// 25 //
(uwaga, cringe XD)
Hycel stał przed nią, ale nie wiedziała co robić. Nie patrzyła mu w oczy, wzrokiem odbiegała gdzieś daleko. Pośród drzew zaczęła dostrzegać drobne, błyskające podwójne światełka, należące do kotów Klanu Brzasku. Spięła się. Jej plan polegał po prostu na dotarciu do ludzi i zatrzymaniu ich, nie myślała nad tym, w jaki sposób. Niebezpieczeństwem było możliwe rozpoznanie jej przez zapach, lub zdradzenie się jednego z jej przyjaciół. Ale już o to nie dbała.
— Co tu robicie? — spytała głośno, przypominając sobie, jak się mówiło i z trudem powstrzymując drżenie głosu.
Hycel odłożył jakąś rzecz, którą trzymał w rękach i wyprostował się.
— Prowadzimy rozbiórkę tego kociego siedliska — powiedział suchym głosem. — A teraz zejdź nam z drogi.
Wzdrygnęła się, słysząc jego słowa. Kocie siedlisko! Ciekawe, co by powiedział, wiedząc, że koty nazywają jego dom siedliskiem Dwunożnych. I że nie potrafiłyby nawet rozpoznać jego twarzy, tak jak on nie rozróżniłby pysków dwóch rudych kotów.
— Nie możecie tego zrobić! — wykrzyknęła, nie wiedząc co mówi. Albo raczej inaczej - doskonale wiedziała, co mówi. To ludzie tego nie mogli zrozumieć. Gdyby mieszkała tu kolonia mrówek, może zostawiliby ją w spokoju, tylko dlatego, że zajmowałaby mało miejsca. Jednakże koty… według ich mniemania, koty pleniły się i rozmnażały jak chwasty, które trzeba było wyrwać. Bez szczypty kontroli nad tym. Ludzie chcieli kontrolować. Nasłuchała się opowieści o zatopionych kociętach zarówno w kociej, jak i w ludzkiej postaci. Za każdym razem powodowało to w niej odrazę. Ludzie przecież mogliby pozwolić żyć tym kotom tak, jak chcą, gdyby tylko wiedzieli, że one też mają rozum. Myślą. Czują. Nie myślała do końca jasno, chciała jedynie uratować swój dom i przyjaciół, których zdobyła, przychodząc w to miejsce. Może oni jej nie rozpoznawali, na przykład Mokra Łapa. Jeśli uczeń ją widział, prawdopodobnie brał ją jedynie za kolejnego szalonego Dwunożnego, który ma mysi móżdżek. I może miał rację - uśmiechnęła się ponuro w duchu.
— Nie stawaj nam na drodze — wyrecytował hycel i machnął ręką. — Możesz sobie iść.
Był tak bezmyślny, że Shine zaciskała zęby, aby nie skoczyć i po prostu go nie ugryźć. Koty na takie prowokacje wszczęłyby od razu walkę, nawet, jeśli ich podejrzenia byłyby nieuzasadnione. Załamała ręce i postanowiła grać na czas, licząc, że Seiri, Neith lub Wiśniowa Łapa zrozumieją, o co jej chodzi i wyprowadzą klan w bezpieczne miejsce. Nie myślała o Jabłkowej Łapie, ponieważ uznała, że będąc głodny, nie załapie. Prawdopodobnie i tak zajmował się wyłącznie Wiśniową Łapą.
— Dlaczego? — spytała, rozstawiając szerzej nogi i wyciągając ręce, aby nikt nie mógł przejść. Nie zamierzała im na to pozwolić. "Ludzie zawsze uważają, że wszystko co tylko zobaczą, od razu należy do nich" - pomyślała zniesmaczona. Szczerze się cieszyła, że zostało jej dane zapoznać się z punktem widzenia innego gatunku.
