Czwarty

Dane, aktualizacje, fragmenty i hajta wszystko o Gdyby nie Ty, na moim Twitterze: twitter.com/romuphy

Jego dłonie wcale nie były zimne i szorstkie, ale miękkie i ogrzewające jej palce. Jego twarz wcale nie była wykuta z marmuru, nieprzenikniona i obca, jak gdyby nigdy jej nie znała. Jego oczy... jego oczy wyrażały to wszystko, czego tak rozpaczliwie szukała, to, czego jej brakowało i  to, za czym tęskniła. Jego oczy były takie, jakie pamiętała.

Porwał ją do tańca, gdy znikąd pojawiła się muzyka; delikatna, łapiąca za serce melodia, która bujała ją ukrytym smutkiem i nieoczywistą treścią. Mówiła o straconej miłości, o zagubieniu i niespokojnych nocach. Mówiła o rozczarowaniu i bezdennej rozpaczy. Mówiła o niej, ale miała wrażenie, że także o nim.

- Nie patrz tak na mnie - powiedział i po raz pierwszy od dawna nie usłyszała nienawiści i lodu, a miękkość pełną od uczuć.

- Jak?

- Tak, jakbyś nie widziała mnie  już bardzo długo.

- Bo tak jest.

- Zawsze jestem przy Tobie - uśmiechnął się, nachylając się do niej. Czuła jego słodki oddech na swoim policzku. Przymknęła powieki.

Otworzyła oczy. Chłód zaatakował jej odkryte ciało. Podniosła się sennie, spoglądając na leżącą na podłodze kołdrę. Wygląda na to, że podczas snu ją zrzuciła. Jakby machinalnie tańczyła w łóżku, do rytmu jej sennego marzenia.

Westchnęła. Brązowy pies podniósł się z kąta i spojrzał na nią czujnie. Gdy dotarło do niego, że nic złego się nie dzieje, oparł mordkę o łapki i po chwili w pokoju rozległo się ciche pochrapywanie.

Hermiona Granger wstała, obejmując się ramionami. Było jej przeraźliwe zimno, ale nie wiedziała czy to z powodu nieodkręconego grzejnika, czy z powodu pustki, którą czuła w całym ciele. Zadygotała, rzucając kołdrę z powrotem na łóżko i ruszając do kuchni po coś do picia. Przelotnie zerknęła na zegarek. Za dziesięć trzecia. Westchnęła. Czekała ją kolejna nieprzespana noc.

Tylko nocami mogła przestawać udawać, że wszystko już z nią w porządku. Tylko nocą mogła cicho szlochać, zamykając mocno oczy i przeglądając tęsknie wspomnienia, jakby mogło to cofnąć czas. Tylko nocami próbowała zrozumieć, znaleźć drugie dno. Tylko nocami miała jeszcze nadzieję.

Wyjrzała przez okno na pogrążony w śnie świat. Świat otulony śniegiem. Był Nowy Rok. Zaczynał się nowy czas dla wszystkich, a ona sterczała w ramach starej historii. I choć bardzo chciała ruszyć do przodu, coś od paru godzin skutecznie ją powstrzymywało.

- Powiedz mi, skąd nagle tyle troski... - wyszeptała w ciemność, a jej oddech odbił się parą na szybie. Przejechała po niej palcem, rysując znaną tylko sobie literę. - Powiedz mi, bo nie rozumiem. Skąd ta zmiana? I czemu wydaje mi się, że mnie kochasz...

Parsknęła. Nie mógł jej kochać. Wybrał inną, miał się żenić. Zostawił ją i gardził nią. A jednak... Wtedy, w jego oczach... przymknęła powieki, przypominając sobie jego przeraźliwie zrozpaczony ton. Tak nie mówił człowiek sukcesu. Tak mówił człowiek, którego doszczętnie złamano.

Sam siebie nienawidzę.

Dlaczego? Skąd w nim tyle gniewu na samego siebie? Dlaczego jego głos był tak przytłumiony, tak niepewny i tak do bólu szczery? Nie rozumiała. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego zostawił ją, a teraz zachowywał się... przez ten jeden moment zdawał się...

Zdawał się być jej. Zdawał się zdejmować maskę i pokazywać, że jest jej.

Dlaczego?

Skoro inna kobieta nosiła na palcu jego pierścionek.

⌘⌘⌘

- Musimy porozmawiać.

Oboje zatrzymali się po środku salonu, oboje zdziwieni, że oboje powiedzieli to samo. Astoria omiotła spojrzeniem swojego narzeczonego, który dopiero teraz wsunął się z głośnym trzaskiem drzwi do ich mieszkania. Zegar wskazywał czwartą. Od ich rozstania w domu Nevile'a i Pansy minęło dopiero niecałych pięć godzin. Tylko pięć, a ona myślała, że przeleciały wieki i tysiącleci, od tamtego momentu, w którym posłusznie przyzwyczaiła się do swojej roli.

Chłopak wyglądał, jakby przeżył wichurę śnieżną. Z bólem na twarzy prostował i zginął zmarznięte palce, a we włosach i na płaszczu miał śnieg. Usta zbielały mu tak, że prawie nie odznaczały się na bladej twarzy. Ale to co ją zmartwiło, była zastygła krew na jego dłoniach.

- Draco...

- Nie umiałem się powstrzymać - powiedział, tępo wpatrując się w swoje palce. Wyglądał na zrezygnowanego swoim losem, ale i dziwnie zaciętego. - Miałem wrażenie, że nic nie jest w stanie przebić tęsknoty za nią, bólu z powodu jej braku. Krew zalewała mi dłonie, a ja nic nie czułem. Nic oprócz jakiejś dziwnej pustki. Jakbym nie miał już po co żyć. Rozumiesz?

Nie zrozumiała, ale wiedziała, że wkrótce się przekona. Że i ona stanie się pusta, bo zabraknie jej tego, co sprawiało, że czuła się pełna życia. Tego, co sprawiło, że wpadła do mieszkania pełna nadziei i planu, jak uwolnić się od tego, co spotkało ją i Draco.

Podeszła do niego, obejmując go i kładąc głowę na jego piersi. Nie oponował. Uścisnął ją lodowatymi ramionami i westchnął przeciągle, jakby chcąc jej pokazać, jak bardzo jest zmęczony. Wiedziała, że to zły moment na poruszanie ważnych dla niej kwestii, ale przecież on sam też chciał z nią o czymś pomówić. Odsunęła się więc, patrząc na niego z uwagą.

- Tak nie może dłużej być - zaczęła, odwracając się i ruszając na poszukiwania Ognistej. Widziała w jego spojrzeniu, że tego potrzebuje. Potrzebował alkoholu, by zatrzeć potrzebę pewnej osoby.

- Wiem, Ast. Spokojnie, to ostatni raz, gdy dałem się ponieść emocjom.

Odwróciła się w jego stronę odrobinę zdziwiona. Po uporze, z którym wrócił do domu, nie było śladu. Jakby w ciągu ostatnich piętnastu minut po prostu się wypalił.

- Nie o to mi chodzi.

- A o co?

- O nasze życie.

Uniósł brew, by następnie usiąść na sofie. Zaczął zdejmować z siebie przemoczoną odzież, jednocześnie machając różdżką w kierunku kominka. Ogień zapłonął, natychmiast ogrzewając surowe pomieszczenie. Spojrzała na pomarańczowe języki ognia, czując ciepło rozlewające się po jej ciele. Ogień przypominał jej Afrykę, jej skwar, ale i nocny chłód. Siadali wtedy przy palenisku i opowiadali historie każdego z osobna. Mogła słuchać ich w nieskończoność. Tęsknota wdarła się do jej umysłu razem z nostalgią, która zamieniła się w determinację. Nie mogła już nigdy tam nie wrócić. Nie zobaczyć południowego nieba i nie poczuć zapachu piasku zmieszanego z kurzem i potem. Spojrzała na Dracona i oparła się o komodę.

- Nie chcę żyć w ten sposób.

- Szybko to do ciebie dotarło - odparł niechętnie, wyciągając się po koc leżący na fotelu. Po chwili przypominał raczej mumię. Spod materiału dobiegło ją burknięcie. - Czeka cię jeszcze co najmniej 50 lat takiego życia, no chyba, że mój ojciec jest nieśmiertelny. Ale więcej niż sto dwadzieścia mu nie dam. Ile on w ogóle ma lat, co? Czterdzieści dziewięć? A może siedemdziesiąt trzy? Czy ktoś w ogóle ma o tym pojęcie?

- Nie słuchasz mnie.

- A ile lat miał Czarny Pan? Coś około siedemdziesiątki, co nie? Ile lat żyje przeciętny czarodziej? Czy Dumbledore się zaliczał do statystyk, czy nie? Bo jeśli tak i mój ojciec to człowiek pełen wigoru mający szansę przeżyć Albusa to chyba się powieszę... a nie... przecież złożyłem Wieczną Przysięgę i nie mogę robić niczego wbrew jego woli.

- Draco...

- Dobrze przynajmniej, że wypisał mi dekalog a nie tysiąckalog. Chyba muszę mu podziękować, że nie chciało mu się być dokładnym i nie wypisał mi listy osób, z którymi mogę rozmawiać. Wygląda na to, że to dzięki niemu wciąż mam przyjaciół.

- Draco!

- Co, do cholery?! - wyplątał się z koca i spojrzał na nią wściekły. - No co? Teraz zebrało ci się na stwierdzenia, że nie chcesz takiego życia? Bo co? Bo poznałaś Weasley'a? Trzeba było pomyśleć, zanim pozwoliłaś mojemu ojcu nie gnić w więzieniu. Trzeba było wziąć ten swój pusty łeb i zanieść go mi, żebym mógł go zapełnić głośnym "No chyba cię pojebało, Ast".

Wytrzymała jego spojrzenie, dopóki nie fuknął i nie schował się z powrotem pod kocem. Przymknęła oczy, zastanawiając się, jak do niego dotrzeć. Wyglądało na to, że Draco dopadł okres użalania się nad sobą. Miał do tego prawo. W końcu stracił panowanie nad swoim życiem. Stracił kontrolę i wolność. Ale Astoria podjęła decyzję. Nie zamierzała leżeć plackiem i płakać nad sobą. Chciała naprawić, co zepsuła. Nieznane uczucie dawało jej siłę i nadzieję. W końcu... Lucjusz Malfoy to nie Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Nie był panem ani bogiem, tylko zwykłym człowiekiem.

A człowiek popełnia błędy, myli się i nie potrafi zapanować nad wszystkim. I Seniorowi mogła się potknąć noga, mógł coś przeoczyć lub o czymś zapomnieć. Należało się tego doszukać, a potem to wykorzystać.

Jednak potrzebowała pomocy Draco. Musiała go przekonać, że nie mogą trwać w zawieszeniu i czekać, aż jego ojciec umrze i Wieczysta Przysięga, którą złożyli, straci moc. Ślizgon miał rację. Mogło minąć wiele lat, a ona nie miała zamiaru czekać. Nie po tym, co zaszło między nią, a...

- Skąd w ogóle ta werwa? - przerwał jej przemyślenia, spoglądając na nią uważnie. - Mam rację co do swoich przypuszczeń?

- Może - odpowiedziała wymijająco, patrząc na swoje zadbane paznokcie.

- Nie umiesz kłamać, Ast.

- Tobie za to wychodzi to świetnie. Hermiona cały czas katuje się tym, że jej nienawidzisz. Tak świetnie odegrałeś swoją rolę, że kompletnie wypadło jej z głowy, że przecież się dla niej zmieniłeś. I tak głęboko wierzy w to, że nic dla niej nie znaczysz, że nawet nie zauważa, jakim stajesz się przy niej głupkiem.

Spiął się, bo trafiła w jego czuły punkt. Nie wychodziło mu już udawanie. Rozszyfrowała go już dawno i teraz mogła czytać w nim, jak w otwartej księdze. To nie znaczy, że wszystko wiedziała. Nie, wiedziała bardzo mało, bo nie znała nowego Draco. Ale była na tyle spostrzegawcza, że temat Hermiony nie stanowił dla niej zagadki. Wiedziała, że dziewczyna była jedynym powodem, dla którego Malfoy jeszcze nie rzucił się do gardła ojcu. Miał świadomość, że przegrałby walkę z nim, a wtedy Granger mogłaby ucierpieć. Tego, by nie zniósł. Dlatego tak chętnie pogrążył się w apatii. Myślał, że Astoria to rozumie, ale ona wiedziała, że Hermiona to też jedyny powód, dla którego Dracon może w końcu postawi się swojemu ojcu. On tego nie wiedział. Ona tak. Dlatego postanowiła drążyć. Podeszła do niego i kucnęła przy nim.

- Naprawdę chcesz do końca życia wywoływać w niej tylko łzy bólu?

- Wiem, do czego dążysz.

- Naprawdę chcesz do końca życia żyć z dala od niej, nie mogąc jej po ludzku kochać? - spojrzała na niego, ale unikał jej wzroku. Złapała go więc za rękę. - Żyć ze świadomością, że być może przegapiłeś miłość swojego życia, która jedyna dawała ci sens?

