Rozdział I

Cały budynek Hogwartu trwał w oczekiwaniu. Na błoniach przestał hulać wiatr, wierzba bijąca zastygła w bezruchu, a uczniowie siedzieli poruszeni w swoich dormitoriach. Wszyscy mieli wyraźny zakaz opuszczania swoich kwater aż do odwołania. Mimo to nikt do końca nie wiedział, o co tak właściwie chodziło. Jeszcze kilka minut temu siedzieli na zakończeniu roku w Wielkiej Sali. Teraz z kolei tkwili pod kluczem, śledzeni czujnym wzrokiem nauczycieli. Wszyscy byli obecni. Wszyscy oprócz sławnego Harry'ego Pottera.

Wybraniec był otoczony przez lekarzy ze świętego Munga, profesora Snape'a oraz panią Pomfrey. Każdy robił, co tylko mógł, by poprawić stan nastolatka, który niedawno został zaatakowany przez smoka. Nie wiadomo skąd ta bestia przybyła, co to był za gatunek, ani jakim cudem tak poturbowała chłopaka. Jego ciało zostało dosłownie przeorane od środka. I co gorsza, z tego, co udało im się ustalić, wypełniała je bardzo silna trucizna. Zielonooki żył tylko dlatego, że jego magia mocno trzymała go przy życiu. Problem jednak był taki, że przez to nie mogła go uleczyć. Normalnie można by po prostu skierować ją w odpowiednim kierunku, ale ta była zajęta czymś innym. W dodatku czymś o wiele ważniejszym. Próbowali już wszystkiego. Niestety żadne zaklęcia leczące nie dawały efektów, a podanie mu eliksiru było niewykonalne.

Sytuacja była napięta i niebezpieczna, ale sam czarodziej nie zdawał sobie z tego sprawy. To, co go otaczało, nie było materialne, jednak zdawało się o wiele ważniejsze od rzeczywistości. Spadał on w głąb swojego umysłu z zawrotną prędkością. Jego myśli, które zazwyczaj kłębiły się oraz plątały bezlitośnie w najmniej odpowiednich momentach, nagle stały się dziwnie przejrzyste i poukładane. Przypominały mu dobrze prowadzone archiwum, które zostało przepełnione przez różne informacje. Podczas swojej podróży natrafił na wiele ciekawych, mniej lub bardziej zadziwiających informacji. O istnieniu większości z nich nie miał pojęcia, ale z jakiegoś powodu teraz wydawały mu się oczywiste. Jak się dostały do jego głowy? Nie miał pojęcia.

Tak bardzo chciał się zatrzymać. Przyjrzeć się temu wszystkiemu z bliska. Niestety nie miał ku temu okazji. Z każdą sekundą wpadał do co raz to głębszych części swojego mózgu. Im bardziej chciał zwolnić, tym bardziej przyspieszał. W końcu przestał z tym walczyć. Doszedł do wniosku, że jego pobyt w tym miejscu, musiał mieć jakieś znaczenie - cel, do którego musiał dotrzeć.

Przymknął oczy, starając się poddać sile swojego umysłu. Nie było to wcale takie łatwe, kiedy nie czuło się żadnej części swojego ciała, ale w końcu musiał dać sobie radę. Po dość długich i żmudnych staraniach udało mu się osiągnąć swój cel. Wyhamował spokojnie, po czym zaczęły docierać do niego pewnie bodźce... Oddał się całkowicie swojemu umysłowi, który zachowywał się teraz jak niezależna, zupełnie obca istota.

Pierwszym co do niego dotarło, był powiew chłodnego, przesiąkniętego świeżością powietrza. Zimno otuliło delikatnie jego ciało, przynosząc do uszu cichy śpiew ptaków. Poruszył się nieco niespokojnie, wyczuwając pod stopami coś miękkiego i ciepłego. Niepewnie uchylił oczy, rejestrując, że znajduje się w miejscu, którego nigdy wcześniej nie widział.

