11. Tak nazywa się piękno
- Dobrej nocy - odpowiada sprzedawczyni po pięćdziesiątce, kiedy biorę z lady paczkę Marlboro Goldów i drogą wódkę. Robiłem zakupy na stacji benzynowej na wybrzeżu, ale ufałem im chyba bardziej niż drogim hotelom i ich barom.
Wyszedłem przez przeszklone drzwi, już z papierosem w zębach. Białe światło z sufitu oświetlało mnie, gdy odpalałem fajkę zapalniczką Zippo.
Butelka z alkoholem wystawała z tylnej kieszeni moich spodni. Chciałem jednak się trochę oddalić od stacji, więc przemierzyłem kilka przecznic pośród mroku. Jednak, cały czas widziałem ocean. I barierkę, która oddzielała miasto i ulice od ton piachu na plaży. Za dnia, pewnie masa ludzi się tędy przewija. Teraz jednak, nie przejechał ani jeden samochód a jedyne dźwięki jakie słyszę to niesione wodą odgłosy wesela siostry.
Myślałem, że pożałuje i będe chciał tam wrócić. Jednak zbyt dobrze mi w samotności.
Zboczyłem z chodnika, gdy zaczynał się deptak, a a niego schodził schody na plaże. Od oceanu biła przyjemna bryza, a za moimi plecami widać było światła neonów i witryn sklepowych. Wszystkie sklepy na tej promenadzie były już pozamykane i nie zauważyłem żadnego człowieka w pobliżu.
- Idealnie - pomyślałem, zaciągając się przyjemnym powietrzem. Czułem się wolny, a w moim życiu to rzadkość.
Obowiązki, stres, takie sprawy...
Myślałem, że ejstem do tego przyzwyczajony, ale dopiero teraz zrozumiałem, że to nie jest normalne. Czułem się żywy dopiero na tej plaży, stojąc samotnie i odkręcając butelkę wódki.
Pociągnąłem z gwinta. Była zimna, idealna wręcz.
Skrzywiłem się, przełykając. Odstawiłem butelkę na piasek i rozłożyłem marynarkę. Usiadłem, wpatrując się w refleksy jakie księżyc zostawiał na oceanie.
Magiczny widok.
Odpaliłem kolejną fajkę. Czułem się niesamowicie zrelaksowany. Dawno tak nie miałem. Zawsze tylko praca...
Dobrze, że wyrwałem się z tej śmietanki towarzyskiej i sztucznych uśmiechów. Jakoś sie wytłumacze rodzicom. Mama pewnie już odchodzi od zmysłów...
Ale czy mogę być sobą chociaż raz?
Nie Harrym Stylesem. Biznesmenem, grubą rybą...
Tylko sobą. Samotnym, zwykłym gościem
- Widzę że nie tylko ja lubię samotne spacery po plaży - odezwał się na mną kobiecy głos. Aż drygnąłem, gwałtownie odwracając głowę.
Mimo ciemności, zobaczyłem sylwetkę i twarz.
To ta dziewczyna. Ta, która zaczarowała mnie na kawalerskim...
Nie sądziłem że jeszcze kiedyś ją zobaczę. Stała tam, w szortach i narzuconej niechlujnie kurtce moro. W świetle księżyca wyglądała niesamowicie tajemniczo, a jednak dobrze wiedziałem, że to ona.
- Ja przepraszam, jeśli chce Pan zostać sam - zaczęła, jednak pragnąłem by umilkła.
- Nie przepraszaj, siadaj - Od razu posunąłem się w bok na mojej marynarce. Niepewnie, dziewczyna podeszła i usiadła obok.
- Przepraszam... To zaszczyt rozmawiać z kimś takim jak Pan, Panie Styles.
- Harry - rzekłem ze spuszczoną głową. Odkąd dziewczyna sie pojawiła, znów coś mnie paraliżowało ale mimo tego pragnąłem jej obecności.
- Słucham?
- Harry, tak mam na imie - Spojrzałem na nią. W oczach miała tarczę księżyca i ciemne niebo.
Milczała, nie wiedząc co powiedzieć. Wiedziałem dobrze, jak ludzie zachowują sie przy mnie. Jak spięci są, jak boją sie odezwać.
- Jestem... Jestem Sonja - powiedziała cichutko, po chwili zapatrując się w fale, ciągle napływające na brzeg.
- Sonja... - powtórzyłem w myślach.
Czyli tak nazywa sie piękno.
Hej. Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale praca... Mam nadzieje że ten wam sie podoba :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top