- Ast, odpuść sobie.

- Hermiona zasługuje...

- Zasługuje na życie - przerwał jej ostro, wyrywając dłoń z uścisku. - Którego zostanie pozbawiona, jeśli nie przestaniesz drążyć tematu.

Wstał i chwycił koc pod pachę. Uciekał. Widziała w jego postawie i ruchach, że osiągnęła swój cel. Hamowana wściekłość próbowała się uwolnić. Draco musiał jednak przestać poddawać się bezsilności, musiał przestać godzić się na swój los. Musiał przestać się bać.

- To nie Lucjusz trzyma cię w miejscu tylko strach - zawołała za nim. - Wydaje ci się, że nic nie możesz zrobić, bo jesteś na łasce ojca, ale tak naprawdę nic nie możesz zrobić, bo za bardzo się boisz...

Odwrócił się, patrząc na nią zimno.

- Złożyłem Wieczystą Przysięgę.

- Musi być jakiś sposób.

- Nie ma żadnego sposobu, Ast. Jedynym rozwiązaniem jest śmierć.

Nie zapytała, kogo. Wiedziała.

⌘⌘

Od dziecka miała swoje miesiące, które przelatywały jej przez palce niezauważenie. Dni, które znikały, przez które przebiegała nie wiadomo kiedy, by potem dziwić się tym, że tak szybko porwał je czas. Należały do nich: sierpień, listopad i właśnie styczeń. Gdy była młodsza, wracała z domu do Hogwartu, by po chwili otrząsnąć się na Walentynki. Nie wiedziała, co się działo i gdzie podział się pierwszy miesiąc nowego roku, ale tak już miała.

Teraz było tak samo.

- Nie chce mi się wierzyć, że jutro już luty - podsumowała swoje rozmyślania, sięgając po grzankę. Razem z Blaisem siedzieli przy stole i jedli śniadanie. Chłopak przewrócił stronę Proroka Codziennego i chwycił kubek z kawą. Ginny nabrała na łyżeczkę trochę konfitur z jagód i po chwili żuła grzankę, wpatrując się w okno. - Wciąż pada. Myślisz, że kiedyś przestanie?

- Piszą, że meteorolodzy zapowiadają wiosnę na środek lutego. Podobno ma zmienić się prąd i gwałtownie ocieplić. Ostrzegają przed podtopieniami.

Upiła łyk mleka, krzywiąc się, gdy zapiekło ją gardło. Przeziębiła się, latając po mieście w taką pogodę. Ale musiała. Chociaż ślub był dopiero w październiku, już miała na głowie mnóstwo spraw. Na stole obok talerza leżała lista rzeczy, które musiała załatwić. Spojrzała na wielki napis SUKNIA ŚLUBNA i westchnęła.

- Chyba będziemy musieli wziąć kredyt.

Jej chłopak podniósł wzrok, patrząc na nią uważnie. Po chwili rozpogodził się i sięgnął po jej dłoń.

- Niczego nie będziemy musieli brać. Na dniach wyżebrzę u szefa podwyżkę. Gdy będziemy odkładać co miesiąc kwotę, którą ustaliliśmy, starczy nam na wszystko. Już mamy trochę oszczędności. Kawiarnia prosperuje. Gdy tylko Malfoy zaproponuje Hermionie pracę, zyskasz kolejne pieniądze, bo nie będziesz musiała dzielić się z nią zyskami.

Rudowłosa cmoknęła, starając się językiem wydłubać jagodę z zęba.

- Nie mów tak. Nie chcę, by Hermiona rezygnowała ze swoich udziałów. Poza tym, skąd pewność, że twój idiotyczny przyjaciel zrobi to, o czym tak mówił?

Już dawno przestała nazywać blondyna po imieniu. Dla niej, mógłby nie istnieć. Odkąd zostawił jej przyjaciółkę, spadł na ostatnie miejsce jej listy, tam, gdzie lista zamieniała się w tę czarną. Gdyby mogła, przetrąciłaby mu buźkę. Miała mu potwornie za złe, co zrobił Hermionie i najchętniej wymazałaby go z powierzchni ziemi. Chociaż przestała darzyć go sympatią, coś w nim jednak budziło w niej zdziwienie i podejrzenia.

Na przykład jego zachowanie w sylwestra i po nim. Spojrzała na swojego chłopaka i postanowiła postawić wszystko na jedną kartę.

- Wiem, że twój przyjaciel wciągnął cię w dziwną grę związaną z Psem.

Blaise zakrztusił się jajkiem i posłał jej przestraszone spojrzenie, które zaraz zamieniło się w udawane zdziwienie. Zmarszczył pytająco brwi i sięgnął po solniczkę.

- O czym mówisz?

Ginny zgarnęła z policzka kosmyk i nachyliła się do swojego narzeczonego.

- Zacznijmy od tego, że Hermiona opowiedziała mi, co się wydarzyło w sylwestra i co się działo z Psem. Wyobraź sobie, że mówi mi o wszystkim, bo tratuje mnie jak przyjaciółkę, której można powiedzieć o wszystkim - Blaise odwrócił zawstydzony i skrępowany wzrok. Właśnie tak. - Powiedziała mi, że jej zwierzak tęskni za twoim kumplem. I że twój kumpel zadeklarował się, że zwierzaka będzie wyprowadzać. Co jest dziwne, bo co go to obchodzi? Hermiona jednak do niego nie zadzwoniła ani razu, bo się uparła, że da sobie radę. I jest przekonana, że ma rację, bo Pies jest w świetnej formie. Ją możesz zwieść. Ale ja uznałam, że coś tu nie gra. Jak to tak? Psia depresja sobie znika? Tak o? Otóż nie! Wyobraź sobie, że poszłam do weterynarza Psa wielce zaciekawiona tym, jak szybko psychika zwierząt potrafi się zmienić. Wiesz czego się dowiedziałam?

Spojrzała na niego, ale milczał, spuszczając wzrok na swoje palce. Uśmiechnęła się zwycięsko.

- Dowiedziałam się, że ty i twój kumpel co tydzień przychodzicie do weterynarza ze zwierzakiem, na "kontrolny przegląd". Właściciel psa nic o tym nie wie. Jeśli on nic nie wie, a wy przychodzicie ze zwierzakiem, to znaczy, że bezczelnie włamujecie się do domu mojej przyjaciółki. I oszukujecie ją, podczas gdy ona myśli, że jej Pies jest zdrowy, bo zmieniła mu karmę i że ma tak pojemny pęcherz, że wytrzymuje pięć godzin bez toalety. Masz mi coś do powiedzenia?

Jej narzeczony westchnął głośno i spróbował sięgnąć po jej rękę. Odsunęła się, patrząc na niego wyczekująco.

- Nie mów Hermionie, proszę.

- Przekonaj mnie do tego, bym jej nie mówiła - zaproponowała. Posłał jej dwuznaczne spojrzenie, które zbyła krótkim zmrużeniem oczy. Wyprostował się ponuro i przetarł twarz dłonią.

- Zwierzakowi jest smutno, a Draco wiedział, że Hermiona jest za dumna, by do niego zadzwonić. Wie dobrze, gdzie są klucze od domu, więc zapytał się mnie, czy nie pomógłbym mu. Co miałem zrobić?

Teraz to ona spuściła wzrok, myśląc intensywnie. Miał rację. Kasztanowłosa unosiła się żalem, nie biorąc pod uwagę dobra zwierzaka. A to chciało być przy jednym i drugim. Niesamowite, jak zżyło się ze Ślizgonem, jakby oddało mu swoje małe, psie serduszko.

Zupełnie, jak Hermiona.

- Nie powiesz jej?

- Nie - odpowiedziała z uśmiechem, co Blaise powitał głośnym westchnieniem z ulgi. Stuknęła paznokciem o kubek. - Ale dlaczego on to robi?

Spojrzał na nią z zastanowieniem, pocierając palcem brodę. Ostatnio się nie golił, chcąc zobaczyć, jak wyglądałby z brodą. Głupio, pomyślała Ginny, ale w życiu by mu tego nie powiedziała. Uraziłaby jego dumę tak bardzo, że odegrałby się na niej i już nigdy nie ogolił.

- Może ma wyrzuty sumienia?

Prychnęła, patrząc na niego ironicznie.

- Malfoy i wyrzuty sumienia? Błagam cię. Gdyby miał sumienie, nie zostawiłby Hermiony w taki sposób i nie zaręczyłby się na drugi dzień z...

Zamilkła, mrużąc oczy. Jej chłopak nachylił się do niej, muskając palcem jej policzek.

- Jakież to podejrzenia utworzyły się w twojej ślicznej główce? - zapytał.

- Zaręczył się z Astorią na drugi dzień po zerwaniu z Herm - wyszeptała. - To znaczy... to znaczy, że Ast musiała być wcześniej w Londynie, że musieli się spotykać, że... Merlinie. Ten sukinkot zdradzał moją przyjaciółkę.

- Nie insynuuj, Wiewiórko - odpowiedział Zabini, ale widać było, że i on od dłuższego czasu się nad tym zastanawiał. I mu coś nie grało. - Nie wiemy, jak to było.

- Wiemy, że Malfoy to chuj.

- Nie zachowuje się, jak chuj.

Rzuciła mu pytające spojrzenie. Westchnął, wstając i obchodząc stół, by wziąć ją na kolana. Poprawiła się i zarzuciła mu ramiona na szyję.

- Okej, obraża ją, ale nigdy nie publicznie. Nie tak, jak kiedyś. Obraża ją tak...beznamiętnie, jakby robił to, bo musiał, a nie bo chciał. Ciągle wodzi za nią wzrokiem. Nie widziałaś tego, ale gdy graliśmy w karty u Longbottoma, gdy tylko Hermiona szła do kuchni... odprowadzał ją spojrzeniem. Za każdym razem. Potem ta oferta podwózki, choć nie musiał. I te akcje z Psem. Nie rozumiem. Nic nie rozumiem. Po co ta szopka?

- On coś ukrywa - powiedziała nagle, prostując się. - Zostawił Herm, ale dba o nią. Proponuje jej pracę. Niby wyzywa, ale pamiętasz, jak zareagował na wieść, że poznała Ray'a. Myślałam, że się zagotuje. I ciągle łazi do łazienki. Ciągle poprawia makiety koszuli, ciągle bawi się kołnierzykiem. Nie patrz tak na mnie. Zranił moją przyjaciółkę. Znam każdy jego ruch, bo nie pozwolę, by zrobił to ponownie. Myślałam, że będzie wojna, manifestacja uczuć wobec Astorii, ale nie... Widziałeś, żeby kiedykolwiek trzymali się za ręce? Całowali się? Nie. Astoria za to całego sylwestra spędziła w towarzystwie George'a. Razem wyszli. A Malfoy zniknął z Hermioną. Nie wiem, co tu się wyprawia, ale rozszyfruję to. Rozgryzę tego sukinkota.

⌘⌘⌘

- To mi wygląda na... - spojrzał na nią z uśmiechem, gdy prawie się udusiła, wstrzymywając oddech. - Tak, pani Longbottom. Bez wątpienia to dziewczynka.

Dziewczynka.

Dziewczynka.

Mała, kruczowłosa dziewczynka.

Rosaline. Jej mała, słodka Rosaline. Spojrzała na czarny ekran, czując łzy pod powiekami.

- Rozumiem, że robimy zdjęcia dla pana Longbottoma?

Kiwnęła głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. W jej sercu jakaś nieznana ciecz rozlewała się przyjemnym gorącem, powodując, że topniała i miała ochotę rzewnie płakać. Miała też olbrzymią chęć na lody miętowe. Najlepiej z bananami. Poczuła nagle, że musi biec do domu i zmienić tapetę w pokoju dziecka. Już siódmy raz w tym miesiącu, pomyślała. Zdecyduj się w końcu, Pan,

- Będziemy musieli operować - powiedział nagle lekarz, a ona zamarła, czując jak wali jej się świat. Serce załomotało przerażone. Ginekolog uchwycił jej spojrzenie i parsknął przepraszająco. - Chodzi mi o to, że zrobimy cesarkę. Nie ma mowy, by rodziła pani o własnych siłach. Proszę się nie obrażać, ale nie ufam pani macicy.

Ja też nie.

- Wydaje mi się, że to trzydziesty pierwszy tydzień. Nie jestem pewien, już mówiłem pani, że ma pani strasznie grubą ściankę macicy, nie da się przejrzeć, dlatego tak ciężko było mi określić płeć...

Cholerne eliksiry.

- Ale zaznaczam datę porodu na połowę marca, początek kwietnia - skończył, wpatrując się w jej dokumentację. - To wszystko, może się pani ubrać.

