3. Nieoczekiwany obrót spraw

Zebranie rodziców w sprawie studniówki musiało być udane, bo mama wróciła z niego późnym wieczorem, w doskonałym humorze.

— Nie masz pojęcia, Skarbie, kogo spotkałam w szkole! — powiedziała podekscytowana, jak tylko usiadła przy stole.

Popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem.

— Pamiętasz zajście na skrzyżowaniu, kiedy zabrakło nam paliwa?

No raczej.

— Na zebraniu był ten sympatyczny człowiek, który nam wtedy pomógł, a właściwie zrobił to jego syn — mama przestała na chwilę mówić, zastanawiała się przez chwilę. — Zaraz, zaraz, skoro on był na zebraniu, to jego syn... — zaczęła mówić.

— Tak, chodzi ze mną do klasy. Dołączył w tym roku — dopowiedziałam.

— Dlaczego nie wspomniałaś o tym wcześniej? — zapytała.

— Po co miałabym ci o tym mówić?

— Choćby po to, żeby oddać mu pieniądze za benzynę — mama popatrzyła na mnie z wyrzutem. — Nie pamiętasz już, że nie miałyśmy wtedy gotówki. Ciągle mamy dług u tego chłopca.

Faktycznie! Jak mogłam sama o tym nie pomyśleć!

— Zajmę się tym. Jutro w szkole zwrócę mu pieniądze — uspokoiłam mamę.

— Świetnie! Dziękuję, Skarbie — powiedziała mama, uśmiechając się szeroko.

— Zebranie chyba się udało. Wyglądasz na zadowoloną — powiedziałam też z uśmiechem.

— Zebranie, jak zebranie — mama niedbale machnęła ręką. — Już w zeszłym roku niemal wszystko było ustalone. Ale tak, wybraliśmy komitet studniówkowy, ustaliliśmy termin i takie tam. Niektóre matki tak przeżywają, jakby to one miały bawić się na tej imprezie. Ja siedziałam w ostatniej ławce z Marcinem, ojcem twojego nowego kolegi i rozmawialiśmy po cichu na różne tematy.

— No wiesz! Nie uważałaś na lekcji? — wykrzyknęłam, udając oburzenie — Jak mogłaś! Zajączkowska tego nie cierpi, będę teraz miała u niej kłopoty.

Mama się roześmiała.

— Coś ty! Nie narobiłabym ci przecież problemów. Byliśmy dyskretni. Większa część rodziców, tych od studniówki, przekrzykiwała się i nie pozwoliłaby nikomu dojść do głosu. Byłam tam potrzebna jedynie do głosowań — usłyszałam wyjaśnienia — Po zebraniu zaprosiłam go do "Serca" na herbatę. Chciałam podziękować mu i odwdzięczyć się za pomoc z samochodem.

Prawie dwa lata temu, jak zabrakło taty, mama wymyśliła, że otworzy sklep z herbatą i akcesoriami do niej, bo herbata była od zawsze jej konikiem i takim niegroźnym zboczeniem. Spodobał mi się ten pomysł. Wynajęłyśmy niewielki lokal w jednej z bocznych uliczek w centrum miasta i urządziłyśmy w nim klimatyczne miejsce, które nazwałyśmy "Herbaciarnia Serce". Sklepik był miejscem bardzo przyjemnym i przytulnym, o co obydwie, własnoręcznie zadbałyśmy. Ściany umalowałyśmy na ciemnozielony kolor, który ożywiały przyklejone w kilku miejscach, piękne tapety w kwiatowy wzór. We wnętrzu umieściłyśmy złote dodatki: lampy,  świece, książki, albumami ze sztuką. Na ścianach zawisły grafiki w złotych ramach. Wygospodarowałyśmy niewielki kącik, w którym stanął maleńki, okrągły stolik, dwa wygodne, pluszowe fotele i równie wygodna, mięciutka kanapa. To tam można było wypić najlepszą herbatę w mieście. W całym pomieszczeniu unosił się cudowny, herbaciany i kwiatowy zapach, a z głośnika sączyła się cicha muzyka.  Obydwie z mamą uwielbiałyśmy to miejsce! W ofercie "Serca" były najróżniejsze herbaty sprowadzane przez mamę z całego świata, a także milion zaparzaczy i wyjątkowe filiżanki, a każda z nich była arcydziełem samym w sobie. Najczęściej były to cuda z kruchej, delikatnej porcelany, ozdobione często ręcznie, we wzory mogące zaczarować i trafić w gust chyba każdego. Mama miała talent do wyszukiwania ich w internecie i sprowadzała je do sklepu, bo drugą jej słabością, poza herbatą, była porcelana.

