Rozdział III

W jednym z dużych dawno nieużywanych pokoi Hogwartu, stłoczyło się wielu ludzi. Było to dość imponujące osiągnięcie, ze względu na małe rozmiary tego miejsca. Cudem można było nazwać fakt, iż w pomieszczeniu udało się zmieścić pięcioro czarodziei oraz małe, jednoosobowe łóżko. Wszyscy tam obecni zebrali się przy łożu, ze zmartwieniem pochylając się nad osobą, która na nim leżała. Był to niski brunet, którego zielone oczy były zamknięte już od kilku godzin. Jego zazwyczaj blade, wątłe ciało wyglądało już o wiele lepiej niż po ataku, jednak wciąż sprawiało wrażenie martwego i bardzo delikatnego.

Pozory jednak były mylące. Jeśli ktoś przyjrzał się mu dokładniej, to mógł zauważyć delikatne, regularne ruchy klatki piersiowej. Natomiast gdyby przysłuchał się otoczeniu, to może byłby w stanie wychwycić odgłos miarowego oddechu. Chłopiec był jak najbardziej żywy. Prawdopodobnie nie miał zamiaru jeszcze opuszczać tego świata. Z jednej strony dobrze to wróżyło. Z drugiej jednak nie odjęło lekarzom zmartwień.

Stan tego dwunastoletniego dziecka był stabilny, lecz podobny śpiączce. Obawiali się, że jeśli nie uda im się go przebudzić, to w końcu umrze. Nie nastąpiłoby to szybko, tylko dłużyłoby się miesiącami. Dla ludzi mających w sobie magię taki proces jest czasami dość powolny. Zdarzają się przypadki, w których moc maga samoczynnie trzyma go przy życiu. Harry był tego żywym przykładem. Oznaczało to dla niego tyle, iż będzie żyć tak długo, dopóki ma w sobie moc. Po tym, jak się wyczerpie, wszystko zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Tak jak każda, normalna osoba zacznie się odwadniać oraz wygładzać. Jeśli nie uda im się go wybudzić do tego czasu, to już nic mu nie pomoże.

Presja wywierana na lekarzy, którzy przyjechali specjalnie ze Świętego Munga, była ogromna. Nie mogli pozwolić, by coś się stało ich Wybrańcowi. Jego odejście z tego świata oznaczało definitywny koniec magicznej Anglii. Już nie będą mieć kogoś, kto będzie w stanie uratować ich przed Voldemortem. Inne kraje nie przejmował się za bardzo obecną sytuacją Brytanii. Jedyne co ich interesowało to, to by nic nie zagroziło ich własnemu dobru. A Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać nic nie mógł im zrobić. A przynajmniej na razie nie było podstaw do takiego myślenia.

Chłopak był ich jedyną nadzieją. Gdyby umarł, to umarłaby też ich wiara.

Jednak nie tylko na barkach wykwalifikowanych medyków spoczywała odpowiedzialność za życie dziecka. Razem z nimi w środku przebywało dwoje ludzi z grona pedagogicznego.

O ile pani Pomfrey można było się tam spodziewać, o tyle Severus Snape czuwający przy wezgłowiu łóżka młodego Pottera był czymś nietypowym.

To on pierwszy wyczuł, że coś jest nie tak i wyszedł z Wielkiej Sali bez słowa wyjaśnienia. Szybko zauważył wielkiego smoka na błoniach. Niemal od razu rzucił na niego kilka zaklęć, jednak gad był na nie odporny. Na szczęście to odciągnęło go od dzieciaka i... Jakkolwiek można było nazwać to, co właściwie robił. Powstały raban zaalarmował resztę profesorów, w tym samego Dumbledora.

Smoczysko jednak nie ugięło się nawet przed liczebną przewagą przeciwnika. Z jakiegoś powodu nie odstępowało Harrego na krok. Ciągle skakało wokół niego, zasłaniając go swoimi dziwnymi, błoniastymi skrzydłami, które wręcz zdawały się nieco za duże.

Po wielu nieudanych próbach poskromienia i ewentualnego też zranienia bestii czarodzieje postanowili wypróbować inną taktykę. Spróbowali go związać. Nie czekali jednak na to, by zwierz się uspokoił. To okazało się jednym z większych błędów. Źle oszacowali siłę smoka, który bez problemu wyrywał się im za każdym razem. Sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli do tego stopnia, iż profesor Sprout została w trybie ekspresowym wysłana na bijącą wierzbę.

