2. Nowy uczeń

Następnego dnia rozpoczął się ostatni rok szkolny w liceum. 

Po wypadku i przeprowadzce do nowego mieszkania, chciałam zmienić też szkołę i po wielu rozmowach przekonałam mamę, że będzie to dla mnie najlepsze rozwiązanie. 

Od dziecka chodziłam do prywatnej, kameralnej podstawówki, a po jej ukończeniu do niepublicznego liceum, mieszczącego się w drugim skrzydle tego samego budynku. Moja klasa liczyła szesnaście osób i wszystkich dobrze znałam, niektórych od dziecka. Po śmierci taty wszyscy starali się okazać mi wsparcie i zrozumienie. Odbyłam nawet kilka rozmów z psychologiem, o którego zadbała szkoła. Byłam traktowana jak jajko, z którym trzeba obchodzić się wyjątkowo ostrożnie. Moi znajomi nie wiedzieli, czy w moim towarzystwie mogą normalnie żartować i wygłupiać się, umawiać się na imprezy, czy inne rozrywki. Byłam wtedy na etapie głębokiej żałoby, ciągle nie mogłam pogodzić się, że taty już nie ma, czasami jakaś myśl o nim, albo niespodziewane wspomnienie sprawiało, że chciało mi się płakać i nie zawsze umiałam ukryć ten fakt przed innymi.

Potrzebowałam znaleźć się w nowym środowisku, gdzie nikt mnie nie zna i nie wie nic o tragedii, jaka wydarzyła się w mojej rodzinie.

Nową szkołą było publiczne liceum, mieszczące się kilka przecznic od mojego nowego domu. Był to wielki moloch, z przepełnionymi klasami, gdzie nauczyciele wyglądali na zmęczonych życiem, a ich rola ograniczała się do podawania zagadnień i sprawdzania wiedzy, a raczej łapaniu na niewiedzy. Nikt tutaj nikogo nie starał się zainteresować tematem, ani tym bardziej czegokolwiek wytłumaczyć. To załatwiały korepetycje, na które chodził niemal każdy. Wszyscy udawali, że renoma jednego z najlepszych liceów w mieście bierze się ze wspaniałych warunków do nauki i świetnych pedagogów, a prawda była taka, że na wyniki pracuje rzesza, grubo opłacanych korepetytorów. Mało kto, tak jak ja, uczył się sam. Nie miałam sumienia ciągnąć od mamy tak dużych pieniędzy, podczas kiedy ona z trudem starała się związać koniec z końcem. Nauka szła mi różnie, byłam w matfizie i z grubsza ogarniałam matematykę, ale miałam problemy z fizyką. Nauczyciel był wymagający a materiał trudny. Balansowałam na poziomie dopuszczającym.

Szczęśliwie już w drzwiach szkoły wpadłam na Milenę i Staszka, moich jedynych przyjaciół, tworzących nierozłączną, stałą i zgraną parę. Właściwie byli oni nie tylko jedynymi moimi przyjaciółmi, ale też jedynymi osobami, z którymi w tej szkole łączyło mnie cokolwiek.

— Jeszcze raz gratulacje, Hel! Było przepięknie! — powiedziała Mila, jak tylko mnie zobaczyła.

— Dzięki za zaproszenie. Dobrze w tym szaroburym, brutalnym świecie, pełnym tępaków i idiotów, popatrzeć na coś tak wzniosłego i subtelnego, jak twój występ — dodał Staszek, z właściwym sobie poczuciem humoru.

— Jeśli chodzi o szaroburość, to mój występ taki właśnie był. Szare kostiumy, bury makijaż, brak dekoracji, a nawet chwilowy brak światła. Żadnych kolorów ani skocznych rytmów — odparłam przekornie.

— Kochana. Ja mówię o emocjach! Nakarmiłaś nas najprawdziwszą tęczą.

— To prawda, Hel. Do końca dnia byliśmy, jak na tęczowym haju — dodała Milena. — Fajny pomysł na choreografię. Mgła, jako żywa istota, wiele pięknych dziewczyn tworzących wrażliwą i świadomą materię, reagującą na muzykę. Normalnie dreszcze miałam.

