.

- Smoku?

Przymknął oczy i odetchnął głęboko, wkładając swoją codzienną maskę. Odwrócił się do przyjaciela i podszedł, by klepnąć go po plecach.

- Problem narzeczonej rozwiązany. Teraz czas na problem z pracą.

➳➳➳

Pukanie do drzwi przerwało jej czytanie. Zamarła i spojrzała w stronę holu zdziwiona, a Pies leżący na jej kolanach podniósł łepek. Owczarek niemiecki jeszcze nieufny, leżał na grubym dywanie niespokojnie drzemiąc. W kominku wesoło huczał ogień, ocieplając jej zmarznięte ciało i serce.

- Czyżby Hermiona zostawiła otwartą furtkę? - zapytała zwierzaków i podniosła się, opatulając pledem. Tak zawinięta ruszyła do drzwi, do których ktoś zapukał ponownie. - No już, już.

Zerknęła przez szybkę i przewróciła oczami, widząc tak dobrze jej znaną czerwoną czapkę z pomponem.  Chłopak zobaczył ją i zrobił smutną minę, naciskając na klamkę. Nie otworzyła tylko oparła się o drzwi.

- Czego chcesz? - zawołała, obserwując, jak Blaise przybliża się i przyciska nos do szybki.

- Ninuś, przepraszam cię.

- Przeprosiny przyjęte - wzruszyła ramionami i już miała odejść, gdy Blaise przyłożył w drzwi.

- Wiewiórko, nie gniewaj się na mnie, już wszystko naprawiłem, dostałem pracę i obiecuję, że już nigdy nie powiem nic złego o twoich rodzicach.

To wyznanie zdziwiło ją, ale nie dlatego, że się kajał. Tylko dlatego, że wywalili go wczoraj, a on komunikował, że już ma nową robotę.

- Znalazłeś pracę? Gdzie?

- U Malfoy'a.

U Malfoy'a? On też? Co to Malfoy stał się jakimś urzędem pracy? Co on nie miał żadnych wykwalifikowanych pracowników, tylko zatrudniał kogo popadnie?

- Ninuś... proszę.

- Nie - odpowiedziała, chcąc wrócić już do książki, gdzie Darcy był jej ideałem i nie był palantem próbującym wbić głowę w drzwi jej przyjaciółki.

- Nin...

- Idź sobie. Masz cierpieć.

- Ale...

- Skończyłam.

Odwróciła się i odeszła, wracając do swojej lektury.

➳➳➳

Nawet się nie denerwowała. Serce nie tłukło się w piersi, a nogi nie mrowiły, nie mogąc się doczekać. Po dawnej postawie nie było śladu, jakby jedna rozmowa telefoniczna była w stanie wymazać wszystko, co dobre. Skończyła się tamta droga. Tamten most runął. Stała teraz po drugiej stronie kanionu.

Odgarnęła zabłąkany kosmyk włosów, widząc w zniekształconym odbiciu swoją mamę. Przystanęła, wpatrując się w swoje zaczesane włosy, spięte w biurowy splot, nadający jej wygląd ułożonej sekretarki. Parę kosmyków wyszło ze spinki i teraz kręciło się na wszystkie strony. Założyła je za ucho, zahaczając palcem o drobne kolczyki. Przygładziła szarą marynarkę, pod którą kryła się biała koszula w prążki. Sprawdziła, czy spódnica jej się nie podwinęła i zaciskając palce na swojej nowej teczce zapukała do drzwi. Te po chwili otworzyły się, a przed skromnym, dębowym biurkiem siedziała ostatnia osoba, którą myślała tu zobaczyć.

- Blaise?

- Dzień dobry, panno Granger - wystylizowany Zabini podwinął leciutko swoją nieskazitelną koszulę i spojrzał na zegarek. - Pięć minut spóźnienia.

- Co ty tu robisz?

- Pan Malfoy czeka w swoim gabinecie. Proszę uważać, ma dzisiaj kiepski nastrój.

- Jak zwykle - mruknęła, rozglądając się po biurze. Miało ciemnozielone ściany, czarne, połyskujące regały, na których piętrzyły się dokumenty i dziwne magiczne urządzenia. Biurko stało na samym środku, przed oknem okutym w aksamitne zasłony. Spuściła wzrok i trąciła czarnym kozakiem papierek leżący na idealnie wypastowanym parkiecie. Podniosła wzrok na ślizgona, który pięknym piórem zaznaczał coś na pergaminie. - Zostałeś sekretarzem wiceministra?

