Rozdział IV

Harry poczuł się, jakby jakaś niewidzialna siła wynurzyła go brutalnie z gorącej wody. Zimne powietrze uderzyło w jego ciało, przylegając do spoconej skóry. Było to tak ogłuszające, że nawet nie zarejestrował faktu, iż znów odczuwał wszystkie bodźce. Powietrze szybko wpływało i wypływało z jego płuc, podczas gdy on starał się zrozumieć co się wokół niego działo.

Siedział na łóżku, które swoim rozmiarem mogło być przeznaczone tylko dla dzieci w jego, lub młodszym wieku. Otaczała go grupa obcych ludzi, szkolna pielęgniarka i znienawidzony nauczyciel eliksirów. Niemal czuł, jak ich zdziwione spojrzenia wbijały mu się w czaszkę. Wydawali się zszokowani. W pokoju, który aż za bardzo przypominał mu schowek pod schodami, unosiła się duchota wymieszana z bogatą gamą zapachów. Wszystko to drażniło go i szybko sprawiło, że zrobiło mu się niedobrze. Podniósł się do siadu, zakrywając usta dłonią. Chciał poprosić, by ktoś otworzył okno, tylko był jeden problem - w tym pomieszczeniu nie nie było czegoś takiego.

- Panie Potter - zaczął jeden z obcych mężczyzn - proszę się nie ruszać.

Z ostrożnością położył mu dłoń na piersi, lekko spychając w stronę poduszek. Chciał jak najlepiej dla swojego małego pacjenta, ale ten odruchowo strącił jego dłoń, odmawiając pomocy. Ten nagły, niemal agresywny gest i przerażony ruch sprawił, że wszyscy wstrzymali oddech, patrząc z troską na chłopca, oczekując na rozwój wydarzeń.

Szeroko otwarte wściekle zielone oczy wbijały swój wzrok w białą, wykrochmaloną pościel, ukazując, że dwunastolatek wciąż nie kontaktował ze światem zewnętrznym. Trwał tak przez kilka minut, a do jego głowy napływały skołtunione myśli. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać, że Dumbledore wybił wszystkich, którzy byli z nim w jakiś sposób spokrewnieni. Możliwe, że to przez niego nie miał innej rodziny. Zawsze go dziwiło, iż nigdy nie odwiedził go jakiś magiczny krewny. Kuzyni, ciotki, wujkowie... Wszyscy mogli zginąć z ręki starca.

Poczuł, jak coś w jego pustym żołądku skurczyło się nieprzyjemnie. Gdyby tylko miał czym, to najpewniej zwymiotowałby, plamiąc nieskazitelną biel kołdry. Potrafił w pewnym sensie zrozumieć... Nie to złe słowo. Potrafił pojąć oraz przyjąć do wiadomości, że Albus był nad wyraz skutecznym manipulatorem i kłamcą, że ustawił mu życie, wplatając w nie fałszywych przyjaciół, którzy na dobrą sprawę w ogóle nie starali się nimi być. Ba! Nawet to, że chciał go wyswatać z Ginny! Ale tego było już za wiele. Przez całe dwa długie lata żył tuż obok seryjnego mordercy. Merlin jeden wie, czemu jeszcze go nie zabił. W sumie nawet nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie miał pojęcia, co było gorsze. To, że może być na jego celowniku, czy fakt, iż jeszcze nie zgładził go avadą. I czemu przepisał go do Hogwartu? A co jeśli zostawił go przy życiu, bo miał ku temu powód? Co, jeśli jest mu do czegoś potrzebny?

Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.

Był przerażony. Po raz pierwszy zaczął się kogoś bać. Voldemort nigdy nie był dla niego powodem do strachu. Właściciel tego pseudonimu był tylko wielką, ciemną marą; enigmą, o której właściwie nic nie wiedział. Co prawda był pewny, że spotkał się z nim jakieś trzy, może cztery razy, ale jeśli miał być kompletnie szczery, to prawie nic z tego nie pamiętał. Jasne, miał jakieś przebłyski obrazów, jakby echo pojedynczych słów i wiedział, co się wydarzyło podczas tych konfrontacji, jednak na tym jego wiedza się kończyła.