— Szaroburość była dynamiczna, raz wolna i subtelna, a za chwilę gwałtowna. Spomiędzy szarości co jakiś czas wyłaniała się półnaga piękność i uwodziła ruchami, albo hipnotyzowała wzrokiem — kontynuował Staszek. — Jednym słowem klasa! Górna półka. Trzyma nas do dzisiaj — powiedział, a Milena mu przytaknęła.

— No to cieszę się, że chociaż was. Mnie puściło, zanim zdążyłam zamienić kostium taneczny na zwykłe ciuchy.

— Wiem, wiem — przytaknął Staszek. —Nie przejmuj się, nie warto tracić energię na chamów i idiotów.

Poprzedniego dnia, wieczorem, opowiedziałam moim przyjaciołom o zdarzeniu na skrzyżowaniu. Na samo wspomnienie bezczelnego chłopaka, który potraktował moją mamę jak głupią blondynkę, a mnie jak obiekt seksualny, aż krew gotowała mi się w żyłach!


W czasie rozmowy dotarliśmy do sali lekcyjnej i zajęliśmy miejsca w środkowych rzędach. Staszek i Milena usiedli, jak zwykle razem, a ja sama, w sąsiedniej ławce. 

Rozległ się dzwonek i do sali wkroczyła pani Renata Zajączkowska, nasza, pożal się Boże, wychowawczyni, która do dzisiaj miała problem z zapamiętaniem imion niektórych uczniów w swojej klasie, w tym mojego. Czasami mówiła na mnie Helena, innym razem Halina, a czasami Hanna. Nigdy nie wyprowadzałam jej z błędu i miałam wrażenie, że w momentach, kiedy ona nie może sobie przypomnieć jak mam na imię, woli się do mnie nie odzywać. Nie, żeby mi to szczególnie przeszkadzało. Moją strategią na przetrwanie w tej szkole było wtapianie się w tłum, niewyróżnianie się niczym, nienawiązywanie kontaktu wzrokowego, niezabieranie głosu w dyskusjach. Jak dotąd taka strategia okazywała się skuteczna. Przez większość czasu miałam święty spokój.

Teraz też siedziałam w za dużej bluzie, ze spuszczoną głową i wzrokiem skupionym na notatniku. 

— Witam was, moi kochani uczniowie, po przerwie wakacyjnej! — usłyszałam głos Zajączkowskiej, w którym bez problemu wyłapałam fałszywą nutę — Mam nadzieję, że porządnie wypoczęliście przez dwa miesiące wakacji i jesteście gotowi podjąć wyzwanie, jakim jest czwarty, ostatni rok nauki i należyte przygotowanie się do matury. Korzystajcie z każdego dnia spędzonego w szkole, bo już niedługo pozostaną wam tylko wspomnienia i tęsknota.

Taa... na pewno! Zatęsknię się na śmierć!

— Mam dla was niespodziankę! W tym roku do naszej klasy dołącza nowy uczeń. Przyjmijcie go serdecznie i należycie się nim zaopiekujcie. Liczę na was! — szczebiotała Zajączkowska — Zapraszam kolegę.

Spojrzałam w kierunku drzwi i zamarłam. Do sali wszedł właśnie, chłopak ze skrzyżowania. Dlaczego mnie zawsze spotyka wszystko, co najgorsze?  Cała nadzieja w tym, że on mnie nie rozpozna. Wczoraj miałam mocny makijaż i inną fryzurę. Sama siebie bym dzisiaj nie rozpoznała. Opuściłam wzrok na zeszyt, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z Nowym.  Muszę przetrwać niezauważona jeszcze ze trzydzieści minut. Jestem pewna, że już na pierwszej przerwie chłopaka oblegną dziewczyny i długo nie zazna spokoju. Obiektywnie rzecz ujmując, chłopak jest przystojny jak młody bóg, a że cham? Dziewczyn z klasy takie szczegóły nie interesują.

— Zapraszam do autoprezentacji — usłyszałam głos Zajączkowskiej. — Oczywiście, jeżeli masz na to ochotę. W naszej szkole szanujemy odrębność drugiego człowieka i absolutnie nikogo do niczego nie zmuszamy. Każdy uczeń naszej szkoły traktowany jest indywidualnie z szacunkiem i zrozumieniem.