Podniósł na nią wzrok i mruknął zawadiacko, po czym wrócił do pisania. Hermiona uśmiechnęła się i pokręciła głową, myśląc o tym, co zrobił Malfoy dla przyjaciela. Załatwił mu pozycję, o której nawet ona nie śniła. Choć w świecie mugoli sekretarki nie były wysoko cenione, to tutaj w Ministerstwie sekretarz zawsze był prawą ręką człowieka, u którego pracował. Więc Blaise Zabini został prawą ręką wiceministra. Był na wyższej pozycji niż ona, która była tylko pracownikiem Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, w nowo utworzonej sekcji: Kontrola Praw i Bezpieczeństwa Skrzatów. Miała szansę na przewodniczącą, ale jej mentorka powiedziała, że najpierw muszą sprawdzić, czy da radę. Prychnęła. Polityka. Blaise od razu na sekretarza, a ja muszę coś udowadniać.

Ruszyła do drzwi po prawej, ciężkich dwuskrzydłowych z srebrnymi klamkami. Niepewna, czy powinna zapukać, po prostu je otworzyła - musiała włożyć w to całą swoją siłę i weszła do środka, a jej wzrok zatrzymał się na postaci siedzącej przed biurkiem wiceministra. Krew odpłynęła jej z ciała, gdy syn i ojciec odwrócili się w jej stronę, patrząc na nią ze zdziwieniem. Lucjusz Malfoy po chwili posłał jej uprzejmy uśmiech, a Dracon pochylił się nad stołem, zaciskając usta.

- Panno Granger, cóż za spotkanie.

Czasem wprost nie mogła uwierzyć, że ten szarmancki człowiek mógł być takim okrutnikiem. Nie wiedząc, co zrobić wyprostowała się lekko, zaciskając palce na klamce i uśmiechając się do starszego mężczyzny.

- Panie Malfoy, miło pana widzieć - jej mama byłaby z niej dumna. Nawet dygnęła stosownie. -  Przepraszam, nie wiedziałam, że przeszkadzam.

- Ależ nie, niech pani nie przeprasza, ja właśnie wychodziłem - nawet nie ruszył się z ciężkiego krzesła. Wciąż wpatrywał się w nią z uśmiechem, ale jego oczy były zimne. - Ma pani jakąś sprawę do Draco?

Musi podpisać moje podanie o pracę. Coś jej jednak mówiło, że lepiej by było, gdyby tego nie mówiła. Teatralnie wręcz zerknęła na teczkę i otworzyła ją.

- Astoria wpadła na chwilę do kawiarni i prosiła mnie o przekazanie tych dokumentów, bo akurat wybierałam się do Ministerstwa, ponieważ Pansy z kolei prosiła mnie, bym zaniosła jej raporty - wytłumaczyła, gdy były śmierciożerca podniósł brew. - Więc jeśli mogę...

- Tak, tak, proszę - Lucjusz podniósł się, wpatrując w syna, który nie patrzył na nikogo, zawzięcie czytając jakiś papier. - Ciekawe, Draco, naprawdę ciekawe.

Syn spojrzał na niego gwałtownie.

- Ta część o winie. Astorii by się spodobało, mnie zresztą też - kolejny uśmiech. Dracon wstrzymał oddech, aż w końcu uśmiechnął się sztucznie i też wstał.

- Widzimy się na obiedzie?

- Oczywiście, synu. Mam nadzieję, że Astoria nie będzie całymi dniami siedzieć w kuchni.

Cała trójka wiedziała, że Ast ma katering, ale nikt tego nie skomentował. Lucjusz chwycił swój płaszcz i ruszył w kierunku Hermiony, która nagle zastygła. Poczuła nikły ból głowy.

Myśl o powrocie do domu.

Nie chcesz tu być.

Nie chcesz mieć nic z nim do czynienia.

Jej myśl popłynęła do Psa i mimowolnie się uśmiechnęła. Myślała o tym, jak bardzo się cieszy, że nie musi pracować w Ministerstwie i jak bardzo się cieszy z tego, że ma w domu futrzastego przyjaciela.

- Panno Granger, miło było panią spotkać.

- Z wzajemnością, panie Malfoy - patrzyła, jak pochyla się i całuje jej dłoń. Po chwili drzwi trzasnęły, a ona usłyszała, jak żegna się z Blaisem. Ból głowy ustał i mimowolnie odetchnęła z ulgą. Jej wzrok pobiegł do wymęczonego chłopaka, który gniótł w dłoni przycisk do papieru. Podeszła i usiadła na miejscu, na którym jeszcze przed chwilą siedział Senior. Wyjęła swoje podanie i umowę, i podała ją Draconowi. Ten się ocknął, patrząc na nią z niekłamanym podziwem.

- Onieśmielasz mnie swoją inteligencją, Granger - uśmiechnął się do niej, bawiąc się szklanym przedmiotem. Od dwóch miesięcy nie odezwał się do niej tak swobodnie. Mimowolnie zrobiło jej się gorąco. Nie gap się tak na niego.