Nie dziwił go taki obrót spraw - w końcu jego umysł był wręcz geniuszem, jeśli w grę wchodziło wymazywanie bolesnych wspomnień. Już nawet nie był pewny czy przed ujawnieniem jego prawdziwego pochodzenia spał na materacu, czy też kocu. Innymi słowy, pod tym kątem był lepszy od obliviate, lub Myślodsiewni. Chociaż nie. Bo on tracił wspomnienia bezpowrotnie, lecz nie całkowicie, a artefakt tylko je przechowywał i pozwalał oglądać...

Jego umysł znów przeszył ogromny strach. Poczuł, że powoli zaczyna tracić resztki swojej zimnej krwi. Zacisnął zęby, skupiając się na spowolnieniu oddechu, co okazało się wcale nie takim łatwym zabiegiem. Zrozumiał, że nie mógł tu zostać. Musiał stąd uciec. I to jak najdalej. Gdzieś, gdzie nie sięgała moc tego starego psychopaty. Jego matka wspominała coś o Durmstrangu... Jeśli była to jakaś szkoła magii, to istniało prawdopodobieństwo, że jego dane wciąż lawirują w tamtejszej kartotece. Jeżeli mądrze to rozegra, powinien móc przepisać się tam z łatwością. A jeśli Ministerstwo albo Dumbledore będzie miał coś przeciw temu, to może powiedzieć, że szkoły magii oferują wszędzie mniej-więcej taki sam zakres nauki, a on będzie bezpieczniejszy poza zasięgiem Riddla. W końcu co jak co, ale Hogwart sam w sobie był dość banalną kryjówką, do której Tomowi udało się przeniknąć już dwa razy. Pozostało mu tylko jedno pytanie.

Gdzie jest ten cały Durmstrang?

Wtem przeszyła go zimna, lodowata strzała. Było to nagłe rozjaśnienie umysłu tak porażające, że aż straszne w swojej odsłonie. Przypomniały mu się słowa, które niedawno padły z ust Lily podczas ich rozmowy w jego umyśle.

"Znajdź Trackera. To fioletowy smok. Nie pozwól, by coś mu się stało".

Zdanie boleśnie odbijało się w jego głowie, powoli poruszając zastałe w niej trybiki. Na początku nie miał pojęcia, czemu tak się tym przejmował, a tym bardziej że miał wrażenie, iż zapomniał o czymś bardzo ważnym, o czym myślał dosłownie przed paroma minutami...

- Fioletowy smok - wyszeptał, zagryzając wargę.

Jego serce przyspieszyło jeszcze bardziej. Wszystkie wspomnienia wróciły do niego ze zdwojoną siłą, niemal powalając go swoją mocą. Przypomniał sobie, jak siedział na błoniach, próbując zrozumieć kilka rzeczy, które dotyczyły postępowania dyrektora. Starał się ze wszystkich sił, ale nie potrafił znaleźć powodu, dla którego ten człowiek miałby podsyłać mu fałszywych przyjaciół, a tym bardziej dziewczynę. Kiedy miał już dość zamartwiania się, zobaczył, że z kominka w chatce Hagrida wychodził dym. Miał nadzieję, że gajowy zostawił dom otwarty i uda mu się wślizgnąć do środka, by wtulić się w starego, dobrego Kła. W końcu zwierzęta to najlepszy antydepresant.

