piętnasty
— Mamo, chciałabym pójść dzisiaj do spowiedzi — oznajmiłam w środowe popołudnie w momencie, w którym Tony włożył buty na trening.
Kobieta spojrzała na mnie, marszcząc brwi i wrzucając pośpiesznie rzeczy do torebki. Już i tak byli spóźnieni, a ja wybrałam najgorszy — dla niej — moment na rozmowę.
Moja mama zawsze miała wszystko idealnie rozplanowane — o której zacząć przygotowywać śniadanie, żebyśmy zdążyli zjeść przed szkołą, o której wywiesić pranie, żeby wyschło w czasie jej pobytu w pracy, o której zacząć robić tacie kawę, żeby napił się ciepłej, gdy wróci ze szpitala.
Na trening Tony'iego zawsze wyjeżdżali o wpół do trzeciej, czyli pięć minut temu, co stresowało mamę na tyle, że na jej czole pojawiła się drobna zmarszczka.
— To jak, mogę pójść? — Zapytałam, dozując emocje.
Wrzuciłam jej do torebki chusteczki, kartę członkowską Tony'iego i banana, ulubiony owoc. Spojrzała na mnie przelotnie z wdzięcznością. Pośpieszała syna, przy okazji wciągając na siebie jeansową kurtkę.
— Daj mi pomyśleć — mruknęła, jedną ręką otwierając drzwi, a drugą dopinając Tony'iemu plecak. — Chwila, przecież w niedzielę byłaś do komunii.
Drżenie dłoni ukryłam za plecami. Zaczęłam bawić się palcami, wykręcając je nerwowo. Tony wybiegł na podwórko.
— No tak, ale to było niewłaściwe. Nie przeprosiłam was, nie poczułam skruchy ani żalu, a wyrządziłam wiele złego ostatnio.
Kłamałam jak z nut, mając nadzieję, że Bóg mi wybaczy.
Spojrzała na mnie badawczym wzrokiem, ale wiedziałam, że ją złamałam. Nie miała czasu, żeby sprawdzać mnie dalej.
— No dobrze — powiedziała pośpiesznie — możesz iść tylko do Kościoła. Porozmawiamy o wszystkim, jak wrócę.
Ostatni raz przeglądnęła się w lustrze i wyszła.
Uśmiechnęłam się, zaciskając dłonie ze szczęścia. Miałam jakieś dwie i pół godziny w zapasie.
Wybiegłam po schodach i zamknęłam za sobą drzwi. Zapominając, po co właściwie przyszłam do pokoju, zaczęłam krążyć wokół, obgryzając paznokcie i zastanawiając się gorączkowo.
Musiałam i chciałam spotkać się z Elizabeth w Kościele. Byłam zbyt ciekawska, żeby odpuścić temat, chociaż Gerald już mnie odprawił. Chciałam dociec prawdy. Poza tym nie potrafiłabym spać z myślą, że Elizabeth chciała ze mną porozmawiać, a ja odmówiłam. Ona prawdopodnie odpowiedziałaby na moje pytania albo przynajmniej wysłuchałaby ich, w przeciwieństwie do Geralda, który nie pozwalał mi z reguły otwierać buzi.
Dlaczego więc zwlekałam z opuszczeniem domu i uciekałam wzrokiem do karteczki, która niewinnie leżała na moim łóżku?
Przestroga Geralda rozbrzmiewała w mojej głowie jego niskim głosem, jakby stał obok mnie i nalegał, bym nie wychodziła z domu. Wiedziałam, że liczył, iż potraktuję jego słowa poważnie. Gdyby tylko sam powiedział mi więcej, niż mówił, zaufałabym mu, ale jaki miałam gwarant, że nie zostanę w tym wszystkim sama, bez odpowiedzi? Elizabeth była okazją.
Podbiegłam do okna i kryjąc się za zasłoną, wychyliłam głowę. Samochód Geralda nie stał na podjeździe i chociaż to kuriozalne, dodało mi to odwagi. Zbiegłam czym prędzej po schodach, żeby czasem się nie rozmyślić i wkładając trampki, ruszyłam do Kościoła. Byłam zdenerwowana, a moje myśli szalały. Jedyne, co mogłam zrobić w tamtej chwili, to tylko odmówić różaniec, by się uspokoić, inaczej własne urojenia pochłonęłyby mnie całkowicie. Zlękniona każdym przejeżdżającym samochodem, naciągnęłam na głowę kaptur bordowej bluzy i zatopiłam się w przyjemnym materiale, odtwarzając drogę do kaplicy z pamięci.