Mężczyzna podrapał się po brodzie niechlujnym gestem i poprawił szelki, na których zwisały za duże - ale za krótkie spodnie. Chociaż nie był przesadnie wysoki, to jednak dość szeroki, przez co wyglądał naprawdę komicznie.
— Taka praca — wzruszył w końcu ramionami i zrobił krok w jej stronę. Nie cofnęła się, ale spuściła trochę wzrok, przesuwając go po jego ubraniach i stopach. Miała wręcz wrażenie, że w starej koszuli gdzieś powinna być dziura. Ciekawe, skąd brał takie rzeczy. Nawet na śmietniku potrafiła znaleźć całkiem dobre ubrania - oczywiście, jeśli ich jej brakowało - a za pieniądze, jakie nierzadko leżały na ziemi czy ulicy, można było kupić kilka rzeczy w jakimś tanim sklepie z używaną odzieżą. Może jego dziadek, pradziadek i prapradziadek nosili te ubrania przed nim i miał do nich jakiś sentyment? Tak czy inaczej, to nie powinno jej obchodzić.
— Praca nie polega na zabijaniu zwierząt! — wyrzuciła z siebie to krótkie zdanie jednym tchem, na powrót podnosząc wzrok. Jeden z współpracowników hycla zsunął z twarzy maskę, był całkiem młody i wyglądał zupełnie niewinnie. Co do zabijania zwierząt, nie miała żadnych wątpliwości, że hycel niejedno życie ma na sumieniu. Pamiętała jeszcze wyraz jego twarzy, kiedy w przerażeniu uciekała ze schroniska, w którym pracował. Trzymał ją w ręku, jakby chciał udusić. Widziała, jak traktował jej pobratymców, gdy ludzie włamali się do ich obozu. I sam pewnie też nie zasługiwał na lepsze traktowanie.
Poczuła się nagle tak, jakby zaczęło ją obserwować dwukrotnie więcej oczu, ale kiedy się rozejrzała, nie zobaczyła nikogo, poza wciąż utkwionymi w nią małymi, wściekłymi oczkami hycla, który zdawał się tracić cierpliwość.
— Właśnie, że polega — warknął. — Zajmijcie się nią — polecił ludziom, którzy go otaczali. Kilku z nich się zawahało, ale i tak ją otoczyli.
— Zostawcie mnie — prychnęła, czując, że zsuwa się coraz bardziej w swoją kocią naturę. Żeby tak rzucić martwą myszą w twarz tego człowieka! Rozejrzała się naokoło, szukając szpary pomiędzy ludźmi, którzy stali naokoło. Tworzyli zwarty mur, przez który trudno byłoby się jej przecisnąć, nawet, gdyby była dwa razy niższa. W dłoniach trzymali coś w rodzaju małych tarczy czy rękawiczek z przyczepionymi do nich małymi deskami, nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziała. Biorąc pod uwagę zadowoloną minę hycla, urządzenia te musiały być jego wynalazkiem, tak jak i cały ekwipunek tych ludzi. Bardzo niepraktycznym wynalazkiem, jak stwierdziła to Shine, ponieważ chcąc złapać kota przydają się zwinne, mocne ręce a nie grube kawały drewna.
— Czemu to robicie? — zapytała niespodziewanie dziewczyna, która do tej pory chowała się gdzieś za plecami hycla. Może była jednak normalna, w przeciwieństwie do jego podkomendnych? Wydawała się być sympatyczna, ale jak wiadomo - pozory mylą. Położyła ręce na biodrach i patrzyła wyzywająco w stronę ludzi otaczających Shine. — Przeczyszczanie terenu z kotów rozumiem, ale to jest człowiek! — wykrzyknęła. Wszystkie pokłady współczucia z powodu przebywania z hyclem uleciały ze Shine, pozostawiając po sobie pustą dziurę.
— No i? W czym koty są gorsze od ludzi? — spytała, kręcąc głową. Czy oba gatunki nie mogły żyć razem, obok siebie, w spokoju? Koty nigdy nie nękały ludzi, jeśli ci im nie przeszkadzali. W każdym razie koty z lasu. Nie miała pojęcia, że być może odsuwa od siebie szansę wydostania się z kręgu pomocników hycla, ale i tak uważała, że dobrze powiedziała.