Herbaciany interes szedł różnie, raz lepiej, raz gorzej. Najgorsze były miesiące letnie, które na szczęście właśnie się kończyły. W ofercie miałyśmy herbaty świetne gaszące pragnienie, idealne na lato, ale w Polsce nie ma tradycji picia w upalne dni herbaty. Nie było nas stać na zatrudnienie pracownika, dlatego w "Sercu" spędzałam wiele godzin. Na wyposażeniu, było wygodne biurko z komputerem, kasą fiskalną i drukarką. Przy nim uczyłam się, czytałam, kiedy to po lekcjach w szkole, czy w wakacyjne dni, zmieniałam mamę, żeby obsługiwać klientów.

Słowa mamy sprawiły, że poczułam się dziwnie. Od czasu jak odszedł tata, nie spotykała się, nawet w naszej herbaciarni, z nikim.

— Jaki on jest? Dobrze się wam rozmawiało? — chciałam, żeby w moim głosie nie było słychać zaniepokojenia.

— To bardzo miły, wykształcony człowiek. Pracuje na uczelni i bardzo ciekawie opowiada o swojej pracy, można go słuchać i rozmawiać z nim całymi godzinami! — mama opowiadała o nowym znajomym z wyraźną przyjemnością — Przez lata pracował w Stanach, ale po rozwodzie postanowił wrócić na stałe do Polski, jednak nie do Warszawy, skąd pochodzi, tylko do Lublina. Nie zna ani miasta, ani ludzi, dlatego obiecał, że będzie wpadał czasami do mnie na herbatkę.

A więc rozwodnik i ponownie umówił się z moją mamą...

Mama spojrzała na moją zasępiona minę i się roześmiała.

— Skarbie, nie jesteś chyba zazdrosna? To tylko nowo poznany człowiek, któremu chciałam podziękować za pomoc i z którym zagadałam się przy herbacie. Wiesz, że ciebie jedną kocham najmocniej na świecie?

— Wiem, mamuś. Ja ciebie też — odpowiedziałam. — Cieszę się, że miło spędziłaś wieczór. Możesz spotykać się, z kim chcesz, jeśli od tego będziesz szczęśliwa.

— Uff... A więc mam pozwolenie! — zażartowała i obydwie się rozśmiałyśmy.

***

Następnego dnia, w szkole, szukałam odpowiedniego momentu, żeby zaczepić Eda i oddać mu kasę za paliwo. Nie było to łatwe, bo chłopak był, bez chwili przerwy, oblężony przez ludzi, z top ten naszej klasy. Wyraźnie był z tego powodu zadowolony. Brylował, żartował, flirtował, był w samym centrum uwagi.

Zerkałam na niego co jakiś czas, ale sytuacja nie zmieniała się nawet na chwilę. Pod koniec jednej z przerw, kiedy rozmawiałam z Milą i Staszkiem, Ed otoczony grupką ludzi przechodził obok. Wtedy go zaczepiłam.

— Ed, masz chwilę? — zapytałam, a on zatrzymał się, uśmiechnął się szeroko i zmierzył mnie wzrokiem.

— Dla ciebie zawsze, Hazy! Jeśli chcesz umówić się ze mną na randkę, to moja odpowiedź brzmi: tak. Zgadzam się — powiedział, a kilku chłopaków zarechotało na te słowa.

— Bardzo śmieszne! — odparłam i skrzywiłam się z niesmakiem — To ostatnie, na co kiedykolwiek miałabym ochotę. Chciałam ci oddać pieniądze za benzynę — wyciągnęłam w jego kierunku rękę z pięćdziesięciozłotowym banknotem. Poprzedniego dnia sprawdziłam, ile dokładnie jestem mu winna. — Dziękuję za pomoc — zmusiłam się do skierowania uprzejmych słów w jego stronę.

— Dług urósł, Maleńka. Czas leci, odsetki rosną — powiedział z zamiarem zrobienia show dla swojego towarzystwa i uśmiechając się głupkowato  — Nie chcę twoich pieniędzy. Wybieram spłatę w naturze.

Zatkało mnie na te słowa, a krew ze złości odpłynęła mi z twarzy i zagotowała się w żyłach.

Jak ja nie cierpię tego bezczelnego gościa!

