4.

- Jesteś okropny, Konstanty. - Obserwuję te okropne, długie kozaki, gdy suną w górę po owłosionej łydce. - Obiecywałeś, że nie będziesz tego więcej robić.

Ozdobne klamry, umiejscowione na cholewkach butów, zatrzaskują się z cichym zgrzytem metalu. Wpatruję się w te niezgrabne kroki, pełne potknięć i prób zachowania równowagi na niebotycznych obcasach, marząc, by to przedstawienie już się skończyło.

- Zupełnie zapomniałem. - Dłoń Konstantego wydaje dziwny odgłos w momencie zderzenia z czołem. Albo głową? Trudno określić, gdy przyjaźnisz się z łysym człowiekiem. I sam też jesteś łysy. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem tę magiczną granicę, gdzie kończy się czoło, a zaczyna pokryta włosami skóra głowy. - Ten strój byłby niczym bez gwiazdy programu!

Siedzę cicho, spokojnie przypatrując się przyjacielowi krążącemu po mieszkaniu. Wiem, czego szuka. To zawsze wygląda tak samo. Krok po kroku, za każdym razem zachowuje się identycznie.
Konstanty zamienia się na chwilę w kreta i przekopuje sterty ubrań, mieszając ze sobą te misternie posegregowane kupki, które ułożyłem poprzedniego dnia. Świeżo wyprana koszulka jego ulubionej drużyny szybko ląduje pomiędzy stertą brudnej bielizny i spodniami upaćkanymi tanim sosem czosnkowym. Milczę jednak, bojąc się go upomnieć. Konstanty jest tak pochłonięty poszukiwaniami, że wytrącony ze skupienia mógłby mnie zabić.

- Cholera, gdzie to jest? Na pewno kładłem to tutaj. Seba, wiem, że gdzieś to schowałeś. - Mamrocze, zupełnie opętany chęcią mordu.

- Nie widziałem tego od... - Zastanawiam się chwilę, zanim w końcu udzielam odpowiedzi. - Od tamtego dnia, Konstanty. Nie miałem tego w rękach od tamtego pierdolonego dnia. Proszę cię, nie wyciągaj na wierzch demonów przeszłości.

Konstanty wybucha śmiechem, sycząc pod nosem ciche "frajer". Poszukiwania przybierają na sile - do tego stopnia, że znajduje zagubiony kilka tygodni temu pilot i grubą książeczkę z krzyżówkami, prawdopodobnie pozostałość po poprzednich lokatorach. Piana toczy mu się z ust, a oczy przybierają czerwonego odcienia, zupełnie jakby przechodził jakąś mutację w królika albinosa ze wścieklizną.

- Konstanty, uspokój się. - Proszę po raz kolejny, ale już mnie nie słucha. Rozszalały rzuca się w stronę starej komody, z impetem wyrywając szuflady. W końcu, pomiędzy pionkami do warcab i pudełkiem świątecznych świeczek, znajduje to, czego szukał.

Pożółkły materiał w wisienki prześlizguje mi się przed oczami, gdy Konstanty szarpie zepsuty zamek w ubraniu.

- Przynieś maszynkę, Seba. - Warczy, w końcu wyrywając suwak. W ciągu kilku sekund pojawiam się z maszynką do golenia, ostatnią w paczce, w myślach dopisując te małe cholerstwa do listy zakupów.

Konstanty w tym czasie wciska wisienkową sukienkę na ciało skrępowanego pana policjanta, szepcząc pod nosem pełne zachwytu pochwały dla samego siebie. Długie, skórzane kozaki ani trochę nie pasują do słodkiej sukienki w wisienki, ale gryzę się w język, choć raz nie ingerując w jedną z makabrycznych stylizacji autorstwa Konstantego.

Przyjaciel chwyta maszynkę i zbliża się do policjanta, zupełnie nie zważając na jego krzyki i próby wyszarpnięcia się. Mam nadzieję, że nikt z sąsiadów nie zadzwoni po policję - mamy tylko jedną parę kozaczków, więc jeśli wpadnie do nas ktoś jeszcze, Konstanty oszaleje z wkurwienia.

Pierwszy ruch maszynką pozbawia miłego pana policjanta całkiem pokaźnego fragmentu wąsa. Odsuwam się na bezpieczną odległość, mając nadzieję, że nie będę następnym kandydatem do golenia.

- Seba. - Mruczy Konstanty. - Przynieś marchewkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #humor#mafia