Rozdział 22

*Draco*

- Nie tak - gdy tylko to powiedziałem, posłała mi mordercze spojrzenie. - Może jednak Ci pomóc?

- Nie chcę Twojej pomocy - burknęła, nie przerywając czynności.

Jemy chińskie żarcie. To znaczy, taki był zamysł, ale na razie niemal żadne z nas tego nie robi, z dwóch prostych powodów:
ona - nie potrafi używać pałeczek;
ja - nie potrafię utrzymać na tyle powagi, żeby przełknąć coś bez uduszenia.
Granger komicznie wychodzi używanie tych patyczków.

Zagryza wargę, gdy udało jej się złapać kawałek jedzenia. Gdy już otwiera buzię, jedzenie spada jej z powrotem na talerz. Na widok jej zawiedzonej miny nie wytrzymuję i wybucham śmiechem. Odchylam głowę do tyłu i śmieję się jak wariat. Po chwili boli mnie brzuch, lecz się tym nie przejmuję.

- Jesteś okropny, Malfoy - stwierdza, wskazując na mnie pałeczką.

-Przykro mi, Słońce, ale nie można zestawić tych wyrazów w jednym zdaniu. To sprzeczność. Jak to się mówi? Muchomorom?

-Oksymoron, głupku - teraz to ona się śmieje a ja wpatruję się w nią z pokerową miną.

Zastanawiam się, kiedy najlepiej wprowadzić mój plan w życie. Za chwilę? Za godzinę? W głowie od razu pojawia mi się cytat "Nie odkładaj na później tego, co możesz zrobić już teraz". Kto był autorem tego? Jedi? Nie pamiętam. Biorę jednak jego słowa do serca i wstaje od stołu.

- Przyniosę Ci coś, co Ci pomoże - puszczam jej oczko i wychodzę z kuchni ignorując spojrzenie, które wbija w moją potylicę.

Niemal biegiem podążam do mojego pokoju i z ukrycia wyciągam zawiązane woreczki z wodą. Z jednej z szuflad wyciągam plastikowy widelec i wybiegam z moich czterech ścian. Po drodze wpadam w poślizg i w dłoni niemal pęka mi jeden z woreczków. Moje serce staje na jeden, bardzo długi moment, lecz za chwilę staję przed drzwiami jej pokoju.

Okej, czuję się głupio. Jak jakiś włamywacz czy coś w ten deseń. I wcale mi się to uczucie nie podoba. Spycham je jednak na skraj świadomości i wchodzę do środka. W środku pachnie słodkimi perfumami. Coraz bardziej nie podoba mi się uczucie intruza, więc czym prędzej podchodzę do jej łóżka. Odkrywam błękitną kołdrę i kładę kilka woreczków: na środku, po bokach i przy końcu. Dwa kładę pod poduszkę i układam wszystko tak, żeby nikt się nie domyślił, że tu byłem.

Wychodzę z pokoju i najciszej jak się da zamykam drzwi. Odwracam się i z wrzaskiem podskakuję. Moje serce boleśnie się zatrzymuje a po chwili wali tak mocno, że nie jestem pewien, która jego czynność była gorsza. Nie jestem nawet w stanie sobie przypomnieć jak się oddycha, to teraz zbyt skomplikowane. Merlinie, nie pamiętam kiedy ostatnio tak się wystraszyłem, tak krzyczałem jak teraz.

Otóż, przed moimi oczami nagle pojawiła się wściekła Granger. Usta ma zaciśnięte w wąską kreskę, są one niemal białe, ramiona ma założone na piersi a z jej oczu tryskają błyskawice. Przypomniała mi się scena z Titanica, którego obejrzałem z nią kilka dni temu. Ta w której Jack maluje Rose. Gdybym to ja miałbym być Jackiem, a ona nią to namalowałbym ją właśnie tak. Wygląda przerażająco.

A potem dorysowałbym jej parę z uszu i nosa.

I -oczywiście- wąsy i brodę. No przecież bym się nie powstrzymał.

- Możesz mi wyjaśnić, co ty robiłeś w moim pokoju? - wysyczała wbijając we mnie palec, a moja wena z miejsca się ulotniła.

- Ja... eee... - prędko muszę znaleźć jakąś dobrą wymówkę. - Nie mogłem znaleźć widelca u siebie, więc poszedłem zobaczyć, czy może w nie masz jakiegoś w swoim pokoju.

Jestem prawdziwym mistrzem. Bogiem wyjścia z niekomfortowych sytuacji. Od teraz tak wszyscy powinni się do mnie zwracać. Trzeba będzie poinformować o tym kilka osób, niech się przyzwyczajają.

- Widelca - powtórzyła do bólu opanowanym głosem. - I jak? Znalazłeś go?

- No jasne!

- To powiedz mi gdzie go masz.

Zadowolony wyciągam rękę i orientuję się, że jest pusta. Co, na Brodę Merlina?!

- Ej, nie. Czekaj. Przecież dopiero co go miałem. Granger, przyrzekam ci na wszystko co możliwe, dopiero go miałem!

Uśmiecha się słodko. Oj, to nie wróży dobrze. Puka się palcem w wargę udając, że się zastanawia. Mimowolnie zawieszam na niej spojrzenie.