— Koty nie myślą — wytłumaczyła jej twardo dziewczyna, jak małemu dziecku, akcentując wszystkie literki. Shine pamiętała jeszcze ten ton opiekunek z sierocińca, a także starszych klanu, którzy zwracali się tak do każdego, niezależnie od tego, czy był to kociak, uczeń czy chociażby przywódca klanu.
— Myślą — sprzeciwiła się dziewczynie. — I czują, tak jak… my. Żyją, to powinno wystarczyć.
Uważała, że ma absolutną rację i nie widziała sposobu, w jaki nieznajoma mogła podważyć jej twierdzenia. Nie miała przecież okazji spojrzeć na sytuację z drugiej strony - widziała ją tylko jako człowiek. Koty były bezrozumnymi stworzeniami, mającymi na celu rozmnażanie się i tępienie myszy, a może przy okazji podsuwały im się pod dłonie, aby je pogłaskać. Myśląc o bezdomnych kotach, ludzie myśleli o stworzeniach, które żyły po to, aby wydać na świat jak największe potomstwo. A ich pobratymców, swoje pieszczochy, postrzegali jako jedyny warty uznania koci gatunek. Nie znali życia w klanie, jego udręk i radości. Shine przesiąkła już nim bardziej, niż się jej wydawało.
Z czarnego nieba zaczęły powoli opadać samotne krople deszczu, rozpryskując się na jej skórze i ubraniach. Nawet nie zauważyła, kiedy przestało padać i znów zaczęło siąpić. To była tylko lekka mżawka, nieistotna dla jej zamiarów. Noc spowijała cały obóz, a ponieważ niektóre latarki zgasły, było jeszcze ciemniej, mroczniej i bardziej ponuro. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko coraz mocniejszymi uderzeniami wody o ziemię, liście czy cokolwiek innego. Tworzyło to jednostajny szum, nie na tyle głośny, żeby zagłuszyć normalną rozmowę, ale szept - już tak.
— Próbowałam ci pomóc — wzruszyła ramionami obca dziewczyna — ale widocznie nie chcesz tej pomocy i usilnie wciąż próbujesz chronić te koty.
Słowo "koty" wymówiła jakby z obrzydzeniem, jakby klan nie był wart tego określenia. Jakby nie mogła po prostu zostawić ich w spokoju i przestać przejmować się tym problemem. Który wcale nie był problemem. Nie mogła wiedzieć o tym, że w rzeczywistości to klanowe koty były kotami w pełni. Żyjące swobodnie, ale wspierające się, bez potrzeby uciekania do Dwunożnych i błagania o jedzenie. To właśnie czyniło z nich wojowników.
— To ty nie chcesz mnie zrozumieć — odparła Shine, uśmiechając się lekko.
Nagle zdała sobie sprawę, że gdyby udała się z tymi ludźmi, straciłaby całe swoje życie. A musiałaby wrócić z nimi do Miasta, ponieważ nie zostawiliby jej samej, w nocy, w lesie. Pytaliby ją o jej rodziców, jej życie, dom. W końcu wyszłoby na jaw, że żadna z tych rzeczy nie była jej udziałem - przynajmniej w takim sensie, w jakim oni je rozumieli - i oddaliby ją do domu dziecka na jeszcze kilka lat, aż do osiągnięcia przez nią magicznej liczby osiemnastu lat, pełnoletności. Potem byłaby zdana na własną rękę, dręczona wyrzutami sumienia i fizycznymi problemami. Nawet, gdyby wróciła, Seiri i Neith z pewnością już ją rozpoznali i nie chcieliby jej z powrotem przyjąć jako zdrajczyni. Miała nadzieję, że w tym cennym czasie, który właśnie traciła, zdążyli wyprowadzić gdzieś klan i nie czekali na nią. A nadzieja matką głupich. Westchnęła.