- Twój ojciec nie wie, że tu pracuję? - odezwała się zaniepokojona, patrząc, jak składa na jej dokumencie zamaszysty podpis.  - Co jeśli mnie tu zobaczy?

- Mój ojciec nie ma prawa pojawiać się w Ministerstwie - odpowiedział spokojnie, nagle odzyskując swoją siłę. Wyprostował się. - Dzisiaj to był wyjątek, uzyskał zgodę Ministra i moją, bo nie ma też prawa przesyłać wiadomości przez sowę, a musieliśmy porozmawiać o Malfoy Manor. Kończą budowę.

- Szybko - powiedziała tylko.

- Ta - mruknął, wpatrując się w swoje pióro. - Ojciec chce, byśmy z Ast się tam przenieśli.

- A ty nie chcesz mieć z tym dworem nic wspólnego - zgadła, o czym poinformowało ją kolejne zdumione spojrzenie. Popatrzył na nią, myśląc intensywnie, po czym pokręcił głową.

- Gdybyś w innych sprawach też zdała się na swoje przypuszczenia...

- O co ci chodzi? - naskoczyła go cała zjeżona.

- O to, że powinnaś iść pracować, a nie się obijać - warknął, oddając jej papier. - No już, Granger. Nie mam dla ciebie całego dnia.

➳➳➳

Stół wyglądał tak, jak powinien wyglądać. Ciężki, ciemno zielony obrus zwisał ze stołu, na którym stała srebrna zastawa i dwa szykowne, misternie splecione świeczniki. Po środku Astoria postawiła wazon z czarnymi różami, a wynajęta na ten czas służka ostrożnie wniosła wazę z parującą zupą.

- Postaw to tutaj - Greengrass rozejrzała się, upewniając się, że salon nieskazitelnie lśnił. Przygładziła swoją zieloną suknię, wpatrując się w narzeczonego, który właśnie wszedł do pokoju. Skrzywiła się. - Nie rób tego.

Draco podszedł do komody, wpatrując się w swoje odbicie w szybie. Poprawił czerwony krawat, wzruszając ramionami.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi - mruknął, zerkając na Nadię, która właśnie rozkładała kieliszki. Była bardzo ładna, ale bardzo malutka. - Myślisz, że ojciec weźmie ją za skrzata?

Służka spłoszyła się, myśląc, że Malfoy sobie z niej żartuje. Była mugolaczką i jedyne o czym teraz myślała to o tym, że zatrudniła się u dziwnych ludzi. Wszędzie wszechobecna była zieleń.

Dzwonek zadzwonił do drzwi. Draco podskoczył i wbrew swojemu postanowieniu, zdjął krawat, wrzucając go do szuflady. Poprawił kołnierz i wyprostował się akurat wtedy, gdy jego ojciec wszedł do salonu, trzymając w dłoniach butelkę wina.

- Draco.

- Ojcze.

Służka skrępowana odebrała butelkę, a Senior posłał jej długie, zagadkowe spojrzenie. Zanim jednak cokolwiek skomentował, Astoria zaproponowała, by zasiedli do stołu. Sama machnęła różdżką, a waza odkryła się, pozwalając, by magiczna chochla porozlewała porcję. Draco poprawił się na krześle, ostrożnie wąchając zupę.

- Co to?

- Zupa rybna - odpowiedział za Ast jego ojciec, biorąc jedną łyżkę. - Wyśmienicie podana, Astorio. Taka żona to skarb w oczach męża.

Jasne. Zwłaszcza, gdy zna najlepsze kateringi w mieście.

Jego narzeczona pięknie się zarumieniła, bawiąc się machinalnie naszyjnikiem, który jej kupił. Miał pięknie osadzone w srebrnym splocie szmaragdy, idealnie komponujące się z jej oczami. I choć biżuteria bardzo mu się podobała, rzygał już tą całą zielenią. Najchętniej wykreśliłby ten kolor z życia, ale potem przypominał sobie, że wbrew pozorom to był ulubiony kolor Granger. Tyle, że ona lubiła życiodajny, soczysty zielony odcień, a nie ciemne barwy Slytherinu.

Nadia przybiegła cicho i zaczęła rozlewać wino. Dracon modlił się w duchu, by nie rozlała ani kropelki i przypatrywał się uważnie ojcu, gotów zareagować.

- Właśnie tak powinno być - odezwał się Lucjusz, odbierając od dziewczyny napełniony kielich. Odprawił ją kiwnięciem palca, a ona zaczerwieniła się i zaczęła wycofywać. - Arystokracja przy stole, mugolstwo usługujące im.

Mina służki jasno mówiła o tym, że miała ich za czubków. I że chociaż Astoria dawała jej sto funtów za godzinę, następnym razem ominie ten dom szerokim łukiem.