— Wybierasz? — Milena, widząc moje wzburzenie, stanęła w mojej obronie — Ktoś ci dał w ogóle wybór? Kim ty jesteś? Myślisz, że cały świat kręci się wokół ciebie?

— Szczerze, to tak właśnie myślę. A nie kręci się? — rozejrzał się, dookoła siebie udając zdezorientowanie, wszystkie oczy były wlepione w niego, a Sara, klasowa gwiazda wręcz wisiała na jego ramieniu. — Spokojnie, przecież nie chcę od Hazy nie wiadomo czego — przeniósł wzrok z Mili na mnie, na jego twarzy pojawił się obleśny uśmiech, który miałam wątpliwą przyjemność zobaczyć na skrzyżowaniu i zrobił krok w moim kierunku. — Wystarczy, jak na jeden dzień pozbędziesz się tej gustownej bluzy i pokażesz, co tam apetycznego masz pod spodem. Wiem, że jest na co popatrzeć — niespodziewanie zahaczył palcem o ściągacz mojej bluzy przy szyi, pociągnął w swoją stronę, sprawiając, że bluza odgięła się przy dekolcie i zajrzał za nią.

Ludzie stojący obok niego wybuchnęli śmiechem, a ja gwałtownie odtrąciłam jego rękę, odsunęłam się o krok do tyłu i wymierzyłam mu siarczysty policzek.

— Pierdolony dupek! —  wycedziłam i poczułam, że do moich oczu napływają łzy.

— Koleżanka w szarej bluzie, proszę za mną do gabinetu! — usłyszałam za sobą głos dyrektora.

Wspominałam już, że jestem chodzącym nieszczęściem, a pech to moje drugie imię?

Szłam za dyrektorem, połykając łzy. Za sobą słyszałam śmiech ludzi, którzy byli świadkami całej tej sytuacji i uznali ją zapewne, za bardzo zabawną. Mnie nie było do śmiechu. Czułam się tak, jak wtedy w parku, kiedy jeden z chłopaków wykręcił mi ręce do tyłu, drugi ścisnął mój pośladek, a trzeci położył łapy na moich piersiach. Dzisiaj znowu zostałam napastowana fizycznie, upokorzona, odarta z godności i potraktowana jak obiekt seksualny. A wszyscy się z tego śmiali.

Nienawidzę tego gościa!

Oczywiście, w gabinecie dyrektora, nie byłam w stanie wydusić ani słowa, przez moje zaciśnięte gardło, walczyłam z łzami, z całych sił starałam się uspokoić drżenie ciała i zachować resztki godności. Nie powiedziałam nic na swoją obronę.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że za to, co przed chwilą wydarzyło się na szkolnym korytarzu, mogę skreślić cię z listy uczniów? Taką możliwość daje mi szkolny Regulamin, który właśnie złamałaś. Jesteśmy renomowaną szkołą, z ponad stuletnią historią. Napaść fizyczna i słowna na kolegę nie jest tolerowana w naszej placówce.

Następnie wysłuchałam długiego wywodu na temat upadających obyczajów, braku kultury osobistej i wątpliwości dyrektora, czy ja nadaję się do tego, aby pretendować do części społeczeństwa uznawanej za inteligencję. Była jeszcze mowa o tym, jakie zachowanie przystoi, a jakie nie przystoi kobiecie. Na koniec musiałam podać swoje imię, nazwisko, nazwisko wychowawczyni (Sic! Jeszcze czeka mnie kazanie od niej!), zostałam poinformowana, że decyzja o stosownej karze zostanie przekazana mi w dniu jutrzejszym, czego dyrektor obiecał osobiście dopilnować. Po tym mogłam opuścić gabinet.

Na szczęście przerwa już się skończyła i zamiast na ostatnią tego dnia lekcję, poszłam prosto do herbaciarni, gdzie zmieniłam mamę.

Nie byłam jednak w stanie zająć się czymkolwiek pożytecznym. Wracały niechciane wspomnienia z parku i raz za razem, od nowa, przeżywałam całą sytuację, która wydarzyła się w szkole. Siedziałam sama w sklepiku, z nadzieją, że odzyskam spokój i równowagę.

Po jakimś czasie włączyłam telefon i zobaczyłam, ze mam nieodebrane połączenia i mnóstwo wiadomości od Mileny. Postanowiłam odpisać, żeby nie przyszło jej do głowy przyjść tutaj. Nie miałam siły na rozmowę z nikim.