Kościołek był przytulny — pomalowane na biało drewno zdobiły błękitne akcenty. Niewielkich rozmiarów budynek gościł w swoich ścianach okolicznych mieszkańców każdego wieczoru. W środku prezentował się raczej skromnie. Kilka obrazów tu i ówdzie, stacje drogi krzyżowej, dwa konfesjonały pod chórem, główny ołtarz i siedem rzędów ławek po lewej oraz po prawej stronie. Liczyłam, gdy byłam mała i niewiele z tego wszystkiego rozumiałam. Najpiękniejsze jednak były witraże, które wpuszczały do kaplicy kolorowe światło i zawsze napawały mnie swego rodzaju nadzieją.
Uklękłam, szepcząc cichutko słowa modlitwy i wpatrując się w krzyż, który wystawiony był na ołtarzu. Ucieszyłam się, że w środku nie było żywej duszy. Usiadłam w ławce, wpatrując się w witraże i uciszając głos sumienia. Błagałam o odwagę, której tak bardzo w tamtej chwili potrzebowałam.
Nie usłyszałam, kiedy Elizabeth weszła do Kościoła, więc dopiero ruch za moimi plecami przykuł moją uwagę. Usiadła w ławce za mną, a ja nagle poczułam się jak na jakimś przesłuchaniu. Dotarło do mnie, że ona wcale nie spotkała się ze mną, aby się pogodzić.
Chwilę trwało, zanim któraś z nas przemówiła.
— Pamiętasz, jak kiedyś siedziałyśmy razem w pierwszej ławce? — Zapytała głośno. — Dwa małe brzdące. Byłyśmy tu prawie każdego wieczoru.
Skinęłam delikatnie głową, uśmiechając się do tych wspomnień. Dwie beztroskie dziewczynki w kolorowych sukienkach, które nie miały pojęcia, jak potoczą się ich życia. Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wiele rzeczy inaczej, wykorzystała niewykorzystane chwile, wypowiedziała niewypowiedziane słowa...
— Wiele się zmieniło — mówiła dalej zamyślona — my się zmieniłyśmy, chociaż nigdy nie chciałam, żeby nasza przyjaźń...
Zamilkła w połowie zdanie.
— To dlaczego się ode mnie odsunęłaś? — Zapytałam, ale nie spojrzałam na nią.
Nie chciałam widzieć wyrazu jej twarzy w tamtym momencie.
— To nie tak, Julie. Po prostu chciałam spędzać jak najwięcej czasu z Tylerem, ale na początku wszystko ze sobą godziłam. Byłyśmy my oraz ja i on. A potem wplątałam się w coś, w co nie powinnam i teraz za to płacę.
Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem.
— Wszystko na własne życzenie, Beth — bezgłośne słowa, które sprawiłyby jej ból, tańczyły na moich ustach.
Gerald miał rację. Nie powinnam się z nią spotykać. Właściwie powinnam pójść do niego z tą jego przeklętą karteczką w dłoni, żeby wytłumaczył mi dlaczego, u licha, nie mogę widzieć się z Elizabeth. Znał ją, byłam o tym przekonana. Oni wszyscy byli świadomi bardziej niż mniej, wykorzystując swoją wiedzę do manipulowania. Ale kiedy podjęłam decyzję, że w następnej chwili po prostu pożegnam się z Eli i pójdę prosto do Geralda, by wszystko mu wygarnąć, ona wypowiedziała słowa, które nie pozwoliły mi ruszyć się z miejsca.
— Potrzebuję twojej pomocy, Julie.
Spojrzałam na nią przez ramię. Długo patrzyłam na jej twarz, którą wykrzywił smutek i jakiś rodzaj poczucia winy. Oczy zaszły jej łzami, a ja nie mogłam wyprzeć myśli, że jej reakcja była odrobinę za bardzo przesadzona.
— Mojej pomocy? — Upewniłam się z niepewnością w głosie. — A w czym ja niby mogłabym ci pomóc?
— Chcę zerwać z Tylerem.
