Rozdział 35

*Jasmine*                                                                                                                                                                                     Łkając cicho usłyszam jak ktoś wchodzi do mojego pokoju dlatego szybko ocierając łzy z policzków wzięłam kilka szybkich uspokajających -jak sądziłam- wdechów. Obracając się w kierunku drzwi ujrzałam w nich opartego ramieniem o drzwi Jace'a. Jeszcze jego mi tutaj brakowało. Chciałam jedynie spokoju ale jak widać to zbyt wiele by mogło się spełnić. Ufając swojemu głosowi na tyle by coś z siebie wykrztusić, przybrałam na twarz uśmiech by nie zadawał zbędnych pytań, gdyby zauważył mój smutek a raczej rozpacz. Niestety w moim przypadku dość często moje emocje zdradzały oczy, dlatego nie patrzyłam na chłopaka.                  -Cześć, jestem Jas. - powiedziałam na szczęście nie roztrzęsionym od płaczu głosem.                        Jace nic nie odpowiedział tylko podszedł do mnie i klękając przede mną czym spowodował nie tylko, że czułam się niekomfortowo i naruszył moją przestrzeń osobistą ale także to, że znajdowaliśmy się na tym samym poziomie. Czarnowłosy wystawił dłoń w moją stronę i powiedział:                                                                                                                                                                               -Cześć, jestem Jace. Miło mi cię poznać. Od dzisiaj mieszkamy razem pod jednym dachem.             Gdy tylko wypowiedział ostatnie zdanie z mojej twarzy natychmiast zniknął uśmiech. Nie chciałam by cierpiał dlatego nachyliłam się w jego stronę i szepnęłam mu cicho na ucho tak, by nikt nie usłyszał moich słów prócz nas obojga:                                                                                                        -Ratuj się póki możesz, proszę.                                                                          
Widziałam jak wyraz twarzy chłopaka z radosnej zmienia się w konsternację i niezrozumienie a na koniec szczerzy się jak nienormalny. Wiedziałam, że mi nie uwierzy...kto mi kiedykolwiek uwierzył? Nikt nigdy. Nie chciałam by cierpiał, nie chciałam by z tak radosnego chłopaka pozostał wrak człowieka jakie widzę na kole wsparcia. Próbowałam ratować kogoś, kto nie zdawał sobie sprawy z tego jak okrutne potrafi być życie...jak wielką cenę bierze za lekcje...            -Proszę ratuj się Jace. Ja nie żartuję...-szepnęłam ze łzami w oczach.                                                          Wyraz twarzy czarnowłosego zmienił się w zmartwioną a moja? Moja nagle stała się wyrazem twarzy, która wygrała by niejeden konkurs na okładkę magazynu Haloween. Bałam się tak bardzo, że czułam jak drżą mi dłonie. Powodem mojego strachu był ojciec, który stał w przejściu między korytarzem a wejściem do mojego pokoju. Przyglądał się mi i wiedziałam już, że domyślił się co zrobiłam. Nie uszło mojej uwadze jak uśmiecha się z wyższością tym, że mi się nie udało ale w jego oczach dostrzegłam także złość. Jace zmartwiony moim stanem odwrócił się w kierunku mojego spojrzenia i widząc swojego ojca adpocyjnego posłał mu uśmiech. Szkoda, że nie miał pojęcia co się tu dzieje.                                                                                                               - Jace czy mógłbyś zostawić nas samych? - zapytał ojciec, który nawet nie spojrzał na czarnowłosego ponieważ patrzył na mnie wzorkiem pod którym chował wściekłość. Nie wiedziałam tylko czemu ukrywa ją przed Jacem. Chwyciłam chłopaka za rękę szepcząc by mnie nie zostawiał ale on tylko posłał mi uśmiech i wyszedł z pokoju mimo tego, że ciągnęłam go za dłoń i błagałam w akompaniamencie śmiechu ojca, który mówił do Jace, że robię tak zawsze, gdy poznaję nowych ludzi. Widocznie czarnowłosy w to uwierzył ponieważ nic sobie nie robił z moich zapłakanych oczu i rozpaczliwego głosu, który błagał o pomoc. Moja jedyna deska ratunku właśnie się złamała...Gdy tylko chłopak opuścił pomieszczenie ojciec zakluczył drzwi na klucz i pokazując swój codzienny wyraz twarzy podszedł do mnie podwijając rękawy koszuli do łokcia. Wiedziałam co ma zamiar zrobić i mimo iż byłam tego świadoma to nie byłam na to przygotowana. Nie można być przygotowanym na ból i cierpienie mimo tego ile razy się go doświadczyło, to zawsze boli...                                                                                                                                