Wtedy jednak wydarzyło się coś dziwnego. Podczas gdy wszyscy ruszyli za dyrektorem szkoły, by zająć się zdejmowaniem kobiety z drzewa, gad zastygł niczym najprawdziwszy posąg. Tkwił tak przez kilka krótkich sekund, po czym ponownie zwrócił się do dwunastolatka.

Oczywiście Snape chciał ruszyć na pomoc chłopakowi, jednak wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Potwór złagodniał, jak ręką odjął, lgnąc ogromnym łbem do ręki nastolatka. Nie był to wściekły, czy też porywczy gest. Biła od niego łagodność, ciepło i troska. Był to zaledwie ułamek chwili, który nagle został brutalnie zakłócony. Znikąd na szyję i pysk zwierzęcia opadły grube, magiczne więzy, boleśnie ograniczając mu pole manewru.

Severus nie zdążył nawet mrugnąć, a stwór był już cały skrępowany. Złote ślepia łypnęły na bok żałośnie, ukazując strach wymieszany z dużą dozą paniki. Nie mógł się ruszać, a jednak z jakiegoś powodu wciąż próbował wrócić do Pottera. Otworzył swój trójkątny, długi pysk, wydając z siebie dźwięk, który aż za bardzo przypominał ludzki krzyk przeplatany z płaczem. Ryk urwał się szybko, po tym, jak jego paszcza została szczelnie skrępowana. Nie minęło dużo czasu, kiedy gad upadł na ziemie, podrywając w powietrze tumany pyłu i ziarnek piasku.

Jak na komendę wszyscy rzucili się do chłopaka, by zabrać go do środka. Nie ważne było gdzie, tylko jak. Kluczowa była prędkość działania. Opiekunka Domu Lwa zajęła się tym od ręki, podczas gdy reszta poszła zaopiekować się pozostałymi uczniami. Dla ich własnego bezpieczeństwa powinni zostać w budynku, póki dyrektor nie wezwie kogoś, kto będzie w stanie przeprowadzić egzekucję na smoku. Ten natomiast w pierwszej kolejności musiał skontaktować się ze Świętym Mungiem. Dopiero po tym mógł pomyśleć o skontaktowaniu się z Ministerstwem.

Ze zwierzęciem został tylko Hagrid, który głaskał z ostrożnością jego śliskie łuski. Złote tęczówki monstrum wpatrywały się z przerażeniem oraz nieprzeniknionym smutkiem w niknącą sylwetkę nieprzytomnego dziecka.

Severus patrzył na to wszystko lekko oniemiały. Z zewnątrz był niewzruszony. Rzadko kiedy czemuś udawało się przełamać przez jego idealnie wyuczoną maskę szpiega. Jednak nie zmieniało to faktu, iż udało mu się właśnie zobaczyć coś, co inni zupełnie przeoczyli. Czuł, że była to bardzo cenna informacja. Na pewno będzie musiał się w jakiś sposób podzielić nią z Tomem, ale teraz miał na głowie inne zmartwienia.

Ruszył śladem nauczycielki transmutacji, szybko odnajdując miejsce, w którym położono chłopaka. Była to mała sala, którą można wręcz było nazwać klitką, lub schowkiem na miotły. Jednak jakimś cudem udało się tam upchnąć małe łóżeczko. Nieprzytomny mieścił się na nim z ledwością, jednak było to wszystkim, czego teraz potrzebował.

Kiedy tylko wszedł do pokoiku, pochylił się nad dzieckiem, ściągając mu włosy z czoła. Nie był to czuły gest. Nie biła od niego żadna aura przywiązania ani trwogi o stan młodego Pottera. Snape skrzywił się mimowolnie, czując, jak zimna w dotyku jest skóra jednego z jego uczniów. Spojrzał na niego intensywnie swoim pustym, lekko zimnym wzrokiem.

W takiej sytuacji zastała go Poppy. Wparowała do środka z taką siłą, że gdyby mogła, to z pewnością wyważyłaby drzwi. Jej mały pacjent natychmiast zyskał sto procent jej uwagi. Z ledwością zauważyła, iż nie jest sama w pomieszczeniu. Po tym akcja raptownie przyspieszyła.