Ślizgon odłożył łyżkę i wytarł ostrożnie usta, by następnie wziąć w dłonie kieliszek. Uniósł go, patrząc w oczy narzeczonej.

- Za spotkanie w rodzinnym gronie - odpowiedział tak czysto, że sam uwierzył w to, co mówi. Pozostała dwójka chwyciła naczynia i upiła łyk wina. Było paskudne. Cierpkie i gorzkie, zupełnie, jak Lucjusz. Dracon przełknął je, już wyobrażając sobie, jak wylewa zawartość butelki do zlewu.

- Czy Granger spełnia się w swojej nowej pracy, Draconie?

Zakrztusił się. Greengrass zamarła z kawałkiem ryby na uniesionym widelcu i spojrzała przerażona na narzeczonego. Draco tymczasem odchrząknął i uśmiechnął się.

- Skąd mam wiedzieć?

- Och, nie wiem - Lucjusz uśmiechnął się, biorąc do ust długiego szparaga. - Wydaje mi się, że podpisałeś dzisiaj jej umowę.

Krew odpłynęła mu z twarzy. Jakim cudem się dowiedział? Patrzył w oczy, które nienawidził, które odziedziczył i których się wstydził. Lucjusz zamieszał wino w kielichu, a Astoria ostrożnie odłożyła sztućce, patrząc z przestrachem na narzeczonego.

- Naprawdę masz mnie za takiego głupca? Naprawdę myślałeś, że nie zauważę - potworne zimno rozlało mu się po ciele. Jego ojciec uśmiechnął się smutno i pokręcił głową rozczarowany zachowaniem syna. - Zdradziło cię twoje ciało. Te uderzenia gorąca i ten puls niebezpiecznie przyspieszający. Poza tym... moi ludzie cię śledzą. Wieczorne spacery z Granger i nagłe jej pojawienie się w Ministerstwie. Ktoś mi doniósł, że sprzedaje swoje prawa do kawiarni. Ciekawe... dlaczego? Co ją do tego skłoniło?

Milczał, czując zimny pot spływające mu po plecach. Ast złapała go pod stołem za dłoń i mocno ścisnęła, ale był to gest pusty, nie niosący pomocy. Bo cóż mogła zrobić?

- Jednak to było dla mnie za mało, by brać sprawy w swoje ręce. Może naprawdę nie mogłeś wytrzymać bez niej, a może przez przypadek na siebie wpadaliście. Byłem bardzo ciekawy, o czym tak rozmawiacie. Nie chciałbym, byś wszedł na niebezpieczne tematy. Próbowałem znaleźć sposób, by poznać twoje lub jej myśli, ale tak je strzegliście, że się srodze zaniepokoiłem.

Przymknął oczy, nie chcąc patrzeć mu w oczy. Wiedział, że przegrał. Czekał tylko na ostateczny ruch.

- Ale dzisiaj panna Granger wspomniała o czymś, o czym wcześniej nie wiedziałem. I tutaj zobaczyłem swoją szansę. Pojawił się w głowie plan. A gdy go zrealizowałem, dowiedziałem się, jak inteligentna jest panna Weasley...

Podniósł głowę. Co miała do tego Ginny? Merlinie, nie... zacisnął dłonie, czując jak strach przyprawia go o dreszcze.

- Zdumiewający spryt i umiejętność kalkulowania. Wiesz, co powiedziała dzisiaj pannie Granger? Co jeśli Lucjusz zmusił Dracona do bycia z Ast? Co jeśli zagroził mu, że cię skrzywdzi, dlatego Draco stara się trzymać cię na dystans?

Astoria jęknęła, chowając twarz w dłoniach, ale on nie czuł już nic. Dygotał tylko, nie mogąc wykrzesać z siebie żadnej reakcji. Lucjusz uśmiechnął się i upił łyka.

- Nie zapytasz, skąd to wiem? Nie zapytasz. Nawet nie pomyślałbyś o tej jednej słabej stronie swojego planu. O tym świadku, który nie umiejąc mówić, zdradził mi więcej, niż wy. Zapomniałeś o kimś - Senior ciągnął niewzruszony. - O jednej istocie, która nie potrafi chować umysłu i która była świadkiem waszych rozmów, a także rozmów z panną Weasley. O istocie, którą mogę zabić, sprawiając ci jeszcze większy ból, niż gdybym zabił Granger. Bo gdybym zabił, przestałaby istnieć i nic by nie czuła. Nie mógłbym ją skrzywdzić, byś i ty cierpiał. Ale gdybym zabił coś, co twoja urocza szlama kocha nad życie i gdybym zostawił to zakrwawione i martwe u progu jej drzwi... czyż nie pękło by jej serce? I czy ty nie umarłbyś w agonii, widząc, jak ona umiera dzień po dniu?