— Weźcie ją stąd — polecił hycel, nawet na nią nie patrząc. Obróciła się szybko i zrobiła unik przed jednym z jego podkomendnych, który ściągnął ze swoich dłoni deski i szedł w jej stronę niczym żywy trup. Wpadła przy tym w ręce drugiego, nie zamierzającego jej puścić. Jęknęła, gdy poszedł przed siebie, a jej nogi się plątały, próbując jednocześnie hamować i dotrzymywać mu kroku.
Zaklęła w myślach i spojrzała za siebie, na obóz, który właśnie został otoczony czerwono-białymi pasmami ostrzegawczej taśmy. Miejsce, podeptane ciężkimi buciorami ludzi, wyglądało jak przerażający plac budowy. Kto wie, co z nim zrobią, gdy już się upewnią, że wszystkie koty skończyły marnie.
Otrząsnęła się na tyle, na ile pozwalał jej mocny uścisk człowieka, popychającego ją wciąż do przodu, gdzieś na skraj lasu, polany czy świadomości. Czuła się, jakby w jej wnętrzu ktoś włók worek wypełniony ostrymi, żwirowymi odłamkami, które kłuły ją od środka. Blade, jaskrawe punkty naokoło obozu nie zniknęły, wydawały się jedynie powielać i mrugać do niej żałośnie spośród gęstwiny zielonkawych liści i wiosennych pączków. Wydawało się ich być jedynie więcej, a ona nie dała rady im pomóc. Mało tego, sama dała złapać się w zasadzkę wroga i stała tak, przez niego prowadzona, jakby na rzeź.
Z bólem w oczach i w sercu patrzyła na zagładę swojego nowego domu. Ludzie wynaleźli gdzieś siekierę i wbili ją w Wielkie Drzewo, pozostawiając w ten sposób, jakby chcieli zaznaczyć swoją obecność w tym miejscu raz na zawsze. Nie wiedziała, czy chcą wszystko zniszczyć, czy po prostu skutecznie przepłoszyć koty. Miała jednak wrażenie, że klan niechętnie powróci do tak zbeszczeszczonego obozu. Deptali trawę, rozsypywali naokoło piasek, poruszany nogami, a z ich rąk padały gęsto garści dziwnego pyłu, proszku czy granulek.
Po długim czasie spędzonym w kocim ciele nie potrafiła widzieć wyraźnie. Czuła się jak chora, wszystkie zmysły stępione do niewyobrażalnego stopnia. A może rzeczywiście była chora? Nawet i przed przeprowadzką do kocich klanów była w stanie przesiedzieć w drugiej formie długo, praktycznie nie robiąc nic i w końcu wychodziła z tego bez szwanku. A może to czas bez snu, długa przebieżka przez las i ogólne wyczerpanie, zarówno psychiczne, jak i fizyczne dawały o sobie znać?
Kiedy człowiek poczuł, że Shine osuwała się na ziemię, wzmocnił uścisk, niemalże ją dusząc. Szybko jednak trochę go poluzował, po tym, jak podniósł ją z powrotem do pozycji stojącej aby mogła podziwiać zniszczenia dokonane przez ludzi.
Nie widział jej oczu, błyszczących w gorączce, ani spoconych, mokrych dłoni. Nie widział bezmocnego księżyca w górze, który patrzył na nią, jakby żałował, że nie może przemienić jej tu i teraz, aby zakończyć jej udrękę i wyrwać ją z rąk obcego człowieka, który nie miał o niej bladego pojęcia. Księżyc wykorzystał swój limit i pozostawało mu tylko żałośnie liczyć na przejęcie inicjatywy przez Shine.
Gdzieś daleko wschodził nowy dzień, ale ona nieustannie miała wrażenie, że nigdy on nie nadejdzie.