Niedługo po kobiecie wkroczyli pracownicy Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, szybko przechodząc do badań. Oczywiście nie omieszkali odtrącić pomocy dodatkowych dwóch par rąk. Otrzymane przez nich wyniki testów i czarów były przytłaczające, jednakże wciąż istniał płomyk nadziei. Na szczęście nie zgasł on pomimo faktu, że żaden z nich nie spotkał się jeszcze z czymś takim.

Zaczęli próbować od prostych czarów oraz podania jakiegoś eliksiru, trzymając kciuki za pozytywny efekt. Niestety nic nie poszło po ich myśli. Gryfon krztusił i dławił się przy każdej próbie podania mu napoju, prawie wciągając ciecz do swoich płuc. Zaklęcia z kolei okazały się kompletnie nieprzydatne. Albo nie można było ich użyć, ze względu na dużą ilość przemieszczeń kości oraz organów wewnętrznych, albo ich efekt był szybko niwelowany przez truciznę, która już od dawna krążyła w ciele ofiary. Nie było wątpliwości, że już dawno zdążyła dosięgnąć serca.

Jakim cudem jeszcze żył, było enigmą.

Przy takim obrocie spraw Snape szybko został bezrobotny i jedyne co mógł zrobić, to przyglądać się wszystkiemu z boku. Mistrz Eliksirów, znający kilka zaklęć leczących i diagnozujących (nieważne jak silnych) nie był tam do niczego potrzebny. Miał nadzieję, że syn Lily szybko do nich wróci.

Z jakiegoś powodu, nad którym nawet nie chciał się zastanawiać, nie docierało do niego, że dla zielonookiego może być to już koniec jego historii. W ogóle tego nie czuł. Wizja świata bez tego bachora, którego jednocześnie nienawidził za sprawą Jamesa i kochał, jakby sam sprowadził go na ten świat, była surrealistyczna. Wręcz niemożliwa do osiągnięcia czy też wyobrażenia.

Podczas gdy on błądził myślami po tematach, które zazwyczaj omijał szerokim łukiem, medycy starali się jakoś ogarnąć sytuację. Każdy był pogrążony we własnym zajęciu, próbując coś wykombinować. W pokoju panował harmider, który nagle został przerwany przez długą ciszę, przerywaną tylko głośnym, przyspieszonym oddechem.

###
WAŻNE INFO PONIŻEJ

Bry moje dzióbki!

Dziś rozdział nieco dłuższy niż ustawa przewiduje, więc mam nadzieję, że się cieszycie ^^

Proszę byście wybaczyli mi wszystkie błędy w tekście. Nie chciałam byście czekali za długo, więc pisałam i sprawdzałam wszystko z bólem głowy, ale dałam radę :3 I szczerze jestem zadowolona z tego rozdziału.

Skoro już tutaj jesteście, to chciałbym poruszyć pewną sprawę, o której wspomniała jakiś czas temu Kang_So_Ra.

Te rozdziały są bardzo krótkie, (rzadko dodawane zresztą też xd) i niestety, ale mogą przez chwilę takie zostać. To opowiadanie jest na dobą sprawą moją relaksacją od innych historii, nad którymi obecnie pracuję.

Jest też pewna rzecz, o której powinniście wiedzieć. Niestety jako autor nigdy nie kręci mnie za bardzo pisanie początków (choć lubię je pisać). Potrzebuję się wkręcić i wgryźć w opowieść. Wtedy pisze mi się szybciej. Dla mnie początek jest jak prolog. Jestem dopiero tam, a już zacieram ręce na przyszłe akcje 😅

Mówię wam to, ponieważ jest to warunek pokazywania się dłuższych rozdziałów. Dlatego też Kang_So_Ra nie masz się czym przejmować ;3 Z czasem części będą dłuższe. Tak samo było z moim poprzednim opo (Naruto Vampire Story, które polecam serdecznie), gdzie rozdziały potrafiły mieć czasem po 4 tysiące słów i więcej ^~^

O mamo. Ale się dziś rozpisałam ~^^~ No! Nie przedłużam już więcej.

Do napisania i dobranoc
Senpai Shire

Ps. Spodziewajcie się, że niedługo rozdziały zrobią się bardziej regularne, ponieważ na moim profilu, tablicy i pod obecnie pisanymi opowiadaniami pokażę się grafik dodawania nowych części >~<

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top