Uśmiechnął się paskudnie, a Draco poczuł, że serce spada mu na dno żołądka, gdy dotarł do niego sens słów. Ojciec sapnął rozbawiony.

- Może i jesteś mądry... Może i jesteś sprytny... Ale nie jesteś okrutny. A tylko okrutnicy potrafią przewidzieć wszystkie scenariusze.

Dalej nie słuchał. Zerwał się od stołu, łapiąc za różdżkę i rzucając się do drzwi. Usłyszał krzyk Astorii i śmiech ojca, gdy wybiegł na klatkę schodową, i nie zastanawiając się, obrócił się na pięcie, po raz kolejny nie zważając na niebezpieczeństwo tak szybkiego zrywu. Tym razem jednak sprzyjało mu szczęście, bo teleportacja udała się i po chwili cały i zdrowy wylądował przed bramą Gryfonki.

Ciszę przerwał wysoki krzyk.

- Granger! - wrzasnął, łapiąc za kraty furtki i potrząsając nią. Zatelepała się, ale nie otworzyła, powodując jego dodatkową wściekłość. Kolejny krzyk. Warknął i jednym susem wspiął się na furtkę i ją przeskoczył. Chodnik był śliski. Przewrócił się, a w kostce zapulsował mu ból. Wstał, nie otrzepując się ze śniegu i ruszył biegiem na tyłu domu.

Coś poruszyło się przy choinkach po lewej strony. Nie zastanawiając się rzucił w nie drętwotą, ale cień był szybszy. Załopotał i zniknął. Drugi cień otarł się o jego policzek. Obrócił się wokół własnej osi, wytężając wzrok. Niczego nie zobaczył. Cofnął się i trzymając różdżkę w pogotowiu, pobiegł za dom.

Tarasowe drzwi były otwarte, ze środka światło wylewało się na zewnątrz. W progu stały dwie dziewczyny, przerażone, tulące się do siebie, ale trzymające wysoko różdżki. Jedna z nich rzuciła w Dracona zaklęcie, gdy wypadł za zakrętu, ale zręcznie je odbił, wchodząc w krąg światła. Granger otworzyła szeroko przerażona oczy, a przez twarz przebiegł jej cień ulgi. Podobne odczucia miał chłopak, który zatrzymał się przy schodkach i rzuciwszy szybkie spojrzenie na Ginewrę spojrzał na wycieraczkę. Supeł w żołądku zacisnął się, gdy dotarło do niego, na co patrzy. Przymknął oczy, zaciskając drżące wargi.

Za sobą usłyszał świst. Obrócił się gwałtownie, rzucając zaklęcie.

- Weasley, weź ją do środka!

Cienie z przejmującym szumem przemykały od drzewa do drzewa.  Starał się je policzyć, ale po dwudziestu nie wiedział już, czy to parę porusza się tak szybko, czy jest ich coraz więcej. Machnął różdżką, wznosząc barierę ochronną, kątem oka widząc, że obie kretynki wciąż są narażone na atak. Rzucił im wściekłe spojrzenie.

- Powiedziałem: do środka, głupie baby!

Granger ocknęła się i podwinęła rękawy. A potem jak gdyby nic przeszła przez martwego psa i stanęła u boku blondyna.

- Co ty robisz? - zapytał przez zaciśnięte zęby, rozglądając się na boki. - Wracaj do środka.

- Ani mi się śni - odpowiedziała zimno i po chwili wyczuł, że Ginewra staje po jego prawej stronie. Stworzyli trójkąt, odwracając się do siebie plecami i próbując przejrzeć oczami ciemność.

A potem zaczął się atak.

Fioletowe promienie pojawiły się z każdych stron, najpierw dziesięć, potem dwadzieścia, aż w końcu było ich tyle, że nie mieli czasu odpowiedzieć atakiem. Czuł, jak zaklęcia, których nie dał rady odbić, słabną pod wpływem bariery, którą nałożył, ale i tak tn mu ramiona i łydki. Pot zalał mu oczy, kątem oka widział, że Granger dostała w twarz, która spuchła i zrobiła się zielona. Ginny twardo odbijała zaklęcia, a nawet czasem udało jej się rzucić jakąś klątwę. Dobra jest, pomyślał.

Atak, jak się zaczął, tak się skończył. Nagle wszystkie promienie zniknęły, ponownie zostawiając ich w ciemności, gdy rozglądali się zmęczeni, próbując przejrzeć pozycję wroga.

- Ona i tak umrze.

Podskoczył, gdy głos rozległ się w jego głowie. Spojrzał na Granger, która przerażona spojrzała na niego. Przetarła twarz, a ręka trzymająca różdżkę, zadrżała.

- Wiesz, co musisz zrobić. Kolejny atak będzie jeszcze silniejszy. Zabiją ją. Ją i Weasley. Ciebie oszczędzą.