Dźwignęła się, czując ból w krzyżu. Było coraz gorzej, ale nie miała zamiaru przestać walczyć. Powoli sięgnęła po buty, uważając na każdy ruch. Podobno najlepiej by było, gdyby leżała, dlatego starała się leżeć, jak najwięcej. Nie mogła całkowicie zrezygnować z ruchu, bo zawsze była osobą, która po prostu musiała być wszędzie i wszystko wiedzieć, ale teraz starała się to opanować. Nauczyła się za to nowych zaklęć, między innymi zaklęcia czujki, którą mogła wysyłać w głąb domu, by mogła się "rozejrzeć". Neville śmiał się z niej, mówiąc, że gdy będą mieli dziecko, nie będzie kupować elektronicznej niani, a właśnie wysyłać magiczne czujki, które ostrożnie będą badać niemowlaka, by zebrać dane. Pansy prychnęła, ale posmutniała. Szkoda, że Neville nie mógł urwać się z pracy. Chociaż szklarnie zasypano, miał mnóstwo roboty, gdy w Hogwarcie rozszalała się epidemia grypy. Brakowało roślin, więc jej mąż musiał sam walczyć z śniegiem o zielone medykamenty.

- Do widzenia - rzuciła doktorowi, zapinając kurtkę. Pomachał jej i znów skupił się na dokumentach.

Wyszła czym prędzej (czyli w jej stanie niezwykle ostrożnie) z gabinetu, nie mogąc się doczekać, aż będzie w domu. W przychodni było przeraźliwie zimno, nie czuła stóp. Westchnęła, gdy mróz uszczypnął ją w policzki, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi. Opatuliła się szalikiem, ostrożnie posuwając naprzód. Chodniki były ledwo odśnieżone i śliskie. Przymknęła oczy, modląc się, by nie wywinęła fikołka. Poczuła nieopartą złość na Neville'a, że nie mógł jej towarzyszyć. Czułaby się znacznie pewniej.

W torebce trzymała zdjęcia, które doktor jej dał. Uznała, że przypnie je do lodówki. To było jedyne miejsce, gdzie Longbottom był czternaście razy na dobę, więc można było założyć, że zdjęcia zauważy. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie jego reakcję. Ależ się ucieszy! Zmarszczyła brwi, zagryzając wargi. Cóż... imię zostało wybrane, nie pozostało mu nic innego, jak tylko pogodzić się z jej decyzją. Zaśmiała się, przykładając dłoń do brzucha.

Oj, malutka.

Ktoś zatrąbił. Podskoczyła, odwracając się trochę za szybko. Poczuła, jak ślizga jej się stopa, ale przytrzymała się słupa, czując jak jego zimno kuje ją w palce. Odetchnęła, gdy serce zabiło jej przestraszone. Pansy, ty idiotko. Spojrzała na samochód, który zakopał się na zakręcie, powodując niewielki korek. Niewielki, bo bardzo mała liczba kierowców odważyła się wsiąść z powrotem za kierownicę. Parkinson nawet nie próbowała myśleć o tym, jak ci biedni mugole poruszali się po mieście w takie dni. Czarodzieje mieli teleportację, kominki i miotły. Chociaż Pan też była uziemiona, w swoim stanie nie mogła liczyć na magiczny transport. Jeździła więc taksówką. Taksówką, która zdzierała ją z pieniędzy. 

Przeszła powoli przez skrzyżowanie, mrużąc oczy, gdy w oddali dostrzegła znajomą fryzurę. Ostatnio jej krąg znajomych rozszerzył się i potrafiła już zapamiętać twarz i obycie nowo poznanego. Zatrzymała się przed witryną, spoglądając na postać, która przeskoczyła nad zaspą, podążając do wejścia jednego z budynków mieszkalnych. Była jakieś dziesięć metrów od niej. Już miała krzyknąć, gdy zdała sobie sprawę, gdzie osoba ta zmierza.

Spojrzała na nowoczesny blok, z wiszącymi ogrodami, w którym mieszkała Astoria i Draco. A potem przeniosła wzrok na George'a Weasley'a, który właśnie wciskał coś w domofonie. Zdziwiła się. Ale nie dlatego, że on tam był.

Tylko dlatego, że w ręku trzymał zawinięte w bibułę kwiaty.

- O co chodzi? - mruknęła, podchodząc bliżej. Dostrzegła jego uśmiech, po czym drzwi otworzyły się i chłopak wszedł do środka, pierw rozglądając się. Odwróciła się szybko, podziwiając pogrzebowy wieniec za witryną. Przyjrzała się mu, wpatrując w sztuczce frezje i skrzywiła z niesmakiem. Jeden rzut na klatkę. George wszedł do środka.

Co to ma znaczyć?

Zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc. Czy w budynku mieszkał ktoś, do kogo szedł rudowłosy? Czy on szedł do... przypomniała sobie to, co mówiła jej Hermiona. Zmrużyła powieki, próbując poukładać wątki.

- Co tu się dzieje? - zapytała sama siebie, idąc na postój taksówek. Dziwne wrażenie nie opuszczało ją aż do wieczora.

⌘⌘⌘

Spojrzał przez ramię, dostrzegając w drzwiach swoją narzeczoną, która trzymała w dłoniach jego neseser. Wciąż miała na sobie flanelową piżamę, a jej włosy sterczały na wszystkie strony, co było dziwne, bo Astoria nigdy nie miała problemu z ujarzmieniem włosów. Światło padało na jej twarz, sprawiając, że pojedyncze kosmyki błyskały złotem, co u niej nie było zwyczajem. Zamarł, patrząc na nią, gdy nagle dziwnie upodobniła się do Granger. Zmrużył oczy, czując zimno.

- Majaczę.

- Co mówisz? - to jednak była Astoria. Trochę zaspana i zmieniona, bo nie sypiała już w satynie, ale wciąż Astoria. Otrząsnął się, wracając spojrzeniem do lustra, by dokończyć wiązanie krawatu. Nie chciało już mu się nawet patrzeć na przylizane żelem włosy, które doprowadzały go do szału. Tak wyglądał w Hogwarcie, gdy był jeszcze kretynem. Westchnął i uświadomił sobie, że jego narzeczona nadal czeka na odpowiedź. Posłał jej słaby uśmiech.

- Mówię, że w Ministerstwie zażyczyli sobie skraplacze. Podobno powietrze jest za suche. Chociaż jak dla mnie jest tam wilgotno, ciemno i zimno. Mam szczerze po dziurki w nosie tego miejsca. Spaliłbym je, gdyby nie fakt, że nie takie jest życzenie mojego ojca.

Podeszła do niego, spoglądając na zegar w holu i kładąc neseser na komodę. Założyła ręce na pierś, zdmuchując kosmyk z twarzy.

- Myślisz, że spalenie Ministerstwa podlega pod wieczystą?

- Jasne - prychnął. - Nie zrobię nic, co byłoby stratą dla ciebie. Gdyby Ministerstwo padło i wykryliby, że to ja... a wykryliby na pewno. Albo on sam by się domyślił, bo jest jebanym bogiem. Matko, zaczynam myśleć, że jest gorszy od Voldemorta. Pytałaś się, dlaczego zwolniłem Foxa...

- Mówiłeś, że był słabym strażnikiem w Azkabanie - powiedziała, patrząc na niego uważnie. Merlinie, dobrze, że miała szare oczy, czasami zielonkawe, bo chyba by nie wytrzymał, gdyby miała je ciemne.

Chwycił marynarkę, zakładając ją ostrożnie. Ramiona potwornie go bolały.

- Był jednym z nich, chociaż dołączył już po bitwie. Przemycał ojcu różne rzeczy. Księgi na przykład. Księgi z naszego domu. Te ukryte, o czarnej magii.

Obserwował jej reakcję. Zbladła, ale nie powiedziała nic, pozwalając mu dokończyć. Przełknął ślinę, czując, jak nienawiść zalewa mu żyły. Stłumił ją, bo wiedział, że prowadziła do jednego wyjścia. Albo on, albo ja.

- Przez te trzy lata, uczył się czarnej magii, a te patałachy nic nie zauważyły. Zdobył taką wiedzę, że sam nie potrafię zrozumieć, jakim cudem nie zżarło go od ilości znanych klątw. To co na mnie rzucił... próbowałem...

Poczuł, jak obręcz zaciska się na jego gardle. Zakasłał, a Astoria doskoczyła do niego z różdżką. Odepchnął ją i wziął głęboki oddech, wpatrując się w swoje oczy nabiegłe krwią. Zamrugał, a krwawe łzy spłynęły mu po policzkach. Starł je, zanim zapaskudziły mu koszule. Ból ustał.

- Chyba napiszę ci to w formie listu - wychrypiał słabo, opierając się o chłodne lustro. Poczuł dłoń na ramieniu. - Nic mi nie jest, serio. Nie jest taki głupi, by mnie zabić. Beze mnie nie może nic osiągnąć.

- Merlinie, Draco... to się musi skończyć.

Pokręcił głową i ruszył do sypialni, gdy uświadomił sobie, że nie zabrał telefonu. Rozejrzał się po nienagannym wnętrzu i otworzył szufladę szafki przy łóżku. Chwycił smatfphone'a, gdy coś rzuciło mu się w oczy. Zmarszczył czoło, wsuwając dłoń do środka i wyjmując prezent od Ginewry. Kompletnie o nim zapomniał, a przecież miał go otworzyć. Spojrzał na zegarek w telefonie. Miał jeszcze trochę czasu. Rozerwał papier, rzucając go na podłogę. Obrócił książkę w dłoni. Patrząc na okładkę, uznał, że to jakiś tani romans. Ale dlaczego ruda dawała mu romans? Żeby go czegoś nauczyć? Pozaznaczała fragmenty?

Otworzył książkę i coś z plaśnięciem spadło na podłogę. Schylił się, obracając książkę grzbietem do góry. Znowu coś z niej wypadło w większej ilości. Zamarł, wpatrując się w paręnaście kopert i czując, jak robi mu się duszno, gdy zobaczył znane sobie pismo układające się w dwa słowa.

Draco Malfoy

Kucnął, biorąc do ręki kopertę datowaną na lipiec. Wszystkie były z lipca, zmieniały się tylko dni. Przesunął palcem po krawędzi najwcześniejszej, spoglądając na przymknięte drzwi. Szybko pozbierał resztę kopert i wsadził je do książki. Odchrząknął i jak gdyby nic wyszedł z pokoju, czując, że chwila i się udusi. Wsadził prezent od rudej do nesesera i gniotąc kopertę, poszukał Astorię. Znalazł ją w łazience, jak malowała oczy. Podskoczyła, gdy stanął za nią.

- Spokojnie - uśmiechnął się fałszywie, zaciskając mocno pięść. Krew lała się na papier, więc włożył kopertę do kieszeni spodni, by jej nie poniszczyć. - Idę. 

- O której wrócisz?

- Nie czekaj na mnie.

Odwrócił się, nie zwracając uwagi na odpowiedź. Chwycił płaszcz i walizkę, i wybiegł z mieszkania. Dłonie paliły go, gdy myślami zahaczał o kasztanowłosą dziewczynę. To do niej należały te koperty? Co w nich było? Czy miał prawo je przeczytać? Co z tego, że były adresowane do niego... świat wirował i znikał w szarych plamach. Nie zauważył, gdy potrącił kogoś na schodach. Wybąkał przeprosiny i wypadł na zewnątrz. Mróz trochę go otrzeźwił. Przymknął oczy, wystawiając bladą twarz ku niebo. Spokojnie. Nic złego nie robisz. Nie łamiesz przysięgi.

Czytanie korespondencji w porównaniu z innymi rzeczami, które już nawyprawiałeś, to pikuś.

Neseser wrzucił do samochodu, a sam ruszył na cmentarz nieopodal. Tam, gdzie spoczywała jego matka. Lucjusz nie zamierzał zmienić jej pochówku, co Draco teraz uznał za łut szczęścia. Nie mógłby wrócić do Malfoy Manor po tym wszystkim. Choć wiedział, że za parę lat będzie musiał, bo to właśnie dla dalszego rodu Malfoy'ów Senior odbudowywał siedzibę. Po chuja więc ją niszczył?, pomyślał wściekły, omijając żelazną, kutą bramę i ruszając w głąb zaśnieżonymi alejkami. Drzewa rosły tu rzędem i gęsto, a nagrobków prawie nie było widać spod stery śniegu. Dwa razy potknął się na czyimś grobie i dwa razy głośno przeklął. Na cmentarzu nie było nikogo, ale i tak czuł się skrępowany swoim nagannym zachowaniem. Matka uczyła go szacunku do zmarłych.

Skręcił w lewo i szedł aż do wysokiego, ceglastego muru. To tam, w cieniu wierzby spoczywała jego matka. Drzewo wydawało się dziwnie ponure, może dlatego, że ktoś przyciął mu gałęzie. Draco podszedł cicho i kucnął w miejscu, gdzie powinien być nagrobek. Zaczął odgarniać śnieg, a lód przyjemnie koił jego rany. W końcu dokopał się do marmurowej czarnej tabliczki i zamarzniętej białej róży, którą zostawił tu ostatnio.

- Cześć - powiedział cicho, patrząc na srebrne litery. - Zimno, co?