Serio? 

Jakbym miała coś w ustach, to bym się zakrztusiła. Parsknęłam śmiechem na te słowa, w ostatniej chwili udając, że to kaszel.

— Chętnie się przedstawię — usłyszałam, znany mi, niski głos. — Mam na imię Edward, ale mówicie do mnie Ed. Ostatnie lata mieszkałem w Stanach, ale w połowie mam polskie korzenie. Ukończyłem High Scholl w Denver, w stanie Kolorado, z przedmiotami ścisłymi na poziomie AP * Chcę zrobić polską maturę, obiecałem to komuś. Zamierzam z wami spędzić najlepszy rok mojego życia. Zdecydowanie wymagam zaopiekowania, więc liczę na was koleżanki! Jestem w stu procentach hetero!

No to teraz dziewczyny posikają się z ekscytacji. Chłopak z Ameryki! Przystojny i chętny! Zrobił mocne wejście, trzeba mu przyznać, wyraźnie lubi być w centrum uwagi. Dokładnie odwrotnie niż ja.

— Dobrze, zajmij proszę, któreś wolne miejsce —  Zajączkowska zrobiła ruch ręką, wskazując na ławki i krzesła, w których siedzieliśmy — Muszę przekazać wam jeszcze kilka spraw organizacyjnych.

Szybko i dyskretnie położyłam na sąsiednim krześle torbę, żeby miejsce obok mnie nie wyglądało na wolne i mimowolnie zerknęłam na Nowego omiatającego wzrokiem klasę. Nasze spojrzenia na chwile się skrzyżowały i to niestety wystarczyło. Chłopak uśmiechnął się szeroko i ruszył prosto w moją stronę, ignorując zachęcające uśmiechy i zapraszające gesty, co bardziej zaradnych dziewczyn.

— Czy to miejsce jest wolne? — zapytał głośno, ściągając na siebie i jednocześnie na mnie uwagę wszystkich, w tym wychowawczyni. —  mruknęłam coś niewyraźnie, zabrałam torbę i położyłam ją na podłodze — Mogę usiąść z tobą?  — zapytał równie głośno, a ja kiwnęłam głową — Możesz powtórzyć? Niedosłyszałem. Chcę wpasować się w zasady szkoły, o których tak ładnie mówiła pani profesor, a z których wynika, że nikt nikogo do niczego nie zmusza.

— Zapraszam — powiedziałam z westchnieniem niezadowolenia i spojrzałam na niego. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Tak, zdecydowanie lubił być w centum uwagi.

— Hi Hazy! — szepnął mi wprost do ucha, jak tylko ulokował się krześle obok — Miałem przeczucie, że szybko znowu na siebie wpadniemy! Jak myślisz, zaliczymy razem jeszcze jakąś wpadkę?

I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje nadzieje, że nie zostanę rozpoznana przez tego dupka.

Powstrzymałam się od komentarza, popatrzyłam tylko na niego z politowaniem i odsunęłam się na skraj ławki, aby zwiększyć dystans między nami. Chłopak cicho się zaśmiał. 

Dwadzieścia minut, jeszcze tyle zostało do końca lekcji. Muszę wytrzymać, a później nowym zaopiekują się koleżanki. Niewątpliwie zrobią to z przyjemnością.

Zajączkowska produkowała się na temat szkolnego regulaminu, statutu, kalendarza  i pozostałych głupot, które nikogo nie interesowały, a w razie potrzeby były dostępne na stronie szkoły. Mówienie o nich było jedynie stratą czasu wszystkich nas i strzępieniem sobie języka przez Zajączkowską.

— W tym roku studniówka! Pewnie już nie możecie się doczekać? — ględziła po swojemu Zajączkowska — Szkoła chce powierzyć organizację tego wydarzenia rodzicom, dlatego pierwsze, organizacyjne zebranie dla nich, odbędzie się jeszcze w tym tygodniu. Szczegóły przesłałam mailem. Przekażcie, proszę, waszym rodzicom, że zebranie jest obowiązkowe, będziemy bowiem głosowali i wspólnie podejmowali kluczowe decyzje. Wy też szykujcie się do balu!