Deszcz przyspieszył i zaczął bębnić o wszystko w jego zasięgu, przebijając liściastą pokrywę koron drzew i z hukiem wpadając do lasu, aby zmoczyć wszystko, co tylko się rusza w jak najszybszym tempie. Już po chwili w pobliżu nie można było znaleźć nawet malutkiego skrawka suchej ziemi, nie licząc terenów położonych pod urwiskiem, gdzie tymczasowo schronili się Dwunożni. Zwykle podczas ulew wszystkie koty przenosiły się do legowiska starszyzny, osłoniętego od deszczu przez wysoką skałę, ale było ono już niemalże całkowicie rozebrane i bezradne koty moknęły na zewnątrz, w strugach zimnego deszczu pory nowych liści. Ich brzuchy były puste, ponieważ cała zwierzyna została wypłoszona przez Dwunożnych, a zresztą pewnie nikt nie miał ochoty na polowanie w bliskim sąsiedztwie. Shine nie zauważyła ani jednego pyszczka wystającego spośród zarośli, nawet takiego należącego do głupiutkiego kociaka, chociaż ciągle wydawało jej się, że w ciemnościach widzi pary oczu, nieustannie wpatrujące się w nią z krótką tylko przerwą na mruganie.
Ona sama stała na deszczu, który może trochę ją chłodził, ponieważ człowiek ją trzymający nie uznał za słuszne poluzowanie uchwytu i zaprowadzenie jej pod skarpę. Prawie się zakrztusiła, kiedy woda spłynęła po jej czole aż do nosa. Nie mogła nawet odwrócić głowy, a nieme błagania księżyca pozostały niezauważone.
Chyłkiem, nieporadnie, zaczęła odzyskiwać jako taką świadomość i wychodzi ze stanu otumanienia.
Zamrugała parę razy, zdziwiona tym, że była w stanie normalnie myśleć i oddychać. Nie zaskoczyłoby ją, gdyby ludzie rozpylili na nią jakiś narkotyk, dzięki któremu źle się poczuła. Chociaż jej dawnego życia nie można było uznać za normalne, na swoje szczęście z narkotykami styczność miała jedynie poprzez opowieści, z czego się cieszyła. Miasto miało opinię raczej grzecznego, czystego i wolnego od uzależnień, co uznawała za wielkie szczęście. Gdyby nie to, kto wie, gdzie by skończyła…
Uścisk człowieka, który ją trzymał, powoli zwalniał i opadał, tak, że gdyby zebrała wszystkie siły, może mogłaby poruszyć ramieniem. Nie wiedziała, ile czasu tak stała w wymuszonej pozycji, wśród deszczowych fal, ale była pewna, że dość długo. W tym czasie zdążyło się już przejaśnić, choć noc nadal trwała i nic nie wskazywało nawet na nadejście świtu. Piaszczyste podłoże w obozie zasnuje było zakrzepłą kocią krwią, niewysprzątaną jeszcze po bitwie z włóczęgami. Kto by się wtedy spodziewał, że sprawy potoczą się w takim kierunku…
Shine starała się ze wszelkich sił nie napinać mięśni, tak, by jej strażnik uznał, że jest nieprzytomna i niemożnością dla niej jest wyrwanie się z jego niewoli. Powoli jej kończyny zaczynały drętwieć, ale była pewna, że kiedy tylko uda jej się wyzwolić, ich rozgrzewka będzie tylko kwestią chwili.
Przypadkowy ruch zniszczył wszystko i na nowo poczuła kleszcze zaciskające się na jej ciele. Jakim cudem zwykły człowiek mógł mieć tyle siły? Kiedy zebrała się w sobie, aby poruszyć głową, dojrzała jego ręce splecione ze sobą i przyklejone do siebie w dziwnej kombinacji, jakby coś nakazywało mu ją trzymać. Może był to zwykły chwyt?