Patrząc na mego "ojca", czułam jedynie strach a w myślach błagałam by to wszystko się już skończyło. Dlaczrgo nie mogę mieć już osiemnastu lat? Dlaczego muszę mieszkać z tym tyranem? Dlaczego nikt nie chce mi pomóc? Podszedł do mnie i zawiązując mi chustką usta powiedział mi do ucha:                                                                                                                                                        -Nie możesz straszyć naszego podopiecznego, wiesz? Dlatego musisz ponieść karę.                            Próbowała krzyczeć przez chustkę ale ona tłumiła moje słowa i nawet gdy krzyczałam z całych sił w akomopaniamencie śmiechu ojca, nikt by mnie nie usłyszał. Poddałam się po tym jak dotarło do mnie bezsensowność tej czynności. Czułam każdy cios, który mi zadawał bijąc mnie pięśćmi. Wiedziałam, że będę miała siniaki ale zadawał je w brzuch lub ramiona by pod ubraniami nie było ich widać. Nie wiem ile to trwało ale wiem, że on był z siebie zadowolony. Na koniec uśmiechnął się do mnie i powiedział tę samą regułkę co zawsze:                                                      -Teraz będziesz grzeczna i nikomu o niczym nie powiesz.                                                                                  Potem zostawił mnie uprzednio zdejmując chustkę z moich ust. Nie powiedziałam nic, nie robiłam nic. Nawet nie płakałam bo wiedziałam, że sama na to sobie zasłużyłam...   Byłam nieposłuszna i mnie ukarał. Podjechałam wózkiem ku oknu i wyglądając na zewnątrz zrozumiałam, że za kilka miesięcy może i stąd się wyniosę bo będę pełnoletnia ale te wspomnienia zawsze będą ze mną gdziekolwiek bym nie poszła. Opierając głowę o dłonie zaczęłam płakać mimo moich wcześniejszych przekonań, że to bez sensu. Usłyszałam jak ktoś wbiega do pokoju i zaczęłam cała drżeć na zewnątrz i wewnątrz ze strachu, że to ojciec jeszcze ze mną nie skończył. Czułam jak moje dłonie drżą do tego stopnia, że nie miałam nad nimi władzy. Po moich policzkach nadal spływały łzy a najmniejszy ruch powodował mój ból z powodu kary. Próbowałam uspokoić ciało by nie drżało bo to bolało ale nie dałam rady dlatego krzywiłam się z bólu. Miałam zamknięte oczy więc nie wiedziałam kto wszedł do pokoju.                  -Hej co się stało? - usłyszałam głos jak się okazało Jace'a. Nie chciałam z nikim teraz rozmawiać a zwłaszcza z nim. Nie chciał mi uwierzyć ani pomóc ale nie mam do niego żalu...uwierzył dorosłemu a nie dziecku na wózku. Pokręciłam przecząco głową wybuchając płaczem prosząc cicho:                                                                                                                                                                                          -Zabierz mnie do Sióstr zakonnych, proszę. Tylko to...                                                                                        Chłopak zgodził się zapewne tylko dlatego, że byłam w takim stanie ale w tej chwili chciałam być jak najdalej od tego miejsca. Nie spodziewałam się, że ujrzę tam...

  ----------------------------------------------------------------------------------------------

        Trochę krzywdzący rozdział ale mam nadzieję, że mi wybaczycie.  Co do piosenki niestety nie znalazłam tłumaczenia ale ze względu, że jest piękna to ją dodałam ^^                                                          

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top