— Hazy, pójdziesz ze mną na bal? — zapytał Nowy.

— Spadaj! — prychnęłam.

— To znaczy tak, nie, czy że się jeszcze zastanowisz? 

— To znaczy: nigdy w życiu! Odwal się ode mnie! — ten chłopak wkurzał mnie, jak dawno nikt.

Na moje szczęście rozległ się dzwonek.

— Do następnego! — szepnął mi wprost do ucha, łamiąc wszelkie zasady nieprzekraczania osobistej przestrzeni drugiego człowieka i z szerokim uśmiechem wpadł w ręce ludzi z klasy.


— Mówiłam wam, że nikt nie ma takiego pecha, jak ja — jęknęłam zrezygnowana moim przyjaciołom w drodze ze szkoły — W Lublinie jest kilkadziesiąt szkół średnich państwowych i kilkanaście prywatnych. W każdej szkole jest po kilka klas maturalnych, a więc w sumie, w mieście jest ich grubo ponad setka, a chłopak, o którego istnieniu chciałabym zapomnieć, trafia akurat do naszej klasy i dosiada się do mnie!

— Jakbym nie bał się o własne życie, to zaryzykowałbym hipotezę, że to przeznaczenie? — zaśmiał się Staszek, a ja zmroziłam go spojrzeniem.

— Przestań już z tym pechem, bo w końcu wmówisz go sobie! — dodała Milena — Wiesz, ile lasek na wychowawczej ci zazdrościło? Wykaż się szlachetnością i daj mu drugą szansę. A jeśli nawet okaże się, że nie zasługuje na ciebie, to znajdzie się wiele chętnych kandydatek, żeby cię zastąpić.

— Jakie zastąpić? Jaka druga szansa? — wrzasnęłam — Nie chcę nawet o nim słuchać, ani myśleć! Ja mam swoje życie, w którym nie istnieje ktoś taki jak Ed, czy jak mu tam. Mam nadzieję, że ludzie z klasy zajmą go wystarczająco intensywnie i nie będzie miał, kiedy się mnie czepiać.

— Zdaje się, że to rozrywkowy typ. Przynajmniej tak się przedstawił  — powiedziała Milena.

— Usłyszałaś, co chciałaś. Ja wychwyciłem, że chłopak skończył w Stanach nauki ścisłe na najwyższym możliwym poziomie. Jestem ciekaw, jak to się będzie miało do naszego poziomu — powiedział Staszek, który szczęśliwie sprowadził rozmowę na bezpieczne tory.

Staszek był typem mózgowca, zafiksowanego na punkcie matematyki. Z sukcesami brał udział w konkursach i olimpiadach z tego przedmiotu. Był jednym z najlepszych uczniów w klasie, ale przez swój cięty język i specyficzne poczucie humoru, ludzie z klasy woleli trzymali się od niego na dystans. Od czasu, jak spiknał się z Mileną i stali się nierozłączni, nie potrzebował innego towarzystwa. Ja sama dołączyłam do klasowej pary przez przypadek. W drugiej klasie trafiłam do tej szkoły. Wszyscy już się znali, potworzyły się różne towarzyskie grupki i nikt nie palił się do tego, żeby zapraszać mnie do swojego grona. A ja musiałam mieć kogoś, kogo mogłabym zapytać na przykład o to, gdzie znaleźć którą salę. Dlatego podeszłam, do trzymających się za ręce chłopaka i dziewczyny i z nieśmiałością poprosiłam o pomoc. Intuicja mnie tym razem nie zawiodła, Milena i Staszek okazali się sypatycznymi ludźmi, zaopiekowali się mną, a ja dobrze się czułam w ich towarzystwie, a po niedługim czasie się zaprzyjaźniliśmy. 

— Faktycznie, Nowy mówił coś takiego — przytaknęła Mila. — Nauki ścisłe, czyli mat fiz? Tak jak u nas?

— Matematyka, fizyka, chemia. — wyjaśnił Staszek — Chłopak musi mieć głowę na karku. Tylko po co mu, w tej sytuacji, polska matura?