Był to duży rozmiarem pokój, urządzony w prostym, aczkolwiek eleganckim stylu. Ściany w odcieniu winnej czerwieni zostały przysłonięte przez półki ze złotymi zdobieniami. Zostały one zastawione czarno-białymi, poruszające się zdjęciami oraz misternie wykonanymi czarodziejskimi zabawki. Stał na okrągłym, puchatym, czerwonym dywanie spoczywającym w rogu na lekko szarawej podłodze. Przed nim stała bialutka niczym śnieg, rzeźbiona w fantazyjne wzory kołyska z półprzezroczystym baldachimem. Poza nią miejsce tu znalazła też szafa, biurko, kanapa i otwarte na oścież szklane wyjście na balkon. Widok wschodzącego słońca przysłaniały delikatne, przejrzyste firany.

Harry już chciał wyjść na zewnątrz, kiedy materiał kołderki w małym łóżeczku poruszył się nieznacznie. Zaciekawiony podszedł bliżej. W końcu nic z tego nie działo się naprawdę. Nie miał czego się obawiać.

Ostrożnie pochylił się nad meblem, wytężając wzrok. Jego oczy niemal natychmiastowo zetknęły się z drugimi o tym samym kolorze. Mimowolnie spiął się lekko. Przed nim leżał bobas z rudym puklem włosów na głowie i przymrużonymi, dużymi ślepiami w kolorze avady. Różowa, falbaniasta piżamka jednoznacznie sugerowała, że dziecko to dziewczynka, a przyduża, srebrna bransoleta na nadgarstku jasno określała jej imię.

Lily Evans - głosił ozdobny grawerunek na biżuterii. Właśnie patrzył na swoją matkę w wieku niemowlęcym.

Wycofał się o kilka kroków, próbując odeprzeć falę szoku, która w dość efektowny sposób mieszała się z paniką. Nie miał prawa wiedzieć czegoś takiego. Był pewny, że to, co widział, było wspomnieniem, ale nie mógł mieć go w swojej głowie. Na pewno nie należało ono do niego. Co więcej, jego matki nie powinno być w takim pomieszczeniu. Przecież była ona czarodziejem z mugolskiej rodziny, a aura tego miejsca była charakterystyczna dla czystokrwistych czarodziejów. Niemożliwe, by kiedykolwiek znajdowała się w tym domu. Była mugolakiem. Skąd to coś się wzięło w jego umyśle?

Nagły ruch firanek przerwał jego rozmyślania, a złowrogi świst powietrza przeciął ciszę. Nie był to głośny dźwięk, a jednak z jakiegoś powodu przyprawił go o dreszcze. Wtem do pokoju wbiegła zdyszana kobieta o prostych, czarnych włosach i kocich oczach. W swojej dłoni trzymała kurczowo długą, zdobioną różdżkę. Z jej podstawy można było odczytać, iż jest gotowa do walki. Rzuciła niewerbalne zaklęcie na drzwi, szybko podbiegając do dziecka. Spojrzała na nie ze smutkiem, szepcząc przeprosiny, kiedy małe oczka otworzyły się szeroko. Wciąż patrząc na małą, wyczarowała wokół niej kilka bardzo potężnych barier ochronnych. Kiedy skończyła, podeszła do drzwi, przybierając pozycję obronną.

Wszystko przyspieszyło. Ledwo słyszalny szmer zza ściany, przerwał rumor wysadzonych wrót. Nim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć, czy też zrobić, silne zaklęcie uderzyło w jej pierś, powalając na ziemię. Do środka wkroczył spokojnym krokiem Albus Dumbledore. Potter wstrzymał powietrze. Dyrektor wyglądał na o wiele młodszego, jednak nie było mowy o pomyłce.

Podczas gdy w jego głowie rodziły się nowe pytania, tworząc chaos, który burzył powoli wszystko, co znał, mężczyzna z brodą skierował swoją różdżkę na kołyskę. Z zimnym wzrokiem wypowiedział inkantację morderczego zaklęcia.

###

Betowane przez: Ethealia

Cześć dzióbki!

Oto moja trzecia już praca na Wattpadzie~

Pomysł został przegłosowany przez czytelników "Animaga", za co jeszcze raz serdecznie dziękuję ^~^

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział się spodobał. Nowe osoby poinformuję jeszcze o tym, że rozdziały będą miały po około 1000 słów.

Do napisania
Senpai Shire

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top