Ruszył w obranym kierunku, kiedy nagle coś powaliło go na ziemię. Mroczki przysłoniły mu pole widzenia. Wielki ciężar przygniótł go do trawy, a jego różdżka potoczyła się gdzieś daleko. Kiedy w końcu mógł spojrzeć na to, co na nim leży, zobaczył parę złotych oczu o pionowych źrenicach. Należały one do wielkiego, fioletowego smoka, który miał długą szyję, zakończoną trójkątnym łbem. Nie udało mu się zauważyć nic więcej. Następnym co pamiętał, była wielka, rozdziawiona, czarna paszcza, białe kły i długi, rurkowaty jęzor w tym samym kolorze. Potem był tylko ból.

Pewnie o to stworzenie chodziło jego mamie. Pytanie brzmiało, czemu go zaatakowało? Z drugiej zaś strony, gdyby nie ten incydent prawdopodobnie nie spotkałby Lily. Same jej słowa wręcz jakby podkreślały, że tak właśnie miało być. Czyli to był Tracker? Musiał jak najszybciej się do niego dostać. Nie znał się na magicznym prawie, w które nikt nie raczył go nigdy wtajemniczyć, ale skoro nawet mugole usypiają agresywne psy, to domyślał się, że podobny los spotka i to zwierzę.

Kolejna dawka dodatkowego stresu podniosła mu ciśnienie, ale tym razem dostarczyła ona nie tylko strachu, ale też adrenaliny. Czuł, że musi działać. W przypadku miłośnika dropsów nie mógł nic poradzić. Był bezbronny niczym małe dziecko wepchnięte na arenę pełną dzikich, wygłodniałych zwierząt, lecz na sytuację tego smoka mógł jeszcze jakoś wpłynąć. Musiał się spieszyć.

Chciał zeskoczyć z łóżka, kompletnie zapominając, że jego ciało wciąż nie było w pełni sprawne. Syknął z bólu, szybko upadając na podłogę. Zalała go kolejna fala mdłości, spowodowana widokiem swoich poturbowanych kończyn.

Czy ja w ogóle mam tam jakieś kości?! - zapytał sam siebie, w myślach ciesząc się, że jego kręgosłup, żebra i miednica działały bez zarzutu.

###

Witam moje Jednorożce!

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. :3

Jak widać na załączonym obrazku - jeszcze nie umarłam i mam zamiar kontynuować pisanie, więc mam nadzieję, że nikt nie zapalił dla mnie znicza we Wszystkich Świętych XD

Wybaczcie mi ten dość długi zastój w pracy. Obiecuję, że postaram się poprawić. Co prawda nie wiem, co ile będę wrzucać rozdziały, ale postaram się, by było to jak najczęściej. Proszę Was o wyrozumiałość w tym zakresie. Mam jeszcze kilka innych prac, które proszą się o kontynuację, a czasu mam coraz mniej. Dlatego też proszę, byście pamiętali: nigdy nie porzucę tej pracy, tak samo, jak nie zrobię tego z pozostałymi ^^

Dla zainteresowanych wpiszę resztę moich obecnie publikowanych prac wg kolejności, w jakiej będę zazwyczaj dodawać rozdziały:

1) "Yandere-kun" - opowiadanie yaoi o tematyce Naruto z paringiem SasuNaru/NaruSasu.
Historia mówi o tym, jak Naruto posiadający morderczą osobowość yandere, za wszelką cenę stara się zdobyć serce Sasuke...

2) "Naruto || Historia Wampira" - kontynuacja mojej pierwszej pracy "Vampire Story || Naruto [PL]".
W niej Naruto odkrywa swoje zatracone, wampirze dziedzictwo, które usłane jest wieloma tajemnicami...

3) "Animag || HPxAvengers" - cross Harrego Pottera z Avengers i kilkoma innymi seriami MARVELa.
Opowiada o tym, jak Harry zmieniony w czarną panterę, spotyka Kapitana Amerykę, co rozpoczyna zupełnie nowy rozdział w jego życiu...

To by było na tyle ^^ Po dokładne opisy odsyłam do moich prac~

A teraz życzę dobranoc i powodzenia w powrocie po długim weekendzie.

Do napisania
Senpai Shire

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top