Rozdział V

WAŻNE INFO NA DOLE

###

Severus wcale nie zdziwił się, kiedy młody Potter jak gdyby nigdy nic po prostu zeskoczył z łóżka, jednak nic nie mógł poradzić na towarzyszące temu dziwne ukłucie w sercu. Wyraz bólu przeszył twarz chłopaka, który z całych sił starał się powstrzymać kolejne serie spazmatycznych krzyków. Szybko znalazł się przy bachorze. Właściwie to najszybciej w porównaniu do pozostałych, którzy zadawali się zbyt dotknięci szokiem, by zrobić cokolwiek w tym kierunku. W sumie nie było to nic dziwnego. Był najbliżej dzieciaka. Od miejsca, w którym siedział, dzielił ich zaledwie jeden krok. A że znajdował się w pozycji siedzącej, pokonanie go było kwestią ułamka sekundy.

Był szpiegiem zawodowo, a to wyostrzyło jego refleks. Uciekanie przed zaklęciami niewybaczalnymi, czy też łapanie ulubionego kubka Czarnego Pana nim ten zetknie się ze ścianą i rozbryzga na miliardy kawałeczków, było jego codziennością. Co z tego, że Lord sam cisnął tym przedmiotem w wyrazie wściekłości, a naprawić go można jednym zaklęciem? To i tak była wina tej osoby, na którą akurat padnie jego wzrok. Tak było ze wszystkim. Dzięki temu potrafił zareagować w ciągu niewyobrażalnie krótkiej chwili. Czasami zastanawiał się, czy bycie nauczycielem w Hogwarcie nie było przypadkiem zwykłą przykrywką. Nie przeczył, iż ważenie eliksirów oraz zaklęcia z dziedziny obrony przed czarną magią były jego życiową pasją — zupełnie tak samo, jak gnębienie małych dzieci i nawiedzanie ich snów pod postacią czarodziejskiej wersji złego Batmana — ale teraz zeszły one na drugi plan. Szczerze mówiąc to nawet nie zarabiał na tym wszyskim tak dużo, jak mogłoby się wydawać. Jeśli miałby wskazać najbardziej dochodowe, choć nie zupełnie legalne, źródło dochodów, to wskazałby szpiegowanie dla Dumbledora. Nie lubił starca, ale za to nie szczędził on grosza na inwigilację działań Voldemorta.

Dzięki temu mógł zebrać pieniądze na przyszłość. Czarodzieje nie mają funduszy emerytalnych, a on nie był Albusem Percivalem Wulfrykiem Brianem Dulmbledorem, by pozwolono mu pracować i mieszkać w szkole do końca jego dni. Musiał myśleć o przyszłości. Nawet jeśli była ona bardziej niż niepewna. Czuł w kościach, że nie była mu pisana łatwa śmierć.

Spojrzał krytycznym wzrokiem na Harry'ego, który teraz wyglądał gorzej niż nie jeden duch w zamku. Krew odeszła z jego twarzy, ale widać było, że jest rozpalony. Emanowało od niego ciepło wyczuwalne nawet przez pełną szatę. Miał spłoszony, sarni wzrok, który nie potrafił zatrzymać się na czymś dłużej niż ćwierć sekundy. Snape zastanawiał się, czy jego uczeń przypadkiem nie stracił pamięci lub nie ma jakichś halucynacji, ewentualnie skrajnego ataku paniki. Małe ręce dwunastolatka mimo swojej fizycznej niestabilności jakimś cudem zakleszczyły się na nim — zupełnie jakby został wyrwany z koszmaru czy też łap porywacza.

Mężczyzna skrzywił się na ten gest, ale nie odsunął się. I tak cudem było, że dziecko dało radę się poruszyć, a co dopiero czegoś złapać. Przypominało to niemowlęcy gest, w którym drobne, chude palce sprawnie pochwytają palec strudzonego porodem rodzica. Gest tak nietrwały, niesamowicie kruchy i jednocześnie silny na tyle, by utrzymać się przez kilka godzin. Bardzo chciałby go przerwać. Jakby na to nie patrzeć nie jest niańką, czy chociaż daleką rodziną chłopaka. Jednak z drugiej strony... No właśnie.