Zamilkł, podnosząc głowę i rysując parą swój oddech. Westchnął i przeniósł się na małą ławkę pod drzewem, którą uprzednio też odśnieżył. Oparł się o pień, spoglądając w dal na cichy cmentarz, pomalowany na biało. Zawsze miał wrażenie, że takie miejsca pochłaniały dźwięki z zewnątrz. Choćby na ulicy było głośno, jak diabli, gdy tutaj przychodził, zawsze otulała go cisza.

Wygrzebał z kieszeni wymiętoloną kopertę i podważył jej róg paznokciem. W środku był list. Przełknął ślinę, przymykając powieki i czując, jak serce wije mu się w agonii.

A potem zaczął czytać.

Drogi Draco,

Wiesz... jest czwarta nad ranem, a ja nie mogę spać, bo za każdym razem, gdy zamykam oczy, widzę straszne obrazy. Staram się wyrzucić je z głowy, ale bez Twojej pomocy, to nierealne.

Zauważyłeś początek? Nie pamiętam, żebyś dał mi zgodę na używanie Twojego imienia, ale uznałam, że "drogi Malfoy" brzmi trochę... trochę jak oksymoron... Wiesz, co to, prawda? To zestawienie wyrazów o sprzecznym znaczeniu, uczą tego w szkole mugolskiej. Np. zimny ogień lub bolesny uśmiech, który mam teraz na ustach, gdy do Ciebie piszę.

Śniło mi się, że znowu tam byłam... w tej celi, torturowana; gwałcona. Wiem, że moja pamięć niczego nie wyparła i nic takiego się nie zdarzyło, ale i tak panikuję i czuję, jak w moim brzuchu przewraca się coś okropnego. Boję się niepewności i jakiejś niespodzianki, która wcale nie będzie dobra... Wiem, że to wszystko siedzi w mojej głowie, ale jest tak silne, że nie potrafię tego zwalczyć sama.

Bez Ciebie...

Te dwa słowa... boli mnie to określenie... jeszcze nigdy nie pisałam tak osobistego listu i nawet jeśli wiem, że nigdy Ci go nie pokażę, to i tak czuję, że się rumienię. Przed nikim się tak nie otworzyłam, jak przed Tobą. A przecież byliśmy wrogami i nie łączyło nas nic głębszego... Choć raz... Nie wiem czy pamiętasz, bo było to dawno temu, w szóstej klasie. Raz zaatakowałeś mnie na korytarzu i myślałam, że chcesz mnie zabić. Bardzo się bałam, ale po chwili... stałeś się inny, nagle opadły z ciebie wszystkie maski, a ja mogłam zobaczyć, jaki jesteś bezbronny. Wszystko we mnie krzyczało, żebym uciekała, ale nie mogłam tak po prostu Cię zostawić.

Pamiętam to do dzisiaj. W moim sercu panowała burza i nie wiem, co było bardziej mylące. To, jak szybko po tym zdarzeniu wróciłeś do porządku dziennego czy to, że ja nie potrafiłam w ogóle do niego wrócić. Wtedy uświadomiłam sobie, że nie jesteś wcale do końca taki oschły. I widząc Cię po raz pierwszy od dwóch lat parę miesięcy temu, tylko upewniłam się w tym przekonaniu. Że skrywasz głębię...

Merlinie... nie wiem, co pisać, w głowie mam chaos. Nie potrafię poukładać myśli, a przecież pisząc, mogę się zastanowić dłużej nad tym, co chcę wyrazić, ale teraz... nie umiem. Czuję się głupio i gdybyś tylko mógł zobaczyć moją twarz... Chyba powinnam postawić na szczerość. Zawsze na nią stawiałam, nawet gdy do niektórych rzeczy potrzeba było wiele odwagi, by tak po prostu się przyznać. A ja muszę się przyznać. To, co dzieje się w moim sercu przytłacza mnie i wykańcza.

Podobasz mi się całym sobą. Przyciągasz mnie do siebie, jak magnes, a ja nie mogę się oprzeć. Twoje spojrzenie sprawia, że się rozpływam i gdy przypominam sobie każdy moment naszej znajomości, boli mnie serce. Dlaczego dopiero teraz stało się to, co się stało? Dlaczego najpierw musieliśmy przejść przez lata nienawiści? Nie winię Cię o to, bo wiem, że się zmieniłeś, ale żałuję, że wcześniej nie mogłam ujrzeć w Twoich oczach tego, co widziałam przez te wszystkie tygodnie.

Siedzisz mi w głowie, jak potrafią tylko nieobecni. Mój oddech zależy od tego czy pojawisz się w moim życiu. Jestem przerażona, jak bardzo oddałam Ci swoje serce i jak bardzo boję się z tym żyć. Stałeś się moim epicentrum i wiem, że nikt nie będzie w stanie mnie od Ciebie odciągnąć. Nie widzę nikogo innego, odkąd Cię ujrzałam obdartego z całej Twojej dumy. Cały mój świat zamieszkał w Twoich oczach i tylko w srebrze Twojego spojrzenia chcę się przeglądać. Nie wiem, jak nazwać to uczucie i boję się go nazwać, dopóki nie będę pewna, że jest możliwe i bezpieczne. Boję się znowu zaufać, ale moje serce samo wyrywa się w Twoją stronę. Chciałam dzisiaj biec do Ciebie, bo tak desperacko pragnę ujrzeć Twoją twarz.

Nie wiem, co będzie, ale chciałabym, by w tym wszystkim, co się stanie, jedna rzecz się nie zmieniła - Ty obok mnie. Czuję, że jestem w stanie wygrać z każdym demonem, jeśli tylko stanę do walki u Twojego boku.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło i nie chce wiedzieć. Wiem tylko, że rozpaczliwie mi Ciebie brakuje i zrobię wszystko byś wrócił i znów pałętał się po mojej szarej codzienności. Bo napełniłeś ją srebrzystym blaskiem, bez którego wszystko spowija mrok.

Hermiona

Było tak zimno, że łzy parowały mu na policzkach i zostawiały zamrożoną ścieżkę na skórze. Przymknął oczy, przypominając sobie dotyk jej ust, zapach jej włosów i skóry, brzmienie jej śmiechu i tę miłość, miłość otulającą ją, jak ciepły koc. Miłość, którą bezinteresownie dawała mu w całości, nie czekają na nic w zamian. Miłość, która rozświetlała mu życie i pokazywała prawdziwą magię, nie mającą nic wspólnego z machaniem różdżką. Magię uczucia do drugiej osoby, magię poświęcenia, tęsknoty i przeznaczenia. Magię bratniej duszy. Oddech uwiązł mu w gardle, gdy pętla zacisnęła mu się na szyi. Miał to gdzieś. Chciał umrzeć, bo nie czuł w sobie miłości, a zrozumiał, że bez niej nie potrafił żyć. Łzy skapnęły, wsiąkając w śnieg obok czerwonych kropel, które swoim gorącem topiły lód. Gdyby tylko mógł do niej pobiec, wszystko wyjaśnić i porwać ją w ramiona. Niczego więcej nie pragnął. Nie chciał pieniędzy, stanowiska i całego dobrobytu, który wciskał mu ojciec. Chciał jej, tylko jej.

Osunął się na kolana, wpatrując się z bólem w grób matki. Ona też umarła przez miłość. Ona też cierpiała. Nie chciał tego, nie chciał tej rozpaczy i bezsensowności, która zamieniała jedzenie w proch, a sen odpędzała daleko. Nie chciał toczyć łez, ani nosić w sobie ciężaru, jakby ktoś napchał go kamieniami.

Nie chciał tego.

Chciał. Chciał, bo tylko to udowadniało mu, że to nie był sen, że to się naprawdę wydarzyło, że naprawdę był kochany. Udowadniało mu to, że miłość istnieje, że mógł jej doświadczyć. Pochylił głowę. Rany żłobiły w nim tunele, ale były niczym w porównaniu z rozcięciami w jego sercu. Rozcięciami, które tylko jedna osoba mogła uleczyć.

- Hermiona - wyszeptał, zaciskając gardło i prawie kładąc się na śniegu. 

Skulił ramiona, jakby chciał ulżyć kręgosłupowi dźwigającemu to brzmienie. Nie było dla niego nadziei, więc równie dobrze mógł umrzeć. Bo nie chciał żyć. Nie bez niej.

- Hermiona.

⌘⌘⌘

Biuro pana Stevensa było okropnie nudne. Wiało tam nudą. Nie było nic do roboty. Wszystkie papierki tylko zniechęcały do życia i chociaż wydawały się nie mieć końca zawsze wyrabiał się w trzy godziny. Kolejne pięć musiał siedzieć na krześle i udawać, że pracuje. Nie znosił tego.

W ogóle tego dnia nie był w nastroju. Coś przygnębiającego się snuło za nim i najchętniej wróciłby do domu, zgarnął Ginny na kanapę i tulił się do niej całą noc. Ale musiał siedzieć do piętnastej, wpatrując się w swojego szefa, który nudnie układał pasjansa. On mógł. A gdyby Zabini spróbował, dostałby reprymendę.

- Już szaro na dworze - przerwał ciszę, wpatrując się w okno i marząc, by zadzwonił klient na prywatne spotkanie. 

- Ach tak - mruknął pan Stevens, udając, że wcale nie oszukuje. Blaise jednak widział, jak na kolanach szefa leżał drugi komplet kart. - Ach tak.

Jego przełożony podniósł się nagle i spojrzał zmartwiony na pracownika. Ślizgon poczuł się nieswojo, więc uciekł spojrzeniem, ale nie na tyle, by nie zauważyć, że szef odkłada karty.

- Panie Zabini - zaczął poważnie.

- Niech mi pan nie mówi, że mnie pan zwalnia - zażartował Blaise, chcąc rozładować atmosferę.

Stevens nie powiedział nic. Szarpnął tylko wąsem, kręcąc głową, a czarnoskóry czarodziej poczuł, że coś upada mu z łoskotem na dno żołądka.

- No co pan?

- Przykro mi - odpowiedział tamten, wstając i biorąc papierek ze swojego biurka. Wiedział, co to. Wypowiedzenie. Jego wypowiedzenie. - To ostatni miesiąc pana pracy. Nie dlatego, że pana nie lubię, ale roboty jest tyle, co kot napłakał. Sam wyrabiam normę. 

Nie mógł w to uwierzyć. Miał wesele za pół roku. Miał narzeczoną i wydatki, mieszkanie, rachunki i wszystko to dorosłe gówno. Potrzebował pieniędzy. Potrzebował pracy. Jakiejkolwiek.

- Niech pan powie, że pan żartuje - poprosił, ale pan Stevens odwrócił się zmartwiony, nie chcąc na niego patrzeć.

- Niech pan nie utrudnia sprawy.

Nagle poczuł gniew. Gniew i wściekłość, nienawiść tak silną, że wstał i rzucił słynnym kubkiem w ścianę. A potem wyjął różdżkę i zmienił biuro z powrotem w szaroniebieskie gówno. Pan Stevens krzyknął przerażony. Wycelował w niego.

- Kurwa z ciebie, Stevens, a nie człowiek - warknął, podchodząc do niego i dźgając go w mostek. - Pieprzona kurwa. Obliviate.

Gdy tylko zaklęcie zaczęło działać, obrócił się i teleportował.

Upadł w pokrytym śniegiem lesie. Krew buzowała mu w żyłach, gdy cisnął pierwsze zaklęcie w drzewo, a potem drugie i trzecie. Wydarł się, rzucając różdżką, a potem upadając po kolana w śniegu. Złość parowała z jego ciała, kurtyna czerwonej fali wściekłości zalewała mu oczy. Oddychał płytko, zaciskając szczęki i myśląc o tym, co ma powiedzieć Ginny, jak to wytłumaczyć i co robić dalej.

Coś zaszurało niedaleko. Zamarł, obserwując las i na wszelki wypadek idąc po różdżkę. Oprócz starej, zdezelowanej stodoły nic tu jednak nie było. Westchnął i już miał odwrócić się i odejść, gdy znowu coś usłyszał. Jakby pisk. Podniósł głowę i zaciskając palce na różdżce ruszył w stronę spróchniałej konstrukcji.

Ominął ruderę i spojrzał w czarne ślepia. Stworzenie spojrzało na niego i podniosło łeb, a w oczach miało zrezygnowanie, jakby wiedziało, że już nikt go tutaj nie znajdzie. Blaise rozglądnął się, a potem, stawiając wszystko na jedną kartę, podszedł do zwierzęcia przywiązanego do drzewa.

⌘⌘⌘

Z całego serca nienawidził biura, w którym musiał pracować. Było małe i wytapetowane na brązowo. Nie miało foteli ani barku z alkoholem. Ale co najważniejsze znajdowało się w Ministerstwie Magii.