- A może zostawiłeś go buszując w moim pokoju? - z każdym kolejnym słowem coraz więcej jadu pojawia się w jej głosie. Łapie mnie za ramię i z zadziwiająco dużą siłą wpycha mnie do pokoju.

Obawiam się, że na mojej ręce zostanie ślad od jej rąk. A już myślałem, że wyrosłem z ery siniaków. Jak zwykle byłem w błędzie. 

Brian, czemu nie reagujesz na tą przemoc wobec mnie?

*Hermiona*

Nienawidzę kłamców. Mogę bez problemu usunąć ich ze swojego życia, jeśli wiem, że nic z tego nie będzie. No bo, spójrzmy prawdzie w oczy - po co otaczać się ludźmi, którym nie można zaufać? Wtedy pojawiają się niepotrzebne podejrzenia, przy dosłownie każdej sytuacji. Jak mam spędzić jeszcze jeden miesiąc z Malfoy'em, skoro kłamie on bez mrugnięcia okiem? To oczywiste, że nie przyszedł tu szukać widelca. Ja nie mam i nigdy nie miałam takich rzeczy u siebie w pokoju. No bo na co mi to? Od czegoś jest kuchnia, a w czasie roku szkolnego nie mam tyle czasu, żeby robić sobie jedzenie w dormitorium. Wystarczająco czasu traciłam na posiłkach. Przez nie zostawało mi mniej czasu na naukę.

Widziałam szok, jaki odmalował się na twarzy blondyna, gdy wepchnęłam go do pokoju. Widać było, że nie spodziewał się się po mnie takiej siły. Przecież w porównaniu do niego jestem mała i krucha. To się chłopak przeliczył.

- Hmm... sprawdźmy może gdzie położyłeś ten widelec w takim razie?

Rozgląda się z niepokojem po pokoju. Wcześniej wyglądał, jakby serio był pewien tego, że zobaczy go w swoich dłoniach. Chyba że, naprawdę go miał, ale skupił się na czymś innym i go tu zostawił.

O, właśnie o tym mówiłam. Podejrzenia.

Nagle czuję, że cała siła mnie opuściła. Jestem zmęczona. Tracę chęć do wymuszenia z niego informacji, co tu robił. Podchodzę do łóżka, chowam twarz w dłoniach i siadam w rogu. Malfoy wydaje z siebie zduszony krzyk, lecz szybko milknie. A w następnej chwili czuję coś mokrego i zimnego na udach.

Już sekundę później stoję na równych nogach, a blondyn wybucha śmiechem. Najpierw mam wrażenie, że żałuje trochę swojego wybuchu radości, ale nie udaje mu się opanować i śmieje się na całego. Dosłownie 10 sekund wcześniej czułam się wyczerpana, lecz teraz czuję, jak buzuje we mnie wściekłość.

To się dopiero nazywa huśtawka nastrojów.

Podnoszę kołdrę i moim oczom ukazuje się rząd woreczków z wodą, i jedna mokra folijka. Pech chciał, że siadając trafiłam na jeden z nich przez co cała woda z niego się rozprysła.

Ten idiota zrobił mi kawał?! Wpatruję się w folijki bez słowa i -dosłownie- nie wiem co mam zrobić. Biorę pozostałość jednego woreczka i przypatruję mu się przez chwilę. W następnej chwili ciskam nią w blondyna. Ku mojej małej radości, śmieć ląduje prosto na jego twarzy. Chyba go to zatkało, bo przestał się śmiać. Gdy zdejmuje to z twarzy ja już jestem gotowa i rzucam w niego kolejnym woreczkiem. I jeszcze jednym. I jeszcze. Po chwili amunicja mi się kończy, ale nie szkodzi. Chłopak i tak jest już całkowicie mokry. Jego wesołość zmieniła się w złość. Brwi ma ściągnięte i zaciska usta, ale nie udaje mu się przestraszyć mnie swoją pozą. Jego mokre włosy przyklejają się mu do czoła, a sam ma całe mokre ubranie. W dodatku na ramieniu ma jeszcze kawałek plastiku. No i jak wziąć na poważnie kogoś, kto tak wygląda?

- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłaś? - pyta powoli, ale z mocą. Jednocześnie robi krok w moją stronę.

- Owszem. Oddałam ci to, co zgubiłeś. - odpowiadam wysuwając podbródek do przodu, jednocześnie cofam delikatnie ramiona.

Chłopak przypatruje mi się przez chwilę bez słowa.

- Wiesz, że rozpętałaś tym wojnę, prawda?

Roześmiałam się. W jego oczach nie ma wesołych iskierek, są poważne i zdystansowane. Rany, on serio tak myśli.

- Ja? To przecież ty usiłowałeś zrobić mi dowcip!

Lekceważy moje słowa i wychodzi z pokoju. Jednak gdy ma zamknąć drzwi, wołam go po imieniu.

- Draco? - gdy patrzy mi w oczy uśmiecham się łobuzersko - Wojnę uważam za rozpoczętą. Przygotuj białą flagę.

Prycha na moje słowa i z siłą zamyka drzwi. No cóż... ego pewnie boli, że nie udało mu się zrobić kawału jak należy. Ale ja zrobię to poprawnie. Jeszcze to popamięta.


Mój czas realizacji jednego rozdziału mnie przeraża

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top