— Mnie to nie obchodzi! — powiedziałam zniecierpliwiona tematem rozmowy — Przyjechał, żeby się rozerwać. Sami słyszeliście, że zamierza mieć najlepszy rok w życiu. Raczej nie zamierza spędzić go na gorących dyskusjach o polskiej kulturze. 

— Raczej będzie poznawał w praktyce kulturę picia w Polsce — roześmiała się Milana.

— A mówiąc precyzyjnie: brak kultury picia — dodałam.

— Jedno jest pewne, okazji ku temu nie zabraknie. Drogie panie, rozpoczynamy drugą odsłonę festiwalu próżności pod hasłem "osiemnastki, czyli desperackie próby znalezienia partnera na studniówkę"! — żartował Staszek i obydwoje z Mileną roześmieli się, po czym cmoknęli w usta.

— Śmiejcie się, szczęściarze. Was ten problem nie dotyczy, ale niektórych, na przykład mnie, tak — powiedziałam z ponurą miną. — Bo przecież jeśli powiem mamie, że nie wybieram się na studniówkę, to ona zacznie się zamartwiać, że jestem w depresji i ostatecznie to ja będę musiała martwić się o nią. Ten sam mechanizm zadziała, jeśli powiem jej, że idę bez partnera — westchnęłam ciężko. — Dlatego muszę być na tej imprezie. Skąd wezmę kogoś do pary? A może pójdziemy w trójkącie? — zapytałam, udając błagalny ton.

— Heluś, wiesz o tym, że jakbyś tylko chciała, to kolejka chętnych by się do ciebie ustawiła? — powiedziała Mila.

— A jeśli nie chcę? — odparłam i dodałam, ucinając temat — Znajdziecie mi kogoś? Please... Wystarczy, że zatańczy ze mną poloneza, później może sobie pójść, albo się upić, albo co tam będzie chciał. Byle daleko ode mnie.

— Spoko, ogarniemy temat — powiedziała Mila i przytuliła mnie.

Ona jedna wiedziała dlaczego od ponad roku unikam wszelkich kontaktów z chłopakami i ubieram się wyłącznie w bezkształtne bluzy. Tylko jej opowiedziałam o tym, jak zostałam zaczepiona przez trzech chłopaków, którzy w biały dzień szli za mną parkowymi alejkami i w obleśny, wulgarny sposób komentowali moje ciało. Tak bardzo się wtedy wstydziłam! Tak bardzo bałam! To wtedy, na własnej skórze odczułam czym jest napaść seksualna, a później przekonałam się jak to jest odczuwać wstręt do własnego ciała...

To było niecały rok po tym, jak odszedł tata. Byłam wtedy, delikatnie mówiąc, w kiepskiej formie, ale jeszcze ciągnęły się za mną ślady poprzedniego życia, na przykład styl ubierania się w ciuchy dopasowane do ciała, eksponujące atuty. Uważałam, że jestem ładna i byłam bardzo zadowolona, że mimo bardzo szczupłej sylwetki nie wyglądam jak płaska deska. Przy wzroście 172 cm, nie ważyłam nawet pięćdziesięciu kilogramów. Byłam też wysportowana i rozciągnięta, poruszałam się miękko, chodziłam z gracją, prościutką sylwetką i uniesioną głową. Lata treningów w szkole baletowej zrobiły swoje. Po zajściu w parku chowałam swoje ciało w ciasnych sportowych stanikach i obszernych bluzach, a głowę nisko pochylałam. Dzięki temu funkcjonowałam w miarę spokojnie, nie zwracając na siebie uwagi. A teraz amerykański playboy zobaczył w pełnej krasie i skąpym stroju nie tylko mój biust, ale też nagi brzuch odsłonięty poniżej pępka, biodra, uda. To dlatego zajście wytrąciło mnie z równowagi.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

* AP (Advanced Placemend) - jest to najwyższy, uniwersytecki poziom nauczania niektórych przedmiotów, głównie ścisłych, w amerykańskich szkołach średnich, który zaliczenie może być uznawane przez uczelnie wyższe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top