Coś się w nim poruszyło. Nie dosłownie ani też w przenośni. Poczuł, jakby pewna cząstka jego istnienia drgnęła niespokojnie gdzieś na dnie jego duszy, mącąc do tej pory szarą i spokojną toń magii. Nie miał pojęcia, o co chodzi, ale też nie chciał się nad tym głowić. Postanowił, że na chwilę obecną zostanie w tej pozycji i spróbuje uspokoić dziecko. W przeciwnym wypadku i tak nie mógłby do niego dotrzeć.

Po kilku sekundach, które ciągnęły się jak minuty, przyjezdny personel szpitala wreszcie zareagował na wypadek. Może i wyglądało to dość przeciętnie: bezpiecznie, niezbyt imponująco, po prostu jak zwykły upadek, który można zaliczyć nawet na prostej drodze, potykając się o własne nogi, ale zdecydowanie takie nie było. Kości, mięśnie ścięgna — to wszystko w jego ciele zostało albo zmiażdżone, albo rozpuszczone przy pomocy trucizny. To jednakże nie wykluczało możliwości pozostania jakiegoś twardego lub ostrego kawałka kości.

Skoro Potter był w stanie się ruszać i w miarę normalnie funkcjonować, to żył tylko dzięki strumieniom magii, która poruszała się przez ten bałagan i pozwalała mu na wykonywanie pewnych ruchów. Innymi słowy, działała jak skondensowana moc, która samoistnie stymulowała podstawowe funkcje życiowe odpowiadające za wytwarzanie energii. Miało to na celu zaoszczędzenie jej sił, by jej właściciel mógł żyć jak najdłużej. Aby tego dokonać, musiała się ona ukierunkować strumieniami, które zarządzają obecnym ciałem. Jeśli coś przerwałoby ten promień albo zakłóciłoby go, skutki mogą być katastrofalne.

Pracownicy Munga zatrzymali się, doglądając nadzieję Magicznej Anglii z bezpiecznej odległości. Nie chcieli spowodować pogłębienia paniki czy też uszkodzenia i tak poturbowanego ciała.

— Jeśli chciałeś zginąć Potter, to wystarczyło wyskoczyć z wierzy Gryffindoru — syknął Snape tak, jak to zwykle miał w zwyczaju. Mógł mówić, co chciał. I tak większość osób wiedziała, że czasami jego słowa są najzwyczajniejszą ironią.

Zielone oczy w kolorze morderczego zaklęcia spojrzały na niego. Na początku były nieobecne, zasnute mgłą i jakby zaskoczone, że ktoś jest z nim w pomieszczeniu. Wtedy rozświetlił je blask zrozumienia. Na ułamek sekundy zagościł w nich spokój i jakby ulga, reakcja na powrót do znajomej rzeczywistości i rutyny. Wtedy jednak znów spłoszyły się w strachu i przerażeniu. Nie było to podobne do poprzedniego stanu. Tym razem te emocje były przepełnione świadomością. Severus zacisnął szczękę, zastanawiając się, czy Lord Voldemort nie miał z tym wszystkim czegoś wspólnego. 

Poczuł, jak uścisk na jego ramionach zwiększa się, podczas gdy zielonooki próbował podnieść się na własne nogi. Mężczyzna zasyczał zirytowany zachowaniem swojego ucznia, który najwidoczniej wcale nie miał zamiaru uczyć się na własnych błędach.

— Uspokój się Potter — zażądał, patrząc mu w oczy. — Jeśli będziesz się tak kręcić, możesz pożegnać się z życiem.

Jak na zawołanie chłopak podniósł głowę, skanując swoje otoczenie. Spiął się nieznacznie. Miejsce, w którym się znajdował, przypominało mu jego małą, zapyziałą komórkę pod schodami, w której mieszkał jeszcze niespełna dwa lata temu. Następnie jego wzrok padł na zgromadzonych obok ludzi. Obcych ludzi. Tym razem zesztywniał kompletnie, jeszcze bardziej zakleszczając się na szatach znienawidzonego profesora.

Całe jego ciało mówiło mu, by uciekał z tego pokoju i poszedł jak najdalej. Wiedział, że coś było z nim nie tak, lecz jednocześnie był świadomy, że nic nie może mu pomóc. Po zapachu unoszącym się w pomieszczeniu mógł wywnioskować, że otaczali go jacyś lekarze, magomedycy, czy jak tam jeszcze ich tutaj zwą.

