szósty

Wbrew głosu serca, który rozrywał mi pierś w panicznym krzyku łaknącym nowych doświadczeń, wsiadłam na swój rower (zamiast do samochodu Geralda, jak postąpiła Cami) i pokonałam większą część drogi od Marcusa do domu, zanim jednoślad się zepsuł.

Boże, naprawdę mi to robisz?

Niebo tańczyło w kolorach szafiru. Cisza objęła mnie swoimi ramionami, a w powietrzu było słychać cykady świerszczy. Pomyślałam o tych wszystkich razach, kiedy tata proponował mi wspólne majsterkowanie z jego samochodem czy naszymi rowerami. Zaklęłam w myślach, uświadamiając sobie, że padł mi telefon, więc nie miałam latarki. I nawet jeśli chciałam zabrać się za naprawę pod latarnią uliczną, byłam skazana na porażkę. Zupełnie nie znałam się na mechanice, nawet jeśli problem stanowił zapewne głupi łańcuch, który spadł.

Z największą udawaną klasą, jaką posiadałam w tamtym momencie, zwlokłam swój tyłek z siedzonka i prowadziłam rower.

Mijając piątą latarnię, pomyślałam, że to wcale nie może być takie trudne, nawet jeśli nie miałam o tym pojęcia.

Oparłam rower o czarny słup lampy i zakasałam rękawy bluzy, którą użyczył mi Marcus.

Dobra Julie, myśl jak tata.

Przykucnęłam, wypatrując jakiejś szkody i uświadamiając sobie jak głupia i bezużyteczna byłam, skoro potrafiłam wyrecytować tablice Mendelejewa z pamięci, a wymiękałam przy zwykłym rowerze.

Śmiech na sali.

Dotknęłam łańcucha, myśląc chyba, że moja dłoń to czarodziejska różdżka, ale zamiast naprawić sprzęt, ubrudziłam sobie tylko palce.

Ręce mi drżały, a usta doszczętnie zgryzione miałam do krwi z zdenerwowania. Byłam na siebie tak zła w tamtym momencie, że jedyne co chciałam, to się rozpłakać. Zawsze tak było - kiedy z czymś sobie nie radziłam, emocje tak mnie przytłaczały, że wybuchałam płaczem, jakby to miało mi w czymś pomóc.

Nie potrafiłam podołać zwykłemu zadaniu, jak miałam poradzić sobie z życiem?

Modliłam się w duchu o jakąś drobną, niezauważalną teleportację do domu, ale Bóg najwyraźniej miał inne plany.

Światła reflektorów oświetliły ulicę, a ja nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, czyj samochód za chwilę miał mnie minąć.

Zamknęłam oczy, zastanawiając się jak głośno Gerald będzie się ze mnie śmiał.

- Dziwię się, że dotarłaś na nim tak daleko, jeśli mam być szczery. - Usłyszałam znajomy, ochrypły głos, gdy chłopak opuścił szybę i zatrzymał samochód.

Odwróciłam się, żeby spojrzeć na niego przez ramię i przy okazji uśmiercić wzrokiem, ale nie mógł tego dostrzec przez naprawdę słabe światło. W innym wypadku pewnie zacząłby się ze mnie śmiać.

Latarnia i światełka z deski rozdzielczej rzucały na niego przyćmiony blask, w którym wyglądał dość upiornie o tamtej porze.

Muzyka cichutko napływała z głośników, a ja pochwaliłam go w myślach za to, że nie stawiał całego osiedla na nogi swoimi basami, którymi przechwalał się na placu.

- Jeśli ja mam być szczera, to zostaw swoje komentarze dla siebie.

Chciałam, aby sobie odjechał.

- Zadziorna. - Mruknął. - Lubię takie.

Śmiał się ze mnie. To było słychać po jego głosie. I najgorsze było to, że tego nie ukrywał.

Postanowiłam się do niego nie odzywać i zająć rowerem, nawet jeśli nie wiedziałam, w co miałam włożyć ręce.

