3.

Konstanty mruczy pod nosem jakąś skomplikowaną wiązankę przekleństw, zupełnie nie zważając na to, że miły pan policjant gromi go wzrokiem.

- Uspokój się. - Szepczę, kopiąc go po łydce, jednak mój zahartowany ulicznym życiem przyjaciel ani drgnie.

- Bóg nakazał wybaczać grzesznikom. - Miły pan policjant pierdoli jak potłuczony, święcie przekonany, że słuchamy go z pełnym zaangażowaniem. - Dlatego właśnie ja wam wybaczam.

- Czy to znaczy, że możemy już wrócić do domu? - Pytam, a w moim sercu tli się iskierka nadziei na to, że w końcu będę mógł stąd uciec i nie wystawiać na pośmiewisko pewnej części swego ciała, obciśniętej tymi kiczowatymi bokserkami.

- Nie, oczywiście, że nie. - Wąsacz rzuca mi mordercze spojrzenie. - Ja wam wybaczyłem. Prawo nie.

Próbuję przeliczyć na szybko z ilu paragrafów może nas dopierdolić, jednak mój ociężały mózg, po raz ostatni mający do czynienia z wyższą matematyką w trakcie matury 2011, postanawia zaprotestować.

- Kradzież, zaatakowanie funkcjonariusza... - Wylicza w tym samym czasie pan policjant. - No, trochę posiedzicie...

Mózg podsuwa mi obrazy płaczącej przed więziennymi kratami matki, po raz tysięczny wypominającej mi, że jestem niewdzięcznym gnojem, który zmarnował dwadzieścia cztery lata jej wychowania, potu, krwi, łez i pieniędzy z emerytury babci. Zaczynam już obmyślać najskuteczniejszą metodę samobójstwa, która pomoże mi tego uniknąć.

- Możemy się dogadać. - Konstanty nagle budzi się do życia, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie, którego ni chuja nie rozumiem. - Prawda, Seba?

- Tak, tak. - Powtarzam, pełen podziwu dla swojej umiejętności improwizacji. - Mamy dla pana propozycję nie do odrzucenia. Bardzo kuszącą.

- Tak? - Pyta z powątpiewaniem miły pan policjant, choć widzę, że w jego oczach zaświeciły się kurwiki. Facet ewidentnie jest napalony na coś, co mogłoby mu załatwić awans i wieczną sławę na łamach brukowców. - Nie macie nic, co mogłoby mnie zainteresować.

- To mnie uraża. - Oburza się Konstanty. - Ale skoro pan nie chce... Nie to nie. Znajdziemy innego psa... przepraszam, policjanta, który na pewno przyjmie naszą propozycję.

- I to z otwartymi ramionami. - Przytakuję, próbując nadać temu wszystkiemu choć odrobinę wiarygodności.

- Niech pan tylko pomyśli. Przekręt na miliony złotych. To byłaby najlepsza sprawa w pana karierze. - Konstanty wierci mu dziurę w brzuchu. - Kto wie, może nawet zostałby pan komendantem, czy kto tam sprawuje władzę nad tą budą.

Miły pan policjant wygładza przez chwilę wąs, a ciemny ślad po duszeniu rowerową dętką rzuca mi się w oczy, jakby pojawił się tam dopiero parę sekund temu.
W końcu rzuca się do przodu, uderzając z całej siły w blat.

- Niech będzie. - Warczy niczym wściekły pies. - Ale jeśli robicie mnie w chuja, to załatwię wam odsiadkę w samym jebanym piekle.

***

Podjeżdżamy ponownie pod blok, jednak teraz naszym szoferem jest miły pan policjant.
Po raz kolejny kopię Konstantego, wściekły, że znów wkopuje nas w jakieś gówno.

- No, chłopcy, wysiadamy. - Obwieszcza wąsacz, zadowolony, jakby co najmniej trafił szóstkę w totka. Cholera, on naprawdę to łyknął. Co teraz? Mam ochotę rozszarpać Konstantego. Lepiej, żeby skurwiel wytrzasnął skądś ten swój przekręt na miliony, nie mam zamiaru gnić w kiciu do końca życia.

Policjant pędzi po schodach na górę i wbiega do naszego mieszkania, mijając wyrwane z zawiasów drzwi - swoją drogą, kto za to zapłaci? - i rzuca się po nim, jakbyśmy obiecali mu, że jest tam jakiś skarb. Przerzuca sterty brudnych ubrań, pisemka dla dorosłych, kawałek skamieniałej pizzy, aż w końcu staje pośrodku salonu i dyszy jak zwierzę.

- Mówcie! - Wydobywa się skrzeczący warkot z jego gardła. - Ale już!

Konstanty wyciąga zza pleców przedmiot, który natychmiast rozpoznaję - gaz pieprzowy, który prędzej trzymał policjant - i doskakuje do wąsacza, spryskując mu gazem całą twarz, jakby na każdym kawałku skóry mieściło się oko. Miły pan policjant wyje, próbując przecierać oczy, ale Konstanty nie zwraca na nic uwagi.

- Seba, zajmij się nim. - Mruczy pod nosem, rzucając mi kłębek sznurka do suszenia bielizny. Niechętnie podchodzę do szamoczącego się funkcjonariusza i zaczynam go związywać.

Kątem oka dostrzegam, że Konstanty otwiera Szufladę Grzechu, której nie otwieraliśmy od lat i wyciąga z niej długie, skórzane kozaki na szpilce.

- Seba. - Odzywa się, a w jego głosie słyszę mrok, ten sam, który Konstanty pozostawił gdzieś daleko w przeszłości. A tak mi się przynajmniej wydawało. - Teraz zabawimy się po naszemu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #humor#mafia