10. Nocne wędrówki


Znów byłem sam. Pierwszy raz od dwóch godzin, mogłem poczuć się bezpiecznie. Nie jestem aspołeczny czy nie lubie towarzystwa. Dlatego ucieszyłem się, gdy taras na który wyszedłem był pusty.

Stanąłem pośród ciemności i odetchnąłem z ulgą. Jedyną osobą z którą zamieniłem słowo podczas ego wesela, była moja mama. Ludzie wiedzieli o mnie tutaj dużo. Od Val i rodziców, dlatego panny podchodziły do mnie chcąc się przypodobać, a ich partnerzy gratulowali mi wysokiej pozycji.

Jedyne co robiłem, to zmuszałem się do uśmiechu. I odchodziłem.

Lubiłem komplementy, ale nie tej nocy.

Włożyłem papierosa do ust i odpaliłem go. Miałem też ochotę na łyk dobrego alkoholu, bo nadal czuje w ustach smak tej taniej wódy z baru. Musiałem go czymś zabić.

I od razu zacząłem się zastanawiać gdzie tu jest najbliższy sklep.

Można mnie nazwać wariatem, który gardzi drogimi trunkami z eleganckiego kurortu, ale naprawde nie smakowała mi ta wódka.

Pospiesznym krokiem, co chwila rozglądając się czy nikt za mną nie idzie, wyszedłem z wesela. Po angielsku, jak zawsze. Byłem w tym dobry, choć nieczęsto bywam na weselach. Ale właśnie tak ulatniam się z imprez firmowych, kiedy już jestem pijany i nie chce by ktoś zobaczył prezesa słaniającego się na nogach.

Na ulicy, która prowadziła do ośrodka, wiał większy wiatr. Było to jednak przyjemne, gdyż nie przywykłem do tropikalnego klimatu. Powiew chłodu na koszuli działał kojąco. Zacząłem iść po asfalcie, nie widząc przed sobą ani za plecami żadnego samochodu.

Cieszyłem sie samotnością i brakiem nachalnych ludzi. Nie wiedziałem, czy mają tu wogóle całodobowe sklepy ale nawet jeśli miałbym tak chodzić całą noc, nie wrócę na wesele.

I pewnie zaraz zadzwoni mama. Albo ojciec...

Nie odbiorę.

Nawet właśnie wyłączyłem telefon.

Z lekkim uśmieszkiem, schowałem urządzenie do kieszeni spodni. Przerzuciłem marynarkę przez ramię i w końcu, byłem wolny od tej przymusowej elegancji,. Krawata pozbyłem się już dawno. Jedynie... buty są niewygodne ale przecież ich nie zdejme!

Mijałem domy, dosyć eleganckie. Po ich drugiej stronie były pewnie plaże i strzyżone codziennie przez wykwalifikowanych ogrodników trawniki. Ludzie, którzy mieszkali w tych willach, zarabiali na pewno więcej niż 50 000 rocznie. Może byli prezesami, tak jak ja? Albo po prostu mieli dobre znajomości i ręke do interesów? Czy legalnych... kto wie.

Nie gardzę takimi ludźmi. Według mnie, w życiu sukces może osiągnąć każdy. Nawet z bezdomnego, można wskoczyć na wysokie stanowisko i szastać milionami. Trzeba mieć tylko głowę na karku i zdolność myślenia. Planowania, zarządzania...

I nie można wariować. Gdy zarobiłem pierwsze pieniądze w wieku szesnastu lat, wydałem je tego samego dnia.

Na ciuchy.

A powinienem wtedy zainwestować w siebie, a nie czekać kolejne kilka lat aż przejmę firmę.

Owszem, jestem bogaty i na wysokim stanowisku. Przyszło mi to bardzo łatwo.

Za łatwo, ale nauczyłem się doceniać swoje życie i pozycje, którą mam.

A inni? Inni by musieli pracować na coś takiego latami. Nieprzesapne noce, poziom  stresu ponad normę, a i tak nie wiadomo czy udałoby im się.

Dlatego staram się doceniać wszystko. Najmniejsze rzeczy, sukcesy. I codziennie, nawet teraz krocząc już od długiego czasu, jestem wdzięczny za to, że jestem w tym miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top