Och, Gerald na pewno by Ci powiedział, lub nawet pokazał, w co włożyć ręce...

- To może być całkiem ciekawe. - Powiedział cicho, jakby do siebie, po czym zgasił silnik i wyszedł z samochodu, zamykając drzwi.

Ponownie na niego spojrzałam, widząc jak opiera się o bok auta i na mnie patrzy.

- Co ty robisz? - Zapytałam.

- Obserwuję. - Wzruszył ramionami, jakby to była oczywista oczywistość. - Czy mogłabyś ustawić się inaczej, żeby twój tyłek był bardziej widoczny?

Zaczął gestykulować rękami, obserwując mnie, a ja fuknęłam, odwracając od niego wzrok, zarówno zażenowana jak i zawstydzona jego słowami. Nie odpowiedziałam mu, bo jego bezpośredniość była dla mnie niezręczna i krępująca. Naciągnęłam na spodenki sweter, który dał mi Marcus, bo noc była chłodna, ale na szczęście nie deszczowa.

Zdążyłam zauważyć, że Gerald nie miał szacunku do kobiet, ale jeśli myślał, że każdą mógł traktować przedmiotowo, był w błędzie. Od naszego pierwszego spotkania nie zrobił na mnie dobrego wrażenia i chociaż starałam się nie oceniać ludzi "po okładce", on przypieczętowywał moje wyrobione zdanie o nim każdym słowem które wypowiadał.

Spojrzałam w prawo, podejmując ostateczną decyzję, że pójdę na nogach i może ten kretyn wtedy zostawi mnie w spokoju. Bo raczej samochodu by nie poświęcił.

Wyprostowałam się, chwytając za rączki roweru, a wtedy Gerald westchnął, podchodząc do mnie i przykuwając moją uwagę.

- Czy w Biblii nie piszą, jak naprawić głupi rower? - Powiedział tak szybko, jak szybko znalazł się przy mnie i przejął mój składak.

Nie zdążyłam zareagować, podczas gdy chłopak pociągnął coś, naciągnął mój łańcuch, umieścił go we właściwym miejscu i prostując się, przekręcił kilkukrotnie pedałami, udowadniając mi, że zadanie to było proste i do wykonania w dwie minuty.

Podczas tych wszystkich czynności, które wykonywał, ja koncentrowałam się tylko na oszałamiającym zapachu chłopaka; było w jego męskich perfumach coś pociągającego, jakaś słodka nutka, która, gdybym mijała go na ulicy, kazała się za nim odwrócić. Przymrużyłam oczy, zaciągając się, a myślami znalazłam się nad jeziorem, gdzie zawsze jeździliśmy z rodzicami. To było miejsce moich najlepszych wspomnień, więc nie wiedziałam, dlaczego droga woda kolońska Geralda przywiodła mi je na myśl.

Wróciłam na ziemie, widząc jak chłopak trzyma rower, lustrując moją twarz z nieuchwytnym, złośliwym uśmieszkiem.

- Dziękuję. - Wyjąkałam, przejmując jednoślad i koncentrując wzrok na napisie jego bluzy "anti social social club".

Nie umiałam wytrzymać jego spojrzenia. Ja, Julie Harvard - dziewczyna, która kochała patrzeć ludziom w oczy, bo to właśnie one są początkiem ścieżki do duszy, odwracałam wzrok za każdym razem, kiedy Gerald koncentrował na mnie swe spojrzenie. Było w nim coś, co mnie zawstydzało. Coś, co sprawiało, że w jakimś stopniu zatracałam siebie, że na wierzch wychodziła Julie, której do tej pory nie znałam, która siedziała głęboko we mnie, która powoli budziła się z wiecznego snu.

I to przerażało mnie najbardziej. Bałam się tej Julie, bałam się nieznanego. A Gerald był chodzącą niewiadomą, chodzącą zagadką.