Dracon odkąd sięgał pamięcią, wiedział, że nigdy, przenigdy nie zechce pracować w Ministerstwie. Mimo, że wszyscy wróżyli mu nienaganną karierę, on wolałby sprzątać toalety niż pracować w tej instytucji, którą tak gardził. Choć nieczęsto tam bywał, wiedział, ze szczegółowych opisów ojca, co się tam wyprawiało. Z jaką łatwością tuszowano sprawy i z jaką chęcią przyjmowano łapówki. Czarodzieje chcący osiągnąć coś dla świata magii nie mieli tam przyszłości. W Ministerstwie Magii liczyło się tylko jedno. To, ile kto miał i ile mógł dać.

Były Ślizgon nie potrafił zrozumieć, jak czarodzieje mogli być tacy tępi. Jak mogli tak radośnie gratulować mu posady wiceministra. Jak mogli nie zauważyć, że Draco nie ma żadnego planu, nie ma żadnych perspektyw na przyszłość, a znalazł się na tym stołku tylko dlatego, że jego ojciec przekupił radę. Był wściekły, że za czasów Kingsley, który był uznawany za człowieka pobłogosławionego przez samego Albusa Dumbledore'a ktoś mógł po prostu dojść do władzy, machając wypchanym portfelem.

Gdy ojciec powiedział mu, gdzie go widzi, Draco wyśmiał ten pomysł. Wierzył, że nikt w Ministerstwie nie jest na tyle głupi, by posadzić na tak ważnym miejscu kogoś, kto jest synem byłego poplecznika samego Lorda Voldemorta. Tymczasem wystarczyło jedno słowo Astorii wykonującej polecenie Seniora i nagle jego kandydatura stała się tak uważnie brana pod uwagę. Miał ochotę rwać włosy z głowy. Najpierw wpakowano go do Ministerstwa, każąc wypełniać durne papierki i słuchać durnych ludzi, a potem dano mu awans, choć nawet się nie prosił. Zamknął się w swoim głupim, ciasnym pokoiku, myśląc, że dadzą mu spokój i jakoś przełknie swój los, a oni wywlekli go na samą górę, dając niewiele większe biuro i stos obowiązków, na których się nie znał. Oczywiście, jego ojciec ciągnął za wszystkie sznurki i mówił mu, co ma robić, a Draco pisał ustawy i chodził na zebrania, mówiąc polityczne teksty, od których bolała go głowa. Dobrze, że pensję miał dobrą. Mógł spłacić resztę długów i zbierać pieniądze. Choć nie wiedział na co. Gdyby miał możliwość, założyłby kolejną firmę. Brakowało mu projektowania, zarządzania i bycia potrzebnym. Zgrzytnął zębami. Jedyną samodzielną decyzją było kupienie Granger naszyjnika. Przymknął oczy. Z jaką łatwością uwierzyła, że prezent jest od George'a. Nawet się nie zająknęła. Podejrzewał, że pewnie nie poszła do złotnika, by sprawdził, czy kamienie to rzeczywiście zwykłe szkiełka, jak wmówił jej Weasley.

Ona naprawdę we mnie nie wierzy, uświadomił sobie z ciężkim sercem, gniotąc w dłoniach jej list. W książce było ich jeszcze kilkanaście, ale bał się je czytać. Coś kuło go nieznośnie w klatce. Gdyby mógł, położyłby się na środku biura i po prostu umarł. Wszystkie drzwi zamknęły się przed nim, mimo że intensywnie myślał, jak wybrnąć z tej sytuacji.

Czeka cię jeszcze co najmniej 50 lat takiego życia.

Wiedział, że nie wytrzyma następnego roku. Że w końcu się załamie. Nie chciał czekać na nieuniknione, ale nie miał pomysłu, jak się uwolnić od ojca. Prawda, której się obawiał, jawiła mu się coraz jaśniej. Uciekał od niej, bo gdyby ją przyjął, gdyby przyjął do świadomości, że jedyny sposób to zabicie ojca... wtedy byłby skończony. Musiało być inne wyjście. Zacisnął dłonie na książce, którą dostał od Ginewry. Było inne wyjście. Na pewno. W końcu je znajdzie. On albo Astoria. Albo...

- Rozszyfruj mnie - wyszeptał znużony, rozwijając wymemłany list i wpatrując się w schludne literki. - Udowodnij, że jesteś najinteligentniejszą czarownicą od czasów Roweny Ravenclaw i rozszyfruj.

⌘⌘⌘ 

Dzwonek zadzwonił, powodując, że podskoczyła. Ostatni raz rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze i poszła otworzyć, czując motyle w brzuchu.

- Cześć - rzucił z bezczelnym uśmiechem, gdy szybko wciągnęła go do mieszkania i rzuciła mu się na szyję. Pachniał ukochanym jaśminem, a całował, jak nigdy wcześniej. Oderwała się od niego, patrząc w jego rozbawione oczy. - Cóż za perwersja.

- Nie myśl, że tak będzie ciągle. Te kwiaty są dla mnie? Merlinie, jakie piękne - powiedziała mu, mrużąc oczy i wąchając bukiet. - Chcesz kawy?

- Herbaty, jeśli łaska. Wow.

Zostawiła go w podziwianiu wnętrz i sama pofrunęła do kuchni, czując, że twarz ma całą rozpaloną. Choć spotykali się od miesiąca, działał na nią tak samo, a fakt, że to było zakazane, jeszcze bardziej ją nakręcał. Sięgnęła po wazon i nalała do niego wodę.

- Niezłe mieszkanie ma twój przyszły mąż - powiedział George, wchodząc do kuchni i pukając w blat. - Dostaniesz je po rozwodzie?

Słyszała w jego głowie przytyk, który pojawił się po pierwszych dwóch tygodniach. Z całej siły starała się nie zwracać na to uwagi i nie dawać mu pretekstu do rozpoczynania tej rozmowy, ale Weasley był nieugięty. Westchnęła, kładąc przed nim kubek.

- Nie będzie ślubu.

- Jak na razie wciąż z nim jesteś - powiedział, mrużąc oczy i upijając łyk. - Choć podobno jest dla ciebie jak brat. Sypiasz z bratem?

Przewróciła oczami, siadając na stołku i sięgając po swój kalendarz. Miała mnóstwo spotkań w następnym tygodniu. Chciała wynegocjować wymianę międzynarodową. Chociaż nie sądziła, że którykolwiek z uczniów Hogwartu będzie chciał go opuszczać na rzecz Afryki. Ale próbować zawsze można.

- Może źle cię zrozumiałem... - zaczął. Westchnęła, trzepiąc go po ramieniu.

- Możesz się zamknąć? Usiłuję pracować. 

- Zapraszasz kochanka, by patrzył, jak pracujesz?

Spojrzała na niego zdziwiona, mając ochotę przeczesać palcami jego gęste, miedziane włosy.

- Nie jesteś moim kochankiem.

Rozejrzał się, okręcając na obrotowym krzesełku.

- Ale będę, bo wciąż planujesz ślub z Malfoy'em. Co z wami jest nie tak? Chcecie być małżeństwem, choć ty uganiasz się za mną, a Malfoy kocha Hermionę.

Zamarła, rzucając mu przestraszone spojrzenie.

- Co powiedziałeś?

- Zapytałem...

- Wiem, o co pytałeś. Chodzi mi o tę drugą kwestię.

Zmarszczył brwi, biorąc łyk herbaty.

- Powiedziałem, że chcecie wziąć ślub, choć ty mówisz, że czujesz coś do mnie, a Malfoy czuje coś do Hermiony.

Czy to aż tak widać? Czy Draco rzeczywiście nie panuje nad swoimi emocjami?

- Skąd pomysł, że ją kocha?

George wyszczerzył zęby i jeszcze raz się okręcił, jak małe dziecko. Potem pstryknął ją w nos, a gdy fuknęła, oparł się wygodnie o blat.

- Po pierwsze: kupił jej ten niebotycznie drogi naszyjnik. Co się tak gapisz? Myślisz, że byłoby mnie stać na takie coś? Po drugie: naszpikował tę błyskotkę zaklęciami ochronnymi i łączącymi. Wiem, bo używałem tych samych konstrukcji magicznych na rzeczach z mojego sklepu. Po trzecie: sylwester i jego reakcja na tego całego Ryana...

- Ray'a.

- Ray'a. Po czwarte: sylwester i akcja ze zwierzakiem Hermiony. Po piąte: minąłem go na klatce schpdowej i w ogóle mnie nie zauważył, bełkocząc coś o Granger.

Spojrzał na nią zadowolony z siebie, dopijając herbatę. Astoria w głowie miała pustkę. Co miała mu powiedzieć, skoro wiązała ją przysięga? Skoro mogli umrzeć ona, Draco i Hermiona. Musiała kłamać, zaprzeczać. Ale nie chciała go okłamywać. Nie potrafiła. Nie mogła.

- Słuchaj, Greengrass - powiedział, idealnie ją rozszyfrowując. - Wiem, że coś tu nie gra. I wiem, że ty wiesz, co nie gra. Wiem, że nie mówisz mi prawdy. Nie wiem, dlaczego. Ale cholera, ufam ci. Więc nie będę pytać? Jeśli jednak poczujesz, że musisz mi coś wyznać... wiesz gdzie mnie szukać.

Rzuciła mu się na szyję pełna wdzięczności i innych uczuć, które zalewały jej trzewia. Poszukała ustami jego usta, a potem bezceremonialnie pociągnęła go do sypialni.

⌘⌘⌘

Sezon świąteczny i noworoczny się skończył, więc i klientów ubyło. Wszyscy ci, którzy przez ostatnie dwa tygodnie codziennie przychodzili na ciepłą herbatę i kawałek ciasta, teraz podążali do pracy, nie mając czasu wejść do środka i machając tylko przez szybę pracującym w kawiarni dziewczynom.

O tej porze ruch był tak mały, że równie dobrze lokal mógłby być zamknięty. Jednak ze względu na studentów, którzy akurat o 13 mieli dłuższą przerwę i parami przychodzili na kawę, Ginny postanowiła otwierać godzinę wcześniej.

Kasztanowłosa Gryfonka spojrzała na rozpis, który zostawiła jej przyjaciółka. Do jej dzisiejszych obowiązków należało posprzątanie kawiarni po zamknięciu, zamknięcie jej i odbieranie dostawy herbat i kaw. Ponieważ Ginny była na bardzo ważnej misji, Hermionę czekało obsługiwanie gości do 21:00. Nie złościło ją to jednak. Mogła oddać się pracy, a nie myśleniu i zapomnieć, o pytaniach bez odpowiedzi, które krążyły po jej głowie.

Dodatkowym plusem siedzenia w kawiarni było to, że nie musiała rozpalać w kominku, by było jej ciepło i mogła w spokoju poczytać książkę. Przeraźliwa cisza w domu trochę ją dołowała i rozstrajała, sprawiała, że nie mogła się skupić i znaleźć sobie miejsca. Tutaj wystarczyła świeżo zaparzona herbata i umysł pogrążał się w miłym rozleniwieniu, idealnym do czytania.

Jedyną wadą bycia w kawiarni, pracownia do wieczora i nie przejmowania się niczym innym, była mała, futrzasta sprawa o barwie mlecznej czekolady. Hermiona westchnęła i po raz jedenasty tej godziny zerknęła na telefon, na którym cierpliwie wyświetlała się wiadomość robocza, do numeru, którego miała nadzieję usunąć.

Do wieczora jestem w kawiarni. Mógłbyś po południu wyjść z Psem? Klucze schowałam tam, gdzie zwykle.

Tam, gdzie zwykle było małym schowkiem za jedną z cegiełek w murku przy tarasie, która robiła za szufladkę. Zmajstrował ją nie kto inny, jak odbiorca wiadomości. Hermiona jednak się wahała. Nie wiedziała, co sądzić o propozycji, która padła w sylwestra. Czy nadal była aktualny? I czy w ogóle chciała, by była aktualna? Westchnęła, zastanawiając się, czy naprawdę nie uda się jej teleportować do domu i wierzyć, że nikt w tym czasie nie zaglądnie do kawiarni. Przeklęła w duchu. Każdy jej plan sprowadzał się do tego, że nie miał prawa się udać i że w grę wchodzi tylko TEN scenariusz, którego chciała uniknąć. Westchnęła ponownie i kliknęła wyślij, stwierdzając, że najwyżej, gdy dostanie odpowiedź obraźliwą, odpowie prostym "kij ci w oko".

Dzwoneczek w drzwiach drgnął, a do środka przytulnego wnętrza wpadło zimne powietrze i trochę śniegu. Granger czytała, że śnieżyca ma utrzymać się do końca tygodnia, z czego nie była zadowolona. Nagle Londyn stał się miastem bez żadnego samochodu. Niektórzy pokusili się, by wypróbować możliwości swoich aut, ale szybko przekonali się, że to na nic. Odśnieżarki nie nadążały i ludzie utknęli w śniegu. Hermiona skrzywiła się, przypominając sobie, że śnieg zasypał jej podjazd i nie ma nawet dojścia do garażu. Po raz kolejny uznała, że to był głupi pomysł, nie robić bezpośredniego przejścia do garażu z domu. Pokręciła głową.