Dobrze, że siedziałam, bo pewnie straciłabym równowagę. Patrzyłam na nią długo, nie dowierzając jej słowom, ale dziewczyna wytrzymała moje spojrzenie i pośpieszyła mi z wyjaśnieniem.
— Nie chcę już tak żyć, Julie. Po tym całym zajściu przed klubem zrozumiałam, jakim Tyler jest parszywcem i po prostu nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Pokiwałam głową. Byłam w stanie to zrozumieć. Mnie tamten wieczór też otworzył oczy na pewne rzeczy jak na przykład nieczyste sumienie mojego sąsiada.
— No dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego?
Bethy poprawiła włosy. Nie patrzyła na mnie, tylko przyglądała się swoim czarnym paznokciom i srebrnym pierścionkom na długich, zgrabnych palcach.
Zupełnie nie byłam gotowa na słowa, które padły.
— Chodzi o to, że zadajesz się z Geraldem, a on jest w tym wszystkim kluczem.
Wszyscy święci dopomóżcie mi.
Moje brwi powędrowały w górę i przez osłupienie, w jakie mnie wprawiła, nie byłam w stanie odpowiedzieć od razu.
— Gerald jest kluczem w twoim zerwaniu z Tylerem? — Upewniłam się, powtarzając jej słowa.
Pokiwała ochoczo głową.
Nie wiedziałam jak delikatnie sformułować moje myśli w jedno dyskretne pytanie, więc w ostateczności nie wyszło ani delikatnie, ani dyskretnie.
— Ale macie z Geraldem jakiś romans, czy o co chodzi?
Elizabeth spojrzała na mnie, jakbym urwała się z choinki.
— Zwariowałaś? W życiu — odpowiedziała natychmiast, a ja szybko ugryzłam się w język, żeby nie wspomnieć, iż chłopak wcale nie był znowu taki najbrzydszy.
— Dlaczego zatem Gerald ma coś wspólnego z twoim rozstanie z Tylerem? — Zapytałam ponownie, ignorując przy okazji fakt, że wcale się z nim nie zadawałam.
Dziewczyna odkaszlnęła i przesunęła się o kilka centymetrów do przodu, opierając dłonie na kolanach.
— Nie mogę zdradzić ci takich informacji od razu. Nie wiem, czy mogę ci ufać.
Byłam zirytowana, bo to zupełnie nie tak, że przyjaźniłyśmy się od kołyski i nigdy jej nie zawiodłam. Och, a jednak właśnie tak się to było. Bethy miała po prostu nieczyste intencje. Ewidentnie robiła coś dla własnej korzyści. Czy w jej życiu nie istniała bezinteresowność? Chociaż w jednym przypadku?
— W takim wypadku nie pomogę — powiedziałam, odwracając się do niej plecami.
Elizabeth westchnęła, a następnie odczekała chwilkę, pewnie tocząc w myślach walkę z samą sobą, zanim się odezwała.
— Chodzi o to, że potrzebuję Geralda, żeby zajął moje miejsce.
Zmarszczyłam brwi.
-—Jakie miejsce?
Ewidentnie wyprowadzałam ją z równowagi, a uświadomiłą mi to kolejnym niecierpliwym westchnieniem i zdenerwowanym tonem głosu.
— Miejsce w paczce, moje miejsce, a właściwie jego miejsce, które zajęłam po jego odejściu.
Odwróciłam się, by na nią spojrzeć.
— Gerald już wcześniej należał do waszej... paczki? — Zapytałam piskliwym głosem, a dziewczyna zmarszczyłam brwi.
Odkaszlnęłam, żeby nie wyglądać na zbyt zaskoczoną jej słowami, skoro teoretycznie miałam sporo wiedzieć na temat Geralda. Jej słowa mnie dotknęły, bo chociaż miałam świadomość, że przeszłość Geralda jest brutalna, to uświadomiłam to sobie, dopiero kiedy dziewczyna wypowiedziała to na głos.
Potrzebowałam solidnego źródła informacji, dlatego chociaż nie potrafiłam ponownie zaufać Bethy, postanowiłam zaryzykować.
— Załóżmy, że się zgadzam i ci pomogę — wyszeptałam — jak miałoby to wyglądać?
Elizabeth uśmiechnęła się zwycięsko i przysunęła o kilka centymetrów.
— Musiałabyś pojechać ze mną w jedno miejsce, by złożyć ostateczny raport Luke'owi.