- Odpłacisz się w naturze. - Rzucił swobodnie, wzruszając ramionami. - Kiedyś.

- Możesz przestać rzucać tymi seksistowskimi komentarzami? Nie chcę ich słuchać.

Chłopak oblizał usta, obejmując spokojną okolicę wzrokiem i wydawało mi się przez chwilę, że wykrzywił usta w uśmiechu.

- Właściwie to jeszcze tego nie wiesz, ale lubisz mój sposób bycia i wypowiadania się, dziewczyno. Pewnie dlatego, że gdzieś tam w głębi serca masz świadomość, że wszystko co mówię, okaże się prawdą za jakiś czas. 

Mówiąc to był bardzo pewny siebie.

- Obiecuję. - Dodał, patrząc na mnie z góry. 

Różnica naszego wzrostu była diametralna. Czułam się skonsternowana, nie mogąc rozmawiać z nim jak równa z równym, bo sięgałam mu zaledwie po ramiona.

Chociaż miałam przeczucie, że Gerald traktował na równi tylko swoich wybranych "ziomków".

- Niedoczekanie twoje. - Mruknęłam.

Usłyszałam jego gardłowy śmiech.

- Zobaczymy.

Przewróciłam oczami, zdając sobie sprawę, że dalsza rozmowa z nim nie miała najmniejszego sensu, a chłopak ruszył w stronę samochodu.

I dzięki Bogu.

- Tak z czystej ciekawości... - Zatrzymał się, odwracając w moją stronę. - Spowiadasz się z nieczystych myśli?

Byłam wdzięczna Bogu za to, że panowała ciemność i chłopak nie widział moich czerwonych policzków. 

Gerald patrzył na mnie zupełnie bez skrępowania, jakby zapytał przed chwilą, czy mam w domu chomika.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc bezmyślnie palnęłam:

- A ty?

Moja odpowiedź go rozśmieszyła, a ja z początku nie myślałam o tym, jak mi przykro, że się ze mnie śmiał. Nie. Byłam zaskoczona, bo słysząc jego śmiech po raz pierwszy poczułam się przy nim naturalnie chociaż przez jedną, krótką chwilkę.

- Zabawna jesteś. Albo raczej... - Przez moment szukał odpowiedniego słowa. - Niedoświadczona.

Po raz kolejny nie wiedziałam jak zareagować na jego słowa; obrazić się, czy może wybuchnąć śmiechem? Ale Gerald raczej nie oczekiwał odpowiedzi; wsiadł do samochodu, a ja obserwowałam każdy jego ruch: jak się porusza, za każdym razem odrobinkę bardziej przechylając się w lewo, niż w prawo. Jak jego smukłe, długie palce oplatają klamkę, szarpiąc za nią. Jak jednym, zwinnym ruchem poprawia włosy, które nie wiadomo w jaki sposób lekko uległy destrukcji pod grubą powłoką żelu, a następnie łagodnie wsiada do pojazdu, zatracając się w półmroku. Nie wiedziałam, dlaczego ciemne kolory tak do niego pasowały. Może dlatego, że nasuwał mi na myśl ciemne, deszczowe chmurzyska, burzę i kobaltowe niebo?

Nie chciałam przyznać się przed sobą, że Gerald był złym charakterem w mojej opowieści.

- Panie przodem. - Mruknął, odpalając silnik i wskazując gestem ręki na pustą ulicę.

Kiwnęłam nieznacznie głową, opierając stopy na pedałach. 

- Dobranoc Gerald. Niech Bóg ma cię w opiece.

Nie wiedziałam czemu to powiedziałam. I nie wiedziałam też, dlaczego Gerald się nie roześmiał. Ale ruszyłam pierwsza, tak jak mnie poprosił. A on nie wyprzedzał mnie całą drogę i wysiadł z samochodu dopiero, gdy zamknęłam za sobą drzwi mieszkania.

~~~

bardzo lubię ten rozdział

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top