- Jestem zdumiony, że cię tutaj spotykam.

Przestraszona podniosła wzrok i zaraz się uśmiechnęła.

- Ray, co ty tu robisz?

- To samo pytanie mógłbym zadać tobie. Mówiłaś, że jesteś psychologiem.

Hermiona kiwnęła głową.

- Z zawodu tak, ale obecnie pracuję tutaj.

Ray zmarszczył brwi, opierając się o ladę i przypatrując się intensywnie dziewczynie.

- Ile ty masz lat?

Gryfonka spięła się, wiedząc, o co właściwie chodzi Ray'owi. To było jedno z trudniejszych zadań w jej życiu. Pogodzić świat magiczny, ze światem mugoli. No, bo jak miała wytłumaczyć niemagicznemu facetowi, że w zasadzie nie skończyła żadnych studiów i psycholog z niej żaden, ale w świecie magii jest znawczynią tematu, bo zainicjowała projekt i po prostu ma podejście do ludzi. Była pewna, że gdyby teraz chciała się zatrudnić u Munga, nikt by jej nie przyjął. Ale ponad pół roku temu wszyscy potrzebowali jej pomysłu, a przecież nie mogli nie wpiąć do tego autorki.

- W tym roku stuknie mi dwadzieścia trzy - powiedziała, uświadamiając sobie, że gdzieś zgubiła swoje dwudzieste drugie urodziny. No tak... była wtedy w umyśle Malfoy'a. Westchnęła. Nawet nie dostała tortu. Poczuła melancholię, że coś odeszło, ale szybko się otrząsnęła, widząc, jak chłopak próbuje wykalkulować wszystko mugolskim trybem czasowym. - Nie trudź się, moja kariera zawodowa to czysty przypadek. Nie mam żadnego papierku ani żadnej teorii w głowie. Tylko dobre słowo i własne doświadczenia. A teraz odpowiedz mi na moje pytanie. Co ty tu robisz?

Czarnowłosy chłopak rozglądał się i wzruszył ramionami.

- Podobno to najmodniejszy lokal w mieście - wyszczerzył się i ściągnął skórzaną kurtkę motocyklisty. Zmierzwił włosy związane w kucyk i sięgnął po kartę napoi. - Kolega polecił mi to miejsce, powiedział, że można tu znaleźć ładne dziewczyny serwujące dobrą kawę.

Spojrzał na nią, czekając na reakcję. Odchrząknęła grobowo, przewracając oczami.

- Faceci...

Roześmiał się miło, nieświadomie zaginając róg karty.

- Przepraszam, że nie mogłem przyjść w sylwestra. Dziecko mi się pochorowało.

Adele, pięcioletnia dziewczynka była przyszywaną siostrą Raya, którą mama chłopaka przygarnęła po śmierci swojego brata, ojca małej. Hermiona miała okazję poznać ją tego samego dnia, którego poznała Raya. Mała akurat mu towarzyszyła i głośno dawała upust złości, że musi siedzieć na jakimś kursie zamiast oglądać bajki. Nie była wzorem idealnej małej dziewczynki, ale panna Granger i tak ją polubiła.

Postawiła przed chłopakiem filiżankę gorącej herbaty, mimo że ten jeszcze niczego nie zamówił. Hermiona jednak nie miała nic więcej do zaoferowania. Kawy się skończyły, a zimny sok w taki dzień nie był najlepszym pomysłem.

Chłopak podziękował, siadając na wysokim krzesełku przy lądzie. Chwycił cukierniczkę. Hermiona spojrzała na jego dłonie. Były szczupłe i zadbane takie, jakie lubiła. Miał o odcień ciemniejszą skórę od niej, jakby pochodził z południa, hebanowe włosy i ciemne oczy. Był totalnym przeciwieństwem tego, o którym wolała nie myśleć. Nosił ciężkie, czarne dżinsy poprzecierane w kolanach i skórzaną kurtkę. Włosy sięgały mu do ramion, nawiązywał je w kostkę, z tym, że parę kosmyków z przodu miał krótsze i te okalały mu twarz. Wyglądał, jak gwiazda rocka. Albo zbuntowany syn Snape'a.

- Co porabiałaś w ten radosny dzień kończący cały rok, Hermiono? - powiedział z przesadną emfazą, wywołując u niej śmiech. Miał zaraźliwy uśmiech i niesamowicie białe zęby. Polubiła go od razu.

- Wiesz... takie tam. Spotkanie u znajomych, sprzeczki z byłym, a potem szaleńcza jazda do weterynarza, bo mój pies stwierdził, że sprawi mi psią depresję na nowy rok.

Telefon rozwibrował się , powodując, że skoczyło jej serce. Nie chcąc jednak być niegrzeczna, nie sprawdziła go, skupiając się na swoim rozmówcy, który ściągnął brwi, pukając palcem w filiżankę.

- Aż tak źle?

Wzruszyła ramionami, zabierając się za układanie serwetek. Kątem oka dostrzegła, że ostatnia para studentów właśnie szykuje się do wyjścia.

- Przyzwyczaiłam się, że wiecznie się na mnie wyżywa.

- Ma coś nie tak z głową?

Parsknęła, spoglądając na Raya z pobłażaniem.

- Wydaje mi się, że wszystko. Począwszy od jego imienia, skończywszy na... jego imieniu - roześmiała się, nie wiadomo dlaczego. Było to dziwne uczucie, jakieś nowe, ale znajome. Nagle poczuła przypływ starej złości o to, że rzucał w nią zaklęciami i wiecznie prześladował w szkole. Chęć przyłożenia mu w nos zalała jej serce, powodując, że poczuła się lekka, jak piórko. - Co za kretyn.

- Ja kretyn?

- On kretyn - uśmiechnęła się do niego. - I ja kretynka, że się przejmuję jakimś kretynem. Oj, głupia ja.

Chłopak westchnął ciężko, patrząc na nią intensywnie. Zarumieniła się wbrew sobie i znowu odchrząknęła, poprawiając wymiętolony fartuszek.

- O której kończysz? - zapytał nagle, kładąc dłonie na blacie. Oba ramiona pokryte miał tatuażami przedstawiającymi zawiłe linie i symbole, których nie znała. Na jego nadgarstku zobaczyła ćmę, zadziwiająco sympatyczną pomimo tego, że na odwłoku widniało coś, co wyglądało jak mała czaszeczka.

Nachyliła się, próbując zobaczyć, co jest pod spodem, gdy nagle Ray wyciągnął w jej stronę ramię, ułatwiając jej dostęp. Podskoczyła i spojrzała na niego. Obserwował ją z zaciekawieniem, od którego zrobiło jej się gorąco. Zaczerwieniła się.

Opanuj się dziewczyno.

Zamrugała, spoglądając na ćmę. Poczuła, że robi jej się słabo, gdy zobaczyła, co ją owija. Zadrżała, patrząc na otwarty pysk węża.

- O dwudziestej pierwszej - powiedziała słabo, patrząc na jego ciemne oczy. Co się z nią stało? Dlaczego wąż tak ją sparaliżował? Był kompletnie inny niż znak śmierciożerców.

Ale to wąż. JEGO symbol.

Jego symbolem jest smok. Wyluzuj.

I oddychaj, bo zaraz się udusisz.

Wypuściła ze świstem powietrze.

- Hermiono, wszystko w porządku?

Podniósł się z krzesła, gotów jej pomóc, ale pokręciła głową i złapała się blatu. 

- Ugryzł mnie kiedyś wąż - skłamała, myśląc o srebrnych oczach. - I mam teraz awersję.

- Nie martw się, mój wąż jest martwy i w dodatku niesymetryczny.

Uśmiechnęła się lekko. Chłopak złapał ją za rękę, marszcząc brwi.

- Ależ masz zimne palce.

A ty ciepłe. Jak nie on.

Nagle zrobiło jej się słabo, jakby ktoś złapał ją mocno za ramię, jakby zamknął ją w mocnym uścisku. Poczuła, że musi się uwolnić, wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem. Coś kazało jej biec daleko i nie odwracać się. Najlepiej tylnym wyjściem. Nie dlatego, że z Ray'em było coś nie w porządku, ale dlatego, że to ona czuła się, jakby fiksowała. Serce waliło młotem, a naszyjnik od George'a wydawał się pięć razy cięższy niż zwykle. Odciągnęła go od szyi, uświadamiając sobie, że łańcuszek jest gorący. Zdjęła go i położyła na blacie. Co się dzieje? Bursztyn mignął w świetle srebrnym refleksem. Dziwne.

Podniosła oczy na chłopaka, zdając sobie sprawę, że coś do niej mówił. Ale nie usłyszała jego wypowiedzi, bo nagle drzwi od kawiarni otworzyły się, a do środka wszedł ktoś, kogo myślała, że już nigdy nie zobaczy. Gość rozejrzał się obojętnie, a potem spojrzał prosto na nią.

Poczuła, jak łamie się pod wpływem zimnego, stalowego spojrzenia Lucjusza Malfoy'a.

⌘⌘⌘

Śnieg wciąż uparcie padał. Westchnął, patrząc przez okno, wiedząc, że po raz kolejny w Ministerstwie będą kolejki do kominków. Nikt nie był w stanie dojechać samochodem, więc droga teleportacyjna była tak oblegana, że zamiast być o czwartej w domu, często przychodził dopiero o siódmej. Był tak padnięty, że nie miał sił na nic innego. Szedł pod prysznic i kładł się spać.

Jednakże choćby nie wiem co, jak długo ciągnęły się kolejki, Astoria zawsze była w domu pierwsza i gdy on przychodził, właśnie kończyła robić kolację. Podejrzewał, że ukrywała za obrazem magiczny portal. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego kończyli o tej samej porze, a to ona pierwsza docierała do domu.

- Kobiety i ich równouprawnienie - mruknął, wracając do biurka i biorąc do ręki swój magiczny zegarek. Pokręcił głową, bawiąc się łańcuszkiem. Skrzywił się, wydając z siebie parodiujący pisk. - Chcemy tak jak wy plus więcej.

Prychnął, otwierając tarczę i zamierając na moment.

Nadzieja w duchu tli się powoli, ukryta siła tajemnie się zbroi.

Jeszcze rano sentencja brzmiała tak samo, jak od czasu Wigilii. Jednak rano nie wiedział o listach, które Granger pisała do niego, gdy był w śpiączce. Przymknął oczy, trąc nerwowo nadgarstki. Gdy zbytnio się zamyślał, potrafił nawet rozdrapywać strupy. Tym razem jednak nie oddalał się duchem od swojego ciała. Nie miał czasu, musiał iść zaraz na zebranie. Potem mógł wrócić do domu bez wyrzutów sumienia. Jeszcze tylko to jedno zebranie.

Telefon wydał z siebie piknięcie.  Wyjął go z szuflady, czując, jak serce zaczyna mu bić szybciej, gdy zobaczył, kto napisał. Szybko otworzył wiadomość.

Do wieczora jestem w kawiarni. Mógłbyś po południu wyjść z Psem? Klucze schowałam tam, gdzie zwykle.

Wspomnienie ich wspólnych spacerów wdarło się do jego myśli. Raz oboje zapomnieli kluczy i musieli włamywać się do domu. Stwierdził, że trzeba uniknąć takich sytuacji i wybudował specjalny schowek na klucze. Pamiętał, jak przytuliła się do niego, całując go w policzek i mówiąc mu, jaka z niego złota rączka. Uśmiechnął się cierpko.

Złota rączka, która spieprzyła nam życie i nie umie tego naprawić.

Po raz kolejny odkąd tylko do tego doszło, przeklął się w duchu, że był takim idiotą. Że jak kretyn pobiegł do ojca i jak amator nie zachował żadnych środków ostrożności. Przeklął swoją dumę, która w tamtym momencie kazała mu wypić ten durny napój. Gdyby tylko rzucił szklanką o ścianę, gdyby chlusnął cieczą ojcu w twarz. Wtedy nic by na mnie nie miał, pomyślał ze złością, ściskając w ręce telefon. Wciąż byłabyś szczęśliwa.

Nie ma sprawy.

To wydawało mu się takie zimne, takie nieczułe i obojętne. Miał ochotę zadzwonić, usłyszeć jej głos, doprowadzić ją do śmiechu, a potem porwać gdzieś daleko, gdzie byliby razem. Usiadł ciężko przy biurku, chowając twarz w dłoniach. Wszystko było nie tak. Wszystko się waliło. Coraz bardziej kotłowała mu się w głowie, chociaż musiał ją wyrzucić. Musiał o niej zapomnieć. A nie chciał. Potrzebował jej, była jego tlenem. Czuł się, jakby żył pod wodą, a brak powietrza miażdżył mu żyły. Nawiedzała go w snach, pełna słodyczy i niewinności. Śmiała się, biorąc go za rękę. Poczuł piasek w oczach, więc szybko zamrugał. Była jego jedyną słabością. 

Jedynym powodem do życia.