Zacisnął zęby, próbując nie słuchać głosu ojca.

- Poświęcisz ukochaną i przyszłą żonę swojego przyjaciela w imię dumy?

Cisza, jaka po tym zapadła, paliła mu uszy. Jego ojciec miał rację. Nie mógł uciec, nie miał wyboru. Przymknął oczy, próbując zrozumieć jego intencje. Przejrzeć plany. Nie potrafił. Nie był okrutnikiem.

- Zostańcie tutaj. Pójdę się rozejrzeć.

- Nie pozwo...

- Granger, zostań tutaj. Albo idźcie do domu. Zaraz wracam.

Ruszył  w ciemność, wiedząc, że gdziekolwiek pójdzie i tak go znajdzie. Śnieg skrzypiał mu pod nogami. Wpatrywał się w tę biel, zauważając, że nie było żadnych śladów. Jak gdyby nic się nie wydarzyło.

Ojca znalazł za murem z choinek. Kaptur zasłaniał mu twarz, ale blade usta były widoczne w półmroku. Wyglądał, jak śmierciożerca. Był nim.

Zawsze.

- Myślałem, że jesteś mądrzejszy.

- Czego chcesz?

Ojciec wysunął z peleryny dłoń, pokazując mu szmaragdową karafkę. Wpatrywał się na perłowo mleczny płyn w środku, czując, jak ostatnia deska ratunku tonie razem z nim. Oto doszedł do tego momentu w swoim życiu, w którym miał umrzeć w imię miłości. Dokładnie tak, jak powiedział mu kiedyś ojciec. Miłość prowadzi do śmierci. Nienawiść do władzy i wieczności. Przymknął oczy, nagle myśląc o Astorii, o tym, czy czeka na nich, denerwując się. Czy skontaktowała się z Pans i co zrobi, gdy go zabraknie. Czy będzie na tyle inteligentna, by zrozumieć, co się stało? A co z Granger? Czy zapłacze nad jego losem? Czy Ginny wybaczy Blaiseowi?

- Czy jest...

- Nie - przerwał mu ojciec. - Twoje życie, albo jej. Wybieraj.

Przymknął oczy, czując pod powiekami łzy.

- Obiecaj mi, że nic jej nie będzie. Złóż Wieczystą Przysięgę.

Lucjusz Malfoy spojrzał na niego nieprzenikniony, a potem rozglądnął się na boki.

- Nie mamy świadka.

- Więc obiecaj na honor matki.

Drgnął, jakby sama wzmianka o żonie zabolała go do żywego. Dracon nie potrafił zrozumieć. Jego ojciec kochał Narcyzę, kochał ją z całego serca. A mimo to pozwolił jej umrzeć. A może nie mógł jej uratować? Może śmierciożercy źle wykonali rozkaz? I dlatego ta akurat garstka została złapana, wtedy, w jaskini. Za karę.

- Obiecuję na honor mojej żony, że Granger nie spadnie włos z głowy - powiedział zimno Lucjusz, wyciągając w jego stronę dłoń z flakonikiem. Dracon wpatrywał się w zawartość, myśląc o tym, czy to boli i czy kiedyś, ktoś dowie się prawdy. Przełknął ślinę i chwycił flakonik, wyjmując kryształową zatyczkę i przykładając do ust. Pachniała kokosem. Jego ukochanym kokosem. Jego ukochaną Granger.

Uśmiechnął się, czując, że łzy płyną mu po policzkach. A potem przechylił buteleczkę i wypił zawartość.

➳➳➳

- Draco!

Hermiona wybiegła na dwór i nie bacząc na nic, rzuciła się na szyję Malfoy'owi. Nie panowała nad tym. Bała się, jak cholera, myślała, że nigdy już go nie zobaczy. Serce waliło jej, jak oszalałe. Prawie się popłakała, gdy poczuła jego dłoń na plecach. Po chwili już się odsuwała, zażenowana ocierając łzy.

- Przepraszam, to z emocji.

- Nic się nie stało, Granger - odpowiedział uprzejmie i zapatrzył się na niewielki zbitek sierści leżący na wycieraczce. - Tak mi przykro.

Hermiona spojrzała na zwierzę, czując smutek ogarniające jej ciało. Trzeba było go gdzieś pochować. Przy wiśni, by na wiosnę kopczyk pokrywał się różowymi płatkami. Słyszała, że w salonie Ginny rozmawia przez telefon z Blaisem i płacze. Chyba się pogodzili. Westchnęła. Szczęście w nieszczęściu. Odwróciła się w stronę Malfoy'a, który rozglądał się na około. Poczuła niepokój.

- Co się stało?