Nic z tego nie rozumiałam, chociaż po wyrazie twarzy Eli wnioskowałam, że wszystko układało się po jej myśli.
— Kim jest Luke? — Zapytałam.
— Luke jest szefem — powiedziała i nagle spoważniała — jest naprawdę niebezpieczny i wie o wszystkim. Wie też, że znasz Geralda, dlatego dzięki tobie mogłabym się z tego wszystkiego wyplątać.
Czyli Luke znał także mnie.
— Wplątując w to wszystko tym samym mnie? — Zapytałam zdenerwowana.
— No co ty. Jasne, że nie.
Jej zapewnienia mnie nie uspokoiły.
— Będziesz musiała odpowiedzieć tylko na kilka pytań Luke'a dotyczących Geralda i tyle.
Czyli chciała wyplątać siebie, żeby wplątać w to Geralda. Zmarszczyłam brwi i przygryzłam wnętrze policzka, żeby nie palnąć głupstwa o tym, że ja tak naprawdę niewiele wiem o tym tajemniczym chłopaku. Bethy chciała mnie wykorzystać do swoich celów, ale może ja mogłabym dzięki całej tej sytuacji wykorzystać ją jako dobre źródło informacji? Tylko po co? Gerald nie chciał mojej pomocy. Nie chciał, żebym należała do jego życia, jaki więc był sens ciągłego pakowania się w jego nieczyste interesy? Spojrzałam na ołtarz, szukając pomocy.
Nie. Nie mogłam wydać Geralda. Nawet jeśli mnie nie znosił, nie mogłam tak po prostu go wystawić.
— No nie wiem, Beth. To raczej nie jest dobry pomysł. Może zgłosimy to na policję albo FBI? Oni zrobią to tak dyskretnie, że nie będziesz mieć konsekwencji.
Elizabeth wybuchnęła śmiechem, a potem zasłoniła usta dłonią, rozglądając się na boki, ale w Kościele nikogo nie było.
— Wybacz mi Julie, ale nie wiesz, o czym mówisz. Luke ma w garści całą policję. Niedawno wyszedł z paki, a miał dożywocie.
Zmarszczyłam brwi.
— Za co tam trafił?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i spojrzała na swoje buty, zbywając mnie tym samym.
— Jakieś tam porachunki z rodziną, czy coś. Nie wiem.
Byłam pewna, że wiedziała.
— Poczekaj, a ten Luke... Ja go znam? Powiedz mi o nim coś więcej.
Moja ciekawość kiedyś wpędzi mnie do grobu.
— Już ci mówiłam, on jest naszym szefem.
— Waszym? Czyim?
Czemu nie umiałam zamilknąć?
— Naszej paczki. On wydaje nam zadania, polecenia. Jesteśmy jego podwładnymi.
— Dlaczego się na to zgadzacie?
Elizabeth westchnęła zirytowana.
— Bo na każdego z nas coś ma.
Zmarszczyłam brwi.
— Co ma na ciebie?
Nie odpowiedziała. Byłam głupia, jeśli myślałam, że to zrobi. Długa cisza nas podzieliła, zanim zadałam kolejne pytanie.
— Kim on jest poza tym?
Elizabeth ponownie wzruszyła ramionami.
— Nie wiem.
— A wiesz, chociaż jak się nazywa? — Zapytałam cynicznie, uświadamiając sobie i jej, że właściwie o niczym nie miała pojęcia, albo po prostu zgrywała głupią.
— Luke — powiedziała odważnie — Luke Gillium.
Moje usta mimowolnie się otworzyły i chociaż chciałam, nie potrafiłam ukryć zaskoczenia na mojej twarzy, co bardzo zainteresowało Elizabeth.
— Nie wiedziałaś? — Zapytała z wyższością. — Luke jest ojcem Geralda Gillium.
Nie. Nie wiedziałam. Wychodziło na to, że nie wiedziałam jeszcze więcej, niż myślałam, że nie wiem.
Lawina pytań, która mnie zalała, zamknęła się w jednym, wypowiedzianym przeze mnie w następnej chwili.
— Kiedy chcesz pojechać do tego Luke'a?
Elizabeth uśmiechnęła się triumfalnie, ale ja wiedziałam, że z tego uśmiechu będą kłopoty.
hello? jest tutaj ktoś?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top