8

– Witaj, gatta. – Znowu wyjechał z kotem, więc uznałam, że nadużywanietego pieszczotliwego określenia jest lekką przesadą.

Marcello wciąż miał na sobie ten sam podkoszulek, w który był ubrany, gdy kładł mnie do snu.

– Dzień dobry, panie di Ferro –  odpowiedziałam, zawiedziona, że jednak stróżował przy drzwiach i nie pozwolił uciec.

Czego chciał? - Na myśl przychodziła mi jedyna ewentualność, o której wszakże już mi mówił. - Zabawi się ze mną , a gdy mu się znudzę , odstawi mnie z powrotem tam, gdzie mnie znalazł.

– Wyglądasz interesująco, gatta. – Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, gdy zaklęłam głośno. – Nie wiedziałem, że tak reagujesz na komplementy.

Jego skonsternowana mina zaczęła działać mi na nerwy. No bo jakim prawem porywacz ma uczyć swą ofiarę dobrych manier?!

– Skoro już odpoczęłaś – stwierdził stanowczo, nie pytając o zdanie. – I ubrałaś się, możemy wyjść coś przekąsić. Na pewno jesteś głodna. Ja również i to bardzo  głodny, ale wolałem zaczekać aż wstaniesz i się ogarniesz.

Błysk w jego oku świadczył jaki rodzaj głodu ma na myśli. Z ciekawością i pożądliwością taksował wzrokiem całą moją sylwetkę, od głowy począwszy, a na stopach skończywszy. Wolałam się nie zastanawiać, co kombinował.

– Wolałabyś, aby nasza historia dobiegła końca nim na dobre się rozpoczęła? – Musiałam mieć uczucia wypisane na twarzy, a on czytał we mnie jakw otwartej księdze, skoro trafnie odgadł, o czym rozmyślam w jegoobecności.

– Tak byłoby dla nas lepiej – odparłam niepewnie.

Z jednej strony, wolałabym w ogóle nie spotkać Marcella di Ferro na swojej drodze, ale z drugiej... Pragnęłam się przekonać, co mnie czeka, jeśli podejmę jego grę.

Cóż, udawał strapionego, ale zdradzała go mowa jego ciała.

Uniesione kąciki ust mężczyzny oraz uśmiech obejmujący piwne oczy Marcella przeczyły smutnemu tonowi głosu Włocha.

– W takim razie – kontynuował. – Srodze się zawiedziesz, Raven. Mam wobec ciebie inne plany, których chwilowo nie zdradzę. Chodźmy, bo jesteśmy już spóźnieni, a ja cenię sobie punktualność.

Podał mi w przesadnie szarmanckim geście, swoje ramię, które przyjęłam po krótkim momencie wahania. Natychmiast wyczułam drgające z lekka pod skórą, sprężyste mięśnie Marcella, które nie wiedzieć czemu, bardzo mnie zaintrygowały. Oczywiście, nie pod względem naukowym, lecz miałam bardziej namyśli ich zalety dotykowe, czy jak to tam nazwać.

Tymczasem szliśmy w stronę auta, zaparkowanego na podjeździe przed willą. Na widok kolejnego samochodu, szokującego swoim ekskluzywnym wyglądem, pomyślałam, iż towarzyszący mi facet, chyba śpi na forsie, skoro stać go na drogie auta, utrzymanie pięknego domu i armii ludzi, gotowych na spełnienie każdego jego polecenia.

– Wsiądziesz, czy mam tobie pomóc? Nie mam zamiaru zapuścić korzeni w podjazd! – Narzekał, ściskając mocniej moje przedramię.

Omiótł spojrzeniem całą moją postać wzrokiem drapieżnika wyruszającego na polowanie.

– Niech ci będzie, szefie – odparłam w podobnym do jego tonu głosem i zajęłam miejsce obok kierowcy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top