Gdyby tylko udałoby się ją schować. Zabrać gdzieś daleko, a potem skonfrontować się z ojcem. Gdyby mógł powiedzieć o wszystkim Pansy i Blaise'owi. Gdyby mógł walczyć. Gdyby, gdyby, gdyby... codziennie myślał o tych scenariuszach, niestety wszystkie kończyły się na najważniejszym szczególe układanki, którego nie mógł usunąć.

Wieczysta Przysięga.

Wiązała go tak gęsto, że nie było szans na znalezienie jakiejś drobnostki, o której Lucjusz pamiętał. Po raz kolejny przeklął spryt i inteligencję jego ojca. Kiedyś był z tego dumny, uważał Seniora za przykład. Skrzywił się.

Jedyna nadzieja była w Astorii. Jej przysięga nie była aż tak złożona, polegała tylko na dyskrecji. Większość ojciec osiągnął szantażem. Pokręcił głową nad głupotą przyszłej żony, jednocześnie czując do niej wielki szacunek. Dla obcych dzieci była w stanie zrobić wszystko. Trzeba było przyznać, że dzięki pieniądzom Lucjusza, życie afrykańskich czarodziei polepszyło się. Dziewczyna już planowała jakąś wymianę albo wycieczkę, by część dzieciaków mogła przyjechać do Hogwartu, zobaczyć jak tam jest. Miała masę na głowie, ale teraz i jej zaczęło zależeć na wycofaniu się z tego układu. Poczuła miętę do George'a. Kto by pomyślał. Draco nie miał nic przeciwko, ale musiał ją temperować. Jego ojciec nie mógł się dowiedzieć. Ani nikt inny.

Bo jak to? Narzeczona Dracona Malfoy'a ugania się za jednym z Weasley'ów? Dlaczego? Skoro jej się podoba, dlaczego więc nie zerwie zaręczyn? Czy zaręczyny to mistyfikacja, aranżacja? Czy to wina Lucjusza Malfoy'a, który chce przedłużyć czystość w rodzie? Co na to...

Skrzywił się, już widząc te nagłówki. Musieli być dyskretni. On ze swoim planem odnośnie Psa i ona ze swoim rudzielcem.

Nagły ból przerwał mu rozmyślania. Zgiął się w pół, kładąc głowę na biurku, która prawie pękła mu w szwach. Nie był to jednak ból od ojcowskiej klątwy. Ten był od zaklęcia, które sam na siebie rzucił, by wiedzieć i czuwać.

Jego ojciec zmierzał ku Granger. Wstrzymał powietrze, zaciskając palce. Bolało, jak diabli, jakby ktoś wsadził mu w głowę blender i włączył najwyższe obroty. Musiał jednak wycierpieć, taka była cena za czarną magię. Musiał wycierpieć, a Granger w ten sposób dostawała ochronę. Magia tkwiąca w jej naszyjniku najpewniej teraz ostrzegała ją przed niebezpieczeństwem, a w razie gdyby dziewczyna nie zdążyła się oddalić, roztaczała nad nią pieczę.

Nie przewidział tylko jednego. Pustka pojawiła się w jego umyśle tak szybko, że przez chwilę nie ogarniał, co właściwie się stało. Po chwili jednak przerażająca myśl wdarła się do jego głowy. Zerwał się na równe nogi, chwytając różdżkę i rzucając się w stronę drzwi. Otworzył je, wypadając na korytarz, biegnąc do wyjścia. Serce waliło mu opętańczo ze strachu.

Zdjęła naszyjnik.

Zdjęła go.

Albo on zdjął go z niej.

Przerażenie przyćmiło mu wzrok. Przypadkowo wpadł na kogoś. Nawet nie przeprosił, nie odwrócił się, tylko pognał dalej. Musiał ją uratować, musiał odsunąć od niej jej ojca. Nie miał czasu do stracenia.

Merlinie, proszę...

Poczuł, jak coś uderza w jego nogi. Stracił równowagę i runął na marmurową posadzkę. Sapnął z bólu, odwracając się w stronę, skąd dopadło go zaklęcie. Zbliżała się do niego dziewczyna, trzymając w dłoni różdżkę.

- Coś ty zrobiła?!

Astoria kucnęła przy nim zmartwiona.

- Powstrzymałam cię przed głupstwem.

- On ją zabije! - wydarł się na nią. - Uwolnij mnie!

- Nie, Draco. Nie rozumiesz, że tylko pogorszysz sprawę. Miałeś trzymać się od niej z daleka. A nagle zjawiasz się, jak rycerz na białym koniu, gdy Twój ojciec się z nią spotyka. Co sobie pomyśli?

- Nie obchodzi mnie to - wrzasnął, czując jak serce zbyt szybko pompuje krew do ciała. Pociemniało mu przed oczami. W myślach widział już zmasakrowaną dziewczynę, jej grób, ziemię pod jego palcami, krew na jego dłoniach i...

- Draco, opanuj się.

- Przestań wchodzić do mojej głowy - warknął, chowając twarz w dłoniach.

- Nie mogę. Emanujesz takim strachem, że twój umysł aż wypycha twoje myśli. Usłyszałam je, gdy biegłeś opętańczo korytarzem. Myślę, że inni, którzy też są tak biegli w leglilimencji, też to usłyszeli.

- Nie obchodzi mnie to - powtórzył głuchym tonem. Rozpacz zalewała jego ciało. Nie czuł jej. Niczego nie czuł. Zdjęła naszyjnik, albo... albo... - On ją zabije.

- Tak, jeśli zobaczy, że go nie słuchasz - odpowiedziała spokojnym tonem, kładąc mu dłoń na ramieniu. Nie strącił jej. Nie, że nie chciał. Czuł, jak strach go paraliżuje, jak nie może się ruszać, oddychać. Wydawało mu się, że umiera.

- Czemu on tam polazł? Skąd miał adres?

Wyczuł, że dziewczyna siada obok niego.

- Kawiarnia Ginny okazała się strzałem w dziesiątkę. Jest o niej głośno. A twój ojciec...

- Mój ojciec jest trupem, jeśli coś zrobił Granger - przerwał jej ostro, podnosząc głowę. Był przeraźliwe blady, zaciskał szczęki tak mocno, że rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie. Malfoy przymknął oczy, a gdy je otworzył w szarych tęczówkach błyszczała furia i coś, czego Astoria nigdy w życiu nie widziała. Czego nikt w życiu jeszcze nie widział. To było szaleństwo i chęć mordu, chęć ochrony kochanej osoby pod groźbą śmierci własnej i każdego, kto stanie na przeszkodzie. Nawet Draco tego nie rozumiał, ale paliło go od środka, trawiło jego wnętrzności bardziej niż klątwa ojca, bardziej niż ognista. Miał wrażenie, że wszystko przestało się liczyć, oprócz niej. Strach nie zmalał, ale przestał mieć nad nim kontrolę. - Muszę go zabić.

- Umrzesz, jeśli spróbujesz - jak zwykle, racjonalna oaza spokoju. Miał ochotę wydrzeć się na nią, że jest taka nieczuła i obojętna.

- Zanim umrę, to go zajebię - wysyczał. - Zajebię sukinsyna. A potem mogę zdychać spokojnie.

- Teraz gadasz, jak idiota - stwierdziła, biorąc jego twarz w swoje dłonie. - Nie będziesz się poświęcał. Znajdziemy inny sposób.

Wyrwał się.

- Nie ma innego sposobu.

- Znajdziemy - zapewniła go. - Nie będziesz się rzucał na misję samobójczą, jasne? Znajdę sposób. Obiecuję. A ciebie proszę o rozwagę...

Zanim jednak zdążyła coś dodać, Draco syknął. Podciągnął rękawy i ich oczom ukazała się przeżarta rana na nadgarstku, która teraz powoli się zasklepiała. Patrzyli oniemieli, jak ropa i smród znikają, a otwarte cięcie zasklepia się w paskudną, ale wygojoną bliznę.

Astoria odsunęła się, wypuszczając ze świstem powietrze.

- To był test - przymknęła oczy. - Sprawdzał ją, bo wiedział, że umiesz chować emocje i myśli.

Poczuł, jak okrywa go znane ciepło, znany ból i pulsujący strach, który jednak z każdą minutą był coraz słabszy.

- Założyła naszyjnik - jęknął. Gula w gardle zniknęła, a serce zabiło żywiej i radośniej. Do środka wkradła się nadzieja. - Nic jej nie jest.

- Oczywiście, że nic jej nie jest. Hermiona przeszła dodatkowy kurs leglilimencji. Nie mogła zostać psychologiem z otwartymi myślami. Zdała go celująco. Nie patrz tak na mnie, musiałam przejrzeć jej akta, by nie dać się zaskoczyć twojemu ojcu... co się dzieje? Draco?

Chłopak osunął się na podłogę, zasłaniając twarz ramieniem. Miał ochotę się rozpłakać i jednocześnie biec do dziewczyny, bez której nie potrafił już żyć. Gardło piekło go nieznośnym bólem, gdy myślał o dziewczynie, uświadamiając mu, że klątwa nie została zdjęta. Został po prostu uleczony na kolejną rundę. Będzie miał kolejne blizny, bo nie potrafił i nie chciał przestać myśleć o Hermionie Granger. Kochał ją. Dopiero teraz to zrozumiał i gdyby mógł, wykrzyczałby to całemu światu.

Astoria dotknęła jego ramienia i odsunęła je, patrząc na niego z troską. Wykrzywił usta w słabym uśmiechu, muskając jej policzek. Pokręciła głową

- Naprawdę myślałeś, że jesteś w tym wszystkim sam? Że nie obchodzi mnie Hermiona ani ty?

Pokręcił głową i usiadł, przyciągając ją do siebie. Objął ją, bo zawsze była jego przyjaciółką  i zawsze mógł na nią liczyć.

- Pomóż mi ją odzyskać - szepnął udręczony. Zmęczenie dopadło go w sekundę, siły witalne opuściły jego ciało, gdy znowu w jego serce wkradła się beznadzieja. Przymknął oczy. - pomóż mi odzyskać Granger.

- Pomogę - powiedziała, gładząc go po plecach jak małe dziecko. Po chwili wstała, ciągnąc go za sobą. - Wracajmy do domu.

⌘⌘⌘

- Hej, co się... o matko...

Wsunął się do mieszkania, ściągając powoli buty, a urocze stworzenie niepewnie stanęło w drzwiach, wąchając powietrze i kładąc ogon.

- Jest twój - mruknął, ruszając do salonu, do barku, do ognistej. Musiał się napić, bo inaczej mógł tylko rzucić się z mostu. Ewentualnie kogoś zabić. Więc ognista wydawała się najlepszą z alternatyw. Zanim jednak zdążył dopaść butelki, zatrzymało go płomieniste stworzenie, rzucając mu się na szyję. Stęknął, nie odwzajemniając uścisku. Rudowłosa piękność nie zauważyła tego, odsuwając się i przyciągając go do siebie, by zostawić na jego zmarzniętych ustach gorący pocałunek.

- Jest śliczny! Skąd go masz?

- Znalazłem w lesie - odpowiedział, patrząc przez nią, jak owczarek niemiecki decyduje się jednak wejść do mieszkania i przycupnąć na wycieraczce. Ich spojrzenia się spotkały i choć pies wyglądał na wdzięcznego i nawet załomotał puszystym ogonem, Blaise nie miał ochoty się cieszyć.

Został bez roboty. I pieniędzy.

- Jak to w lesie? - dopytywała Ginny, kompletnie nie zwracając uwagi na minę narzeczonego i to, że próbował wyswobodzić się z jej uścisku. Cała jej atencja poświęcona była zwierzakowi, który właśnie potężnie ziewnął i postanowił zaufać nowym znajomym, i położyć się na wycieraczce, zamykając oczy. - Trzeba mu znaleźć kąt. I go wykąpać. Wygląda na zmarzniętego.

- Trochę.

Wyminął ją, rzucając kurtkę na sofę. Nawet nie chciało mu się obmyć rąk, choć marzył o gorącym prysznicu. O gorącym prysznicu, whiskey i kogoś do pieprzenia. Przeklął się w duchu, otwierając barek.

- Czemu rzucasz tę kurtkę tutaj? - rzuciła. Zignorował, odkręcając butelkę i pociągając z niej solidny łyk. Cudowne pieczenie, zbawcza moc. Przymknął oczy, opierając się o barek. - Zabini.

- Co, kurwa? 

- Kurwić to ty się możesz wiesz, gdzie - wyczuł, że stanęła obok niego. - Czemu pijesz, co się dzieje?

- Daj mi spokój.

Złapała go za ramię.

- Co się stało?

Odepchnął ją. Butelki w barku zadzwoniły. Spojrzała na niego zdziwiona, ale i rozzłoszczona. Widział, jak się czerwieni.

- Jak mówię, że masz mi dać spokój, to masz mi dać spokój - czerwona lampka zapaliła się w jego mózgu, ale ją zignorował. Musiał odreagować. - Zwolnił mnie, okej? Nie będziesz miała wymarzonego ślubu i tej durnej kiecki. Nie mam na to pieniędzy. Jestem bezrobotnym czarnuchem.

