p r o l o g

Jej kręcone, brązowe kosmyki włosów pięknie komponowałyby się zaciśnięte na mojej bladej dłoni...gdy ciągnąłbym je z całej siły...

Nie Draco.

Zadarty nosek, policzki obsypane piegami...idealnie pasowały by do nich strużki krwi... Czerwień, istnie Gryfońsko, pasuje.-mężczyzna parska głośno śmiechem.

Przestań...

A pełne usta zazwyczaj szeroko uśmiechnięte?-łyk ognistej whiskey.-O nie, tak by nie było. Najpierw grymas niezadowolenia..pózniej krzyk i błaganie mnie o litość...o litość której nie mam, o litość, którą nie obdarzę nikogo, nikogo kogo nienawidzę.-w pokoju rozległ się odgłos tłuczonego szkła.

Te jej malinowe usta, błagałyby mnie o litość...o życie.

Przestań!

Dębowa trumna...a w niej ona. Bez oznak życia.
Martwa.
Blada.
Zimna.

Ładnie by jej było.-zaśmiał się Draco.

✨✨✨

Po dość
sporej przerwie wracam do Was z czymś nowym. Może wydawać się to głupie, że znowu ruszam z nowym opowiadaniem, aczkolwiek czuje, że jest mi to potrzebne.
Bardzo wszystkich zapraszam do czytania, mam nadzieje, ze się spodoba:)
Znacie mnie, wiec jestem pewna ze prolog was nie zdziwił...:D
Do następnego!
eriwle.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top