Jego serce przyspieszyło swój rytm. Nie ma mowy, by ktokolwiek z nich dał radę go wyleczyć. Poza tym jego instynkt krzyczał, iż nawet gdyby taka opcja istniała, to nie powinni tego robić. Ba! Nie powinien pozwolić im się w ogóle zbadać! Będą zadawać pytania. I o ile z jakiegoś dziwnego powodu znał odpowiedzi na wiele, najróżniejszych zagadnień, na te nie miał gotowej riposty. Plus miał wrażenie, że nawet gdyby takową posiadał, to nie mógłby im jej dać.

— Panie Potter — jakaś sympatyczna kobieta przy kości pochyliła się lekko w jego kierunku. — Nie ma Pan się czego obawiać, jest Pan już bezpieczny. Jesteśmy w Hogwarcie. Smok już Panu nie zagrozi.

Oddech ugrzązł mu w gardle. Zwrócił się do niej, ciężko przełykając ślinę. Poczuł, jak całe jego ciało zaczyna się trząść ze strachu. Oblizał wyschnięte usta, nim odważył się zadać nurtujące go pytanie.

— Gdzie on jest? — jego ochrypły głos sprawił, że wszystkie szepty i rozmowy w pomieszczeniu zostały przerwane.

Odważył się spojrzeć w brązowe oczy nieznajomej.

— Kto?

— Smok — panika, która przez chwilę zdawała się mu odpuszczać, zaczęła wracać do niego ze zdwojoną siłą.

— Nie musisz się tym martwić. Wszystko będzie do-

— Gad jest na błoniach — wszedł jej w słowo postrach Hogwartu, zabijając ją wzrokiem. — Niedługo przybędzie kat i pozbawią go życia.

Oczy Harry'ego rozszerzyły się w szoku. Wiedział, że taka możliwość istniała i była jak najbardziej prawdopodobna, lecz usłyszenie tego na głos kompletnie zbiło go z tropu. Wziął głęboki wdech, po czym powoli poluźnił uścisk na czarnym ubiorze rozmówcy. Jego dłonie szybko zetknęły się z zimną posadzką, a on sam utkwił wzrok w wijących się na niej ciemnych wzorach.

Usłyszał, jak ludzie zaczynają się do niego zbliżać. Chwilę później dwie pary rąk wzięły go pod pachy, stawiając stabilnie na ziemi.

Poczuł, jak narasta w nim motywacja, a adrenalina zaczyna buzować w jego żyłach. Nie mógł pozwolić na to, by Tracker zmarł z czarodziejskiej ręki.

Wyrwał się do przodu, pewnie stawiając stopy. Jak upadnie — trudno. Wtedy go podniosą, ale nie miał zamiaru tam zostać. Ufał swojej magi na tyle, by wiedzieć, że się nim zaopiekuje. Każdy kolejny krok był coraz większy i szybszy, a on sam już dawno wybiegł z pokoju.

Słyszał za sobą znajome krzyki. Nawet się nie obejrzał. Jeśli istniał choćby cień prawdopodobieństwa, że tamten smok znał jego mamę, to musiał go ocalić.

###

Witam moje Jednorożce!

Jak widzicie, ta książka nie jest porzucona. Wiem, że nie było mnie bardzo długo i ze smutkiem muszę powiedzieć, iż na mój powrót będziecie musieli poczekać z jeszcze jakieś dwa tygodnie. Wtedy można się spodziewać regularnych rozdziałów uwu

Informuję, że dziś dodałam też nowy rozdział do mojego innego opowiadania, będącego crossem Harrego Pottera z Avengers pt. "Animag". Zainteresowanych zapraszam do czytania ^^

A, no i przepraszam za wszystkie błędy w tym rozdziale 🙏🏻 Przyznaję się bez bicia, że pisałam to z bólem głowy, więc jeśli zobaczycie jakieś głupie błędy, wskażcie mi je w komentarzach, a ja je poprawię ^°^

Do napisania
SenpaiShire

PS. Ktoś może wybiera się w tę niedzielę do Łodzi? XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top