- Śmierciożercy - wyjaśnił, skubiąc swoją różdżkę. - Mój ojciec zdradził ich kryjówkę aurorom. Część z nich uciekła i postanowiła w akcie zemsty zaatakować ciebie i Weasley'a. Ojciec mnie ostrzegł, dlatego ruszyłem bez wahania tutaj, alarmując też Brygadę. Zjawiła się i pochwyciła wszystkich, dlatego atak ustał. Dlatego zabili ci psa. Chcieli się zemścić. I pewnie zabiliby też Weasley.

Przerażenie odebrało jej mowę, gdy uświadomiła sobie, co mogło się stać, gdyby nie Draco. Mogły umrzeć.

- To straszne... - wyszeptała w końcu, patrząc w jego stalowe oczy. - Jak dobrze, że się pojawiłeś... Draco, przecież nie musiałeś...

- Jestem wiceministrem, Granger, ja muszę dbać o bezpieczeństwo czarodziei - odpowiedział z mocą. - Już nikt nie będzie nas niepokoił.

- Trzeba zawiadomić Pansy.

Pokręcił głową.

- Nie wolno jej narażać na stres. Powiemy jej po rozwiązaniu.

Miał rację, ale raźniej by się czuła, gdyby szefowa aurorów się dowiedziała. Poczuła, jak dopada ją zmęczenie. Chciała się położyć i zasnąć. To był ciężki dzień. Jej praca była bardziej wymagająca niż prowadzenie kawiarni, musiała się skupiać i orientować w czarodziejskim prawie. Mimo, że to znała to wszystko na pamięć z lat szkolnych, i tak czytała wszystko od nowa, by być pewna, że niczego nie łamie i niczego nie przegapia. W dodatku jeszcze ten atak... Jej wzrok padł na biedne zwierzę. Westchnęła i podeszła do owczarka, kucając i głaszcząc go po zimnym pysku.

- Taka szkoda tego pieska - wyszeptała, czując łzy pod powiekami. - Przybył tutaj znaleźć dom, a spotkało go takie nieszczęście.

- Domyślam się, co czujesz - powiedział Draco z mroku.

- Bardziej się martwię o Ginny. Przywiązała się do tego zwierzaka.

- Do Weasley? A co ona ma... Och - Malfoy zdziwiony przykucnął obok niej, wpatrując się w psa. - Granger, myślałem, że to twój.

Poczuła, jakby grunt osuwał się jej spod nóg. Przymknęła oczy, próbując wyobrazić sobie, że to samo spotkało Psa. Nie dała rady, ból był nie do zniesienia.

- Nie, Ginny znalazła go w lesie. Przyszła tu z nim, a chciał wyjść na dwór, więc go wypuściliśmy, by pobiegał. Widocznie śmierciożercy go pomylili. Usłyszałam tylko huk i gdy wyszłam... on leżał... Tak mi go szkoda... nie zasłużył sobie na to.

Blondyn kiwnął zamyślony, wciąż bawiąc się różdżką. Ich spojrzenia się spotkały. Posłał jej uśmiech, który wcale nie spowodował, że serce jej stanęło. To był bardzo uprzejmy uśmiech. Pełen bycia po prostu miłym człowiekiem.

- Dasz radę przyjść jutro do pracy? - zapytał.

- Tak - nie mogła go zawieść. Nie mogła zawieść skrzatów. Nie chciała znowu zamykać się w strachu. -  Przyniosę ci do przejrzenia zarys nowej ustawy. Wiem, że mam czas do końca miesiąca, ale nie mogłam się już doczekać spisania wszystkich pomysłów. Mam nadzieję, że część przejdzie, bo naprawdę zależy mi na poprawieniu bytu skrzatów.

Kiwnął głową i podniósł się.

- Muszę wracać do Ministerstwa. Trzeba zwołać radę. Nie mów nikomu, co się stało, ja się wszystkim zajmę. Pamiętaj, by nie fatygować Pansy.

- Dobrze. Draco?

- Słucham, Granger - spojrzał na nią zaciekawiony. Zachowywał się, jak automat. Myślami był już  w Ministerstwie. Nie chciała więc go dłużej zatrzymywać.

- Dziękuję ci. Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby nie ty.

- Drobiazg. Uważajcie na siebie. Może najlepiej będzie, gdy zaprosicie tutaj Blaise'a. Spokojnych snów, Granger.

Odszedł, a ona patrzyła na jego plecy. Zachowywał się tak inaczej. Był spokojniejszy, jakby wszystko sobie poukładał. Jakby podjął jakąś decyzję.

Co jeśli Lucjusz zmusił Dracona do bycia z Ast? Co jeśli zagroził mu, że cię skrzywdzi, dlatego Draco stara się trzymać cię na dystans?

Zerwała się z miejsca, biegnąc za chłopakiem.

- Draco!

