27. Pączki dla prezesa


Przetarłem ręką zlepione powieki i przekręciłem się na drugi bok. Chyba przesadziłem wczoraj z  alkoholem, bo gdy tylko zmieniałem pozycję, bolała mnie głowa.

I do tego budzik nie chciał się zamknąć. A ja w kilka sekund, przemyślałem sprawę... Nie idę dzisiaj do pracy.

Zostaje w łóżku. Nie dość, że boli mnie głowa, to nie zamierzam zniżać się do poziomu biednej klasy społecznej i wynosić za prezesa śmieci...

Tak... Tak wyglądał moje poranne przemyślenia. Jednak, rzeczywistość i trzeźwe myślenie nadeszły szybciej niż sądziłem. 

Zwlokłem się z łóżka o godzinie 7:20. Cudem zdążyłem wbić się do ruchu na autostradzie numer 1, a przedtem na TigerTrail Avenue, która była jedną z centralnych ulic w Miami i o tej porze, jedną z najbardziej zatłoczonych. 

Nie zjadłem śniadania w domu. Przejeżdżając przez 14th Street, zatrzymałem się po pączki w Donkin Donuts, gdzie zostałem wczoraj wysłany po przekąskę dla szefa.

Wziąłem dwanaście pączków... Może przynajmniej dzisiaj nie będe miał takiego polecenia. 

Zjadłem dwa po drodze, choć stamtąd do pracy miałem już minutę, dwie... Zaparkowałem auto między jakimś pickupem i furgonetką techniczną. Znów obrzuciłem ten rozklekotany pojazd pogardliwym spojrzeniem... Czy prezesa naprawdę nie stać na nowe samochody? To zżarty przez rdzę wrak na kółkach!

Wszedłem zdecydowanym krokiem do budynku. Nie patrzyłem nawet na zegarek. Wiedziałem, że godzina ósma minęła jakieś 10 minut temu.

Na moje nieszczęście, szef wychodził ze swojego biura, gdy ja zajmowałem swoje krzesło. Z pośpiechu, zapomniałem dzisiaj komputera, a ubrania włożyłem na chybił trafił, byle jakie.

- O, pączki! - wykrzyknął mężczyzna, widząc tackę z DD na moim biurku.

- Tak, przyniosłem - mruknąłem siedząc bez ruchu. Spodziewałem się raczej awantury, a tymczasem, widziałem prezesa pełnego dziecięcej radości na widok pączków z lukrem i posypką!

Zaczął jeść przy mnie. Mamlał niekulturalnie ustami, do tego zabrał całą tackę, jakby nie chciał się z nikim dzielić.

- Panie... Panie Styles... Takiego pracownika to ze świecą szukać - mówił z pełnymi ustami, trzymając nadgryzionego pączka w ręce. Chwilę potem zniknął w swoim gabinecie, nie zostawiając mi żadnych dyspozycji, co dość mnie zdziwiło.

"Co ja mam dzisiaj robić?" pomyślałem.

Jednakże, entuzjazmem napawał mnie fakt, że odkryłem już sposób na szefa. Kiedy się spóźniasz... przynoś pączki.

Zwiedziłem biuro. Odkryłem gdzie są toalety, zobaczyłem że mają tu miejsce gdzie można zapalić papierosa, a gdy dochodziła godzina dziesiąta, wszedłem z rękami w kieszeniach dżinsów, do pokoju socjalnego. 

- Cześć - powitał mnie mężczyzna. Siedział z kolegą na kanapie, popijając kawę z automatu. Sądząc po strojach, byli technikami i akurat mieli chwilę wolnego... Tak samo jak wczoraj, bo siedzieli tu prawie cały dzień.

Czy Comcast jest tak solidną firmą, że u nikogo nie ma awarii technicy mogą sie lenić?

- Cześć - odparłem bez przekonania, podając rękę każdemu z nich. Mieli opaloną skórę, pewnie jak większość ludzi z Miami, ale ja się najzwyczajniej w świecie nie przyglądam przechodniom. 

Tak wyglądało moje pierwsze zawarcie znajomości w tej firmie. Ci pracownicy byli zwykłymi robolami, ale za to mieli więcej kultury niż Garcia. Jeden z nich, Dorsey, zaproponował integrację.

- Może skoczymy wieczorem na piwo? Poznać się? I pokażemy nowemu kumplowi miasto!

Zaproponował. Zgodziłem się, co innego mam do roboty?


Cześć. Mam informację dla ciekawskich i dociekliwych "co będzie dalej"... W  następnym rozdziale pojawi się Sonia <3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top