Niby mogła poruszać nogami, ale nie na wiele by się to jej zdało. W końcu, zmęczona ciągłymi domysłami, dała sobie chwilę na odpoczęcie, aby wartownik na nowo poluźnił ramiona, mechanicznie, jakby nie był w ogóle człowiekiem.
Z gardła prawie wyrwało jej się zduszone prychnięcie, ale cudem powstrzymała się od tego, aby nie zwracać na siebie uwagi. Tymczasem sama odetchnęła nieco głębiej, zachowywując się tak cicho, jak tylko była w stanie.
W końcu nie mogła się powstrzymać. Jak zwykle się dzieje przy bezruchu, i ją dopadła ta zmora. Na pierwszy ogień poszło kolano, o którym nierozważnie pomyślała. Poczuła gwałtowną chęć, aby je podrapać. Zabiła ją jednak w sobie jak najprędzej, przenosząc myśli na coś innego, co niestety nie wywołało żadnego efektu.
Kiedy zaczęło swędzieć ją całe ciało, pozwoliła sobie na uniesienie głowy do góry, aby zmarszczyć brwi. Może to ukoi jej ból? Szybko się o tym przekonała, jęcząc, gdy mężczyzna ją trzymający okazał się nie spać i mocniej ją ścisnął. Przynajmniej nie przeszkadzała jej chęć drapania się, która magicznie zniknęła po pierwszym ruchu.
W tej niewygodnej pozycji wzrok utkwiony miała - musiała mieć - w księżyc, nie zamierzający się choćby ruszyć. Szczęśliwie, ulewa dość dawno się skończyła, ale ludzie nadal obawiali się opuścić bezpieczny schron pod skalnym urwiskiem.
Księżyc zdawał się przekazywać jej jakąś wiadomość, ale kiedy zmrużyła oczy, przestawał. Miała ochotę wyciągnąć dłoń i dotknąć go, aby zebrać jego blask i spróbować się napić lub nim oblać. To musiało być niesamowicie przyjemne uczucie. Pływać w księżycowym świetle.
Nagle poczuła się dziwnie mała i samotna w porównaniu do tej białej kuli i gwiazd, z których niektóre przysłonięte były przez drobne chmury. Ich światło dziwnie ją raziło, a dźwięki atakowały ze wszystkich stron, w tym od człowieka, który ją trzymał. Jego uścisk nagle osłabł i znalazł się na ziemi, miękko opadając z niedużej wysokości. Jej źrenice zwężyły się mocno, kiedy skoczyła przed siebie i w końcu przestała być zmuszana do patrzenia w księżyc.
Wszyscy uciekali.
Przed nią?
✎﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏𝑎𝑤𝑜𝑡𝑒𝑖𝑚 𝑖𝑠 𝑡𝑒𝑥𝑡𝑖𝑛𝑔...
25 lutego:
Dziękuję wszystkim osobom, które czytały moją książkę. Oczywiście, to jeszcze nie koniec ("Dlaczego dajesz dopisek od siebie z dnia w którym to napisałaś" :D)
Po prostu ja z przeszłości mam ochotę na porozmawianie z przyszłością.
To najdłuższy rozdział całej książki i no cóż... haha... dziwny jest, niewiele się działo-
Jest ważny dla zakończenia.
Do którego się zbliżamy.
Jeśli kogoś ciekawi, na obecną chwilę mam 82 obserwatorów. (Piszę to dla siebie xD)
No cóż. Zastanawiacie się, co się stało z naszą biedną Shine? ("Nie, to oczywiste xDD")
Albo o co chodziło w końcówce rozdziału 24?
Wszystkiego się dowiemy... już niedługo 😈
>:D
2820 słów łącznie...
następny rozdział będzie jeszcz bardziej cringeowy.
NIE WIEDZIALAM ZE MIALAM TAK MAŁO OBS WTEDY XD
No to teraz
200 ludzi dalej
...
wait what.
200 ludzi w mniej niz rok?
co sie tu podziało
ok ide miłego dnia, to już chyba jeden z ostatnich rozdziałów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top