Otworzyła szerzej oczy oburzona jego słowami. Mogła się burzyć, ile chciała. Taka była prawda, a on nie zamierzał jej zmieniać.

- Blaise, ale...

- Ale co? - warknął, zaciskając pięści na komodzie. - No co? Co masz mi do powiedzenia? Że twoja kawiarnia przynosi nam jakiekolwiek dochody? To hobby a nie praca. Że co? Że pomogą nam twoi rodzice? Wydawało mi się, że w naszym społeczeństwie uchodzą za biedaków.

Jeszcze zanim skończył, wiedział, że przekroczył granicę. Że posunął się za daleko. Ginny zaczerwieniła się z wściekłości i odsunęła się od niego. Wyciągnął do niej dłoń, ale ją strzepnęła.

- Gin, ja...

- Zamknij ryj, bezrobotny czarnuchu - głos miała nabrzmiały emocjami. Poczuł się, jak świnia. Spuścił wzrok, gdy odeszła od niego, gwiżdżąc na zwierzaka. Nie wiedział, gdzie go zabierała. Nic nie wiedział. Miał ochotę skoczyć z mostu. Spojrzał na butelkę i uniósł ją do ust.

Drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem.

⌘⌘⌘

Nie mogła uwierzyć, że po tylu godzinach wciąż telepały jej się dłonie. Choć przecież nic się nie stało. Kompletnie nic się nie stało, ale nie mogła się pozbierać. Chodziła jak na szpilkach i bała się każdego klienta. A przecież nic się nie stało.

- Dzień dobry, panno Granger.

Ray odsunął się, robiąc mu miejsce, choć miała ochotę krzyknąć, by tego nie robił. Zacisnęła dłonie na gorącym naszyjniku i ni z tego ni z owego schowała go pod ściereczką, jakby coś ją tknęło i kazało tak zrobić. Lucjusz Malfoy nie zauważył tego ruchu, patrząc na tablicę, na której wypisane były napoje.

- Kawa? Czarna?

Kiwnęłą głową, choć przecież kawy nie miała. Ale zrobiłaby wszystko, byleby nie patrzył na nią takim wzrokiem. Miała wrażenie, że czyta jej w myślach. Spojrzała na filiżankę, myśląc o swojej pracy. Wstrzymała oddech.

- Z cukrem?

- Trzy łyżeczki.

Zdziwiła się. Myślała, że akurat on słodzić nie będzie, nie aż tyle. Ale nie komentowała, a posłała mu typowy uśmiech przeznaczony dla klientów. O dziwo, sam się uśmiechnął choć z trudem. Jakby jego twarz nie należała do końca do niego.

Było dobrze po dziewiątej wieczorem. Zamknęła kawiarnię, sprawdzając, czy okna nie są otwarte i zasunęła kratę. Zmęczenie pulsowało jej w mięśniach, miała wrażenie, że naszyjnik ciąży jej na szyi. Ale nie zdjęła go. W nim czuła się dziwnie bezpieczna. 

Ulica była opustoszała. W oknach paliły się światła, bo wszyscy szykowali się do snu. Hermiona pomyślała o Psie. Będzie musiała się z nim przejść. Malfoy odpisał, że go weźmie, ale to było po południu. Pewnie zrobił to szybko. Więc postanowiła, że się przebiegnie ze zwierzakiem, bo ostatnio mało się rusza. Westchnęła, chowając klucze do torby i idąc w stronę domu. Zasunęła zamek i podniosła głowę. Krew odpłynęła jej z nóg i rąk, gdy zamarła, wpatrując się w postać na pod latarnią. 

Pies szczeknął, machając ogonem.

Podeszła, mając w nogach watę. Nie mogła oddychać, patrząc na niego. Na jego rozwiane włosy i czerwony szalik oplatający szyję. Czerwony.

- Co ty tu robisz? - powiedziała w końcu, nachylając się i głaszcząc pupila za uchem. Wystawił język i sapiąc, okręcił się wokół własnej osi. Nie mogła nie zareagować. Uśmiechnęła się ciepło, po czym spojrzała w jasne, skupione oczy. Objął spojrzeniem jej twarz i westchnął cicho.

- Spełniam prośbę.

- Nie musiałeś po mnie przychodzić - powiedziała automatycznie, wciskając skrępowana dłonie do kieszeni. Parsknął, zawieszając wzrok na końcu ulicy. Był dziwnie przygnębiony.

- Wiesz, Granger, to chyba jedyna rzecz, którą w ostatnim czasie nie musiałem.

Nie rozumiała, ale wiedziała, że jak zapyta, to jej nie odpowie. Kim była, żeby poświęcał dla niej swój czas? Była nikim. Wyciągnęła dłoń, chcąc chwycić smycz i przez przypadek dotknęła jego dłoni. Skrzywił się, odwracając twarz. No tak. Dotknęła go szlama. Zmiażdżyła cierpienie, czekając aż puści smycz i będzie mogła wrócić do domu, jednak wyglądało na to, że wcale nie zamierzał tego zrobić. Opierał się o latarnie, wpatrując w niebo i wydychając parę z ust. Palce mrowiły ją, bo tak mocno chciała go dotknąć. Ale nie mogła. Nie był jej. Już nie był.

- Masz ochotę na spacer? - zapytał nagle, patrząc jej w oczy. Wyglądały, jakby płakał, ale to pewnie od mrozu. Szurnęła kozakiem po śniegu, marszcząc czoło.

- Z tobą?

Chociaż była inteligentną dziewczyną, niczego już nie rozumiała. Zerwał z nią. Zostawił dla innej. A teraz zaprasza ją na spacer. Dlaczego? Co, źle mu z nią? Nie kocha jej? Szuka kogoś na bok? Próbowała znaleźć wytłumaczenie, ale to, co do niego czuła, zaburzało jej zdolność do obiektywnego spojrzenia na tę sprawę.

- Po prostu chodź ze mną na spacer, dobrze? - przerwał jej zastanowienia, zaciskając palce na smyczy Psa, którą ona też trzymała. Patrzył na nią z takim smutkiem, że nie mogła pokonać swojej gryfońskiej i psychologicznej natury.

Kiwnęła głową i ruszyli ramię w ramię przez ośnieżony Londyn. Śnieg migotał złotem przez pomarańczowe żarówki lamp. Pora była niezwykle magiczna. Cisza wypełniała ich ciała, uspokajała ich i dawała siłę. Wszystkie troski ulatywały, pozostawiając pewność, że jutro też jest nowy dzień i do jutra wiele może się zmienić. Czasem śmiali się z wyczynów Psa. Szli równo, niespiesznie, wędrując między parkami i czasem dotykając się przypadkiem. Za każdym razem Hermiona chowała twarz w szaliku, czując, że jeszcze chwila i albo znowu się rozpłacze, albo rzuci mu się na szyję.

- Wszystko w porządku? - zapytała cicho, gdy zatrzymali się na moście, wpatrzeni w rzekę, na której leniwie dryfowały kry. Przywiązała smycz do słupka i patrzyła, jak Pies liże śnieg. Ze swojego miejsca widziała dzikie kaczki, choć nie miała pojęcia co robiłyby tu o tej porze roku. - Czy nie powinny być w ciepłych krajach?

- Może coś im nie pozwala rozwinąć skrzydeł - odpowiedział smętnie, przechylając się niebezpiecznie. Odruch zadziałał. Złapała go za ramię i odciągnęła od barierki, przyciągając do siebie. Nie oponował i nie odsunął się, gdy znalazł się niebezpiecznie blisko niej. Wyczuła jego perfumy i skamieniała.

Bo pachniał zapachem, który dla niego wybrała.

Łzy napłynęły jej do oczu, więc odwróciła głowę, nie chcąc pokazywać, co czuje. Zapatrzyła się na panoramę miasta i na spadające z nieba drobinki. Podobno miało się ocieplić, czego jednocześnie pragnęła i nie chciała. W końcu zima była piękna. Nieskazitelna. Zupełnie nie w jej stylu, bo ona wolała ciepło. Ale czy właśnie taki nie był Draco? Nieskazitelny, zimny i przeciekający przez palce? Zupełnie jak śnieg w zimie. Zupełnie nie w jej stylu, bo ona wolała ciepło. Ale zima była piękna. I chciała jej z całego serca.

- Pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem? 

- Dużo rzeczy mi powiedziałeś - odpowiedziała drżącym głosem, próbując przełknąć ślinę i łzy. Zacisnęła powieki i skupiła się na reklamie świątecznej.

- Dużo rzeczy niewłaściwych - dlaczego miała wrażenie, że jego głos był przybity, pełen zranienia i niewyjaśnionych spraw, pełen żalu i wyrzutów sumienia. Pokręciła głową. Wmawiała sobie. Tylko jeśli to były wmówienia, dlaczego właśnie złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę. - Chodziło mi raczej to na wigilii. O pracy w Ministerstwie.

Chcę, byś była przewodniczącą komisji do spraw gwarantowania bezpieczeństwa skrzatom i do rozpatrywania przysługujących im praw. Nie mam jeszcze nazwy dla tego oddziału, ale coś wymyślę. Tylko ty się nadajesz, bo tylko ty robiłabyś to z serca.  

Poczuła zawód. Wydawało jej się, że chce... że chce ją przeprosić, coś wyznać... a on posłużył się jej emocjami, by wywrzeć presję na ofercie pracy. Wyswobodziła się z jego uścisku i zaczęła odwiązywać smycz od słupka. Malfoy wyciągnął w jej stronę kopertę z pieczęcią Ministerstwa.

- To list od Ministra. Zależy mu na tym, byś przyjęła tę ofertę.

- Mu? - uniosła brew, chowając kopertę do torebki. 

Odwrócił wzrok, wsadzając dłonie w kieszenie.

- Nie możemy być razem, Granger. Wiem, że ciągle liczysz na zmianę, ale podjąłem decyzję.

A więc jednak. Uśmiechnęła się, tuszując uczucie niechcianego rozczarowania. Oj, głupia.

- Czy ja zaproponowałam ci cokolwiek? - zapytała, patrząc na niego w miarę życzliwie. - To ty się za mną uganiasz. Nie prosiłam się o odprowadzenie do domu czy spacer. To ty, Malfoy, wszystko angażujesz. Nagle jest cię pełno. Gdzie masz narzeczoną? Czemu nie ma cię z nią? Czemu zastępuje cię George?

Spojrzał na nią tak gwałtownie, że aż się przestraszyła. Nachylił się i myślała, że powiedziała za dużo. Ale w jego oczach nie było wściekłości, a... ulga?

- Co? - zapytała głupio, gdy się lekko uśmiechnął.

- Kombinuj - powiedział i kaszlnął, łapiąc za szalik i odciągając go. Mimowolnie spojrzała na jego palce i zamarła.

- Czy to krew?

Szybko schował dłoń do kieszeni.

- Jaka krew?

- Nie wygłupiaj się, widziałam krew na twoich palcach.

- Przewidziało ci się - mruknął, odwracając się, by odejść. - Wracajmy, bo zimno.

Co?

Wyminęła go i zatrzymała, łapiąc za jego ramię. Syknął i próbował się wyrwać, nie wyjmując dłoni z kieszeni, ale robił to tak nieudolnie, że po chwili trzymała go za palce. Za zakrwawione palce. 

- Merlinie...

Miała wrażenie, że krew jest wszędzie i że ciągle płynie. Odsunęła rękaw, nie chcąc by przemókł i wstrzymała oddech, patrząc się na jego nadgarstek i na grubą, paskudną szramę oplatającą jego przegub. Pod spodem natomiast widniało świeże rozcięcie, z którego powoli sączyła się krew. Automatycznie puściła jego dłoń, wpatrując się w jego twarz ze zdumieniem i nie zauważając, że i ona palce ma całe w krwi. Patrzyła w jego oczy, w których błyskała determinacja. Zaciskał zęby z bólu, ale jeszcze z czegoś.

Draco Malfoy zdawał się czekać, ale na co.

- Na dalej - wysyczał przez zaciśnięte zęby, wlepiając w nią wzrok, nawet nie mrugając. Zmrużył powieki, nachylając się i wtedy zobaczyła ciemniejszą plamę na szaliku. Tak, jakby krwawiła mu również szyja. Cofnęła się, rozglądając się na boki. Co tu się działo?

Nie pozwolę cię skrzywdzić. Nigdy. Zrobię wszystko, by cię chronić.  

Podniosła wzrok na jego stalowe oczy, żarzące się szaleńczym blaskiem. Emocje przepływały w nich tak szybko, że nie była w stanie niektórych rozpoznać. Ale pośród tego widniało coś, co zinterpretowała doskonale.

No dalej.

Kombinuj.

Nie wiedziała, co się dzieje, co tu się dzieje. Patrzyły na nią oczy płonące gorączką i strachem, ale i nadzieją. Nie wiedziała dlaczego. Pokręciła głową i złapała za smycz. A potem zaciskając mocno powieki, odwróciła się i odeszła, zostawiając go samego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top