Był już przy furtce, ale obrócił się, chowając dłonie do kieszeni. Spojrzał na nią, przyjaźnie pochylając głowę.

- Tak, Granger?

- Nasza rozmowa... pamiętasz, gdy szliśmy z Psem na spacer?

Kiwnął głową na znak, że pamięta.

- Powiedziałeś mi, że... na Sylwestra też mówiłeś... a dzisiaj rozmawiałam z Ginny i przyszło mi do głowy...

- Śmiało, Granger - zachęcił ją, słuchając uważnie. - Mów, co ci przyszło do głowy.

Kombinuj.

- Czy twój ojciec cię szantażuje? Czy wykorzystuje cię? Czy on cię tak ukarał, wtedy gdy widziałam krew?

Roześmiał się wesoło, jakby opowiedziała mu najlepszy żart na świecie. Co najgorsze, nie była to maska, nie była to sztuczność ani kłamliwa postawa. Śmiał się, jak najbardziej szczerze.

- Oj, Granger - otarł twarz, patrząc na nią wesoło. - Możliwe, że naprawdę wywarłem takie wrażenie, ale po prostu miałem mętlik w głowie. Widzisz... to nie jest tak, że nic do ciebie nie czułem.

Zamarła, wpatrując się w jego oczy i czując się dziwnie. Powiedział to tak swobodnie, zupełnie nie przygotowując ją na taką rozmowę. Kiwnęła głową, nie wiedząc co powiedzieć.

- Wyciągnęłaś mnie z dołu, w którym utknąłem, pomogłaś mi i bardzo cię polubiłem - ciągnął dalej, zaczynając chodzić w kółko. - Naprawdę mi na tobie zależało. Ale gdy Astoria wróciła... to było takie nie w porządku wobec ciebie, że cię tak zostawiłem. Jednak nasze rozstanie z Ast było takie gwałtowne, nieprzewidziane. Gdy ją zobaczyłem, zrozumiałem, że ona jest moją przyszłością.

Po raz kolejny przytaknęła, coraz bardziej się gubiąc. Skąd w nim nagle taka rozmowa? Chyba czytał jej w myślach, bo uniósł palec do góry.

- Chciałem wytłumaczyć, skąd moje dziwne zachowanie przez ostatni miesiąc. Miałem wątpliwości, przyznaję, zastanawiałem się, czy dobrze wybrałem. Między mną i Astorią pojawił się jakiś zgrzyt, co chwila sprzeczki, zauważyłaś, że się oddaliliśmy. Miałem wątpliwości. Dlatego tak się zachowywałem. Ale już wszystko jest dobrze i zrozumiałem, że to jednak Ast jest kobietą, z którą chcę spędzić życie. Więc proszę cię o wybaczenie, że zabawiłem się twoimi uczuciami.

To było takie nierealne. Stał przy niej i patrzył na nią przyjaźnie, jakby między nimi była relacja czysto zawodowa. Może tak właśnie było. Może powinna przyjąć jego taktykę. A jednak... coś jej się nie zgadzało.

- A co z tymi ranami?

Westchnął, przeczesując włosy.

- Pamiętasz te wszystkie manifestacje po wypuszczeniu mojego ojca z Azkabanu? No właśnie. Czarodzieje są niezadowoleni, że więzienie przebudowano na ośrodek. Że wszyscy przestępcy w zasadzie mają tam lepiej niż najbiedniejsza warstwa społeczna. Dlatego zastanowiliśmy się z Ministrem nad zastosowaniem specjalnych klątw karzących przestępców. Zgłosiłem się na ochotnika, ale to co wymyśliliśmy okazało się zbyt straszne. Poprosiłem ojca o radę, a ten, sama wiesz... zna mnóstwo klątw, więc to co wymyślił, było naprawdę brutalne. Już wszystko w porządku. Widzisz?

Pokazał jej swoje nieskazitelne nadgarstki i szyję, uśmiechając się pokrzepiająco. Nie wiedziała, co powiedzieć. Wszystkie jej teorie, teorie Ginny zostały zniszczone. Powiedział jej prawdę. Wyznał, co nim kierowało i odrzucił zarzut szantażu. Może i coś czuł, ale nie kochał jej. Nie wybrał.

- Rozumiem - odpowiedziała drewnianym głosem. - Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.

- Ja też - skrzywił się. - Nie chciałem sprawiać ci przykrości. Naprawdę bardzo mi przykro. Wybaczysz mi?

Kiwnęła głową, a on się pożegnał i po chwili już go nie było. Patrzyła na ślady jego stóp w śniegu, myśląc o wszystkim, co jej powiedział. Zgłupiała. Całkowicie zgłupiała. Ale teraz przynajmniej miała pewność.

Draco Malfoy został zmanipulowany. A Lucjusz Malfoy był sprytniejszy niż od początku sądziła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top