Mila: Co u cb?
Mila: Odezwij się Hel, martwię się.
Mila: Ed jest chamem, nie pomyliłaś się co do niego.
Mila: Koncertowo mu przywaliłaś. Był w lekkim szoku i całkowicie stracił ten swój głupkowaty humorek. Policzek miał w kolorze buraczkowym, przez całą ostatnią lekcję!

No, myślę! Mnie dłoń nadal piecze.

Mila: Żyjesz Hel? Stasiu rozmawiał z tym debilem. Powiedział mu dobitnie, co o nim myśli.
Ja: Żyję, jest okej. Dyrektor zagroził, że wyrzuci mnie ze szkoły.
Mila: Co???
Ja: Może to i lepiej, nie będę musiała patrzeć na tego chama.
Mila: Jakie lepiej? A ja?
Ja: Ty masz Staszka.
Mila: I Ciebie! Nie pozwolimy na wyrzucenie, to nie była Twoja wina. Jak trzeba będzie to pójdziemy do dyra i opowiemy, jak było.
Ja: Jutro dowiem się, co ze mną.
Mila: Nie martw się.
Ja: Spróbuję. Muszę kończyć, pogadamy jutro. Wyłączam telefon. Pa!

Nie byłam w stanie pisać z Milą, a tym bardziej się uczyć. Męczyły mnie myśli i wracały obrazy ze szkoły. Zdawałam sobie sprawę, że ludzie potrafią być podli, ale mimo tego Ed mnie zadziwił. Dla własnej popularności jest pewnie gotów poświęcić wszystko, a już na pewno nie zamierza przejmować się uczuciami innych. Przecież nawet się nie znamy, nie zrobiłam mu nic złego, a on bez skrupułów zakpił ze mnie i zabawił się moim kosztem. Wyśmiał moje ubranie i skomentował moje ciało. Siedziałam w herbaciarni z zaciśniętym gardłem i łzami w oczach.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że po zajściu w parku, miałam jakiś uraz, z którym nie potrafiłam sobie sama poradzić. Bałam się facetów, wstydziłam się swojego ciała. Miałam nadzieję, że czas wyleczy mnie z tej traumy, ale zamiast tego, z tygodnia na tydzień zamykałam się w sobie coraz bardziej, a sytuacje takie jak ta ze szkoły, pogrążały mnie całkowicie. Czułam niemoc, strach i tak dużą beznadzieję, że odechciewało mi się wszystkiego, nawet życia. Tylko troska o mamę kazała mi się pozbierać do kupy. Zastanawiałam się, jak ja wrócę w tym stanie do domu i jak pójdę jutro do szkoły?

W pewnym momencie drzwi się otworzyły i do środka wszedł właśnie on, Ed we własnej osobie.

Myślałaś, głupia, że nic gorszego już cię dzisiaj nie spotka?

Zerwałam się zza biurka i śmiało podeszłam do niego. Pomieszczenie było małe, więc staliśmy twarzą w twarz, dosyć blisko siebie. Ze zdenerwowania zacisnęłam dłonie w pięści, a paznokcie boleśnie wbiły się w skórę dłoni.

— Wyjdź! — powiedziałam zdecydowanie.

— Helena, chcę przeprosić. Pozwól mi się wytłumaczyć — mówił skruszony.

— Wyjdź stąd! Ale już! — powiedziałam, wskazując drzwi. Ręka mi się trzęsła, nie panowałam nad sobą.

— Jestem idiotą, nie mam pojęcia, co mnie opętało.

— Nie rozumiesz, co do ciebie mówię? To jest prywatna przestrzeń. Nie chcę cię tutaj widzieć, ani cię słuchać — przerwałam mu. — Wyjdź natychmiast!

— To miał być żart. Teraz wiem, że najgłupszy z możliwych. Jak mogę cię przeprosić?

— Nijak. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo! Wypad stąd! — mówiłam, denerwując się coraz bardziej.

— Helena... — znowu próbował coś powiedzieć, ale przerwałam mu, ominęłam go, podeszłam do drzwi, otworzyłam je na całą szerokość. Ręce ciągle mi się trzęsły.

— Wypierdalaj chamie! — krzyknęłam do niego i to poskutkowało.

Zamknęłam za nim drzwi i przekręciłam kluczyk. Oparłam się plecami o ścianę, a po chwili osunęłam się po niej na podłogę. Usiadłam, opierając ręce na podciągniętych kolanach i schowałam w nich twarz. Nie byłam w stanie dłużej powstrzymać płaczu, Szlochałam na głos, wylewałam ze łzami poczucie krzywdy, złość, żal, aż rękaw mojej bluzy zrobił się mokry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top